Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 4 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Anna Jupowicz-Ginalska
‹Dobrymi intencjami to piekło brukują›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAnna Jupowicz-Ginalska
TytułDobrymi intencjami to piekło brukują
OpisAutorka pisze o sobie:
Prywatnie: szczęśliwa mama małego Stasia i równie szczęśliwa żona Jacka. Miłośniczka popkultury, podróży, dobrej kuchni i muzyki (raczej metalowej). Fanka tatuaży i wschodnich sztuk walki.
Zawodowo: specjalista ds. PR z ponad dziesięcioletnim stażem, doktor nauk humanistycznych, wykładowca w Instytucie Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego. Autorka pierwszego w Polsce podręcznika akademickiego na temat marketingu medialnego oraz wielu artykułów o środkach przekazu. Obecnie pełni funkcję Pełnomocnika Dziekana Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW ds. Promocji.
Gatunekfantasy

Dobrymi intencjami to piekło brukują – część 2

« 1 2 3 4 5 6 11 »

Anna Jupowicz-Ginalska

Dobrymi intencjami to piekło brukują – część 2

– Świetnie – przytaknęła krasnoludzica i rzuciła kapitanowi grudkę złota. – Pokaż mu… Niech to przebada i dokładnie opisze. Może dzięki temu będę miała usprawiedliwienie dla…
Zamilkła, wychylając głowę. Z ciekawością przyjrzała się rusztowaniom, postawionym przy świątyni Przeznaczenia.
– Nie wiedziałam, że ruszyła renowacja. Zdaje się, że nie było środków…
– Mieszkańcy zrzucili się i wynajęli ekipę z podziemia. Tania siła robocza, byli więźniowie – wyjaśnił gnom.
– Pani, mówiłaś o usprawiedliwieniu…? Dlaczego? Co planujesz zrobić? – szepnął Gestleiter, poprawiając hełm.
Burmistrz nie odpowiedziała. Zamiast tego zapytała, cały czas patrząc przez okno:
– Jak miała na imię kobieta, która obiła Soarę?
– Sh’elala, pani. Mieszaniec z kontynentu – Gestleiter wzdrygnął się na samo wspomnienie przesłuchania nieznajomej. – O nią ci chodzi, tak?
– Tak. – Krasnoludzica skubnęła wąsy. – Coś mi mówi jej imię. Znam je, tylko nie mogę sobie przypomnieć… Cholera. Starość nie radość. Gestleiter, zasięgnij języka między ludźmi. Dowiedz się czegoś. Mam niejasne przeczucie, że ta cudzoziemka może się nam przydać.
– Tak jest – skinął głową kapitan, po czym nachylił się do Henrietty i spytał, dając znak Skolvitzowi, by na chwilę zaprzestał notowania. – Pani… Mówimy o działaniu w granicach prawa, tak?
Gnom łypnął na burmistrz, a ta odpowiedziała wymijająco:
– Inne nie powinno mnie interesować. Teoretycznie. Tylko że ja, panowie, jestem praktykiem.
Koła powozu zastukały o brukowany plac Pałacu Magistratu i stangret oznajmił:
– Jesteśmy na miejscu.
Urzędnicy wysiedli w ciszy, którą przerwał kapitan.
– Ile mam czasu?
– Niewiele – westchnęła, nie zatrzymując się. – Właściwie, Gestleiter, już go nie masz.
• • •
– Właściwie, mój drogi Lotrze, już nie masz czasu – zachichotał Dyfuzjusz, krzątając się po komnacie, znajdującej się na najniższym poziomie wieży.
– To niedobrze – odparł kwaśno czarodziej. – Mogłeś powiedzieć mi o wszystkim wcześniej. Miałbym więcej możliwości, żeby się przygotować. A tak zaczną ci deptać po piętach… Przecież już o mnie wiedzą. Powtarzam: niedobrze się stało.
– E tam, dziecko. Jęczysz, jak nie przymierzając, baba.
Mag pokuśtykał dookoła olbrzymiego rusztowania, które pięło się pod sam sufit pomieszczenia. Spomiędzy byle jak skleconych dech prześwitywały lśniące, metalowe obręcze, nakładające się na siebie kolejnymi warstwami. Nowa machina Dyfuzjusza nie została jeszcze ukończona: brakowało jej koroniastego zwieńczenia – to leżało obok, na olbrzymim stole. Skomplikowany mechanizm, pełen trybików, pomp, zapalników i szlachetnych kamieni przypomniał Lotrowi o wielkich umiejętnościach wujka.
– Dużo ci jeszcze zostało? – spytał.
Czarodziej wysunął metalową dłoń. W miejscu palców pojawiły się śrubokręty, młoteczki i inne, dziwne urządzenia. Dyfuzjusz przysunął się do zwieńczenia i rozpoczął pracę.
– Nie pytasz się: co to, tylko: ile zajmie mi budowa tego czegoś – wymamrotał. – Ale może i słusznie. Gadają, że ciekawość to ten, no. Cha, cha. Pierwszy stopień do piekła. Cha, cha. Czasem piekło może być też i na ziemi. Swoją drogą…
– Wujku – przerwał mu Lotr, z zafascynowaniem obserwując płynny ruch biomechanicznej ręki. – Zdradź mi więcej szczegółów. Nie mogę przecież tak po prostu tam wejść i ich zabić…
– Dlaczego nie? Przecież to twój fach.
– Taaak – zgodził się niechętnie czarodziej. – Problem w tym, że…
– No właśnie. W czym problem? Dopadają cię wyrzuty sumienia? To chyba niewskazane w tej profesji. Sprawa jest prosta jak konstrukcja cepa: ja zlecam, ty wykonujesz. Kropka. Bez analizy motywów i roztrząsania przyczyn. – Wielosoczewkowe oko zachybotało się i okręciło wokół własnej osi. – Co się dzieje, Lotr? Nie dasz rady? Jesteś za słaby? Nie masz wystarczającej mocy? Mam ci przypomnieć, co mi zawdzięczasz? Nie chcę tego, ale sam mnie zmuszasz… O. Teraz tu przyspawam… Ooo, dobrze. Trzyma się. No więc? Co mi powiesz, Lotr?
Mag posmutniał na wspomnienie wydarzeń z przeszłości. Rzeczywiście, najgorszy jest dług wdzięczności, który obrzydliwym cieniem kładzie się na całe dorosłe życie, zamieniając je w więzienie i niespokojne oczekiwanie na spłatę zobowiązania.
Tak naprawdę czarodziej był niechętny zleceniu Dyfuzjusza. Przemycanie niedozwolonych materiałów to jedno. Ale mordowanie Magistratu – w dodatku w pojedynkę – to drugie.
– Jesteś pewien, że się nie dogadacie? – spytał na wszelki wypadek.
– Chyba nie. – Dyfuzjusz podśpiewywał pod nosem, a z palców jego zdrowej ręki wydobywała się smużka zamrażająca zębate kółka zwieńczenia.
– Skąd ta pewność?
– Och, bo ona nie jest głupia, dziecko. Przyznaję z niechęcią, bo to krasnolud i w ogóle, inna rasa. Może pokieruje nią wrodzona zachłanność, ale coś mi mówi, że górę weźmie patriotyzm. Jeszcze trzeba posmarować… Tu też. Z lewej. Lotr, przyciśnij to palcem. Wyżej. Wyżej, dziecko, czy ty rozróżniasz kierunki? Teraz dobrze. Cha, cha!!!
Czarodziej z ciekawością patrzył na niezwykłą maszynerię i, prawdę powiedziawszy, gubił się w tych wszystkich systemach, zespołach i podzespołach, o których opowiadał mu Dyfyzjusz. Najwyraźniej w kaście magów mechanicznych działali wybitnie uzdolnieni szaleńcy. Zresztą tylko obłąkany geniusz może sam się pokroić i w dodatku – nie zważając na ból – prowadzić na sobie eksperyment naukowy.
– Wiedziałem, że się nie zmieniłeś – rzekł Lotr.
– Hę?
– Nie zmieniłeś się. Zupełnie. Nadal jesteś oddany Calcie, wujku.
– E tam.
– Nie zaprzeczasz.
– I nie potwierdzam.
– To mi wystarczy. Wiesz, co sobie myślę? Że krasnoludzica miała rację. Masz jakiś związek z Soarą, co? Przyznaj się.
– Żeby tam związek od razu… – Dyfuzjusz wzruszył ramionami i nachylił się nad zwieńczeniem, ale Lotr złapał jego przelotny uśmiech. – Teraz przytrzymaj tu. Dobrze.
– Ta maszyna na wyższym piętrze… Ta, co wybuchła. To była dywersja, nie? Chciałeś, żeby Silva Rerum miało kłopoty.
– Wprost przeciwnie. Wtedy chciałem pomóc. Sprawdzić, jak mój wynalazek sprawdzi się w praktyce… Naprawdę miałem taki kaprys. A że nie wyszło… Cóż. Nie zawsze wychodzi. Cha, cha! Zrobiło się jednak bardzo ciekawie. Sam jestem zdziwiony.
Lotr nie odpowiedział. W duchu przyznał, że jego wujek to skurwysyn wielkiego kalibru.
– Kiedy miałbym się zająć twoją… prośbą? – spytał.
– Mówiłeś coś o wypoczynku – mruczał Dyfuzjusz, przeczesując włosy. – Dobrze się składa, bo potrzebuję czterech dni w samotności. Ha! Tylko czterech! I Silva Rerum zmieni się nie do poznania. Na wieki! Czy to nie super? – Mag zaklaskał jak małe dziecko, po czym dodał: – W tym czasie pani burmistrz ostatecznie zadecyduje o swojej przyszłości, co – mam nadzieję – skończy się tak, jak zaplanowałem. Potem zaś poznam wszystkie tajemnice tego miasta. Zapamiętam je i przekażę Radzie Czarodziejów. Wreszcie przyjmą mnie z otwartymi ramionami.
– No, ciekawe tylko, jak po tym wszystkim stąd uciekniesz – mruknął ponuro Lotr.
Przeraziło go, że Dyfuzjusz chciał dostać się do tej marionetkowej organizacji cesarskiej, działającej przy Evaldzie II i Calcie.
– Cha, cha!! Tak samo, jak się tu znalazłem. Dzięki temu. – Mag mechaniczny zachichotał, wskazując na maszynę. – A teraz pomóż mi. Zwieńczenie trzeba osadzić na obręczach. Sam nie dam rady. Zastosujmy zaklęcie lewitacji, kochany. No, pokaż wujkowi, jak ładnie czarujesz.
Lotr westchnął i skupił się. Rzucił urok i, podobnie jak Dyfuzjusz, wzniósł ręce.
Powietrze potężnie zawibrowało, zahuczało i skręciło się w dwóch korkociągach. Magowie nakierowali dłonie na kopułę i wzmocnili moc czaru.
Mechanizm drgnął i leciutko się uniósł. Potem na chwilę opadł i szczęknął o stół.
– Jakie to ciężkie…! – stęknął Lotr, wytężając siły. Jego skronie nabrzmiały od ogromnego trudu, a czoło skroplił pot.
– Skup się, a nie gadaj – sucho rzucił wujek, który w niczym nie przypominał już zagubionego wariata. – Jeszcze raz.
« 1 2 3 4 5 6 11 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.