Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alan Akab
‹Więzień układu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAlan Akab
TytułWięzień układu
OpisAutor pisze:
O autorze może tyle – absolwent technikum chemicznego, ukończył biologię, lecz na równi ze ścisłym umysłem ceni humanizm. Czymże bowiem byłaby ludzka technika, cywilizacja, czy choćby najbardziej udane społeczeństwo bez wiedzy o człowieku, o tym jaki jest naprawdę, jakim chciałby być widziany, czego pragnie i jakie są jego słabości?
GatunekSF

Więzień układu – część 1

« 1 22 23 24

Alan Akab

Więzień układu – część 1

Był na miejscu. Licznik klucza wybił dokładnie obliczoną ilość pierścieni. Wziął go do ręki i przesuwając nim wzdłuż ścianki szukał miejsca, w którym układ świateł na wyświetlaczu potwierdzi, iż jego ręka znajduje się nad miejscem połączenia modułów.
Gdy zdejmował klapę, widział tyle samo, co dotąd, lecz pamiętał, że pomieszczenie było podobne do poprzedniego, tylko mniejsze i kryło zaledwie ten jeden garb, z którego właśnie się wynurzył. Stłumione wibracje były cichsze – wentylator po tej stronie także był mniejszy. Ożyły cyferki zegarka na jego ręce, wracając do swojej pracy.
Gdy wychodził, góra znowu była tam gdzie powinna, bezpieczna na swoim stałym miejscu. Poczuł ulgę. Mimo całej swobody, jaką uzyskiwał w kanale, wolał stać twardo na podłodze stacji, nawet jeśli trzymające go przy niej ciążenie było całkowicie sztuczne. Dla niego i tak nie miało to znaczenia. Sztuczne czy prawdziwe, było jedynym, jakie znał.
Odszukał drabinkę i wspiął się do głównego szybu stoczni. Złapał za zamocowaną do klapy rączkę i pociągnął mocno, przezwyciężając siłę zasysającego ją w górę powietrza. Hałas pobliskiego wentylatora zagłuszył wszelkie inne dźwięki. Wdrapał się do szybu. Choć wciąż nic nie widział, przysiągłby, że dookoła zrobiło się jaśniej.
• • •
Pół godziny później był już u celu. Wylot szybu zamykała mocna siatka. Nigdy nie próbował jej zdejmować. Nigdy nie schodził w dół, do stoczni. Marzył o tym, by zobaczyć statek z bliska, dotknąć go i wejść do środka, lecz przy całym swoim sprycie za bardzo bał się, że ktoś lub coś, mogłoby go zobaczyć. Zbyt wiele było tam niebezpiecznych maszyn. Wystarczyła chwila nieuwagi, by wydarzył się wypadek. Przydarzały się one nawet znającym się na maszynach dorosłym, co dopiero jemu. Starał się nie myśleć, że to samo, choć mało prawdopodobne, może się przytrafić ojcu. Kłótnie o to, że woli jego niż impulsy miał już dawno za sobą. To był świat dorosłych, inne racje, których nie mógł zrozumieć, więc uważał je za głupie.
Ostrożnie spojrzał na dół, przytykając twarz do siatki. Podłoga była może cztery metry niżej. Wyraźnie czuł, że tu, w pobliżu krawędzi stacji, sztuczne ciążenie jest słabsze, lecz taki skok nie byłby łatwy, a powrót jeszcze trudniejszy. Nie raz kusiło go by spróbować. Tuż obok biegła w dół po ścianie wiązka rur i przewodów. Pewnie by się udało, ale byłby przy tym widoczny niemal z każdego zakątka sali. Obserwował więc tylko, ze świadomością, że gdyby tylko zechciał, mógłby się tam dostać.
Czuł podwójną niezwykłość tego miejsca. Gdzieś w tej skale pracował jego ojciec. Arto czasem go widział i wtedy cieszył się, że są w tym samym miejscu i patrzą na ten sam statek, który poleci kiedyś tam, gdzie oni nie mogli. A kiedyś któryś z nich może ich stąd zabierze. Patrzył jak powstaje gwiazdolot, jak miesiąc po miesiącu w jego wnętrzu znikają kolejne podzespoły. Na projektorze mógł oglądać schematy, poznawać ich budowę i rozmiary. Tu mógł je zobaczyć na własne oczy.
Tu odżywał. Oczyszczał się ze wszystkiego, czym nasiąkł w szkole. Bezustanna czujność męczyła go tak bardzo, że czasami wierzył, iż gdyby nie to miejsce, już dawno by się załamał. Tu zyskiwał siłę, by wrócić i zwyciężać. Gdy widział statki i czerń kosmosu, uświadamiał sobie, że poza stacją rozciąga się przestrzeń tak rozległa, iż jego los jest przy niej mniej niż niczym. Odwieczna czerń, w którą odeszło tak wielu i tak wielu dopiero będzie iść. Niczego nie pragnął bardziej niż tam być. Nieważne co dziś się działo. To wszystko było niczym wobec majestatu odległych gwiazd i setek, może tysięcy znanych światów.
Czasami, gdy porównywał dzieci do szczurów, dorośli wydawali mu się niczym polujące na nich koty. Kryli się przed nimi w szybach wentylacji, starając się być niewidzialni. Dorośli nie mogli ich tam ścigać, czaili się tylko w ciemności, pełnej wspomagającymi ich wzrok czujnikami. Zastawiali pułapki, a oni, jeśli byli zbyt nieostrożni, sami włazili im w łapy. Zrozumiał, że gdy zostanie doskonałym szczurem, będzie mógł iść gdzie zechce. Zaś doskonały szczur to taki, który doskonale zna swojego wroga.
Arto starał się obserwować dorosłych, zrozumieć ich sposób myślenia, to jak patrzyli na dzieci. Odkrył jak bardzo są pewni siebie i swojej wiedzy, jak bardzo łatwowierni, jak beznadziejnie nieuważni i jak łatwo można ich przechytrzyć. Najbardziej niebezpieczni nie byli sami dorośli, lecz ich urządzenia, ich prawdziwe oczy.
Urządzenia dorosłych… Pluskwa, czujniki i automaty poszukiwawcze nie pozwalały mu, gdy był mały, ukryć się przed zmuszającymi go do powrotu do szkoły dorosłymi. Od tego czasu pluskwa stała się jego wrogiem, pilnującym go bez ustanku, w zaciemnienie i w rozjaśnienie, wrogiem, którego nie mógł się pozbyć. Wtedy za bardzo się bał, by ją z siebie wyjąć. Potem zrozumiał, że to byłby błąd.
Wielu starszaków próbowało oszukiwać pluskwę. Wierzyli, że są sprytniejsi od dorosłych. Tyle że wcale tacy sprytni nie byli. Próbowali trzymać ją w specjalnie przygotowanych pojemnikach, tylko po to, by zbyt późno zrozumieć, że w pluskwie było coś jeszcze, o czym nie wiedzieli. Głupie, głupie, bardzo głupie. Kosa i Protektorzy – najlepsi z najlepszych, jakich miał Rząd pod swoimi rozkazami, najbardziej mu oddani ze wszystkich, doskonale wyszkoleni i nie do rozpoznania dla zwykłego człowieka – bardzo poważnie traktowali próby usunięcia lokalizatora. Wielu eksperymentatorów w nagrodę skończyło w akademii. I dobrze wam tak, pomyślał mściwie. Zasłużyliście na nią. Głupcy, nie wiedzieli, że robiąc to pokazują dorosłym słabe punkty systemu. To przez nich był dziś tak bezradny. Chociaż… Ich wpadki nauczyły go, że nie ma sposobu na pozbycie się pluskwy. Próbowali tego lepsi od niego. Próbowali – i zawiedli.
Musiał uciec, a skoro nie mógł tego zrobić bez pluskwy, musiał znaleźć sposób, by zabrać ją ze sobą.
Znał tylko jedną droga ucieczki ze stacji – pokład lecącego poza Układ transportowca. Nieważne, na jaką kolonię, byle jak najdalej stąd. Był pewien, że gdyby mu się udało, rodzice nie czekaliby długo. Powodzenie zależało tylko od tego jak dobrze rozpracuje pluskwę. Nie znał jej tak dobrze jak tego pragnął, lecz rozumiał, że gdy nie widzi przeszkód, to tylko dlatego, że za mało wie. Lecz wciąż wierzył, że ucieczka jest możliwa.
Jego pierwszy plan polegał na wyskoczeniu w skafandrze za jednym z odcumowujących statków. Lecz zdobycie skafandra okazało się niemożliwe, tak samo jak przepchnięcie go do doku przez szyb wentylacyjny. Zresztą, nawet gdyby to się udało, skafander miał blokadę niepozwalającą na dopasowanie się do rozmiarów dziecka. Wymyślał więc i sprawdzał kolejne możliwości, tylko po to by zrozumieć, że Kosa już dawno wpadła na to samo.
Gdyby był z nim Dael… Razem mogliby coś wymyślić. Tylko jemu ufał. Był najmądrzejszą osobą, jaką znał. Nie dziwił się, że nie dostrzegał tego, co chciał mu pokazać. Czuł, że nie dorósł, by go zrozumieć, więc po prostu wierzył, iż Dael postępował słusznie i starał się go naśladować, choć nie zawsze potrafił.
Poznali się na promenadzie, gdzie Arto, jako dwojak, przewodził swojej małej, złodziejskiej grupce. Już wtedy był sprytny i potrafił obserwować, lecz był słaby i unikał walki. Dael pokazał mu jak stać się silnym. Rozjaśnienie, w którym odszedł było tragedią. Rozumiał, że jako sierota musiał iść do akademii, lecz czuł, iż idąc tam z własnej woli, nie próbując się bronić czy uciekać, po prostu go zdradził.
Gdy spróbował przypomnieć sobie jak wyglądał, widział tylko niewyraźną, zamazaną postać. Pamiętał jego długie, jasne włosy i prawie niebieskie oczy, lecz to było wszystko. Gdy naprawdę silnie próbował go sobie przypomnieć, gdy skupiał się na tym aż do bólu, przypominał mu się niewyraźny obraz Daela, mówiącego coś, czego nie potrafił zrozumieć. Było w tym wspomnieniu coś dziwnego, jakby spotkanie nastąpiło po jego odejściu. Nie rozumiał tego, lecz cieszył się, że choć tyle w nim zostało. Czuł ogromny żal, że pozwolił sobie zapomnieć, lecz tym mocniej starał się zapamiętać wszystko inne, zwłaszcza to, co mówił i robił. Dael potrafił się włamać do każdego komputera. Znalazłby sposób na wysłanie wiadomości, gdyby tylko zechciał. Jednak jeśli opowieści o akademii były prawdą, Dael nie żył już od ponad dwóch lat. Tylko dlatego się nie odzywał, dlatego nie odzywał się nikt kto tam poszedł. To potwierdzało, że wszystko, co mówią o akademii jest prawdą.
Stąd brała się moja ostrożność, pomyślał. Nie, poprawił się, stąd brało się moje tchórzostwo. Boję się tego, o czym dzieci szepczą ze zgrozą między sobą. Czego bym nie wymyślił, akademia zawsze czeka na końcu, a ja boję się zrobić pierwszy krok. Wolę czekać.
Spróbował o tym nie myśleć. Wpił palce w oczka siatki blokującej szyb i położył zwieszoną głowę na rękach, dotykając ich czołem. Bezradność sprawiła, że poczuł pustkę, tak przejmująca, iż na moment oczy zaszły mu łzami.
Obserwując odlatujące statki, często czuł coś dziwnego, gdzieś w brzuchu. Jakiś brak, pustka po czymś, czego nigdy nie miał. Gdy był tutaj, to uczucie pojawiało się w głowie. Sny… Sny. Pamiętał je. Nie potrafił zapomnieć. Były zbyt straszne, zbyt przerażające – i zbyt bliskie rzeczywistości, by je ignorować.
Był kapitanem, szanowanym nawet wśród starszaków, lecz był sam, nawet pośród własnej grupy. Z nikim nie próbował się związać i nikt nie próbował się zbliżyć do niego. Zaufać komuś, choćby z własnej grupy, oznaczało odsłonić się, pokazać słabość. Wykorzystanie jej przeciwko niemu było tylko kwestią czasu.
Pamiętał jak w drugiej klasie jego koledzy dowiedzieli się, że Uber bał się ciemności i bycia samemu w zamkniętym pomieszczeniu, zwłaszcza małym. Wtedy Arto i Uber przyjaźnili się ze sobą. Nie pamiętał już, czy przed tym zdarzeniem wiedział o jego lękach, lecz nigdy nie zapomniał o jednym, najważniejszym – nie powiedział o tym nikomu, nigdy.
Lecz Uber wierzył, że to był on. Nie brał w tym udziału, jednak był tam, z nimi – i nie pomógł. Silniejsi chłopcy, jak Dert i Alsza, wiele razy zamykali Ubera w małych, ciemnych pomieszczeniach i trzymali czasem po kilka godzin, aż umilkł. Przestali dopiero, gdy oduczył się krzyczeć i walić pięściami w drzwi. Do dziś widział w jego oczach, że nie zapomniał, że nigdy nie wybaczy – i że, być może, te zdarzenia uczyniły go takim, jakim był dziś – nieufnym, lękliwym i milczącym. Jak to jest, pomyślał, że najlepiej pamięta się te złe momenty, nie te dobre? Dlaczego tak musi być?
Gdy go zamykali, Arto stał razem z resztą, z boku. Nie śmiał się razem z innymi, nie odzywał się do nikogo, lecz był tam, patrzył na wszystko, słuchał jego błagań – i nie robił nic. Nie rozumiał dlaczego to robili, tak samo jak nie rozumiał dlaczego nie spróbował tego przerwać. Wstydził się tego, wtedy i dzisiaj, niemniej czuł, że to nie strach mu przeszkodził. Stał tam i słuchał wszystkiego, bo wtedy to go bawiło.
Uber nie był jedynym, którego spotykały podobne rzeczy, lecz jego Arto pamiętał najbardziej. To dlatego otaczali się pancerzami, tak długo, aż te pancerze wrastały w nich samych. Inni czuli się z tym dobrze, a on się dusił. Było mu niewygodnie, jak gdyby między umysł a otaczającą go osłonę ktoś wsypał uwierające go okruszki. Wiedział, kto zasiał w nim te wątpliwości, nie rozumiał tylko dlaczego.
Grupa go szanowała, lecz to było wszystko, na co mógł liczyć. Żimmy był wprawdzie blisko niego, lecz był tylko kumplem, niczym więcej. Gdyby nie rodzice, byłby zupełnie samotny, jednak kłamstwa i tajemnice powoli zmieniały ich w kogoś zupełnie mu obcego. Samotność zawsze była tuż za nim, wystarczyło, by się obrócił. Od lat musiał udawać kogoś, kim nie zawsze był – twardego i odważnego kapitana, zadowolone, może tylko trochę zmęczone dziecko… Tak wielu chciało być na jego miejscu, a on, osiągnąwszy to wszystko, czasem tego nienawidził. Nie wiedział nawet czy chciał uciekać dla rodziców, czy dlatego że miał dość tego miejsca. Był najsilniejszym dziesięciolatkiem w szkole, lecz to nie wystarczało, by znieść takie potrójne życie.
Uczucia rozpaliły się i zgasły niczym supernowa, pozostawiając wypaloną czarną dziurę. Wszystko, czego dotykała, znikało z jego umysłu. Nad nią Arto potrafił już zapanować. Stał się taki, jakim był zawsze. Jeśli powstrzymywał go tylko brak odwagi, to kiedyś ją zdobędzie, jak wtedy, gdy po raz pierwszy przeszedł przez kanał.
koniec
« 1 22 23 24
22 listopada 2005

Komentarze

30 III 2012   15:34:26

Ciekawi mnie dlaczego, skoro tyle osób czyta esensję, nikt nie komentuje. Czy to strach czy lenistwo? Czy matematyczne zadania są za trudne? Ta książka została wydana więc zapewne moja opinia nic nie znaczy, ale chętnie się wypowiem skoro już przeczytałam pierwszą część (rozdział?).
Świat przypomina swoją specyfiką większość książek Zajdla i to jest na pewno miłe skojarzenie. Psychologia dzieci przyciąga takie skojarzenia jak książka "Władca much", tylko, że tutaj dzieci nie stają się szalone. Są dojrzałe, normalne, podobne do dorosłych tylko z tymi wszystkimi zasadami wilczego stada. Podoba mi się to ujęcie psychologii w tej historii. Bardziej niż część technologiczna. Zarówno postać Arto jak i Nowego jest wyrazista, reszta odrobinę pozbawiona indywidualności. Sami dwaj główni bohaterowie robią wrażenie podobnych do siebie, nie ma między nimi wyraźnej różnicy, czegoś co by ich wyróżniało. Od środka oczywiście, nie z punktu widzenia innych. I dialogi służą fabule, a nie pociągają jej. Wynikają z fabuły, odpowiadają akurat na te pytania, które muszą być odpowiedziane, przez to tracą nieco na naturalności. Poza tym brak mi w tej książce estetyki. Wszystko jest bezbarwne. Postacie niemal pozbawione są wyglądu w oczach czytelnika. Opisy są lakoniczne, nie ma w nich artyzmu. No ale zapewne nie temu miał służyć "Więzień układu".

06 IV 2012   08:10:35

"Ciekawi mnie dlaczego, skoro tyle osób czyta esensję, nikt nie komentuje."
Może dlatego, że to tekst z 2005 roku?

06 IV 2012   10:54:26

Z 2005, ale ostatnio w związku z ukazaniem się "Więźnia" na papierze (podobno po lekkich zmianach) jego esensyjna wersja online przeżywa burzliwą drugą młodość ;)

W imieniu działu literackiego bardzo zachęcam do komentowania publikowanych tekstów! Będzie to na pewno bardzo ważne dla autorów, ale i nam pozwoli dowiedzieć się, czego oczekują czytelnicy.

07 IV 2012   09:22:17

1. tom "Więźnia..." ukazał się na papierze po solidnej redakcji w stosunku do wersji elektronicznej, odrobinę skrócony i w pięknej szacie graficznej. Szczerze polecam :) Tom 2. powinien wyjść w drugiej połowie 2012.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nudna lekcja fantastyki
— Zofia Marduła

Śladami Endera?
— Magdalena Kubasiewicz

Prima Aprilis: Blaszana pułapka
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.