Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 13 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marek Wasielewski
‹Dzieje Tristana i Izoldy inaczej›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMarek Wasielewski
TytułDzieje Tristana i Izoldy inaczej
OpisAutor pisze o sobie (2005):
Pani od polskiego w podstawówce kładła nam do głów, jak ważne dla analizy jest podanie czasu i miejsca akcji. Postaram się zatem scharakteryzować siebie poprzez te dwie kategorie.
Wiek – trzydzieści trzy i jedna trzecia, a więc liczba okrągła i znamienna. Zdecydowanie za późno na młodzieńczy genialny debiut, o wiele za wcześnie na przesycone mądrością dzieło życia. Urodzony i wychowany w Poznaniu, mieście, które nie wydało żadnego literackiego giganta, mieście do bólu nudnym i pozbawionym fantazji. Bez złudzeń, że można to zmienić, co udowadnia fatalistyczne podejście do świata. Tristan ma pokazać, że mimo wszystko poznańskie pyry nie do końca pozbawione są poczucia humoru. A jeśli niczego nie pokaże? Cóż, zawsze można iść w ślady Cegielskiego, pracować organicznie i u podstaw, prawda?
Gatunekhumor / satyra

Dzieje Tristana i Izoldy inaczej – księgi VII-IX

« 1 11 12 13 14 15 18 »

Marek Wasielewski

Dzieje Tristana i Izoldy inaczej – księgi VII-IX


Jakiś czas po krótkim postoju na szybki posiłek Tristan poczuł niepokojące drgnienie w sercu. Pieprzony, perfidny Merlin. Ciekawe, co wymyślił tym razem. Nie, nie powiem o tym księciu. Zobaczymy, czy wiedźma jest naprawdę dobra i czy też to wyczuje.
Nie wyczuła.
Zauważyli znajome falowanie powietrza, tym razem trwające tylko moment. Błysnęło oślepiające białe światło.
– Idziemy, mój dzielny Samie Gamgee! – szeptał Roland, rozpłaszczony jak żaba na ziemi, dysząc ze zmęczenia jak finiszujący maratończyk, któremu ktoś wredny kazał wrócić na start po zapomniane zgłoszenie udziału w biegu – Już tylko kilka mil dzieli nas od Szczeliny Zagłady. Wrzucimy tam Pierścień, a potem będziemy mogli odpocząć. Jeszcze trochę, Samie.
– Harkonnenowie, mój książę! – darł się Lancelot, potrząsając Rolandem – Otaczają nas!
– Harkonnenowie? – dotarło do Rolanda – Kim są Harkonnenowie? I skąd tu tyle piachu, Gurney?
Ryszard siedział na trawie, monotonnie kiwał się w przód i w tył, trzymając się za głowę. Nie chcę umierać w jakiejś pieprzonej bitwie na końcu świata – jęczał – nie chcę umierać z rąk francuskiego prostaka, trafiony przypadkową strzałą. Do dupy to średniowiecze, zupełnie do dupy. Władcy przez chwilę wydawało się, że dostrzega obok siebie sylwetkę wiernego Mercadiera, szepczącego mu do ucha: To nic, Miłościwy Panie, pomszczę twą śmierć. Zapłaci za nią. Czuł poklepywanie po ramieniu, słyszał, jak Mercadier ostrzy nóż, a na zewnątrz namiotu ktoś wyje. Pewnie ten francuski chłop, jak mu tam było? Bertrand. Zabójca króla. Poczuł się lepiej, gdy przyszedł mu do głowy ktoś, kto pewnie zazdrościłby mu śmierci w bitwie, nawet śmierci tak przypadkowej. Stary, gruby Fryderyk. Głupi skurwysyn.
Marek i Henryk stali naprzeciwko siebie i darli się na całe gardło.
– Zmonopolizowaliśmy rynek melanżu, do cholery!
– Ale Gildia się na nas wypięła! Nie wywieziemy ani grama z Arrakis!
– A flota Intruzów, panie? Zapomniałeś o nich? Poradzimy sobie bez tych przeklętych zmutowanych Nawigatorów! Gildia straci rację bytu, a melanż transportowany statkami z silnikami Hawkinga zyska na wartości stukrotnie. Wysokie Rody będą przed nami tańczyć na tylnych łapkach!
Atylla patrzył na nich nic nie rozumiejącym wzrokiem Co też oni pieprzą? Przecież Intruzi już od lat mają napęd Gideona, odkąd skumali się z papieżem na wygnaniu, a przeprogramowane krzyżokształty nie są już podłączone do TechnoCentrum! To żałosne. Oto do czego prowadzi karmienie mentata niepełnymi danymi – pomyślał ze smutkiem.
Tristan z niepokojem obserwował lądujące transportowce Imperium i wysypujących się z nich żołnierzy rozwijających bojowy szyk. Gdzie okręty Fundacji, które miały osłonić nas przed desantem? Gdzie Wolni Handlarze? I co na to wszystko truchło Hariego Seldona?
Nie dotrzemy do Bagrady, myślał ze smutkiem Godfryd. Niepotrzebnie opuściłem Crow’s Bridge. Otaczają nas, Podróżnik nie ma już sił, by nas uleczyć, Alric jest daleko, a przed nami jeszcze ten skalny olbrzym. Przegraliśmy. Już na samym początku. Upadli Lordowie zatryumfują.
– Litwo, Ojczyzno moja – uroczyście recytował opodal Konrad Wallenrod – Ty jesteś jak…
I nagle skończyło się.
– Co, do cholery? – Ryszard macał ręką po plecach. Nic, żadnej rany. Jeszcze, kurde, żyję.
– Nie sądziłam, że potrafi aż tyle – Uryna otrzepała z piasku spiczasty kapelusz – Czas już nie jest dla niego przeszkodą. Jest lepszy, niż myślałam.
– Zabezpiecz nas przed tym! Nie chcę kolejny raz zdychać ze strzałą w plecach, potrafisz to zrozumieć? Wystarczy, że będę musiał przez to przejść pod Poitou. Ten jeden raz naprawdę. Słyszysz mnie, wiedźmo?
– Nie umiem, Ryszardzie.
Nie zdążył nazwać jej bezużyteczną staruchą, bo znowu błysnęło.
Sztylety zamachowców boleśnie wbiły się w ciało. Przeklęte schody.
– Pamiętasz Harolda pod Hastings? – szeptał do niego jakiś głos – Strzała wypuszczona przez jednego z łuczników Wilhelma wyłupiła mu oko, a potem dorżnęli go jego siepacze. Dlaczego ty, potomek Wilhelma Normandzkiego, miałbyś umierać godniej?
Nie potrafił odpowiedzieć.
Conan Barbarzyńca i jego Celtowie agitowali przed budynkiem parlamentu na rzecz referendum mającego ostatecznie rozstrzygnąć problem niepodległości Szkocji. Rozdawany manifest głosił, że zbrojna walka jest wykluczona, że pragną pokoju, wybory będą wolne i uczciwe, co zagwarantują neutralni obserwatorzy – doborowa kompania Conana.
Profesor raz jeszcze porywany był w środku wykładu przez brodatych knechtów, na oczach zdumionych studentów.
Oczyszczali korytarze z T’ankhów. Asteroid był praktycznie zdobyty, ale pułkownik EDF o wściekłych oczach powiedział, że tak będzie lepiej, bo alternatywą jest dehermetyzacja wszystkich pomieszczeń mikroautomatami, a potem wpuszczenie gazu neuronowego. Paskudna robota, przeklinał w duchu Tristan, ładując pociski w kolejną wrzeszczącą bestię. Co my tu, do cholery, robimy? Ziemia przecież od miesięcy jest wolna.
Zaraz! Jaka Ziemia? Jacy T’ankhowie? Jestem gdzieś w przyszłości i rozwalam siedmiostopowe jaszczurowate istoty, choć powinienem być u boku Ryszarda i rozprawiać się z Merlinem. Kolejna jego sztuczka, niezwykle sprytna. Jesteśmy uwięzieni. No nic. Będę dalej zabijał potwory i poczekam, aż to się skończy. Bo przecież musi się skończyć, chyba że… Chyba że autor tego żartu nie skończył w porę czytać Dicka. Cholera.

– Ha! – krzyknął Merlin – Tym razem się udało. Są kompletnie zdezorientowani i tak cudownie bezsilni!
– Pamiętaj o Izoldzie, mój panie – wtrącił się Graal.
– Cicho bądź, niedorobiony karzełku. Pamiętam dobrze; ten problem rozwiążemy później. Daj mi teraz cieszyć się ze zwycięstwa.
– Nie chcę być niemiły, ale zmasakrowała dwóch twoich najlepszych zabójców i jednego szpiega – Graal nie ustępował mimo przerażającej pewności, że Merlin na pewno nie będzie zadowolony z odszczekiwania. A to zazwyczaj bardzo bolało.
– Nie będę się przejmował jedną wściekłą dziwą! – w czarowniku aż się gotowało – Drużyna jest osłabiona, Uryna nie radzi sobie z moją mocą, umysł Ryszarda błądzi, niedługo zaczną się dezercje i bunty! Czego można chcieć więcej? Wkrótce uderzy armia potworów, a kiedy wdepczą Drużynę w ziemię, cóż pocznie samotna Izolda? Przypełznie tu lizać moje buty!
– Dlaczego nie przyciśniesz ich teraz? Pole czasowe słabnie, niedługo się uwolnią.
– Nawet nie wyobrażasz sobie, jakiej energii potrzeba do wytworzenia takiego pola, profanie! Przywalę im jutro. A teraz wynoś się już i spróbuj zrobić coś pożytecznego!

– Mają nas, dranie. Tym razem załatwili nas. Nie potrafimy się przed tym obronić – Ryszard Lwie Serce przemawiał do Drużyny, powoli dochodzącej do siebie po niewyobrażalnych przejściach. – Nie wiemy, jak długo potrafi nas przetrzymać w tym bezczasowym świecie. Moje rozkazy brzmią: idziemy dalej bez względu na wszystko. Może Merlin osłabnie na tyle, że będzie zmuszony do frontalnego ataku. Albo nie osłabnie, lecz znudzi mu się ta zabawa, pozabija nas i też będziemy mieli kłopot z głowy. Jakieś pytania?
– Co z Uryną i czarodziejami? – zapytał któryś z rycerzy – Dlaczego nam nie pomogą?
– Bo nie potrafią – w głosie władcy można było wyczuć zniecierpliwienie, ale i tajoną złość – Ta sprawa jest zamknięta i nie zniosę, jeśli ktoś za moimi plecami będzie jątrzył!
Z trudem osiągnięty kruchy pokój w Drużynie legł w gruzach.

Izolda ruszyła w pogoń za Drużyną.
Czuła przez skórę, że płatny morderca mówił prawdę: próba dostania się do twierdzy Graala w pojedynkę i zabicia go jest skazana na niepowodzenie. Lecz cała Drużyna ma szansę pokonania maga, cokolwiek powiedział najemnik. Nawet Merlin nie jest nieomylny i niezwyciężony. Teraz znała położenie kryjówki czarownika i z całego serca chciała móc powędrować z rycerzami Ryszarda przeciwko Merlinowi. Miała jeszcze jedno pragnienie, coraz częściej pojawiające się w myślach.
Chciała znów zobaczyć Tristana.
Trafiła na pole bitwy, gdzie Drużyna starła się z kawalerzystami dzień, góra dwa dni wcześniej. Dokładnie przeszukała to miejsce, nie znalazła jednak żadnych śladów użycia karabinu Tristana, co mocno ją zaniepokoiło.
A potem napotkała wioskę, która znalazła się na drodze kawalerii przed spotkaniem Drużyny. Zatrzymała się w niej przez tydzień, pomagając wieśniakom pogrzebać swych bliskich, zbudować prowizoryczne szałasy i ziemianki, poprzenosić resztki dobytku ze spalonych domów. Pojechała potem z kilkuosobowym poselstwem do pobliskiego grodu, aby ubłagać władcę, by w tym roku nie pobierał od mieszkańców wioski podatków i wspomógł ich paroma workami ziarna do wysiewu i małym stadem krów mlecznych. Władyka okazał się rozsądny i zgodził się, więc eskortowała bydło i wóz z ziarnem w drodze powrotnej, zdecydowana rzucić się z mieczem na każdego, kto próbowałby im odebrać im cenny ładunek.
« 1 11 12 13 14 15 18 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.