Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 1 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Anna Jupowicz-Ginalska
‹Dobrymi intencjami to piekło brukują›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAnna Jupowicz-Ginalska
TytułDobrymi intencjami to piekło brukują
OpisAutorka pisze o sobie:
Prywatnie: szczęśliwa mama małego Stasia i równie szczęśliwa żona Jacka. Miłośniczka popkultury, podróży, dobrej kuchni i muzyki (raczej metalowej). Fanka tatuaży i wschodnich sztuk walki.
Zawodowo: specjalista ds. PR z ponad dziesięcioletnim stażem, doktor nauk humanistycznych, wykładowca w Instytucie Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego. Autorka pierwszego w Polsce podręcznika akademickiego na temat marketingu medialnego oraz wielu artykułów o środkach przekazu. Obecnie pełni funkcję Pełnomocnika Dziekana Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW ds. Promocji.
Gatunekfantasy

Dobrymi intencjami to piekło brukują – część 3

« 1 7 8 9 10 11 »

Anna Jupowicz-Ginalska

Dobrymi intencjami to piekło brukują – część 3

Pojawili się w miejscu, które przypominało im Cesarstwo.
Portal, w tumanach pary i kurzu, osiadł na brukowanym, olbrzymim rynku. Zewsząd otaczały ich wysokie, wystawne kamienice, które mieniły się różnokolorowymi, zdobnymi elewacjami. W rogu starówki stał budynek o nierównych, strzelistych wieżach, a każdy, kto weń wchodził, wykonywał najpierw znak krzyża. Pośrodku rynku ciągnęły się podłużne, murowane sukiennice, ozdobione arkadami i balkonami.
Parasole niezliczonych tawern zapraszały na odpoczynek w cieniu. W wielkich, przeszklonych oknach pobliskich sklepów prezentowano kupiecki towar, a cały plac tonął w wielobarwnych kwiatach, chmarach gruchających gołębi i tabunach dziwnie poubieranych ludzi.
Słońce przypiekało niemiłosiernie, wyzierając spomiędzy chmur.
Zanim Dyfuzjusz i Sh’elala to wszystko zauważyli, starli się w kolejnym szaleńczym ataku. Ich dłonie, podświetlone jasnymi aurami, zetknęły się. Zderzone energie eksplodowały z przeciągłym gwizdem. Potężna moc wyrzuciła walczących na zewnątrz portalu i cisnęła nimi w przeciwne strony. Czarodziej upadł na plecy, przejechał tak parę metrów i zatrzymał się na biało-granatowym, metalowym pojeździe. Drzwiczki otworzyły się, ktoś z nich wysiadł.
Mag na chwilę omdlał, nie słysząc już pytania:
– Halo, proszę pana, nic panu nie jest?
• • •
Morderczyni przekoziołkowała do tyłu i natychmiast wstała, gotowa do odpierania ataków Dyfuzjusza. Te jednak nie nadeszły. Jednooka zauważyła, że magiem zajęli się jacyś mężczyźni, pewno tutejsi mundurowi.
Rozejrzała się niepewnie, czując przepełniającą ją radość: w ręku ściskała pilota!! Zwyciężyła! Ruszyła w kierunku portalu, wokół którego gromadziły się kolejne wianuszki zdezorientowanych gapiów. Konstrukcja dymiła, a jego obręcze zwalniały. Do diabła! Nie można pozwolić, by tłum wdarł się do środka!
– Wynocha!! – krzyknęła, unosząc miecz.
– Ha! Niech was piekło pochłonie! – ktoś wrzasnął i właściwie teraz zauważyła, że wylądowała w środku niezgorszej potyczki. Rozejrzała się, szybko kalkulując kolejne ruchy.
Mężczyźni odziani w wymyślne, lśniące zbroje rzucili się na nią i zamknęli ją w zacieśniającym się kręgu. Wojownicy byli straszliwie powolni, bo blaszane pancerze skutecznie ich krępowały. Wąskie szczeliny w ogromnych hełmach zawężały im pole widzenia, podobnie zresztą jak pióropusze, raz po raz trzaskające po ciężkich przyłbicach.
Bez sensu, w Cesarstwie od dawna nie używano ozdób w walce, uznając je za szkodliwe i całkowicie zbyteczne.
Rozwrzeszczana hałastra nacierała, łomocząc mieczami o wielkie tarcze.
Jednooka uskoczyła przed pierwszym napastnikiem i podcięła mu nogi. Rymnął jak długi, a jego ręce i nogi przybrały kształt rozgwiazdy. Jęknął zaskoczony, a kolejni pobratymcy potknęli się o niego. Piramida chrzęszczącego metalu narastała.
– Co ty robisz? – ktoś wrzasnął. – Nie wpieprzaj się w pokaz!
– Co?! – spytała Sh’elala, pozwalając, by kolejna klinga śmignęła tuż ponad jej głową. Odruchowo odwdzięczyła się, kopiąc kogoś w twarz. Spod wgniecionej przyłbicy pociekła krew.
– Przestań! – usłyszała inny głos. – Z jakiego jesteś komturstwa?! Zaraz złożymy na ciebie donos!
Sh’elala rozumiała ten język, który był dziwną, daleką odmianą cesarskiego. Nie pojmowała jednak znaczenia niektórych słów, chociażby takich jak „komturstwo”. Wzruszyła więc ramionami i kompletnie zignorowała upomnienie.
Wojowie, rozpędzeni wagą swoich zbroi, nie zaprzestali ataku. Jednooka uchyliła się przed następnym ostrzem, okręciła w biodrach i odpowiedziała potężnym pchnięciem, wyprowadzonym z boku. Mężczyzna zarzęził i szepnął zdziwiony:
– Ale przecież… – potem osunął się na kolana, a Sh’elala chlasnęła go w szyję.
Gapie wrzasnęli, gdy zbryzgała ich fontanna krwi. Zakotłowało się, a postronni obserwatorzy uciekli na wszystkie strony.
– Morderca!!! – wrzeszczeli. – Policja!!! Morderca!
– Też mi odkrycie – fuknęła, mechanicznie odparowując kolejną napaść i oddając pięknym za nadobne. Wojownik upadł bez czucia.
Wrzask narastał.
Sh’elala z niepokojem patrzyła na portal. Obręcze prawie znieruchomiały, a guziki nawigatora zaczęły blednąć. I co gorsza, tam w oddali ocknął się Dyfuzjusz.
To oczywiście nie wróżyło niczego dobrego.
– Psiakrew! – zaklęła, ruszając pośpiesznie w stronę urządzenia.
– Hej! – Poczuła ciężką łapę na ramieniu. – A dokąd to?
Złapała tę rękę i ścisnęła ją, gruchocząc nadgarstek. Nieznajomy zawył z bólu, a zabójczyni wzięła zamach i jednym ciosem odrąbała wojownikowi kończynę. Odrzuciła ją niedbale na bok i popędziła do portalu, karczując sobie drogę w ludzkiej ścianie.
Dyfuzjusz wybiegł jej naprzeciw.
Niedaleko coś zawyło przeciągłym, pulsującym skowytem i na rynek wjechały dziwne pojazdy o błyskających, głośnych lampach.
• • •
– Halo? Proszę pana? – Mag poczuł delikatne poklepywanie po policzku. – No, żyje. Wraca mu przytomność.
– Kto to w ogóle jest? – zapytał drugi mężczyzna o jasnych włosach.
– Nie wiem. Jakiś przebieraniec, tak jak tamci.
– Cholera, mam już dość tych dziwolą… – dodał trzeci. – A tam co się dzieje?
– Morderca!!! – słychać było paniczne wrzaski. – Policja!!! Morderca!
– O, niech to.
Czarodziej podniósł powieki. Wielosoczewkowe oko z ciekawością patrzyło, jak szpakowaty jegomość wysłuchuje wiadomości z małego pudełeczka, przypiętego do klapy munduru.
Trzech zabitych, co najmniej pięciu rannych, tuż przy Mariackim. Szóstka, to przecież koło was. Co wy tam, kurwa, robicie?! Ruszcie dupy, do cholery!!!
– Zostań tu, młody. Zajmij się rannym – rzekł mężczyzna i ponaglił drugiego towarzysza. – Chodź!
Zerwali się na nogi i pobiegli w kierunku rozwrzeszczanego zbiegowiska.
– Mamy rannego, zero dziewięć. Przyślijcie karetkę – powiedział młodzieniec, który został wraz z Dyfuzjuszem. Z rosnącym niepokojem patrzył na falujący tłum. – Może od razu lepiej ze trzy!
Gdzieś w oddali rozległy się strzały. Mag usiadł, zainteresowany nieznanymi dźwiękami.
Szóstka, łap podejrzaną! – odezwało się pudełeczko. – Jednooka, z cholera… yyy, mieczem i w czarnej yyy… zbroi, kurwa, sam nie wierzę w to, co mówię! Ale bierz ją, bo my tu tłum mamy, powtarzam, nie da rady strzelać!
– Dawaj młody, ona idzie wprost na ciebie! Wal w nią!
No faktycznie, że idzie, pomyślał Dyfuzjusz, zauważając Sh’elalę.
Jednak jego uwagę przykuło coś innego. Z ciekawością przyglądał się mundurowemu, który postąpił naprzód. Stanął w rozkroku, poluzował zbyt ciasny kołnierzyk i westchnął. Trzęsącymi rękami wyjął coś ze skrytki, umocowanej na biodrze.
Ten przedmiot był niewielki, zdaje się, że lekki i poręczny. Młodzieniec wymierzył nim łatwo, najwyraźniej przysposabiając się do strzału.
Mag oblizał wargi. Cichutko wstał, nie zważając na narastający jęk syren. Podszedł bezszelestnie do mężczyzny i stanął tuż za nim. Oko Dyfuzjusza wysunęło się i zachybotało tuż nad ramieniem nieznajomego. Patrzyło, jak funkcjonariusz celuje, odblokowuje mały zatrzask, przesuwa niewielką pokrywę i w końcu naciska zakrzywiony przycisk, schowany pod spodem broni.
Nagle rozległ się potworny łomot. Huk był porażający, obezwładniający.
Czarodziej syknął, zatykając uszy. Cofnął się, rozdygotany. Miał wrażenie, że świat rozpadł się na miliony kawałeczków. Zatrwożone oko zadrżało i uciekło.
– Staaać! Stać, bo strzelam! – krzyknął młodzieniec i znowu wycelował w powietrze. – Ręce do góry!!
Jednooka nie mogła go usłyszeć: te ostrzeżenia tonęły w huku, płaczu i wyciu nadjeżdżających pojazdów. Kobieta pędziła przed siebie, w jednej ręce trzymając miecz, a w drugiej… Nawigator!!
Dyfuzjusz zachichotał dziko. Jak to się dobrze złożyło!
Czarodziej miał plan i właśnie zaczął go realizować. Pokuśtykał żwawo do mundurowego i zaatakował go. Młodzieniec zgiął się wpół, gdy ostrze mechanicznej dłoni wbiło się w jego plecy. Odwrócił się i popatrzył pytająco na napastnika.
– Dlaczego…? – spytał.
« 1 7 8 9 10 11 »

Komentarze

05 I 2012   01:58:39

Przeczytałam wszystkie części do końca. Genialne, wciągające i bardzo oryginalne. Połączenie Steampunka z fantasy. Najlepsza była główna bohaterka i krasnoludzica, burmistrz. Polecam każdemu :D

01 VII 2013   13:55:15

Atrybucja dialogu zniechęca do czytania. Nic tylko warknął, westchnął, syknął ...

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.