Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Łukasz Sowa
‹Z diabłem za pan brat›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorŁukasz Sowa
TytułZ diabłem za pan brat
OpisAutor pisze o sobie:
Rocznik 1981, mieszkaniec Rzeszowa. Z wykształcenia anglista. Pisanie traktuje jako hobby i odskocznię od rzeczywistości. Czytanie to jego pasja, wielki miłośnik prozy Juliusza Verne’a. Oprócz regularnego i monotonnego zarabiania na chleb, wolne godziny życia przeznacza na szlifowanie sztuki przekładu literackiego. Fan gier planszowych, karcianych, RPG i szachów. Niniejsze opowiadanie to część druga cyklu „Przygody rycerza Ravandila”. Część pierwsza „Trudna decyzja pogromcy smoków” została opublikowana w numerze 3/2010 Esensji.
Gatunekfantasy, humor / satyra

Z diabłem za pan brat

« 1 2

Łukasz Sowa

Z diabłem za pan brat

Chwyciłem rulon i rozwinąłem go. Brudny, szary pergamin miał opalone brzegi. Litery mieniły się jasnopomarańczowymi płomieniami. Od cyrografu biło ciepło. Przeczytałem. Tak jak się spodziewałem, miałem oddać duszę diabłu. Po wsze czasy – jak napisane było w dokumencie. Miałem służyć Lucyferowi, czynić zło, a w nagrodę po śmierci, tej ludzkiej śmierci, stać się diabłem… i dalej czynić zło. Wynikało z tego, że przez całe życie i po-życie będę czynił zło.
Nigdy wnikliwie nie analizowałem, czy to, co czynię, jest złem czy dobrem, po prostu robiłem, co mi w duszy grało. Jednak teraz wyglądało na to, że chyba więcej zła żem w życiu porobił, skoro sam diabeł mnie pochwalił i zachęcił do dalszej pracy. Nie powiem, żebym był złem wcielonym. Dobre rzeczy też przecie czyniłem.
Cała ta sytuacja trochę mi się nie podobała. Po głębokim namyśle doszedłem do wniosku, żem przecie rycerz prawy i dobry. Dziewki żem od smoków wybawiał, złych czarodziejów przepędzał, złamane serca uleczał. O co tu może chodzić? Jedno jest pewne. Tak łatwo nie dam się zaszantażować byle diabłu. Ale co tu na pozbycie się diabła wymyślić? Czarodziej Tasalin – może on mi pomoże, wszak winien mi jest przysługę, żem od smoka nie uciekł, i nie musi się już w śmierdzące bydlę zmieniać.
• • •
Czarodziej milczał, siedząc w swej komnacie. Pykał fajkę w zadumie. Wydawało się, że mnie nie zauważył, choć drzwi do jego komnaty zaskrzypiały, jakby kto świniaka zarzynał.
– Czarodzieju Tasalinie? – zaszeptałem.
– Witaj, Ravandil, przychodzisz do mnie z prośbą.
– Potrafisz czytać w myślach czy co?
Tasalin wybuchł gromkim śmiechem.
– Gdy niczego ode mnie nie chcesz, nazywasz mnie dupodziejem.
Zrobiło mi się troszkę głupio, a uczucie to wprawiło mnie w radość, gdyż oznaczało, żem nie zszedł jeszcze kompletnie na złą drogę.
– Ach, wybacz, drogi czarodzieju. Nie, nie chcę niczego… w zasadzie takie pytanie mam, ale to mała sprawa, żadna prawie, tak drobna, że nawet mógłbym cię nazwać dupodziejem…
– Mów, o co chodzi, boś mi zadumę przerwał bezczelnie. Lekcję pukania do drzwi dam ci później, gadaj albo spieprzaj! – krzyknął Tasalin.
– Czarodzieju, znasz li jaki sposób na pozbycie się diabła?
Czarodziej nic nie powiedział, tylko powoli odwrócił się w moją stronę, wyciągnął fajkę z ust i wpatrywał się we mnie takim wzrokiem, jakbym postradał zmysły.
– No, diabła, czarodzieju, takiego z piekieł… Z widłami – dodałem.
– Z widłami?
– Z widłami.
– Ach, z widłami.
Opuściłem spodnie i wypiąłem się na czarodzieja, by mógł ujrzeć mój przedziurawiony tyłek. Czarodziej znów się roześmiał.
– Uwierz, czarodzieju, w nocy nawiedził mnie diabeł.
Mogłem to przewidzieć. Ledwo żem sam uwierzył w to, co się stało, a co dopiero nakłonić do tego innych.
Z sakwy wyciągnąłem pergamin i podałem Tasalinowi.
– Uważaj, bo gorące.
Cyrograf ciągle się żarzył. Tasalin delikatnie wziął rulon i rozwinął go. W skupieniu przeczytał, odłożył na stolik i wpatrując się weń, podrapał się po głowie. Usiadł na fotelu i dłonią począł gładzić swoją siwą brodę, co niechybnie oznaczało, że myślał. Myślał i myślał, pykając fajkę, a ja czekałem, nie chcąc mu przerywać.
– I co, czarodzieju? Masz dla mnie radę? – zapytałem niepewnie.
– Owszem.
Zapadła chwila ciszy.
– A zechcesz, mości dzieju, zdradzić mi ową magiczną recepturę?
– Tak, drogi rycerzu, moja rada jest taka: nie podpisuj cyrografu, a teraz, jeśliś łaskaw, wyjdź, bo mam ważniejsze sprawy.
Mogłem się tego spodziewać. Czarodziej nie pałał do mnie sympatią.
– Kochany Tasalinie. Twa rada nad wszystkie rady najradniejsza, lecz obawiam się, iż niemożliwa do spełnienia. Jeśli nie podpiszę cyrografu, zakończę niechybnie swój żywot z rzycią nabitą na diabłowe widły.
– W takim razie masz problem.
Odniosłem wrażenie, że nasza rozmowa zatoczyła koło i wróciliśmy do punktu wyjścia.
– A może masz jaką inną radę? – zapytałem niepewnie.
Czarodziej ponownie podrapał się po głowie.
– Innej rady nie mam – odparł.
– Spodziewałem się jakiejś magicznej recepty, zaklęcia, eliksiru na pozbycie się diabła.
– To podpisz cyrograf i idź do diabła, król będzie rad, żeś zniknął.
– Nie chcę.
– To nie podpisuj!
– Nie mogę!
– Ty sam nie wiesz, czego chcesz.
Odwróciłem się z oburzeniem i wychodząc z komnaty czarodzieja, trzasnąłem drzwiami z całej siły. Biały kurz uniósł się z futryny.
Będę zmuszony znaleźć niemagiczny sposób na diabła. Może to i lepiej.
Do zmroku dużo czasu, coś na pewno wymyślę. Ponoć nie taki diabeł straszny… Ponownie staję przed kolejnym życiowym wyborem. Podpiszę cyrograf, będę musiał teraz i w następnym życiu czynić zło, a bardzo nie lubię, jak ktoś mnie do czegoś zmusza. Nie podpiszę, mój zad zostanie nabity na widły, a bardzo nie lubię, jak mnie ktoś dźga w tyłek. Kolejny raz stoję przed wyborem, a każda możliwość jest przeciwko mnie. Co bym nie zrobił, to i tak będzie źle. Zastanawiam się, czy każdy tak ma z tymi wyborami, czy to mój zasrany los. Ale z drugiej strony, nieraz już w życiu miewałem podobne dylematy i wychodziłem z tego cało, dlaczegóż teraz miałoby się nie udać. Muszę tylko znaleźć podstępny sposób na tego zatraconego czarta. Udałem się do biblioteki. Może mądre księgi wskażą mi receptę na pozbycie się ścierwa.
Stanąłem przed wielką półką z księgami w dziale „Poradniki”. Zacząłem przeglądać grzbiety książek w poszukiwaniu tytułu mogącego wskazywać na zawartość, która mnie interesowała. „Tresowanie warchlaka”, „Gotuj z czarodziejem”, „Zrób to sam: narzędzia tortur”, „Poradnik kupca: jak się targować”.
Rzuciłem okiem jeszcze na kilka tytułów i nie zanosiło się, żebym znalazł coś na pozbycie się diabła. Jednak powróciłem wzrokiem do pozycji o targowaniu. Chwila. Zaczęło mi świtać. Diabeł chce mnie za nauczyciela, więc zależy mu na mnie. Zatem dziś w nocy się potargujemy. Nie podpiszę cyrografu! W jednej chwili zmartwiałem. To było pierwsze, co powiedział mi Tasalin, więc pomysł na niepodpisywanie jest jego. Przecież mogłem sam na to wpaść.
Całą noc nie mogłem zmrużyć oka, i przed pojawieniem się diabła, i potem.
Diabeł, jak to diabeł, zjawił się w środku nocy. Zaiskrzyło, zaśmierdziało i pojawiło się czerwone bydlę z widłami w łapie.
– Tak jak obiecałem, jestem.
– A tak, tak, witaj, diable Jakubie. Nie podpiszę. – Z gestem pogardy rzuciłem cyrograf pod nogi diabła, po czym, by podkreślić swą wzgardę, splunąłem na podłogę. – Jakby to rzec, żebyś pojął, tępy czerwony łbie, nie do końca odpowiadają mi warunki naszej umowy.
Widziałem, jak się rumieni. Tę zmianę kolorów skóry już znałem. Zauważyłem, jak lekko postąpił do przodu, przechylając widły w moją stronę. Serce mi załomotało i już miałem sięgnąć po miecz. Powstrzymał się jednak, a ja w jednej chwili zdałem sobie sprawę, że gdyby chciał, już by mnie miał na swoim orężu w formie szaszłyku.
Skoro mnie nie nabił, może się dogadamy. Ta myśl dodawała mi otuchy, bo szczerze mówiąc, nogi zaczynały mi się już trząść. Kolejny raz w życiu okazałem przeciwnikowi wzgardę, plując mu pod nogi i wyzywając, i żałując tego czynu zaraz po tym.
Diabeł czerwienił się i bladł na zmianę, pulsował kolorami niczym mikstury Tasalina. Widać bardzo go zdenerwowałem, ale teraz czas działał na jego niekorzyść. Im więcej czasu mijało, tym bardziej widziałem jego bezradność. Skoro tak długo obmyślał, co uczynić, znaczy nie wiedział, co uczynić – to wyczytałem w księdze. I tak oto ja, rycerz Ravandil, smokobójca, wprowadziłem diabła w zakłopotanie.
Moja radość z siebie nie trwała jednak długo. Przecież diabeł nie może być na tyle głupi, żeby w tak łatwy sposób dać się zbałamucić. Zdałem sobie sprawę, że jego przedłużające się już, wydawałoby się w nieskończoność, milczenie to jego sposób na złamanie mnie. Zwłaszcza że odór oraz gorąc bijący od niego działały na moją niekorzyść. Strugi potu lały mi się po twarzy, do ust wślizgiwały się pojedyncze krople słonego płynu.
Wreszcie diabeł przemówił, przybierając kolor nieco bledszy od jego normalnej czerwieni.
– Jestem skończony. Moja diabelska kariera dobiegnie końca, zanim się na dobre zaczęła – to rzekłszy, gestem nakazał, bym usunął mu się z drogi. Przeszedł na drugi koniec mojej komnaty i przygarbiony usiadł na łóżku, wspierając się na swoich wbitych w podłogę widłach.
– Hola, hola, panie diable. Czegoś tu nie rozumiem. Przychodzisz mi tu w środku nocy, nabijasz mi dupę na widły, straszysz jakimiś płonącymi pergaminami, a teraz się rozklejasz i narzekasz na swój los?
Powiedziałem to tonem, jakiego do tej pory nie znałem. Słów z takim zadziwieniem jeszcze, żem jak żyję, nie wypowiadał. Już nawet smok, sam widok diabła, latających i gadających myszek mnie tak nie zdziwiły jak zasmucony diabeł.
Siedząc tak na moim łóżku, diabeł opowiedział mi swoją historię. O tym, że jego ojcem jest król Lucyfer, że jest czarną owcą w rodzinie, jakim to jest nieudacznikiem, jak to wszyscy łącznie z ojcem go poniżają, jak to tato skazał go na wieczną hańbę, wysyłając go na ziemię, by uczył się zła od rycerza – zakały tego miasta – i jak to on teraz nie wie, co zrobić, bo bez podpisanego cyrografu ma się nie pokazywać w Piekielnym Królestwie.
– Sam widzisz, rycerzu, gdzieżbym się spodziewał, że ktokolwiek mi odmówi. Sam widzisz, jaki żem beznadziejny.
– Eee tam, diable, nawet gdyby tu twój ojczulek we własnej osobie przylazł, nie uląkłbym się go, a potraktowałbym go nawet gorzej, bo pewno większy i większym smrodem zionie.
– Alboś ty rzeczywiście taki mężny jak mało kto, alboś głupi jak mało kto.
– Dobra, dobra. To akurat często słyszę. Zrobimy tak, a w zasadzie nie masz wyjścia. Ty do ojczulka nie możesz wrócić, a ja żadnych papierków podpisywać się nie kwapię.
– To co ja teraz pocznę? – z wielkim żalem zapytał diabeł.
– U nas we dworze miejsca sporo, dużo się dzieje, dziewki nie najgorsze, uczty odprawiamy z każdej byle okazji, co nie ukrywam jest moją zasługą. Może nie będzie ci tak źle z nami.
– Ale jak to?
– Zostaniesz u nas na dłużej, jesteś już dorosły, czas opuścić staruszka i wziąć życie w swoje… widły. Zobaczysz, nie będzie tak źle. Trochę odmiany i rozrywki jeszcze nikomu nie zaszkodziło, a już na pewno nie powinno zaszkodzić diabłu.
I w ten oto sposób, ja, rycerz Ravandil, sprowadziłem diabła na królewski dwór. Król nie będzie ukontentowany, żem mu do pałacu diabła przywlókł, ale przynajmniej mu udowodnię, iż to nie mnie diabeł tutaj zesłał, a ja diabła. Dziewkom już kazałem ucztę szykować, nowego mieszkańca trzeba przywitać wedle naszych tradycji.
Cała ta historia utwierdza mnie w przekonaniu, że odważni, mężni, nielękliwi rycerze, tacy, którzy potrafią stawić czoło największym przeciwnościom losu, zawsze sobie poradzą. Wszystkie straszne rzeczy wydają się tylko z pozoru straszne. Kiedy stawić im czoła, ulegają pomniejszeniu, jak oddalający się okręt na morzu, który w końcu znika za horyzontem.
Król, jak się spodziewałem, pierwej o diable nie chciał słyszeć, ale jakoś udało nam się przekonać go z czarodziejem. Tasalin miał w tym swój interes. Miał nadzieję, że wreszcie zdobędzie swój Święty Graal – włosy z diablego ogona.
Gdy przyszła zima, Jakub nie mógł opędzić się od dziewuch. Każda chciała przy nim posiedzieć, by ogrzać się trochę. Wieść o nowym gościu szybko rozeszła się po świecie. Król cieszył się, że w obawie przed naszym piekielnym sojusznikiem wrogowie rzadziej najeżdżali nasze królestwo. I tak żyliśmy sobie z nim przez zim cztery i lata trzy. Prawdziwe kłopoty z diabłem były dopiero przed nami, ale to już zupełnie inna historia, którą opowiem przy następnej okazji.
koniec
« 1 2
13 września 2012

Komentarze

16 IX 2012   22:18:22

Fajny ten pański pogromca smoków. Czytam o nim po raz drugi i chętnie przeczytam następny. Pozdrowienia od koleżanki po fachu.

21 IX 2012   21:56:38

Brawo, brawo.
Mam nadzieję, ze Smokoje... Smokobójca jeszcze nam opowie jakąś historię.

29 IX 2012   14:18:27

Ładnie napisane.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.