Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 27 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marek Wasielewski
‹Dzieje Tristana i Izoldy inaczej›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMarek Wasielewski
TytułDzieje Tristana i Izoldy inaczej
OpisAutor pisze o sobie (2005):
Pani od polskiego w podstawówce kładła nam do głów, jak ważne dla analizy jest podanie czasu i miejsca akcji. Postaram się zatem scharakteryzować siebie poprzez te dwie kategorie.
Wiek – trzydzieści trzy i jedna trzecia, a więc liczba okrągła i znamienna. Zdecydowanie za późno na młodzieńczy genialny debiut, o wiele za wcześnie na przesycone mądrością dzieło życia. Urodzony i wychowany w Poznaniu, mieście, które nie wydało żadnego literackiego giganta, mieście do bólu nudnym i pozbawionym fantazji. Bez złudzeń, że można to zmienić, co udowadnia fatalistyczne podejście do świata. Tristan ma pokazać, że mimo wszystko poznańskie pyry nie do końca pozbawione są poczucia humoru. A jeśli niczego nie pokaże? Cóż, zawsze można iść w ślady Cegielskiego, pracować organicznie i u podstaw, prawda?
Gatunekhumor / satyra

Dzieje Tristana i Izoldy inaczej – księgi IV-VI

« 1 2 3 4 19 »

Marek Wasielewski

Dzieje Tristana i Izoldy inaczej – księgi IV-VI

Chaszcze przerzedziły się, jeszcze tylko kilkaset jardów, paręnaście chlaśnięć gałęzią przez pysk i wyszli na otwartą przestrzeń. Wycieńczeni i niezdolni do kontynuowania marszu zdecydowali się na rozbicie obozu na pograniczu lasu. Po rozpaleniu ogniska, nad którym wesoło obracał się upolowany przez Małego Johna dorodny dzik, rozpoczęli dezynfekowanie ran, głównie od wewnątrz, magicznym trunkiem zwanym aqua vita, sprowadzanym na Wyspę przez kupców z odległego kraju, leżącego daleko na wschodzie, nad na wpół mityczną rzeką Vistula.
Nadszedł wieczór, na bezchmurnym niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy. Tristan i Braciszek Tuck siedzieli przy ognisku rozmawiając ściszonymi głosami, Mały John leżał bezwładnie obok, nieprzytomny po przyjęciu zbyt dużej dawki (ilość akwawitu w decymetrach sześciennych dzielona przez masę ciała spożywającego w tym przypadku dała wynik zwany delirium tremens) alkoholowego specyfiku mnicha.
– Wiesz, myślałem o tym trochę – powiedział Tristan – Masz rację, czuję, że świat jest jakiś dziwny – ale tylko to czuję, zamiast wiedzieć. Gdy posługuję się mózgiem, wszystko wydaje się normalne!
– Komputery i karabiny są normalne? – zapytał Tuck.
– Hmmm…jasne, że tak! Pochodzą z przemytu, dilerzy sprowadzają je nielegalnie z przyszłości. Zawsze tak było, bo inaczej, bez nowoczesnych wynalazków, jak by następował rozwój cywilizacji?
– Czy na pewno zawsze tak było?
Tristan milczał kilka chwil.
– Tak! Nie! Nie wiem, mnichu. Boli mnie głowa, gdy o tym myślę. Wydaje mi się, że było, ale czuję jednocześnie, że nie. Co się dzieje?
– Właśnie o to chodzi. Wszyscy zapominamy, że było inne „kiedyś”. Nie, żebym tu orwellizował, ale chyba zbyt łatwo nam idzie to zapominanie! Sam częstokroć się na tym łapię, na postrzeganiu rzeczy całkowicie nienormalnych, nie pasujących do reszty świata – za normalne. I dlatego bez względu na przeciwności losu, na kłody wydarzeń i nieszczęśliwych splotów okoliczności, rzucanych nam pod nogi przez fortunę, nie bacząc na nic powinniśmy poszukiwać Przyczyny.
Tristan podrapał się w czoło.
– Wiesz, bracie? To chyba dla mnie za trudne, szczególnie na dzisiejszą noc. Chyba pójdę w ślady Johna.
I przypiął się do butelki.

Tristan rankiem skonstatował, że potwornie wysoka cena trunku wcale nie jest wygórowana, ponieważ zupełnie nie odczuwał kaca i innych przykrych dolegliwości zwykle związanych z procesem wewnętrznego balsamowania. Nasz bohater zaplanował był stać się bogatym człowiekiem, by móc zawsze pozwolić sobie na akwawit i raz na zawsze rzucić tanie wina owocowe, a Mały John i Tuck gorąco poparli ten projekt. O ileż łatwiej mamy my, ludzie przełomu tysiącleci. Monopolowy co krok i nie trzeba już czekać na trzynastą.
Po lekkim śniadaniu wyruszyli na gościniec. Wierzchowce miały im trochę za złe kolczastą przeprawę, ale przekupione sutą porcją obroku ochoczo poniosły naszych wędrowców w świat pełen przygód. Tristan, zupełnie inaczej niż bohaterowie prawdziwych powieści, nie za bardzo wiedział od czego rozpocząć rozwiązywanie tajemnic dziwnych zmian otaczającego świata i poszukiwanie siły sprawczej, kierującej, jak podejrzewał, ich losami. Nie znając kierunku, w którym powinni się udać, wybrał więc na chybił trafił: pojechali na zachód, by jak najszybciej oddalić się od stokroć przeklętego, kolczastego Sherwood, licząc na jakieś wskazówki fortuny.
I rzeczywiście, los im sprzyjał, przygoda wyszła im naprzeciw, a to w postaci ogłoszenia na nędznej imitacji pergaminu, przybitego do drogowskazu na rozstaju dróg. Niekształtne kulfony parodiujące gotyk oznajmiały wszem i wobec, że niejaki książę Ryszard zbiera ochotników do swej drużyny, którą zamierza poprowadzić przeciw dwóm wrogom porządku publicznego, znanym pod imionami Śniętego Graala i Merlina. Po raz pierwszy, lecz nie ostatni, Tristan doznał mistycznego olśnienia, spowodowanego, jak mu się wydawało, przez wróżkę, którą, jak sądził, widział przez krótką chwilę, kiedy na moment zamknął oczy stojąc przed ogłoszeniem.
– To tych dwóch jest odpowiedzialnych za wszystko, co nas spotyka – wykrztusił – Jestem tego pewien. Niezwłocznie ruszamy zaciągnąć się pod sztandar księcia Ryszarda, kimkolwiek jest.
Braciszek Tuck twierdząco pokiwał głową, a Mały John, który miał głęboko w dupie kwestię domniemanej manipulacji rzeczywistością, poczuł, że na tej wyprawie na pewno nie zabraknie okazji, by niejeden raz dać komuś solidnie po mordzie, więc nie zgłosił votum separatum.
Ogłoszenie informowało, że punkt zbiorczy znajduje się w pobliskim zamku, zaś drogowskaz głosił, że zamek ów leży niecałe dziesięć mil stąd w kierunku zachodnim. Popędzili konie, pchani do przodu radosną myślą, że zdążą na wieczorną ucztę.
Wokół zamku kłębił się tłum pracowników firmy przewozowej, wyładowujących ogromne paki z mniej więcej trzech tuzinów ciężarówek. Nad zamkową bramą wisiała drewniana tablica z przekreślonym napisem Na sprzedaż; poniżej, nieco mniejszymi literami wypisano Sprzedane. Ryszardowi udało się zrealizować plany.
Tristan, Tuck i John zameldowali się u oficera dyżurnego, po czym zostali zaprowadzeni przed oblicze księcia, który osobiście zajmował się oceną kandydatów do oddziału. Po krótkim teście sprawnościowym, badaniu wzroku i uzębienia, rozmowie kwalifikacyjnej z psychologiem i teście plamkowym cała trójka została przyjęta. Ryszard dopilnował, by od razu przedstawiono ich ważniejszym członkom drużyny. Chciał mieć stosunki przyjacielskie a nie pruską dyscyplinę, której z całego serca nienawidził. Moi żołnierze są sobie równi – mawiał częstokroć – Jedynym dowódcą, absolutnym panem ich życia i śmierci jestem ja. Poznawanie odbywało się w stylowej karczmie podczas opróżniania ogromnych barył wina, piwa i okowity, tak więc już po dwóch godzinach wzajemne zbratanie było pełne. Trójce przybyszów Drużyna od razu przypadła do serca – i vice versa.
Rankiem, nieco wytrzeźwiawszy, Tristan wziął z książęcej kancelarii papier, gęsie pióro oraz kałamarz i zabrał się za pisanie listu, który już dawno powinien był napisać.

Królu!
Izolda jest niewątpliwie kobietą piękną i godną pożądania, lecz równocześnie bezdennie głupią i w przerażający wręcz sposób upierdliwą. Z najwyższą rozkoszą oddaje Ci ją teraz, byś i Ty mógł tego posmakować. Nie proszę o przebaczenie, bo przekonasz się niezawodnie, iż naprawdę nie ma czego przebaczać. Przyjdzie czas, gdy podziękujesz mi za uwolnienie od tego koszmaru na niemal pół roku. To prawie tak, jakbym darował Ci te pół roku życia. Aby odpocząć od Izoldy, wyruszam na wojenną wyprawę z księciem Ryszardem, Lancelotem, Rolandem, Bratem Tuckiem i innymi wspaniałymi ludźmi, bohaterami wszelkich czasów. Kiedy i ty zapragniesz uciec od blond kłopotów, nasza kompania powita cię z radością.
Szczerze oddany
Twój syn Tristan

Zaadresował kopertę, zapakował do niej list i wezwał posłańca, podnajętego pracownika firmy kurierskiej, każąc mu jak najszybciej dostarczyć pismo do króla Marka. Gdy ten wybiegł w pośpiechu, Tristan odetchnął z ulgą. Wreszcie koniec tej okropnej historii, a co najważniejsze, bez wyrzutów sumienia i nie mając sobie niczego do zarzucenia. Ostatnio często rzucał łodygami krwawnika i niezmiennie uzyskał pomyślne odpowiedzi, co utwierdzało go w porzekonaniu, że nie ponosi winy. Teraz mógł rzucić się w wir walki, nie dbając o nikogo i o nic.
Ilustracja: Łukasz Matuszek
Ilustracja: Łukasz Matuszek

Król Marek siedział w sali tronowej, ciężko wzdychając raz po raz. Ostatnio wiodło mu się nie najlepiej. Dwa dni wcześniej otrzymał list od Tristana – i początkowo wściekł się, rzucał kurwami na prawo i lewo, bił służących i dworzan po pyskach bez najmniejszego powodu. Ale potem przyszło opamiętanie, bo po dwóch miesiącach bytności Izoldy na zamku rozumiał, że Tristan ma cholerną, całkowitą, absolutną rację. Blond wariatka, rozeźlona nie na żarty długim zamknięciem w kartonie, początkowo nie dopuszczała do siebie nikogo, nie chciała widzieć nawet Marka, groziła zawiadomieniem swego ojca, który przybędzie z armią i obije mordę wszystkim porąbańcom, nie wyłączając monarchy. Przeszło jej po paru dniach, zrobiła się nawet miła, ale po tygodniu przyszły pierwsze żądania, najpierw niewinne, potem coraz śmielsze. Wystrój sali tronowej jest do dupy – zmienić wszystko. Moja komnata jest za mała – wyburzyć ścianki działowe, nie, lepiej od razu postawić nowe skrzydło zamku. Czemu przyjęcia są tak rzadko, zaproś baronów, co mnie to obchodzi, że to twoi zaprzysięgli wrogowie i podłe sukinsyny. Chcę się bawić. Milcz, staruchu, bo nigdy już ci nie dam. I tak w kółko. Żądania i szantaż. Jędza nie dawała mu spokoju, ale póki co, musiał robić dobrą minę do złej gry, bo ojciec Izoldy, który już wcześniej zagroził aneksją królestwa Marka za zbezczeszczenie jego córki przez rycerza nieprawego pochodzenia, nie darowałby mu teraz odprawienia Izoldy, w dodatku z bękartem w brzuchu, i to nie wiadomo czyim, Tristana czy jego. Królewscy szpiedzy donosili, że Izolda przez cały czas pobytu na zamku nie zużyła ani jednej podpaski czy tamponu, więc choć nie było jeszcze widać brzucha, ciąża była niemalże pewna. Nieprzyjemna sytuacja dla króla, po cichu wciąż nazywanego rogaczem.
« 1 2 3 4 19 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.