Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Anna Jupowicz-Ginalska
‹Dobrymi intencjami to piekło brukują›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAnna Jupowicz-Ginalska
TytułDobrymi intencjami to piekło brukują
OpisAutorka pisze o sobie:
Prywatnie: szczęśliwa mama małego Stasia i równie szczęśliwa żona Jacka. Miłośniczka popkultury, podróży, dobrej kuchni i muzyki (raczej metalowej). Fanka tatuaży i wschodnich sztuk walki.
Zawodowo: specjalista ds. PR z ponad dziesięcioletnim stażem, doktor nauk humanistycznych, wykładowca w Instytucie Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego. Autorka pierwszego w Polsce podręcznika akademickiego na temat marketingu medialnego oraz wielu artykułów o środkach przekazu. Obecnie pełni funkcję Pełnomocnika Dziekana Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW ds. Promocji.
Gatunekfantasy

Dobrymi intencjami to piekło brukują – część 2

« 1 2 3 4 11 »

Anna Jupowicz-Ginalska

Dobrymi intencjami to piekło brukują – część 2

– Prąd… – czarodziej zamyślił się i klasnął. – Ha! Świetne! Dziękuję!!! Naprawdę świetne!
– Skolvitz… Ty się ogranicz do notowania, tak? – Henrietta skarciła sekretarza wzrokiem. – To oficjalna wizyta, Dyfuzjuszu.
Mag skinął głową i niby się uśmiechnął. Wyciągnął na powitanie metalową rękę, z której wysunęła się imitacja dłoni.
– Jakżeby inaczej – przymilnie zaskrzeczał, kłaniając się w pas. – Mimo to pozwólcie rozkoszować się waszym towarzystwem… Nieczęsto mam okazję przyjmować gości.
Henrietta przemogła się i potrząsnęła jego prawicą. Za jej przykładem poszli pozostali. Gdy Dyfuzjusz ściskał się z Gestleiterem, szef straży syknął z bólu. Cofnął dłoń i strzepnął nią, próbując przemóc piekące odrętwienie.
– Przepraszam – raczej nieszczerze westchnął mag. – Mechanizm się chyba poluzował… Wybaczcie, nie mam czucia w ręku, odkąd…
– Ją sobie odciąłeś? – dokończyła krasnoludzica, a czarodziej zagrzechotał soczewkami.
Atmosfera stała się nieprzyjemna, aż Skolvitz złamał z nerwów pióro. Wyjął następne i szybko je zatemperował. Mag szaleńczo zachichotał i rzekł:
– Tak. Odciachanie dłoni w pewnym stopniu ogranicza zmysł dotyku, pani. Ale, ale! Cóż ze mnie za gospodarz! Dalej! Nie stójmy tak w progu! Zapraszam na górę!
Goście posłali sobie porozumiewawcze spojrzenia i ruszyli za utykającym czarodziejem. Gnom za radą burmistrz opisywał wszystko, co wzbudziło jego ciekawość. A było tego niemało…
(Fragment notatki:)
„Wieża zmieniła się. Gdy byłem dzieckiem, a więc na długo przed remontem, bawiłem się tutaj. Świetnie spełniała swoje zadanie. Była cudownym miejscem uruchamiającym moją chłopięcą wyobraźnię.
Teraz jest dziwaczna. Mroczna, pomimo tak kolorowej osobowości rezydenta. Zagospodarowana w niedługim czasie, stała się składowiskiem różnych części i maszyn. Wszędzie walają się odpadki, skłębione sznury nietutejszych tworzyw, kamienie, pergaminy i fragmenty metalu. Na niektórych piętrach, podobno niezamieszkiwanych przez maga, jest ciemno.
Coś w tych nieprzebitych ciemnościach chrobocze.
Mag wyraźnie nas wtedy popędza, nie chcąc, byśmy się gdziekolwiek zatrzymywali.
Jednak widziałem… Jakby małego, żelaznego pająka, który dźwigał na plecach lśniące trybiki. Przebiegł zygzakowatym truchtem między moimi nogami i skrył się w mroku, zgrzytając nogami o kamienną posadzkę. Poczułem się bardzo nieswojo, ale milczałem.
Muszę przyznać pani burmistrz rację: czarodziej to niepokojący człowiek.
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Dyfuzjusz nieustannie coś buduje – przetwarza to, co już osiągnął i usiłuje stworzyć coś nowego, zaskakującego, nietypowego.
Mag przez cały czas mówi: niby do nas, niby sam do siebie. Słowotok przerywa napadami nieokiełznanego śmiechu, by potem łypać swoimi soczewkami. Rozprasza nas, skupiając się a to na ruchomych schodach, a to na tak zwanej windzie, a to na maszynce do golenia (tu słyszałem, jak pani burmistrz klnie szpetnie pod nosem).
Nie możemy się skoncentrować. Czarodziej zagaduje, potem nagle zmienia temat.
Jest albo ekscentryczny, albo zwyczajnie nieprzyjazny. Nie mam pojęcia, nie umiem tego ocenić.
Im wyżej wjeżdżamy, tym powietrze staje się rzadsze i, rzekłbym, skręcone.
Nie wiem, co się dzieje.
Nie mogę zebrać myśli. Patrzę na Gestleitera i w jego oczach widzę dokładnie to samo. Jedynie pani burmistrz zachowuje należyte skupienie i nie daje się zbić z tropu.
Słowa… uciekają mi.
Muszę na razie zakończyć notowanie.
Jest mi niedobrze.”
Podpisano: S., sekretarz (…pismo nieczytelne…).
• • •
– No. Jesteśmy – uśmiechnął się Dyfuzjusz. – Siadajcie, mili goście.
Henrietta usadowiła się na jednym z foteli i zerknęła na towarzyszy. Gnom przestał notować, a kapitan straży nieświadomie rozglądał się dookoła i mrugał oczami. Było tak, jak się spodziewała. Została sama. Chwała bogom, że krasnoludy są odporne na magię.
– Dyfuzjuszu – zaczęła oficjalnie, zdecydowanym gestem odmawiając wina. Mag skrzywił się nieznacznie i w jego mniemaniu chyba niezauważalnie. – Mam wrażenie, że gościna, której ci udzieliłam…
– Ach, tak, tak! Gościna! Bardzo sobie chwalę tę gościnę, pani. – Zamachał zapalczywie rękami i poskubał krzaczaste brwi. – Przywykłem do ciasnoty, więc ten areszt domowy nie jest dla mnie przykry. Wprost przeciwnie, pozwala mi się skupić na pracy, za co ci bardzo dziękuję.
– Areszt…? – zająknęła się, zaskoczona otwartością czarodzieja. – Ależ…
– No, nazywajmy rzeczy po imieniu – fuknął i dodał znienacka, wyciągając dłoń. – Jestem Dyfuzjusz, uciekinier polityczny.
– Burmistrz Henrietta… – Odwzajemniła uścisk, kompletnie zbita z pantałyku. Wtem zmiarkowała się, potrząsnęła głową i rzekła. – Musisz, panie, być wyrozumiały. Jesteś magiem mechanicznym z Metakanu. Wiemy tu na Silva Rerum, czym jest wasza… organizacja i w jaki sposób dorobiła się ogromnego majątku na południu Cesarstwa. Za przyzwoleniem Cesarza wytłukliście rodowitych mieszkańców i zajęliście ich fabryki.
– A potem je rozwinęliśmy i udoskonaliliśmy, gwoli historycznej wściekłości. Yyy… ścisłości – uzupełnił, nalewając sobie wina. Naczynie, jakie przeznaczył Henrietcie, odstawił na bok. – Nie wiń mnie za działania moich przodków, pani.
– Przodków? To stało się zaledwie parę dekad temu…
– Paręnaście. Ale zgoda. Faktycznie, wtedy stąpałem już po świecie… Cóż mogę rzec? Sprzeciwiałem się woli przełożonych, nie chciałem dręczyć twych dalekich kuzynów. Tak, tak. Hm. No więc, gdy nabrałem odwagi – uciekłem.
– Do Valtany?
– Cóż to była za droga!! – Dyfuzjusz aż się podniósł na krześle i zaczął gestykulować. – Pojedynki! Ha! HA! Wybuchy! Bam! Bam! Pościgi konne!! Ihaha! Pościgi na wozach! Brum!
– Tak, rozumiem twój punkt widzenia. Chyba… – krasnoludzica przerwała mu, zanim zdążył nabrać powietrza w płuca. – W każdym razie dotarłeś w końcu do Valtany, naszego partnerskiego miasta?
– Taaak. Do Valtany. Hm. Wybacz mi pani, że ośmielam się zapytać… – Dyfuzjusz splótł nabożnie palce i nagle spokorniał. – Ale czy to jest przesłuchanie?
– Może i by było, gdyby nie stan obecnego tu kapitana – rzekła znacząco. Gestleiter otworzył usta, próbując coś powiedzieć. Zamiast tego wywalił ogrzy jęzor i gapił się na błyskające, przepełnione prądem światełka. – Tak zaś jest tylko rozmowa.
– Lubię rozmawiać.
– Wspaniale, czarodzieju. Zatem pogadajmy – zaproponowała. – Wytłumacz mi zatem, dlaczego twoje imię nie figuruje na żadnym rezydenckim spisie Valtany? Wszak o azyl prosiłeś jedynie w Silva Rerum, nigdzie indziej. A przecież na naszą wyspę można się dostać jedynie z Valtany, na podstawie rejestru obywateli ze stałym zameldowaniem…
– Albo „poprzez potwierdzenie swego nieludzkiego pochodzenia, jeśli pobyt obywatela jest tylko tymczasowy” – Dyfuzjusz skrzekliwie zacytował prawo, które honorowały obydwa miasta partnerskie. – Znam przepisy.
– Na pewno teoretycznie – zgodziła się niechętnie, po czym skwapliwie dodała: – Praktycznie to już chyba trochę gorzej, prawda? Otóż nigdzie nie znalazłam twojego imienia. Doprawdy, aż się dziwię, że sprawdziliśmy to dopiero teraz.
– Ależ po co ta drobiazgowość…? – zaskrzeczał mag, kuląc się w wiernopoddańczym ukłonie.
Jego soczewki błysnęły złowrogo i Henrietta na wszelki wypadek sprawdziła, czy jej broń ciągle jest na swoim miejscu.
– Żadna drobiazgowość. Jedynie poczucie bezpieczeństwa.
– A czy ja mu zagrażam…? Pani! Od początku siedzę cichutko w mojej miłej wieży. Nie wychodzę nigdzie, jako mi kazaliście. Nikt mnie nie odwiedza. Prawda to? Prawda!! Jestem, jak nie przymierzając, mysz pod twoją miotłą. Cóż złego może zrobić biedna, malutka myszka…?
Czarodziej spuścił wzrok, skulił się i zamarł w swej wiernopoddańczej pozycji.
Burmistrz poczuła się głupio, chociaż właściwie nie powinna. Musiała to przyznać – Dyfuzjusz nie był takim wariatem, na jakiego wyglądał.
– Jak więc było z tą Valtaną? – spytała, próbując nie dać się zbić z tropu.
Czarodziej westchnął.
« 1 2 3 4 11 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.