Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Justyna Nowak
‹Rzeka, której nie było›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorJustyna Nowak
TytułRzeka, której nie było
OpisAutorka pisze o sobie:
Studentka filozofii, weganka, uwielbia koty i kawę.
Gatunekgroza / horror

Rzeka, której nie było

« 1 2

Justyna Nowak

Rzeka, której nie było

To ja go znalazłam. Obłokami krwi stały się drzewa, trawa wokół dłoni nabrzmiała jak gąbka od wody, brzuch i stopy skute pragnieniem życia, choć już zupełnie zimne, a oczy otwarte – zastygłe w zdumieniu. Kim byłeś, chłopcze? Czy miałeś ją tak, jak chciałeś? Czy śmierci była warta? Nie odpowiadał, a ja stałam i stałam, a potem zaczęłam zmywać krew z niego i broń wyrzuciłam do rzeki, żeby nie świeciła, żeby się najadła kamieniami i mułem, zaginęła żeby. Myślałam wiele, kiedy zmywałam tę krew. Myślałam o Anie, o tym jak cudowne z niej dziecko zła i czemu nie zabiłam jej, gdy jeszcze była w łonie. Niektórzy rodzą się źli. To kłamstwo, że mamy wychowanie, że mamy rodzinę i świat, który dobry jest, który nas spaja, porządkuje rzeczy, że hierarchię mamy – coś ponad nie czuwa, choć nie jesteśmy sami. To kłamstwo, że cisza oznacza samotność, że w niej nic nie ma poza nami. Nigdy nie jesteśmy sami, mówiłam. W samotności najbardziej siebie spotykasz, najwięcej siebie poznajesz i przyglądasz się: dłoniom, stopom, ustom, a więcej pojęciom jeszcze; słowu, które wypełza z ust tak nikczemnie, zanim wykiełkować myślą zdąży. Więc Ana mówiła mi kiedyś, że się boi, że jest sama i nie wie, co zrobić. Mówiła, a w jej oczach czaił się strach jak pantera o żółtych ślepiach w noc tak ciemną, że dotyk za wzrok musi służyć:
– Skostniałam od przemocy moich myśli. Skostniałam od chłodu tego świata; zabierz mnie, możemy być wolne, przecież możemy, no zobacz, tyle jest przestrzeni…
I ja odpowiadałam spokojnie:
– Nigdy nie będziemy wolne. Przestrzeń to złudzenie. Masz ciało zamiast życia, to proste. Nie chodź do lasu, już nie chodź, proszę.
– Muszę się wyzwolić – mówiła – muszę to zrobić.
Więc zmywałam tę krew i pytałam trupa, czy to nazywamy wyzwoleniem, czy chciałeś wyzwolić się z Aną? Czy wiedziałeś, że oznacza to śmierć? Jeśli tak, powinnam cię spalić i odejść, by nie czuć dymu ze spalonych włosów i kości, by nie prześladował mnie odór rozpaczy, żebym umiała wrócić do ciała, którego już nie chcę, a które jest bezpieczne. Wszyscy wiemy, że postępowanie nasze musi być słuszne, a by nim było, musimy ustalić ściśle kryteria i do nich się dostosować – oto zasady życia w najlepszym ze społeczeństw, oto nasze zasady (Ana biegała zbyt szybko z nożyczkami, Ana biegała zbyt długo).
3.
Ana pytała o granice mojej samotności. Odpowiadałem, że ona nigdy się nie kończy. Tak sądziłem, ponieważ nigdy nie czułem się bardziej samotny, niż w miejscach, do których wracałem lub w których dopiero rozpoczynałem życie, a rozpoczynałem je nieustannie. Miałem różne imiona, więc myślałem, że zmieniam osobowość, że potrafię się ukryć tak, by przestać istnieć rzeczywiście. Miłość w ogóle nie jest przecież przynależnością ciała, mówiłem; nie jest oddaniem, a drogą od moralności ku wyzwoleniu pierwszych myśli. Moralność oplata nam gardła jak wisielczy sznur, Ano. Poddając się jej, jesteśmy podobni kobiecie czekającej w drzwiach z przeczuciem rozpaczy, z trwogą w ciele i drżeniem na wargach. Skrzywieniem, uproszczeniem jesteśmy, a niepamięć prawdy, którą nieustannie przed nami chcą ukryć, prowadzi donikąd, do uległości prowadzi. Ana patrzyła na mnie uważnie, gdy mówiłem to wszystko, a jej usta otwierały się powoli w zdumieniu, przypominając trochę tę wąską rysę w każdej brzoskwini. Nigdy wcześniej nie byłem tak szczery i mniej samotny jak w chwili, gdy przyciskałem do ust jej palce po raz pierwszy. Nigdy wcześniej nie miałem więcej myśli o tym, że da się być wolnym poprzez zniewolenie. Przekonywałem siebie, że można, a ona płakała cicho jak zwykle. Nie kochała męża, ale był dobrym człowiekiem. Widziałem to, obserwowałem czasem, jak nosi drewno, jak okrywa ją kocem, jak zamiata przed domem i łamie chleb, by podawać jej do ust – ja, szakal na pustyni wyczekujący momentu, by dorwać się do brzucha ofiary, tak właśnie o sobie myślałem. Nie chciałbym krzywdzić tego człowieka, myślałem też. Nie chciałbym odbierać mu nadziei na to, że ona kiedyś nie pójdzie do lasu, bo to, że on wiedział o nas, było pewne. Obserwowałem czasem jego smutny wzrok i wtedy mnie też robiło się przykro, ale ta chwila mijała, więc ja też ją pomijałem myślą. Ktoś powie, że mogliśmy tak żyć wiele lat, ale naprawdę nie mogliśmy. Ana dusiła się, a kalectwem są granice ciała i żeby pozbyć się ich, trzeba śmiałości; więc podjęliśmy decyzję, która musiała w końcu zostać podjęta:
– Uwolnijmy się.
Ona włożyła broń do ust – za spust ciągnąłem ja. Mojej odwagi pół, pół jej – staliśmy się tak bohaterami wyobraźni naszej i wyzwolicielami miasta upadłego, osadzonego gdzieś pomiędzy rzeczywistością a uczuciem. Więc siedzę teraz tutaj, gdzie zwykliśmy rozmawiać i głaszczę jej włosy splątane krwią, która przesiąka przez spodnie, klei się do mnie w asyście cichego dźwięku odrywania opatrunku od zaschniętej rany. Więc poruszam ręką nad jej głową; oczy ma otwarte, zdaje się, że widzi, co piszę i jest zadowolona. Niczego innego nie chciałem – to wszystko, moja kolej. Dnieje już ostatni raz, a i to ułudą jest – wygnaniem.
4.
Mówią, że zabrał ciało i bada je całymi dniami, a kiedy nie bada, to czasem odwiedza kobiety, którym dużo płaci i potem, potem one patrzą na jego pierwszą kochankę. Tak to wygląda, że one nieświadomie schodzą do piwnicy, a potem ich los się dopełnia. Czy możemy osądzić tego człowieka? W końcu pozbywa się naszych brudów, w końcu je pali, unicestwia i nie ma w tym zła, przecież? One nikomu nie są potrzebne. Siedzą na krawężnikach całymi dniami, czekają. Myślą o tym, by ktoś ich użył, by poczuć ramion zniewolenie, ust wilgoć i by perfumy ich zmieszały się z potem, by tych kilka kropel perfum, tych kilka nędznych kropel sprawiło, że ktoś je pokocha. Więc on usuwa te brudy, więc on usuwa te na zdrowym organizmie wrzody i co mu zrobimy? W końcu zostają do czegoś użyte, więc nie ma w tym zła. Zresztą, nie możemy go oskarżyć – dowodów jest zbyt mało. Niech sobie bada, co mu więcej zostało. Niech sobie bada, może to człowiek nauki i przyniesie nam sławę. Co z tego, że to sława nikczemna, nie musimy o tym wiedzieć. Możemy udawać, że nie wiedzieliśmy, prawda? Więc zanieś mu, chłopcze, te igły i nici, więc zanieś mu klej i trochę opium. Niech sobie pobada, a jak wrócisz – opowiesz mi, co widziałeś i trochę pożartujemy przy szklaneczce alkoholu. Ach, przypomnij mu, żeby spalił włosy tych… No, wiesz. A teraz wyjdź, ostatnie latarnie gaszą – już czas.
koniec
« 1 2
25 sierpnia 2012

Komentarze

03 IX 2012   15:55:09

Początek czytałem uważnie, lecz potem język zbyt upoetyczniony rozmył moje skupienie. Nie jestem pewien czy to specjalnie, lecz opowiadanie zdaje się być stylizowanym na Pieśni Maldorora autorstwa Lautréamonta.
Jak dla mnie zbyt niejasna fabuła i trudny do przełknięcia język sprawiają, że z dobrego utworu wyszedł dość średni.

03 IX 2012   16:43:05

Ardel,
naprawdę nie miałam pojęcia o istnieniu utworu przez Ciebie podanego i nie wiem, o czym opowiada ani, jaki jest jego język, styl, forma, etc. Fabuła faktycznie może być niejasna na początku, dlatego zalecam ponowną lekturę. Zależało mi w sumie na tym, żeby nie było w tekście żadnej konkretnej odpowiedzi, żeby czytelnik mógł sobie wybrać pomiędzy wieloma opcjami. Jeśli jdnak masz jakieś pytania czy chciałbyś poznać moją wizję tego opowiadania i tego, co myślę, że się w nim stało - proszę, napisz. Postaram się rozwiać Twoje wątpliwości.

Rozumiem zarzuty, co do zbyt upoetycznionego języka. Nie wszystkim musi leżeć styl, nad jakim pracuje od dłuższego czasu. Zmierzam w kierunku prozy poetyckiej, sama wiele jej czytam i jestem nią zafascynowana, chociaż spotkałam się z wielokrotną krytyką moich ulubionych twórców. To chyba kwestia gustu.

Jednak dziękuję bardzo za komentarz. Miło jest zobaczyć odzew pod swoim tekstem :)

Pozdrawiam ciepło,
Justyna

26 IX 2012   11:04:30

Na mój chłopski rozum, strasznie niejasne. Czy tam jest wątek o nekrofilii? I jak niby ktoś może być na wskroś zły? To wygląda mi trochę jak wiersz pisany rozwleczoną niebotycznie prozą, jeśli wybaczysz mi takie sformuowanie.
A język... Kiedy takim napisałam kartkę z pamiętnika Juranda na polski, pani był zachwycona. A tutaj... Mi średnio pasuje. Zbyt wzrosły, wysoki, bo ja wiem, poetyczny.
I ciężki, mówię, ciężki.
(http://leksa-willin.blogspot.com)

26 IX 2012   14:12:06

Leksa Willin,
nekrofilią bym tego nie nazwała. Mój bohater nie dokonuje aktów seksualnych na zwłokach, on stara się przywrócić życie swojej ukochanej i w tym celu, bada zagadnienie śmierci na innych ciałach. Dlatego zabija, chce widzieć proces umierania.

Nie rozumiem pytania o zło. Kto jest na wskroś zły? Bohater, który stara się przywrócić życie Anatemie? Ja nie nazwałabym go złym, a raczej zrozpaczonym, rozgoryczonym. W ogóle starałam się nie używać w tekście tak ostrych słów, jak 'dobro' i 'zło', ponieważ uważam, że są niejasne i nie powinny być w żaden sposób wytyczane odgórnie. W ogóle starałam się w tekście trochę postawić pytanie o naturę zła. Skąd pochodzi, dlaczego coś uważamy za 'złe', jakie są zasady takiego nazewnictwa i wartościowania?

Język faktycznie jest ciężki i masz rację - poetycki. Tak jak pisałam w komentarzu wcześniejszym, bawię się prozą poetycką i moje teksty są bardziej wyrazem fascynacji nad formą i przekazem, niż nad fabułą. I faktycznie, jest to wszystko niejasne, mgliste, tak jak historie, które gdzieś kiedyś zasłyszeliśmy, ale nie mamy co do nich pewności...

Dziękuję jednak za poświęcenie uwagi mojemu tekstowi i za komentarz. Będę starała się, by moje następne teksty były trochę łatwiejsze w odbiorze.

Pozdrawiam,
Justyna Nowak

01 X 2012   15:13:23

Tekst jest naprawdę fajny i opowiada bardzo ciekawie o specyficznej miłości, sam motyw nekrofilii wcale nie musi być utożsamiany z aktem seksualnym, wystarczy element pociągu lub zamiłowania do martwego już ciała, sam odbiór jest niestety bardzo utrudniony przez zagmatwany jezyk, mimo wszystko czasami mniej znaczy lepiej, w niektórych momentach lepiej byłoby pójść w stronę ascetyzmu wypowiedzi, co poetyczności języka nie zaszkodziłoby, a nawet pomogło :)

19 X 2012   01:47:57

Mnie ta mglistość fabuły, o której piszecie , podciągnęła bliżej monitora i przeprowadziła do ostatniej kropki z niemalejącym zaciekawieniem. Tekst nie jest długi, a kilkukrotnie zakręciłem moją wizją jego sedna zanim dotarłem do ostatniego zdania. W mojej opinii świadczy to o autorce tylko dobrze, nie trawię prześwietlonych, oczywistych opowiadań.

Co do języka, kwestia upodobań. Jak dla mnie wpasował się w klimat.

I to co dla mnie najważniejsze: nastrój - tej miłości, mroku lasu, obłędu, zapach śmierci - ten prześwitujący brudny erotyzm, który majaczy gdzieś spomiędzy niewyjaśnionych wątków i powiązań bohaterów. Kanwa wybijająca spod haftu. Ta mnie urzekła.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.