Ross MacDonald, pisarz wielce zasłużony dla literatury kryminalnej, w swoim książkowym debiucie wydanym w USA w 1944 roku p.t. „Mroczny tunel” na poważnie zajął się roztrząsaniem zagadnienia źródeł faszyzmu i dzięki temu, co prawda kilkadziesiąt lat później, w 2004 roku, polski czytelnik dostał w swoje ręce jeden z najbardziej niesamowitych thrillerów, z najbardziej niepoprawną teorią spiskową, jaka kiedykolwiek powstała.
Wszystkiemu winni geje
[Ross MacDonald „Mroczny tunel” - recenzja]
Ross MacDonald, pisarz wielce zasłużony dla literatury kryminalnej, w swoim książkowym debiucie wydanym w USA w 1944 roku p.t. „Mroczny tunel” na poważnie zajął się roztrząsaniem zagadnienia źródeł faszyzmu i dzięki temu, co prawda kilkadziesiąt lat później, w 2004 roku, polski czytelnik dostał w swoje ręce jeden z najbardziej niesamowitych thrillerów, z najbardziej niepoprawną teorią spiskową, jaka kiedykolwiek powstała.
Ross MacDonald
‹Mroczny tunel›
Janusz Głowacki w swojej nowej książce „Z głowy” zdobył się na krótką, trochę żartobliwą refleksję na temat popularności faszyzmu w hitlerowskich Niemczech. Otóż faszyzm zyskał tak wielu zwolenników, „bo każdy mężczyzna wolał wyjść sobie wieczorem w krótkich spodenkach z pochodnią i rozbić jakiś sklep albo w najgorszym razie pośpiewać, zamiast siedzieć z żoną w ciasnym mieszkanku”. Tyle Głowacki.
Ross Macdonald, pisarz wielce zasłużony dla literatury kryminalnej, w swoim książkowym debiucie wydanym w USA w 1944 roku p.t. „Mroczny tunel” na poważnie zajął się roztrząsaniem zagadnienia źródeł faszyzmu i dzięki temu, co prawda kilkadziesiąt lat później, w 2004 roku, polski czytelnik dostał jeden z najbardziej niesamowitych thrillerów, z najbardziej niepoprawną politycznie teorią spiskową, jaka kiedykolwiek powstała.
Mamy zatem klasyczną szpiegowską historię, co zabawne, antycypującą późniejszą literaturę w typie ludlumowskim. Główny bohater, wykładowca uniwersytecki Robert Branch tropi szpiega, który zaszył się na jego uczelni. Tropi wraz z przyjacielem, profesorem Aleciem Juddem, którego ów szpieg wyeliminowuje z gry, skutecznie pozorując samobójstwo profesora. W rezultacie przed bohaterem staje naraz kilka zadań – musi udowodnić, że owo samobójstwo nie było samobójstwem, że szpieg jest naprawdę szpiegiem, a dawna przyjaciółka Brancha z Niemiec, niegdyś antynazistka, teraz związana z zadeklarowanym faszystą, nie zwariowała. Po drodze Robert będzie musiał dowieść również swojej niewinności, gdyż sprawy przybiorą dla niego tak nieoczekiwany obrót, że policja i FBI zaczną uważać go za głównego podejrzanego w sprawie kolejnego morderstwa.
Brzmi to znajomo. Wszechobecny nastrój paranoi i niewinnie oskarżony bohater, który sam musi zadbać o siebie, a przy tym czytelnik wciąż jest świadom, że jest to literatura pisana w czasie II Wojny Światowej (trzeba przyznać, że świetnie przetłumaczona, książkę czyta się jak współczesny thriller). W tej szpiegowskiej historii, osadzonej w realiach niedotkniętej wojną Ameryki, bohater stara się znaleźć wytłumaczenie dla pochodu faszyzmu, który przeszedłszy przez Europę, wyciąga teraz swoje macki w stronę jego ojczyzny. Ross MacDonald w tej sprawie nie był dyletantem – retrospekcje z przedwojennych Niemiec i obrazy prześladowań Żydów budzą szacunek. Co z tą wiedzą uczynił MacDonald, do jakich doszedł wniosków – to już jednak historia jakby z innej beczki, kąsek przeznaczony raczej dla socjologa i psychiatry w jednym. Otóż niebotyczną perfidię hitlerowskich szpiegów i w ogóle wszystkich faszystów Ross MacDonald wytłumaczył korzeniami gejowskimi. Świadomość tego faktu, olśniewająca w jednej chwili głównego bohatera, jest dla niego chyba najbardziej przerażającym życiowym doświadczeniem i w zasadzie nie potrafi on się z nią pogodzić. „Przypomnieli mi się młodzi naziści, których spotykałem w nocnych klubach w Monachium – ich uszminkowane usta, podmalowane oczy, kobiecy wdzięk… i pistolety w czarnych kaburach” – konstatuje w pewnej chwili Branch, wkraczając w ten sposób do tytułowego mrocznego, perwersyjnego tunelu.
W tym momencie jako czytelnik odpadłem i długo nie mogłem dojść do siebie, zwłaszcza że wstrząs, jakiemu ulega bohater, został niezwykle sugestywnie odmalowany. Spod maski mrocznego thrillera niespodziewanie wyjrzała do mnie twarzyczka parodii w stylu Monty Pythona, w dodatku niezamierzonej. Uległem jej całkowicie, bowiem niezamierzone parodie dają najwięcej uciechy. Przy tym zdałem sobie sprawę, że „Mroczny tunel”, który można uznać za zapowiedź thrillera spiskowego, jednocześnie stanowi dzieło wyczerpujące doprowadzoną tu do skrajności jego formułę. Jest w książce kilka scen znakomitych (jak choćby ta, w której uciekający przed szpiegiem Branch chce pożyczyć strzelbę od dwóch głuchoniemych myśliwych), strona po stronie składających się na dekalog gatunku – włącznie z finałowym, najważniejszym przykazaniem, że nie powinniśmy wierzyć w to, co widzimy.
Dlatego też nie wierzmy w to, co napisał MacDonald. Powstaniu faszyzmu nie są winni homoseksualiści, bo to prosta droga do uznania, że winni są oni wszytkiemu, a kto u nas, w Polsce, winny jest wszytkiemu, to chyba wszyscy dobrze wiemy. A jednak – może popadając w taką skrajność, autor chciał swym współczesnym coś zasugerować? Nadchodzący zmierzch etosu męskości? Przyszłość, w której samotnym bohaterom przyjdzie się mierzyć z siłami perwersyjnego zła? Szkoda, że „Mrocznego tunelu” nie przeniósł na ekran Alfred Hitchcock, może wtedy byłoby nam mniej do śmiechu. A zatem, zakończywszy lekturę, schowajmy książkę głęboko pod poduszkę – oto bowiem trafiliśmy do elitarnego klubu, któremu została objawiona całkiem nowa prawda. Nie obnośmy się z nią i nie polecajmy książki naszym przyjaciołom. Lepiej, żeby nie stała się bestsellerem. Opinia publiczna czuwa!