Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Anna Jupowicz-Ginalska
‹Dobrymi intencjami to piekło brukują›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAnna Jupowicz-Ginalska
TytułDobrymi intencjami to piekło brukują
OpisAutorka pisze o sobie:
Prywatnie: szczęśliwa mama małego Stasia i równie szczęśliwa żona Jacka. Miłośniczka popkultury, podróży, dobrej kuchni i muzyki (raczej metalowej). Fanka tatuaży i wschodnich sztuk walki.
Zawodowo: specjalista ds. PR z ponad dziesięcioletnim stażem, doktor nauk humanistycznych, wykładowca w Instytucie Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego. Autorka pierwszego w Polsce podręcznika akademickiego na temat marketingu medialnego oraz wielu artykułów o środkach przekazu. Obecnie pełni funkcję Pełnomocnika Dziekana Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW ds. Promocji.
Gatunekfantasy

Dobrymi intencjami to piekło brukują – część 1

« 1 2 3 4 5 11 »

Anna Jupowicz-Ginalska

Dobrymi intencjami to piekło brukują – część 1

Spostrzegła jego kwaśną minę i rzuciła:
– Chyba cię nie uraziłam, co? To nikt bliski, mam nadzieję?
– Nie – szybko zaprzeczył. Za szybko.
– To dobrze. Inaczej bałabym się o twoją głowę. Wiesz, z kim przestajesz…
– Sh’elala…
– Co?
– Nie drąż już tego tematu. Dobra?
– Ale dlaczego?
– Po prostu. Ja nie wypytuję ani o tatuaże na twoich rękach, ani o to, dlaczego wiecznie zaciskasz usta… W każdej sytuacji. Ty zaś nie wracasz do listu. Może być?
– Jestem tylko ciekawa…
Wydęła wargi i przysiągłby, że się lekko nadąsała… O dziwo, w bardzo kobiecy sposób.
– Bądź ciekawa, kiedy zechcesz. Tylko nie w tym przypadku.
Morderczyni westchnęła z rezygnacją, uniosła ręce, jakby się poddając.
– To co teraz? – zapytała.
– Możemy dla odmiany porozmawiać – uśmiechnął się znacząco, nalewając sobie wina.
– Da się zrobić – odrzekła, siadając naprzeciw Lotra.
– Tak więc… Co cię sprowadza do Silva Rerum? – zagadnął, chociaż jego wzrok nieustannie opadał na jej piersi. Nikłe światło świec malowało na skórze Sh’elali pomarańczowe arabeski.
– Urlop – odparła.
– Nie wierzę. Ty i wakacje?
– Aha. Ostatnio miałam dużo pracy.
– Gdzie?
– Lotr, umawialiśmy się, że nie rozmawiamy o szczegółach roboty.
– Ja nie pytam o nazwiska pracodawców i… zleceń. Interesuje mnie to, gdzie byłaś.
– W środkowym Eclasie.
– Koło Wyroczni? – spytał i podniósł wzrok.
– Tak.
– Oj, to zmarzłaś.
Wstał, odstawił pusty kielich i przesunął rękami po jej ramionach.
– Nawet nie masz pojęcia jak. – Posłała mu całkiem lubieżny uśmiech.
– Biedna…
– Nie całkiem. Odkułam się, mówię ci.
– Nie wątpię.
Jego dłoń ześliznęła się po jej brzuchu, a potem oparła na biodrach.
– A ty? Po co płyniesz na wyspę? – zagadnęła.
– Praca – mruknął, skoncentrowany zupełnie na czym innym. Ukląkł.
– Praaacaaa… – szepnęła rozogniona. – To śliska sprawa.
– Mhm.
– Ale jakbyś chciał pogadać, poradzić się…
– Sh’elala?
– Co?
– Koniec rozmowy.
Odchyliła głowę, biorąc sobie jego uwagę do serca.
• • •
Z kajuty wyproszono ich dość brutalnie. Jakiś marynarz bez ogródek załomotał w drzwi i wrzasnął:
– Ląd! Wynocha!
Obudzili się szybko i zaczęli pakować. Sh’elala nigdy nie woziła ze sobą zbytecznego bagażu, więc w kilkanaście minut była gotowa. Z zaciekawieniem obserwowała Lotra, zastanawiając się, gdzie zamierza pochować cały dobytek. Mag spokojnie się ubrał, narzucił na siebie parę drogich ozdób i sięgnął po niewielką torbę.
– Chcesz wszystko zmieścić w tym naparsteczku? – zadrwiła.
– Mogę ci nawet coś przechować, jeśli ci ciężko.
– Jasne.
Lotr wzruszył ramionami i otworzył bagaż, po czym zaczął wkładać do niego to, co nawinęło mu się pod rękę. Sh’elala zdziwiła się, gdy torba pomieściła nie tylko bogatą kolekcję opasłych ksiąg, ale również garderobę, broń oraz… mosiężny kandelabr.
– To chyba nie twoje, co? – zagadnęła, nieudolnie maskując zdziwienie.
– Nie. Za to bardzo ładne. Przyda mi się.
– A nie będzie ci za ciężko?
– Coś ty – pokręcił głową. – To przecież walizka bez dna. Schowa wszystko, ważąc tyle, co nic. Nie uważało się na lekcjach z czaroznawstwa, hę?
– Nie przerabialiśmy tego tematu – zażartowała. – Wykładowca zaniemógł.
Uśmiechnął się w odpowiedzi i wskazał na jej bagaż.
– Wiesz co? – Jednooka podała mu swoją sakwę. – To też tam włóż.
Potem wyszli na pokład i patrzyli na przerzedzającą się mgłę. Nieprzebrana pierzyna oparów przybrała kształty szarych, skręconych smug, opadających coraz niżej i niżej, aż do samej wody. Na horyzoncie zamajaczył upragniony ląd. Po krótkiej chwili Zimna Aurara majestatycznie wynurzyła się spomiędzy niknących chmur.
Coś śmignęło po stronie lewej burty. Pod wodą prześliznął się czarny, długi cień, który wystrzelił znienacka przed dziobem statku i z gracją plachnął w toń. Morski wij wysunął się naprzód, by przeprowadzić panią kapitan poprzez gęsty las raf koralowych. Coś zachrobotało, ostrym pazurem drapiąc w spód kadłuba.
Azzir przejęła stery i zakręciła kołem, utrzymując łajbę w ryzach.
Kluczyli w ostrych zwrotach, podążając za wijem. Ponad powierzchnię wody wychylały się koralowe szpice, wyglądające jak różnokolorowe, śmiercionośne sztylety. Groziły nierozsądnym marynarzom i wysokimi splotami utrudniały im drogę.
No cóż, na podróż przez Ocean Mgielny decydowali się ryzykanci i szaleńcy, bo tylko ktoś żądny dreszczyku emocji mógł marzyć o dotarciu do legendarnego miasta-wyspy. A nawet, jeżeli szczęśliwie przebrnął przez Bolesne Wiry i Koralowe Pułapki, wcale nie musiał przeżyć… Silva Rerum mogło go odrzucić, zanim w ogóle postawił nogę na suchym lądzie – po prostu odstrzeliwując nieproszonego gościa z pokładu statku.
Metropolia nie lubiła obcych, szczególnie ludzkiego pochodzenia. Rdzenni mieszkańcy (wśród których znajdowali się też nieliczni, acz lojalni wobec wyspy, ludzie) najlepiej czuli się w swoim własnym towarzystwie. Poza tym od czasu embargo, nałożonego na gród przez Cesarstwo, Silva Rerum dobrowolnie poddało się daleko idącej izolacji. Obywatele, dowodzeni przez waleczną burmistrz Henriettę, żyli w nieustannej obawie. Lękali się ataku: słyszeli już o Calcie i jego poczynaniach. Czuli, że batalia przeciw innorasowcom dotrze i tutaj. Oczywiście, silvarerczycy pragnęli odwlec nieuchronne starcie. Wzmocniono straże, sprowadzono najemników, wprawiono w ruch gnomią maszynerię wojenną.
Wyspa zaczęła przypominać potężnie ufortyfikowaną górę, a nie architektoniczne cudeńko, o którym wspominał Łobozow w jednej ze swoich ksiąg.
– Inaczej to sobie wyobrażałam – mruknęła Sh’elala.
– Ja też. Ale cóż, nie bądźmy wybredni. Jak się na ma, co się lubi…
– Daj spokój z przysłowiami.
Jednooka zadarła głowę, obserwując majestatycznie zbliżające się Silva Rerum. Okna w skalnych ścianach nadal pstrzyły się światłami pochodni. Teraz dodatkowo wychylali się z nich strażnicy, uzbrojeni w kusze, spisy i dzidy. Wojownicy nie spuszczali przejezdnych z oczu nawet wtedy, gdy ci przepływali pod pierwszym skalnym łukiem, pełniącym zadanie bramy wjazdowej.
– Jak tu przyjaźnie – burknęła morderczyni.
– No, sami trochę na to zapracowaliśmy – rzekł Lotr, naciągając mocniej hełm.
– Kto?
– My. Ludzie.
– Ach – westchnęła. – Ludzie. Taak. Dlatego będziesz to nosił na twarzy?
– Nie inaczej.
– Przecież wszyscy na statku widzieli, że jesteś człowiekiem. Obcym.
Lotr chrząknął.
– Złoto czyni cuda, kochana.
• • •
Kapitan Azzir odetchnęła, gdy strażnicy w końcu przepuścili pasażerów. Kobieta być może by uszła… Było w niej coś nieludzkiego… Ale on? Wypisz, wymaluj: Metakańczyk. Nie dałoby się go pomylić z nikim innym. Gdyby tylko odkryto jego pochodzenie, kłopoty miałaby cała załoga Zimnej Aurary.
Naga wzdrygnęła się: zdrajców albo ich pomocników (a tak można nazwać kogoś, kto przewozi potencjalnego szpiega) karano tutaj wielce nieprzyjemną śmiercią.
Azzir przyklepała sakiewkę z dwoma tysiącami dukatów. Puściła ster, odprowadzając wzrokiem przybyszów, niknących w krętych uliczkach grodu.
– Wszystko w porządku – powiedział strażnik, podtykając jej pod nos dokumenty przewozowe. – Podpiszcie jeszcze to, pani kapitan.
Naga zerknęła na rejestr i pobieżnie go sprawdziła. Żywność jest, broń jest… A informacja o pasażerach? Tak, też jest. Na dole, małym drukiem. Według spisu, ona to Sh’elala, mieszaniec. On zaś to niby… Lotr, elf. Uciekinier z Eclasu. Jasne.
« 1 2 3 4 5 11 »

Komentarze

« 1 2 3 4
12 X 2011   12:14:29

Ja bym chętnie poczytała (artykuł o walkach znaczy), bo to rzecz ciekawa.

A racja - z tym wzorowaniem na filmach. Miałam kiedyś okazję mieć w rękach kawałek "materiału" na kolczugę - zaledwie fragment na część rękawa, a ile to ważyło. Pozwala mi to tylko domyślać się, ile może ważyć cała kolczuga. Miecz też na pewno swoje waży. I tarcza. Tak uzbrojony wojownik raczej nie będzie skakał i wykonywał efektownych manewrów. Itd.
W książkach mnóstwo jest efekciarstwa a - jak mniemam - wszelkie ruchy nadmiarowe w rodzaju piruetów i kopniaków z półobrotu raczej byłyby stratą czasu, energii i wystawianiem się na cios.

« 1 2 3 4

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.