Ekaterina Sedia ma dwie ważne dla pisarza cechy: umie stworzyć nastrój oraz pokazać skomplikowaną psychikę postaci. Jedno i drugie świetnie widać na początku „Tajemnej historii Moskwy”, gdy poznajemy cierpiącą na schizofrenię Galinę, policjanta Jakowa oraz ulicznego artystę Fiodora. Wszyscy oni z różnych względów są kiepsko przystosowani do świata, w którym żyją i, jak przystało na outsiderów, jako jedni z pierwszych zauważają, że do moskiewskiej rzeczywistości wdziera się magia.
Anna Kańtoch
Krótki przewodnik po cierpieniach Moskwy
[Ekaterina Sedia „Tajemna historia Moskwy” - recenzja]
Ekaterina Sedia ma dwie ważne dla pisarza cechy: umie stworzyć nastrój oraz pokazać skomplikowaną psychikę postaci. Jedno i drugie świetnie widać na początku „Tajemnej historii Moskwy”, gdy poznajemy cierpiącą na schizofrenię Galinę, policjanta Jakowa oraz ulicznego artystę Fiodora. Wszyscy oni z różnych względów są kiepsko przystosowani do świata, w którym żyją i, jak przystało na outsiderów, jako jedni z pierwszych zauważają, że do moskiewskiej rzeczywistości wdziera się magia.
Ekaterina Sedia
‹Tajemna historia Moskwy›
Początkowe rozdziały są, moim zdaniem, najlepsze. Jest w nich melancholijny nastrój z pogranicza magicznego realizmu, intrygująca tajemnica związana z ludźmi, którzy przemieniają się w ptaki, a także sporo malowniczych pomysłów (czarodziejska brama w kałuży, a potem w podziemiach metra). I wreszcie – last but not least – jest też bardzo ładnie wygrana niepewność tego, co istnieje realnie, a co nie, która idealnie współgra z zagubieniem bohaterów. Niestety, kiedy trójka najważniejszych postaci, podążając tropem zaginionej siostry Galiny, trafia do podziemnego świata, nastrój znika. Fakt, że potem wraca od czasu do czasu. Tam, gdzie magia jest ulotna, niepewna, a baśniowe stworzenia kryją się w cieniu, autorka potrafi stworzyć klimat, lecz gdy przychodzi do pokazania konkretów, powieść zaczyna niepokojąco przypominać zwyczajną, przygodową fantasy, o tyle oryginalną, że zamiast brodatych krasnoludów czy spiczastouchych elfów mamy tu Dziadka Mroza oraz rusałki. I żeby choć ów brak nastroju był zrównoważony na przykład dowcipem (scena spotkania z niebiańską krową Zemuną aż się o prosi o kpinę), ale nieliczne w książce próby humoru w ogóle mnie nie rozbawiły.
Drugi atut autorki, czyli zdolność wnikania w psychikę bohaterów także działa w kratkę, przy czym, co dziwne, najlepsze pod tym względem są fragmenty, które baśniowego świata nie dotyczą albo dotyczą go w bardzo niewielkim stopniu. Gdy Jakow wspomina swoją żonę lub Galina siostrę, robi się naprawdę przejmująco, lecz interakcje pomiędzy trójką bohaterów a mieszkańcami podziemia są takie sobie – czasem gorsze, czasem lepsze, ale w żadnym razie nie powalające. Do tego dochodzi wspomniane już zagubienie bohaterów, które od pewnego momentu zaczyna psuć fabułę. Owszem, można bronić tezy, że to jest zamierzone, że bohaterowie dokładnie tacy powinni być – i jest to poniekąd prawda – tyle że ta cecha nie komponuje się z akcją, która oparta jest w pewnym stopniu na zagadce (skąd magia w Moskwie, gdzie się podziała zamieniona w kawkę siostra Galiny) i na czymś w rodzaju questu, który ma ją wyjaśnić. Galinie zależy wyłącznie na znalezieniu siostry, a Jakow i Fiodor sami nie wiedzą, czego chcą, w rezultacie więc książka jest strasznie nierówna, bo pomiędzy nastrojowymi i przejmującymi fragmentami bohaterowie coś tam próbują wyjaśniać, ale jakoś tak bez przekonani. Gdzieś idą, ale strasznie niemrawo, w pewnym momencie pojawia się nawet trup, tyle że tajemnica jego śmierci nieszczególnie kogokolwiek obchodzi…
A to nie koniec mojego narzekania, bo przecież jest jeszcze uzasadnienie tytułu. Dlaczego „Tajemna historia Moskwy”? Ano dlatego, że przez cały czas autorka przeplata fabułę krótkimi historiami osób, które trafiły do baśniowego świata. Są to zawsze ludzie nieszczęśliwi (taka jest zasada, szczęśliwi do podziemia nie mogą wejść) i, co więcej, niemal zawsze ich cierpienie związane jest w jakiś sposób z polityką bądź z szerszymi zjawiskami społecznymi. Bodaj jedyne trzy wyjątki to główni bohaterowie, którym jest źle z powodów osobistych. Natomiast wśród postaci drugo- i trzecioplanowych mamy tu między innymi człowieka prześladowanego za czasów komunizmu, żonę dekabrysty, Cygankę oraz żydowską rodzinę – przy czym ci ostatni są już tak mało ważni dla fabuły, że fakt, iż autorka zdecydowała się zapoznać czytelników z ich dziejami musi mieć jakiś większy cel. Celem tym jest, jak sądzę, przekonanie czytelników, jak krwawą, ponurą i ogólnie rzecz biorąc pokręconą historię ma Moskwa. Proszę mnie źle nie zrozumieć – ja wiem, że komuniści mają na sumieniu morze ludzkich nieszczęść, a Żydom i Cyganom nigdy nie było łatwo. Wiem, lecz moja wiedza oraz szacunek dla ludzkiego nieszczęścia nie przekładają się na zainteresowanie konkretnymi opowieściami, zwłaszcza podanymi w takiej formie, jak to robi Sedia. Owe interludia bronią się tylko nastrojem, ale nawet on jest powierzchowny, nie kryją się pod nim żadne głębsze emocje. Historyjki te zresztą są zbyt krótkie, żeby na serio przejąć się którąkolwiek z nich i zbyt monotonne, gdyż pomimo różnych dat i bohaterów opierają się zawsze na tym samym schemacie (ktoś jest prześladowany, cierpi i znajduje drogę do podziemia). Poza tym jest ich zwyczajnie za dużo, taki natłok sprawia wrażenie irytującej nachalności, jakby autorka bezustannie machała czytelnikowi przed nosem „Krótkim przewodnikiem po cierpieniach Moskwy”. Patrz, o tutaj wojna, i stłumiony bunt, i komunizm, a teraz mamy drapieżny kapitalizm i wcale nie jest lepiej. A czy naprawdę historia Moskwy jest tak wyjątkowa, czy o innym mieście nie dałoby się napisać podobnej książki? W Paryżu, Londynie czy Warszawie przecież też bywało niewesoło. Czy Moskwa faktycznie może się poszczycić dłuższą listą paskudnych epizodów w dziejach? Nie wiem, ale też nie zamierzam sprawdzać, bo po lekturze powieści Sedii cierpień Moskwy mam dosyć.