Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 28 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marek Wasielewski
‹Dzieje Tristana i Izoldy inaczej›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMarek Wasielewski
TytułDzieje Tristana i Izoldy inaczej
OpisAutor pisze o sobie (2005):
Pani od polskiego w podstawówce kładła nam do głów, jak ważne dla analizy jest podanie czasu i miejsca akcji. Postaram się zatem scharakteryzować siebie poprzez te dwie kategorie.
Wiek – trzydzieści trzy i jedna trzecia, a więc liczba okrągła i znamienna. Zdecydowanie za późno na młodzieńczy genialny debiut, o wiele za wcześnie na przesycone mądrością dzieło życia. Urodzony i wychowany w Poznaniu, mieście, które nie wydało żadnego literackiego giganta, mieście do bólu nudnym i pozbawionym fantazji. Bez złudzeń, że można to zmienić, co udowadnia fatalistyczne podejście do świata. Tristan ma pokazać, że mimo wszystko poznańskie pyry nie do końca pozbawione są poczucia humoru. A jeśli niczego nie pokaże? Cóż, zawsze można iść w ślady Cegielskiego, pracować organicznie i u podstaw, prawda?
Gatunekhumor / satyra

Dzieje Tristana i Izoldy inaczej – księgi VII-IX

« 1 13 14 15 16 17 18 »

Marek Wasielewski

Dzieje Tristana i Izoldy inaczej – księgi VII-IX

Jechali dalej w milczeniu. Wszystko było takie spokojne, miejsce lasu po obu stronach drogi zajęły pola rozciągające się szeroko na pofałdowanej łagodnymi wzgórzami równinie. Nie było żadnych ludzi. Nic, absolutnie nic się nie może stać – powtarzał sobie nasz bohater.
Czerwone światełko alarmowe w kombinezonie Tristana zaczęło nerwowo pulsować.
– Zaczyna się! – warknął, chwytając oburącz karabin – O’Merry, trzymaj się mnie, bądź tuż za moimi plecami!
Zamigotało, pięćdziesiąt jardów przed nimi zaczął formować się ogromny wir ze światła i powietrza. Narastał wibrujący dźwięk, spłoszone konie poniosły, piechurzy rzucili się na ziemię. Uryna i czarodzieje z daleka obserwowali zjawisko, nie kwapiąc się cokolwiek uczynić.
Tristan jak w transie skierował konia prosto w kierunku wiru, trzymając wzniesioną broń. Ktoś wołał za nim, kazał wracać, nie ryzykować, ale on nie słyszał i parł naprzód. Przeładował karabin.
Błyskające świetlne refleksy na moment zupełnie go oślepiły. Kłąb powietrza przesunął się w bok, poszybował z ogromną prędkością, mijając rycerza o parę stóp, pozostawiając pas wypalonej ziemi. Wprost tam, gdzie stał O’Merry.
– Nie! – krzyknął Tristan widząc oddalający się wir. Ściągnął lejce, zawrócił konia i wbił ostrogi w jego boki. Rumak wstrząsnął łbem, ruszył ostro do przodu, ścigając kłąb. Za późno. O wiele za późno.
Wir dotarł do ślepca, otoczył, wciągnął do wnętrza, pokrywając migotliwym blaskiem. O’Merry stał nieruchomo, nie krzyczał, uniósł tylko dłoń, jakby w geście pożegnania. Po chwili światło przygasło, powietrze uspokoiło się, rozproszyło bez śladu. Tylko czarna, spalona trawa znaczyła miejsce, w którym przed chwilą stał stary ślepiec.
– Nie! – ponownie krzyknął Tristan, rzucił karabin i podbiegł bliżej. O’Merry zniknął bez śladu.
Nadbiegli inni. Roland i Marek mówili coś do niego, lecz nie słuchał, wpatrywał się w czarną ziemię wciąż nie wierząc temu, co się stało. Nagle rozsunął rycerzy i chwiejnym krokiem poszedł w stronę Uryny i czarodziejów. Karabin leżał na ziemi. Widząc, co się święci, gwardia księcia otoczyła szczelnym kręgiem Ryszarda i Radę.
Tristan zatrzymał się przed czarownicą.
– Nic nie zrobiłaś – powiedział – Nie ruszyłaś nawet palcem. To twoja wina. Skazałaś bezbronnego, niewinnego człowieka. Ostatnia rzecz, jakiej od ciebie chcę: co to było i co się stało z O’Merrym?
Uryna wymruczała parę zaklęć, wymieniła kilka słów z czarodziejami.
– To był silny wsteczny prąd czasowy – odrzekła – Przeniósł go w odległą przeszłość. Ponad półtora tysiąca lat.
Niech bogowie mają go w swojej opiece. Nie poradzi sobie.
– Skazałaś go na śmierć, wiedźmo. Nigdy tego nie zapomnę. Mogę cię tolerować, ale lepiej nie zbliżaj się do mnie. Nie odzywaj się do mnie. Nie rób nic, co mogłoby zaszkodzić Drużynie. Zrobisz to – zginiesz.
Uryna omiotła go spojrzeniem.
– I nie potrzebuję karabinu, aby to zrobić – powiedział – Zapamiętaj moje słowa.
Odwrócił się i odszedł. Uryna patrzyła za nim zaciskając dłoń na magicznej lasce. Nie odzywała się.

Ruszyli dalej. Książę Ryszard nie próbował się wtrącać, choć sam czuł, że będzie mu brakować starca o złotych ustach. Jechał w milczeniu myśląc o problemie nazywającym się Uryna.
Marek próbował nawiązać rozmowę z Tristanem, ten jednak ignorował go uparcie. Właściwie przez długie miesiące pobytu z Drużyną nie zdobył przyjaciół, O’Merry był jedyny. Król rozumiał go doskonale.
Półtora tysiąca lat – myślał Tristan – Wtedy nawet Grecy nie wpadli jeszcze na pomysł stworzenia wysokiej kultury, tylko namiętnie zarzynali się pod Troją. Cóż on zrobi, ślepy poeta? Gdzie się pojawi? W tym samym miejscu, z którego zniknął? Próbował przypomnieć sobie, co działo się w Brytanii przed piętnastoma wiekami. Chyba niewiele. Lasy i trochę dzikusów. Piktowie i śniadoskórzy barbarzyńcy mówiący zupełnie niezrozumiałym dla nas językiem, w rzadko rozsianych osadach. O dobre pięćset lat za wcześnie na Celtów, z którymi mógłby się porozumieć. Nie da sobie rady, nawet jeśli ktoś go znajdzie. Strasznie cię zawiodłem, O’Merry. Przepraszam.
Uryna, czy to poważnie biorąc ostrzeżenie Tristana, czy może z jakichś własnych powodów, wlokła się z czarodziejami na szarym końcu pochodu. Drużyna wkraczała do ogromnej, ciemnej puszczy.

Wiadomości o Ryszardzie i jego rycerzach rozchodziły się po świecie. Dotarły też do Lasu Sherwood.
– Chcem iść na Graala! – krzyczał Robin Hood pochylony nad stołem, zdzierając zębami politurę – Chcem być bohaterem!
– Ależ jesteś bohaterem, Robinku – odpowiadali mu towarzysze – Spójrz, wszyscy cię znają, wszyscy o tobie mówią, opowiadają o twych czynach niegrzecznym dzieciom; najstraszliwsi wrogowie uciekają na sam twój widok – czy to nie cechy bohatera?
Ilustracja: Łukasz Matuszek
Ilustracja: Łukasz Matuszek
Robin wyraźnie zdenerwowany, nie mogąc wymówić ani słowa, czerwony z wysiłku, opluty i usmarkany wymachiwał rękami.
– Ja wam jeszcze… – wykrztusił.
– Robin, zostaw kaptur! – krzyknęła przerażona Lady Marion – Jak możesz! Mówiliśmy ci sto razy, żebyś już nigdy, ale to nigdy nie zdejmował kaptura przy jedzeniu!

Ryszard, Rada Książęca, Marek, Uryna i czarodzieje siedzieli w ciasnym kręgu przy małym ognisku pośrodku obozu, zabezpieczonym magiczną blokadą antypodsłuchową.
– Moje badania przyniosły wreszcie pozytywny skutek – powiedziała czarownica – Kilkunastu najlepszych specjalistów przerzuciło całe tony papierzysk w bibliotekach i starych archiwach. Kosztowało mnie to majątek, ale opłaciło się. Wiem już wszystko o Śniętym Graalu, naszym wspólnym wrogu, przyczynie całego tego zamieszania.
A co ty, namiastko i parodio czarodziejki, możesz wiedzieć – myślał Tristan, siedzący nieco na uboczu. Już w tej chwili wiem, że cała twoja wiedza jest gówno warta. Grzebiesz w rozpadających się rękopisach, szastasz nie swoim złotem na prawo i lewo – i otrzymujesz wielkie nic. No dalej, gadaj, czekamy na twoje rewelacje.
– Graal nie jest przyczyną tego, jak mówisz, zamieszania – powiedział Ryszard patrząc zimno na Urynę – Przyczyną jest Merlin.
Nie odpowiedziała, choć Tristan miał wrażenie, że słowa księcia nie przypadły jej do gustu.
– Udało mi się prawie niemożliwe – po chwili mówiła dalej – Prześledziłam dokładnie linię genetyczną Śniętego Graala, zrekonstruowałam ją wstecz aż do momentu pojawienia się tego niesamowitego zwyrodnienia. I nie było dla mnie żadnym zaskoczeniem, że źródło znajduje się w naszych czasach, całkiem niedaleko stąd.
– Robin Hood, wioskowy głupek – mruknął jeden z czarodziejów.
– No właśnie. Powinnam się tego wcześniej domyślić. Rezultat wsobnego chowu bandy idiotów, kretyn okrzyknięty przez historię ludowym bohaterem. Pierwszy z długiej linii, co także nie zaskakuje. Robin oto spłodzi dwóch synów z niejaką Mary, zwaną Śliczną. Tak, to ta sama, której sprytnie użył król Aleksander do zgładzenia swych wrogów, pokazując ją publicznie na wiecu opozycji. Uśmiechnęła się wtedy najpiękniej jak umiała – i już było po sprawie. Starszy syn, zwany Depilatorem z Sherwood, zyska uznanie władcy jako naczelny śledczy królestwa. Młodszy, zupełnie normalny, będzie przenosił gen Robina w postaci uśpionej, podobnie jak jego syn i wnukowie. Potomkowie Depilatora wsławią się w rozmaitych kampaniach wojennych, słynnych masakrach, polowaniach na czarownice i podobnych doniosłych wydarzeniach. Szczęśliwie dla innych, ich wrodzona głupota będzie powodowała częstokroć skrajną brawurę, co doprowadzi w wielu wypadkach do przedwczesnej śmierci na polach bitew bez pozostawienia dziedzica. Gdyby nie to, nasze królestwo wyludniło by się i zostało podbite o co najmniej półtora stulecia wcześniej. Historia tej gałęzi rodu kończy się w dwunastym wieku, jednak na scenie już dwieście lat przed tym na scenie pojawia się drugi odłam, potomstwo drugiego syna Robina. Jego prawnuk, Fulko zwany Morduchną wyniósł się na Kontynent. Wnuk wnuka Fulka żeniąc się z Kunegundą Sinozębną uaktywnił latentny gen Robina. Ten odłam rodu nazywany jest z racji miejsca zamieszkania normandzkim.
– Uważaj, czarownico! – warknął Ryszard Lwie Serce, król Anglii i diuk Normandii, syn Henryka II, który był synem Matyldy, wnuczki Wilhelma Normandzkiego, zdobywcy Brytanii.
– Potomkowie gałęzi normandz… tej, której nie było, wrócili na Wyspę wraz z pokojową misją Wilhelma. Tutaj zmieszali swą krew z krwią królewską, co zaowocowało…
– Naprawdę, nie powinnaś – powiedział do Uryny Henryk, z niepokojem obserwując Ryszarda.
« 1 13 14 15 16 17 18 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.