Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 10 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Anna Jupowicz-Ginalska
‹Dobrymi intencjami to piekło brukują›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAnna Jupowicz-Ginalska
TytułDobrymi intencjami to piekło brukują
OpisAutorka pisze o sobie:
Prywatnie: szczęśliwa mama małego Stasia i równie szczęśliwa żona Jacka. Miłośniczka popkultury, podróży, dobrej kuchni i muzyki (raczej metalowej). Fanka tatuaży i wschodnich sztuk walki.
Zawodowo: specjalista ds. PR z ponad dziesięcioletnim stażem, doktor nauk humanistycznych, wykładowca w Instytucie Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego. Autorka pierwszego w Polsce podręcznika akademickiego na temat marketingu medialnego oraz wielu artykułów o środkach przekazu. Obecnie pełni funkcję Pełnomocnika Dziekana Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW ds. Promocji.
Gatunekfantasy

Dobrymi intencjami to piekło brukują – część 3

« 1 5 6 7 8 9 11 »

Anna Jupowicz-Ginalska

Dobrymi intencjami to piekło brukują – część 3

– Cóż, sam muszę się wszystkim zająć. Znikąd pomocy, znikąd wsparcia. Żadnego zrozumienia dla naukowca. Niech tam, mówi się trudno. Więc najpierw test, a potem Magistrat. I Calta. A może by tak zmienić kolejność…? Nie, to głupi pomysł. Lepiej zrobić to z głową. A czy można byłoby pracować BEZ głowy? Takie golemy na przykład…
• • •
Czarodziej z wściekłością słuchał oddalających się kroków Dyfuzjusza.
Morderca. Zdrajca. Naciągacz. Oszust. Szantażysta, który pozbawił go przeszłości i przyszłości.
Próbował westchnąć, ale śmierć powoli przejmowała kontrolę nad jego ciałem.
– Rodziny się nie wybiera – powiedziała, majacząc w ciemnościach srebrną suknią.
Poczekaj – pomyślał.
– Nie mogę. Jestem umówiona. W rezerwatach Heah planują czystkę Itebów, wiesz: tych od energii słonecznej.
Kilka minut – poprosił. – Chciałbym się tylko pożegnać. Przecież to cię nie zbawi.
– Mnie nic nie zbawi, ciebie tym bardziej.
Błagam.
Srebrzysta suknia zafalowała.
– Dobrze. Dziesięć minut. Pamiętaj, ani sekundy więcej. Przyjdę po ciebie za moment…
Dziękuję.
– Proszę. Zawsze staram się pomagać. A teraz idź, gdzie masz iść. Zaczęłam już liczyć.
Lotr poczuł, jak nagle odzyskuje siły. Fala ogromnej potęgi wlała się w jego ciało i pozwoliła mu wstać. Wykorzystał szansę i ruszył przed siebie.
Jak zwykle miał bardzo mało czasu.
• • •
Dyfuzjusz był zadowolony; można powiedzieć, że wręcz szczęśliwy. Nadszedł dzień próby, ostatecznego sprawdzianu. Maga ogarnęło wielkie podekscytowanie. Stracił czujność i wreszcie przestał uważać.
Z szerokim uśmiechem zatarł ręce. Nawet nie rozejrzał się na boki, by sprawdzić, czy na pewno jest sam. Po prostu rozchylił szatę, otworzył skrytkę i wyjął pilota. Pogładził go palcami. Oto przyszłość Cesarstwa, wynalazek na miarę nowych czasów. Ostateczne zwycięstwo nad innorasowcami i przepustka do Rady Czarodziejów.
A że okupiony wieloma ofiarami? No cóż. Tego wymaga postęp cywilizacyjny.
Mag wysunął mechaniczną dłoń i wykonał serię skomplikowanych ruchów, aktywizujących urządzenie. Na końcu włączył portal.
Świetliste obręcze zawirowały, przeplotły się w coraz szybszym tańcu. Mignęły obrotami wokół własnej osi. Błyskawicznymi piruetami nakreśliły przeźroczystą sferę, którą zamykało rozmigotane zwieńczenie.
Zasyczało, zagruchotało. Cichy syk maszyny utonął w świergotliwej melodii przesuwających się trybików, śrub i sprężyn. Komnatę wypełniła cierpka woń siarki i przegrzanej miedzi.
Dyfuzjusz napawał się tym widokiem, chłonął zapachy, podrygiwał w rytm mechanicznej muzyki. Czuł ogrom swego geniuszu. Ta wspaniałość zachwycała go i obezwładniała.
– Zaiste, jestem wielkim uczonym – westchnął, upojony sukcesem.
– I wielkim skurwysynem – ktoś warknął i, nie czekając na stosowną reakcję, wbił mu nóż w plecy. Ostrze zgrzytnęło, ślizgając się po zadziwiająco twardej skórze. Czyżby kolejna modyfikacja ciała, którą zafundował sobie szalony mag?
– Jednak zostałaś – całkiem logicznie zauważył Dyfuzjusz. – Sh’elala, tak?
Morderczyni jak zwykle była małomówna. Zaatakowała jeszcze raz.
Mag zipnął i lekko się zgarbił. Przełożył pilota do swej ludzkiej ręki. A potem zareagował zupełnie inaczej, niż założyła jednooka. Błyskawicznie odwrócił się i wymierzył jej nieoczekiwany cios. Metalowe pazury szczęknęły po kolczudze Sh’elali. Kobieta musiała odskoczyć od kolejnego ostrza, tym razem długiego niczym szpada. Klingi parokrotnie się skrzyżowały. Wreszcie morderczyni trachnęła mieczem w broń Dyfuzjusza. Kolec pękł, a mag gniewnie zaskowyczał.
Jego mechaniczna dłoń znowu mutowała, tym razem zbrojąc się w sztylet, scyzoryk i piłę.
Sh’elala zmyliła go fintą. Mag był zbyt wolny, by nadążyć za jej ruchami. Odrąbywała mu kolejne końcówki, aż w końcu został z dwupalczastym kikutem.
Zrozumiał, że w bezpośrednim zwarciu nie ma szans.
Przesunął się do tyłu, ujął pilota metalowymi palcami, a ludzką dłoń wykorzystał do czarowania. Tak, tu miał przewagę. Pierwszy impuls energii cisnął zabójczynią o ścianę. Sh’elala krzyknęła, wsparła się na mieczu. Szybko złapała równowagę i próbowała płazem ostrza odbić kolejny pocisk. Nie udało się – rozdwojona materia uderzyła tuż ponad i tuż pod klingą, przyszpilając jednooką do ściany.
– Ha! Nie pokonasz mnie! Jestem lepszy, lepszy! – Czarodziej zaklaskał. – A teraz wybacz. Muszę ustawić parametry podróży, jeśli wiesz, o co mi chodzi… Oj, no nie wiesz, ale ja tak lubię gawędzić…
Sh’elala zaklęła. Skupiła się, przywołując całą moc, jaką mogła w sobie znaleźć.
Błysnęło. Ciemna sfera wiążąca morderczynię rozbryznęła się, pochłonięta przez lodowaty dym. Silna eksplozja zatrzęsła komnatą. Obręcze portalu niebezpiecznie zagruchotały.
Dyfuzjusz odwrócił się, zaskoczony i wściekły.
– Nie wolno tego ruszać. Fe, nieładnie! – Pogroził jej metalowym palcem. – Jeszcze popsujesz!
– Stul gębę – zachrypiała Sh’elala.
– Jaka niewychowana – syknął, tracąc udawaną dobrotliwość. – Trzeba ci dać nauczkę.
W jego kierunku pomknęły mroźne sople. Stopił je jednym ruchem dłoni. Wytarł zwilgotniałą twarz i uśmiechnął się, błyskając metalowymi zębami:
– Żywioł wody, no no! Gratulacje, nieczęsto widuję takich, co potrafią nad nim zapanować. – Jego zimny głos przybrał na chwilę mentorski ton. Dyfuzjusz wyjaśniał, równocześnie broniąc się przed kolejnymi atakami: – Zauważam jednak pewne minusy twego położenia.
Z wielką łatwością odbił kolejną lodową salwę i zawrócił mroźne pociski. Sh’elala rzuciła się na brzuch, ledwo unikając śmierci. Cholera, pomyślała. Bawi się ze mną. Gdybym tylko mogła podejść do niego, skrócić dystans…
– Po pierwsze, mimo pewnych predyspozycji, dopiero zaczynasz przygodę z magią, dziecko – skomentował.
Morderczyni wyrzuciła z siebie resztkę energii, mając nadzieję, że zajmie tym czarodzieja. Mogłaby wtedy wykorzystać tę chwilkę…
Dyfuzjusz pstryknął palcami, przeganiając obłok mroźnej pary. Roześmiał się i rzekł:
– Po drugie, brak doświadczenia przekłada się na siłę, a raczej słabość, twoich zaklęć.
Zanim pojęła, co ją czeka, było już za późno. Czarodziej, nawet specjalnie się nie starając, rzucił czar. Coś takiego widziała dawno, jeszcze za spotkania z Caltą.
Cholera, co ona sobie myślała? Że byle prostackim urokiem pokona maga mechanicznego, aspirującego do członkostwa w Radzie Czarodziejów?
– Po trzecie, żywioł wody jest dość problematyczny… – chrząknął znacząco. – Można go okiełznać. Zauważyłaś, że podgrzana ciecz paruje…?
Dyfuzjusz rozpalił się. Jęzory ognia buchnęły czerwoną aurą wokół jego chudej sylwetki. Roztańczyły się w potężnym wirze, nieubłaganie zbliżając się do Sh’elali. Nie trwało to dłużej niż sekundę. Morderczyni próbowała wykrzesać z siebie jakąś moc, ale na próżno. Była bardzo osłabiona. Nie mogła nawet uciekać.
Czekała więc na nieuchronne.
I wtedy coś się stało.
Tuż nad głową Sh’elali otworzył się parasol z pomarańczowych płomieni. Chlusnął wprost w zaklęcie Dyfuzjusza, zgiął je niczym harmonijkę i z impetem zepchnął ku oniemiałemu starcowi. A potem wystrzelił w maga, ściągając go na podłogę. Czarodziej wypuścił pilota z mechanicznej dłoni, zarył nosem w posadzkę i zbryzgał ją krwią.
Portal zaskwierczał, zachybotał się, zalśnił milionami iskier.
Zabójczyni zerknęła za siebie.
W drzwiach u szczytu schodów stał Lotr. Spod jego rozpostartych rąk tryskały strumienie ognia. Był blady, sztywny, ale żył. ŻYŁ.
– Atakuj go! – wrzasnął do Sh’elali. – Słyszysz?! Atakuj!!
Postanowiła wykorzystać tę szansę i wszelkie pytania odłożyła na potem.
Ruszyła naprzód, pochylona, klucząc pomiędzy kaskadami walczących ze sobą płomieni. Była coraz bliżej. Dyfuzjusz, oparty na rękach, po omacku szukał pilota.
– Gdzie on jest? Mój skarb, mój najdroższy… – mruczał do siebie z przejęciem.
Potem podniósł wzrok i spojrzał na bratanka. Spurpurowiał ze złości.
« 1 5 6 7 8 9 11 »

Komentarze

05 I 2012   01:58:39

Przeczytałam wszystkie części do końca. Genialne, wciągające i bardzo oryginalne. Połączenie Steampunka z fantasy. Najlepsza była główna bohaterka i krasnoludzica, burmistrz. Polecam każdemu :D

01 VII 2013   13:55:15

Atrybucja dialogu zniechęca do czytania. Nic tylko warknął, westchnął, syknął ...

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.