WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Autor | Ryszard Dziewulski |
Tytuł | Echa Achelonu, opowieść pierwsza: Skarb Cyrusa |
Opis | Opowiadanie „Skarb Cyrusa” stanowi zamkniętą całość, ale jest również wstępem do powieści interaktywnej „Echa Achelonu”, prezentowanej na łamach serwisu FANTAZIN. Do uczestnictwa w zabawie, jaką jest tworzenie interaktywnej powieści, zapraszamy w imieniu pomysłodawców. |
Gatunek | fantasy |
Echa Achelonu, opowieść pierwsza: Skarb CyrusaRyszard DziewulskiEcha Achelonu, opowieść pierwsza: Skarb Cyrusa– Zdjęta z wisielca przy świetle księżyców. A wcześniej trza wziąć czarną kurę, która jeszcze nigdy nie zaznała koguta, uśpić ją tak, aby nie zagdakała ani razu, stanąć o północy na rozsta… – Robota stygnie! – przerwał mu szwagier w pół słowa. – Z gadania dzieci nie będzie. Minęli cztery piece alchemiczne różnej wielkości, wszystkie z zamkniętymi spływami, którymi rozpuszczone substancje ściekały do podstawianych naczyń. Przez chwilę krążyli po wnętrzu bez słowa, jednak nie mogąc utrzymać w sobie zdziwienia, Kacper sam przerwał milczenie. – Kryształy miłosne! Też jakby podobne… Cała kopa! Weźże z jeden dla swojej Anaelli. – Eee… – Wrzuci toto do ognia, a z dymu wyłoni się postać jej ukochanego. – Eee… – Co! Strachasz się, żeby tam Nonphelixa nie zoczyła? – Zamilcz, szwagier, bo u mnie tłuczek w garści! A i to wiedz, że teraz Anaella, nie chwaląc się, w inne precjozo wpatrzona. Nie chcąc rozdrażniać Walvoorda, Kacper zmienił temat. – A to musi być strunofon do przyzywania rosałek… – O! Kamienne księgi… – Młynki wróżebne… – Wielki trójnóg. I szklana kula z ryjkiem… – Ileż tu butli z barwnymi płynami… – A ten pękaty Graal na ziemi… – …To przecie nocnik. – Nie do wiary – stół ma nogi z humskich kręgosłupów… – Patrz, szwagier! Rzeźbione zydle… – Kacper przysiadł na jednym z rozstawionych wokół stołu siedzisk. – Na YouPetera! Z miętkim poddupiem! – Co się dziwować… – Walvooord zbliżył się do najobszerniejszej z półek, na której rozrzucone były zwoje i pergaminy. – Mistrz Sendivogius korzonkami żyje, a przecie i kościste dupsko chce posiedzieć… – przybliżył pochodnię, oświetlając rzędy grubych, oprawnych w skórę ksiąg z metalowymi okuciami. Wyjął zza pazuchy płaski drzeworyt i począł porównywać go z inskrypcjami na grzbietach. – Korzonkami, powiadasz… – zaglądając w rozstawiona na stole półmisy, Kacper uśmiechał się od ucha do ucha. – Coś mi się widzi, że ten-to korzonek jeszcze rankiem po lesie hasał. – Oderwał kawał udźca i wbił w niego zęby. – Hm… Nie ma. – Jak to? – przerwawszy na chwilę przeżuwanie, Kacper podszedł do szwagra i, łypnąwszy mu przez ramię na drzeworyt, sam począł przeglądać księgozbiory. – Najzwyklej. Nie ma. – Myślisz, że karczmarz pokpił znak na drzeworycie? Bają, że jedno oko ma z kamienia. – Nie z kamienia, jeno bielmem mu zaszło od ciągłego zerkania na sakiewkę. A inskrypcji nie pokpił, boć przecie zeszłej zimy całą noc się w nią gapił, kiedy pijany Cyrus we własnych rzygach spał. – A wierzysz to mu? O? Ta runa – jakby trochę podobna… – Nie, jużem sprawdzał. A co ja mam mu wierzyć czy nie wierzyć? Dał nam robotę, dał nam drzeworyt, a że cyrusowej księgi u alchemika nie ma – nie nasza przewina. – Splunął na ziemię, patrząc przed siebie na stertę rękopisów, rozrzuconych opodal kotary. – Ale swoją zapłatę od karczmarza odbierzem. – Pierwej mu drugie oko skamienieje. Jeszcze nam każe zwrócić za gambryn, któregośmy się na zgodę ożłopali. A po prawdzie, tom nie wiedział, że masz zamiar do karczmarza wracać. – A bo, widzisz, gdybyśmy cyrusową księgę znaleźli i oddali karczmarzowi, tobyśmy kiepami byli. Ale że księgi u alchemika nie ma, przeto po zapłatę pójdziemy, bo bieda nie z naszej przyczyny. Pewnikiem Sendivogius jeno przy gorzałce dworował, że Cyrus z nim księgę w kości przegrał. Karczmarz, pierdoła, dał wiarę, a my tu głową za darmo szafujem. – Hej! – zgodził się Kacper. – Tedy weźmy którąśkolwiek z tych ksiąg, żeby dowód mieć, żeśmy basztę nawiedzili. – Dla lichej zapłaty tak się ośmielać? Nie, księgi nie tkniem. Bierz jedną z tych manuskrypcyj. Najmniejszą. Ani się alchemik spostrzeże. Głowy mniej narazim, a dowód dla karczmarza tenże sam. Podeszli do kotary. Kacper schylił się, wybrał najmniejszy, nadpalony kawałek manuskrypcji i schował za pazuchę. – A… jak karczmarz nie zechce zapłacić? Walvoord zerknął na tłuczka. – Zechce. Mistrz Sendivogius stał w progu, ogarniając wzrokiem rozrzucone wokół szczapy. Zadumał się. – Widać, są jeszcze tacy – mruknęła Helvecja Koptyjka, mijając pozostałe przy futrynie szczątki drzwi – którzy nie lękają się twojej magii. Alchemik drgnął. Rzuciwszy za siebie gniewne spojrzenie, ruszył energicznym krokiem w stronę wnętrza. W świetle jeszcze nie wygasłych pochodni zmierzał wprost do jednego z czterech pieców. W wielkim rozdrażnieniu stanął przed tym, na którym spoczywał pokaźny kształt okryty szarym płótnem. Podniósł jego połę i zajrzał pod spód. Odetchnął. Wziął się pod boki i, zupełnie nieoczekiwanie, roześmiał się na cały głos. – Cóż cię tak rozbawiło, Sędziwuju? – zapytała Helvecja, przeglądając się w zwierciadle. Alchemik spoważniał. – Nie nazywaj mnie tak. – Phh… – wzruszyła ramionami. – Sendivogius czy Sędziwuj – mnie tam w łożnicy za jedno. – Nie o łożnicę idzie, ale o twoje przywyki. Nazwiesz mnie tak kiedy przy kmiotach i utrapienie gotowe. Helvecja przysiadła na łożu z futer i spojrzała na niego ze zdziwieniem. – A bo to jeden Sędziwuj w Achelonie? – Po co kusić biedę? Cham chamu nie rówien i nigdy nie wiada, co któren zmiarkować potrafi. – Czego ty jesteś najlepszym dowodem. – Proszę cię, Helvecjo… – Sendivogius przełknął ślinę, by nie wybuchnąć. – Na ten raz wystarczy mi zwady z karczmarzem. Nie musisz mi przypominać… – Czy wiesz, że ilekroć jesteś wzburzony, przemawiasz jak kmiot? Cóż ci po tym, jak cię wołają, skoro nie potrafisz się miarkować? – Więc może ogłosimy, żem cherlawy pomiot kowalski, któren nawet do dźwigania młota się nie nadał? Pomnij, że gdyby nie moja zręczność i fach, do dzisiaj byś się swoim urodzeniem jeno oblizać mogła. I nie dręcz mnie więcej, bo w jednej kolasce jedziem! – Mmm… – mruknęła Helvecja przewracając się na łożu. – Uwielbiam w tobie tego zwierzaczka… Do walki gotów, jeno ząbków mało. – Dajże wreszcie spokój – rzekł alchemik pojednawczo, zerknąwszy przelotnie na smukłe nogi, widoczne pod obwisłą połą sukni. – Więc, podejrzewasz, karczmarz chciał cię okpić? – A któżby inny? Tylkom jemu zdradził moją z Cyrusem przygodę. – A więc to prawda, żeś w kości o księgę grał? – Jako żywo. A… A ty skąd o tym wiesz? – I wygrałeś? – Wygrałem. Helvecja zmrużyła oczy i spojrzała przenikliwie. – Lepiej nie spytam, co stało na drugiej szali… – Na… na drugiej?… – Sendivogius zapłonął na twarzy. – Jak to co? Ten… Księga Inwokacji. – Próbując ukryć zmieszanie począł zawieszać na kołkach cęgi i sita, a zaraz potem układać trójnogi i miechy służące podsycaniu ognia. – Znając Cyrusa… – No, nie tylko. Bo jeszcze ta, y… Księga Amuletów, Księga Zwoju i Rajski Ogród Mądrości. Podniosła się z posłania. Siedząc, patrzyła na alchemika z coraz to większą podejrzliwością. – Pokaż. – Co? – Cyrusową Księgę. – Nie da rady. – Dlaczego? – Bo z dymem poszła. – Spaliłeś?… – A po cóż mi te bazgroły, skorom je raz odliterował? Sama powiedz, czym źle zrobił – ruchem głowy wskazał potrzaskane wrota. – Gdyby nie to, już i aptekarz znałby tajemnicę skarbu, bo przecie do niego by karczmarz poleciał na czytanie. – Więc co w niej było? Sendivogius, zadowolony, że rozmowa idzie w inną stronę, doskoczył do pieca. – To! – Zdarł szare płótno i spojrzał z dumą na swoje dzieło. Helwecja zbliżyła się do ostro połyskującego odbitym światłem płomieni cudacznego kształtu. – Budowałeś w zgodzie z radami Cyrusa? – Otóż właśnie. – A cóż to jest, jeśli wolno wiedzieć? – Alembik, jeno nie byle jaki! Bo posłuchaj… – tu Sendivogius ujął swą słynną różdżkę z ufiksowanym na szczycie okiem i jął pokazywać. – Owoż ten zamykany kocioł, wkopany w osobliwą piaskową łaźnię, nie kończy się jedną rurą, jak to w innych alembikach. Nie jest to nawet jeden kocioł, a cztery „pelikany” połączone tak, że destylat z pierwszego spływa do drugiego, z drugiego do trzeciego i tak dalej. Zamiast czapy z ruchomą szyjką, Cyrus obmyślił chłodnik. To to dziwo u góry. W nim to się wszystkie pary skraplają, zanim do sąsieckich pelikanów zlecą. Trza tylko zimną wodę ze strumienia podprowadzić. O! Tu wlata, tam wylata. Helvecja pokiwała głową. – Ot i cała twoja alchemia… Gorzałka! – I to baryłka dziennie! Zważ, że takiego alembika nie ma nawet książę Behemot! A transmutacją gorzałki w złoto – zajmiesz się ty. Na targowisku. W oczach Helvecji pojawiły się łzy. Dłużej nie mogła ich taić. Płynęły po policzkach, gdy zebrała się na odwagę, by spojrzeć mu w oczy. – Dobrze wiem, że była tylko jedna „rzecz”, za którą Cyrus wymieniłby swą księgę… – Ruszyła w stronę wyjścia, lecz zatrzymała się w potrzaskanych wrotach. – A kto grywa o swoją kobietę, nie jest wart, by mu plunęła w twarz. Chwilę po tym, jak Sendivogius wybiegł za Helvecją, w całej baszcie panowała cisza, mącona jedynie trzaskiem płonących pochodni. Bezruch zakłóciło dopiero falowanie kotary, obok której rozrzucone były rękopisy. Dwie krasnoludzkie głowy – jedna czarna jak smoła, druga biała jak śnieg – wychynęły zza ukrycia. Upewniwszy się, że alchemik pognał za Koptyjką, obaj bez słowa pochwycili alembik Cyrusa. Zbiegłszy z nim po schodach, minęli otwarte na roścież główne wrota baszty i przepadli w ciemnościach. |
Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.
więcej »— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.
więcej »...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak
Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak
Trzy lata po amnezji
— Wojciech Gołąbowski
Dżin
— Ryszard Dziewulski, anonim
Pod lipą
— Ryszard Dziewulski, Ewa Dziewulska