Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marek Wasielewski
‹Dzieje Tristana i Izoldy inaczej›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMarek Wasielewski
TytułDzieje Tristana i Izoldy inaczej
OpisAutor pisze o sobie (2005):
Pani od polskiego w podstawówce kładła nam do głów, jak ważne dla analizy jest podanie czasu i miejsca akcji. Postaram się zatem scharakteryzować siebie poprzez te dwie kategorie.
Wiek – trzydzieści trzy i jedna trzecia, a więc liczba okrągła i znamienna. Zdecydowanie za późno na młodzieńczy genialny debiut, o wiele za wcześnie na przesycone mądrością dzieło życia. Urodzony i wychowany w Poznaniu, mieście, które nie wydało żadnego literackiego giganta, mieście do bólu nudnym i pozbawionym fantazji. Bez złudzeń, że można to zmienić, co udowadnia fatalistyczne podejście do świata. Tristan ma pokazać, że mimo wszystko poznańskie pyry nie do końca pozbawione są poczucia humoru. A jeśli niczego nie pokaże? Cóż, zawsze można iść w ślady Cegielskiego, pracować organicznie i u podstaw, prawda?
Gatunekhumor / satyra

Dzieje Tristana i Izoldy inaczej – księgi IV-VI

« 1 2 3 4 5 6 19 »

Marek Wasielewski

Dzieje Tristana i Izoldy inaczej – księgi IV-VI

– A teraz, aby wyjaśnić wam, cholerne głąby, przybysze z obcych krain i czasów, dość skomplikowaną sytuację w Brytanii, żebyście więcej nie truli mi dupy wciąż tymi samymi bzdetami, kto, z kim, kiedy i dlaczego, nasz mędrzec, Braciszek Tuck przeprowadzi krótki kurs historyczny. Prosimy. Mnichu! Dalej na podium i gadaj, bo nie dostaniesz żryć!
Pustelnik niechętnie, obarczając Ryszarda złym spojrzeniem wyszedł z tłumu i wdrapał się na prowizoryczną mównicę.
– Jak nadmienił książę – zaczął wreszcie – sytuacja jest skomplikowana i bez znajomości przeszłych wydarzeń, czasem dość odległych, trudno jest zrozumieć wiele spraw na Wyspie. Rozpocznę od niemal mitycznych pradziejów, by przez przypadek nie przeoczyć czegoś ważnego. A więc, na początku był… nie, to wszyscy znają. Inaczej. Kiedyś, bardzo dawno temu mieszkały na tych terenach ludy przedindoeuropejskie, żyjące w harmonii z Czarownym Ludem, elfami. Dobra, nie w harmonii, ale każą nam teraz tak mówić, żeby nie urażać naszej ludzkiej dumy. Elfy wpieprzyły nam solidnie, trzymały krótko za mordy, nazywając niższą rasą. Trwało to jakiś czas. Nasza, ludzka tradycja przypisuje zwycięstwo nad elfami pojawieniu się pierwszych magów, którzy tajemną sztuką pokonali Czarowny Lud. Elfy z kolei opowiadają, że przegrały na skutek wrednego podstępu ludzi, którzy za szybko się rozmnażali i samą przewagą liczebną zmusili je do odwrotu. Obie wersje kłamią – otóż pewnego dnia na Wyspie zjawiła się liczna, strasznie zła banda krasnoludów, i to ich toporom zawdzięczamy wolność. Cóż, taka prawda jest nie do zaakceptowania przez żadną ze stron. Oczywiście, poza krasnoludami. Po tej masakrze zdziesiątkowane elfy wpadły na pomysł, by w magiczny sposób oddzielić własne tereny od pozostających pod panowaniem człowieka. Świat elfów zaczął się oddalać, ale następowało to niezwykle wolno, same zaś elfy spuściły z tonu i przyjmowały u siebie ludzi, ucząc ich i szkoląc w sztuce magii. Potem przybyli tu Celtowie, pierwsi Indoeuropejczycy, i po wycięciu zaledwie dziewięciu dziesiątych tubylczej ludności zmienili swoje podejście do świata i zaprzestali mordów. Oni też skorzystali z pomocy elfów w drodze do cywilizacji. I być może udałoby się zapomnieć o dawnych urazach, zbudować porozumienie dwóch ras, jednak pewna czarodziejka nie potrafiła wybaczyć elfom. Zwała się Morgana i była rodzoną córką Merlina. Odziedziczyła po nim zdolności, a szczególna zawziętość pozwoliła jej przewyższyć ojca w Sztuce. Doprowadziła do zerwania kontaktu między dwoma światami, a potem przeniosła się do Czarownej Krainy, pewnie po to, by dalej mścić się na elfach. Gdyby nie była taką wredną suką, pewnie potrafiłbym zrozumieć jej motywy. W każdym razie Morgana zniknęła bez śladu, a my zaczynamy uważać elfy za rasę mityczną.
Następnymi przybyszami po Celtach byli Rzymianie. Nie starczyło im sił na podbicie całej Brytanii, nieustanny bajzel na kontynencie zmusił ich do zatrzymania się wpół drogi. Rozpieprzyli druidyzm i parę innych fajnych rzeczy, jednak w zamian dali nam swój model cywilizacji, który w sporej odległości od Rzymu i nieustannego zarzynania się w walkach o cesarski tron całkiem dobrze się sprawdził. Niestety, zaczęły się najazdy germańskie, Rzymianie nie zdzierżyli, barbarzyńcy opanowali Brytanię i w tej chwili jesteśmy dopiero na początku ścieżki prowadzącej do uporządkowania tego bałaganu. Pamiętajcie, wszyscy kolejni władcy tej wyspy pozostawili ślady, które nie znikną jeszcze przez wieki. Musicie być gotowi na wszystko.
O tym, co stało się w ostatnich latach, co dzieje się teraz, nawet nie wspominam. Jutro świat może być zupełnie inny niż dzisiaj. Stąpamy po bardzo kruchym lodzie.

Roland z Lancelotem siedzieli w kącie sali, sącząc powoli wspaniałego pilsnera. Przy stole zgromadziło się kilkunastu rycerzy, zapijając przeszłe i przyszłe zmartwienia, racząc się opowieściami ze swego życia.
– Wchodzę do ciemnej, ponurej sali – perorował jeden z nich zawzięcie gestykulując – i co widzę? Stary, spasły mnich siedzi za pulpitem i pracowicie przepisuje jakąś księgę, oczy czerwone, spuchnięte, prawie oślepł od wpatrywania się w starożytne kulfony. Co za głupek, myślę sobie, zamiast ślęczeć tak przez pół życia powinien usiąść przy pececie, wstukać to w Worda, albo jeszcze lepiej, w darmowego OpenOffice’a, wydrukować na laserówce, a potem powielić na kserokopiarce w tysiącu egzemplarzy. Przecież to takie proste! Ale, myślę sobie, aż za proste, czy ja przypadkiem nie popełniam w swym rozumowaniu jakiegoś błędu? I nagle olśnienie: no pewnie! Stuprocentowy anachronizm! No bo powiedzcie mi, skąd ten biedny mnich weźmie w średniowiecznym klasztorze zasilanie do tego prądożernego peceta, drukarki i ksero? No skąd, w szóstym stuleciu naszej ery? Zrozumiawszy własną gafę palnąłem się w czoło, tylko zapomniałem, że mam na ręce pancerną rękawicę od wyjściowej zbroi, więc prawie mi pysk odpadł, a gały na szypułach wylazły na dobre dwie stopy. Zaraz potem spojrzałem na mnicha z szacunkiem, ale i współczuciem, bo przyznajcie sami, cóż to za okropna niesprawiedliwość losu, musieć tak niszczyć sobie wzrok tylko dlatego, że nikomu nie chciało się wynaleźć zwyczajnej prądnicy!
Wszyscy pokiwali głowami, dumając o podłości życia.
Ilustracja: Łukasz Matuszek
Ilustracja: Łukasz Matuszek
– Zaiste, jest tak jak mówisz – odezwał się inny rycerz – Dlatego prawdziwym darem niebios są notebooki zasilane energią ziemskiego pola magnetycznego, no wiecie, te z tym sprytnym ogniwem od Obcych.
I z tą wypowiedzią zebrani ochoczo się zgodzili, pamiętając dobrze nieodległe czasy, gdy standardowe akumulatorki z temporalnego przemytu były przeraźliwie drogie, szybko się rozładowywały i nie można było grać w Quake’a tyle, ile się chciało.
W przeciwległej części sali Ryszard Lwie Serce przeglądał stertę papierów w towarzystwie księcia Henryka.
– Ha! – krzyknął w pewnym momencie – Mamy już blisko trzystu konnych rycerzy, w tym niemal dwustu tytułowych i pierwszoplanowych bohaterów literackich. Do tego dochodzi kompania kuszników i dwie seciny doborowej piechoty, więc właściwie moglibyśmy już ruszać. Przyszła też odpowiedź od wodza wyjętych spod prawa, gwarantuje nam bezpieczny przejazd przez Las Sherwood, pod warunkiem, że po drodze dokopiemy pewnemu szeryfowi z grodu Not-in-Time. Nawet dobrze się składa, Drużynie przyda się mały chrzest bojowy przed uderzeniem na zamek królewski, bo to już nie będą przelewki. Poczekamy jeszcze tydzień, ale przyjmujemy już tylko najbardziej znanych. Paru bohaterów jeszcze się nie zjawiło, a warto, bo szykuje się przecież najważniejsza chyba wyprawa w historii średniowiecza!

Król Marek marzł. Zbliżała się zima, a ciepłownia już dawno wypięła się na niego, tylko co tydzień słała kolejną notę odsetkową. Choć inflacja w królestwie była niska dzięki paru genialnym wręcz posunięciom ostatniego ministra finansów, który wykręcił taki numer chłopom, że musiał salwować się ucieczką z kraju przed nabiciem na widły, odsetki od niezapłaconych rachunków były wściekle wysokie, bo ciepłownią zarządzała firma pod kontrolą cholernych baronów. Tylko Izolda nie narzekała, jej komnaty ogrzewano farelkami podłączonymi do małej baterii atomowej, stanowiącej część posagu królowej.
Marek nie bardzo wierzył w interwencję swojej mamy, która onegdaj wywaliła go na zbity pysk z rodzinnego zamku, nazywając nieudacznikiem, mazgajem i tchórzem. Tak, jestem nieudacznikiem i mazgajem – ponuro myślał monarcha – oraz skurwysynem. I tylko to ostatnie może mnie uratować. To, że moja własna matka, księżna Eleonora Walijska, znana ogółowi jako Żelazna Dziwa, ulituje się nade mną, przybędzie tu i zrobi porządek. Ale nie mam już nadziei.
Już od dwóch dni siedział zabarykadowany w sali tronowej. Owinął się szczelniej śpiworem, popijał gorący kubek Knorra wyżebrany od służącego za ostatnie srebrne widelce z rodowej zastawy. Wiedział, że w każdym momencie do nie bronionej już prawie fortecy może wedrzeć się rozzuchwalone chłopstwo, skuszone plotkami o ukrytym gdzieś ogromnym, bajecznym wręcz skarbie, rozpuszczanymi przez baronów, chcących ułatwić sobie rozprawę z królem. Stąd ta barykada. Będę żył trzy minuty dłużej.
Usłyszał hałas na korytarzu za drzwiami. Idą po mnie – stwierdził, pospiesznie dopijając resztki zupy. Nie chciał umierać z burczącym brzuchem, bo to jakoś nie przystoi dumnemu monarsze. Głośne dźwięki sugerowały, że ktoś walczy i mocno obrywa po gębie, co go niepomiernie zdziwiło, bo sądził, że doborowa gwardia na którą wydał ciężkie miliony prędzej ucieknie, niż będzie bronić swego króla.
Drzwi komnaty zadrżały, a wraz z nimi ogromna sterta mebli, którymi były podparte. I jeszcze raz. I jeszcze. Mają taran – pomyślał niewesoło, utkwiwszy wzrok w domniemany nieprzyjaciół szaniec, nabijając strzelbę i licząc różaniec. Graty rozprysły się we wszystkie strony, skrzydła drzwi wyrwane z zawiasów pofrunęły aż pod sufit, rozbiły się w drzazgi na marmurowej posadzce. Do środka wleciał głową naprzód gwardzista, pełniący w tej chwili zaszczytną funkcję tarana. Żołnierz zarył pyskiem w podłogę, znieruchomiał, nie zdradzając najmniejszej ochoty do podnoszenia się. Za progiem stała wyniosła niewiasta w pełnej zbroi. Otrzepywała ręce.
– Mama… – wyszeptał król Marek.
Eleonora rozglądała się przez chwilę po komnacie wypatrując kolejnych chętnych na mordobicie, po czym przestąpiła próg, kierując się w stronę kulącego się ze strachu Marka. Na wszystkich bogów dobrych i złych, przez te lata zupełnie zapomniałem, kim jest moja matka, ale teraz w jednej chwili, tej samej, w której człowiek widzi całe swoje dotychczasowe życie, przypomniałem sobie. To chyba raczej na pewno nie był dobry pomysł z wzywaniem jej na pomoc. Lepiej było mnie biednemu zginąć z ręki chłopów – myślał gorączkowo, szukając drogi ucieczki z sali.
« 1 2 3 4 5 6 19 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.