Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 6 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alan Akab
‹Więzień układu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAlan Akab
TytułWięzień układu
OpisAutor pisze:
O autorze może tyle – absolwent technikum chemicznego, ukończył biologię, lecz na równi ze ścisłym umysłem ceni humanizm. Czymże bowiem byłaby ludzka technika, cywilizacja, czy choćby najbardziej udane społeczeństwo bez wiedzy o człowieku, o tym jaki jest naprawdę, jakim chciałby być widziany, czego pragnie i jakie są jego słabości?
GatunekSF

Więzień układu – część 1

« 1 21 22 23 24 »

Alan Akab

Więzień układu – część 1

Impulsy szły cyklicznie. Z sekundową precyzją tunel zamieniał się w piec o temperaturze dorównującej Słońcu, by potem, z równą dokładnością, stygnąć w oczekiwaniu na kolejną dawkę rozpalonej plazmy. Igranie z kanałami było igraniem ze śmiercią. Cena za pomyłkę była najwyższa. Wiele razy planował każdy drobiazg nim wyruszył w swoją pierwszą podróż. Godzinami czatował blisko żaru rozpalonej powierzchni, pocąc się nie od temperatury, lecz ze strachu przed popełnieniem choćby najdrobniejszego błędu w obliczeniach. Z oczami na zegarku sprawdzał, kiedy przechodzi impuls i ile musi czekać nim rura ostygnie. Szukał momentu, w którym mógłby bezpiecznie wejść i wyjść. Zapisywał wszystko i uczył się tego na pamięć, lecz nawet pewność, że da radę nie dała mu dość odwagi, by zaryzykować.
Setki razy obiecywał sobie, że tym razem wejdzie, jednak gdy stawał przed chłodną powierzchnią kanału, nogi same zaczynały się pod nim uginać, a ręce trząść tak mocno, że ledwo był w stanie utrzymać klucz w dłoniach. Tę walkę ze swoim ciałem przegrywał już w chwili, gdy zeskakiwał na podłogę rozdzielni. Lecz nadeszło rozjaśnienie, które przemieniło zrozpaczonego trojaka w desperata, któremu było już wszystko jedno.
Tego rozjaśnienia Żimmy pokonał go w walce o przyjęcie do grupy. Przegrana była nieważna, lecz Arto wiedział, że wkrótce będą walczyć jeszcze raz, o dowództwo – i znów przegra. Bał się jak nigdy, gdy drżącymi rękoma zdjął fragment pierścienia i po raz pierwszy zanurzył się w ciemność wnętrza kanału. Drżał tak mocno, że obawiał się, iż to go zgubi. Lecz tym razem strach nie zwyciężył. Kanał przyzywał go zbyt silnie. W swojej niecierpliwości wszedł za wcześnie. Niemal mdlał od gorąca, szczęśliwie kanał stygł szybko. Dotarł na drugą stronę, a potem dalej, wentylacją, aż do upragnionej nagrody.
Od tego czasu mógł rozwijać swój plan. Odzyskał nadzieję, uwierzył, że da radę. Kilka tygodni później pokonał Żimmiego, choć jego dawni towarzysze próbowali zmiękczyć go przed walką. Wytrzymał. Pobił Dziadka, a potem zebrał grupę i wyzwał jego kumpli na wojnę. Nie wygrali, lecz walka była ciężka. Zyskali spokój, a rok później Smok pokonał ich w bitwie. Kanał dał mu siłę, by się zemścić. Zmienił go. Dał mu drugie, lepsze życie.
Odszukał kluczem zaczepy modułu. Światełka na wyświetlaczu naprowadziły go na cel. Zatrzaski nie poddawały się łatwo. Rozdzielenie ich zabrało kilka minut. Powoli zdjął płytę. Jak na swoje rozmiary, była zadziwiająco lekka. Czerń wnętrza tunelu była równie głęboka jak mrok rozdzielni, lecz Arto zawsze miał wrażenie, że widzi ciemniejszą plamę. To tylko moja wyobraźnia, zapewnił siebie po raz setny. Ale plama zawsze tam była.
Powietrze wewnątrz było już chłodne. Bez wahania wsunął się przez otwór, zamknął go płytą i połączył zaczepy. Głuche dźwięki pracującego wentylatora nagle ustały. Zapanowała cisza. Arto nie marnował czasu. Przejście zajmowało mu ponad pół godziny, w zapasie miał najwyżej kilkanaście minut, a musiał jeszcze zamknąć płytę. Przed każdym impulsem układy kontrolne cewki wykonywały diagnostykę podzespołów i sprawdzały kontrolę szczelności. Gdyby nie zamknął otworu, automat wykryłby, że coś jest nie tak i zablokował impuls. Dorośli wiedzieliby, że to nie jest awaria. Złącze molekularne nigdy nie pękało.
Zaczepianie złącza trwało krócej niż rozłączanie. Po kilkudziesięciu sekundach był gotów do drogi. Przysunął klucz do warg i zacisnął zęby na jego rączce, obracając tak, by kątem prawego oka obserwować mały pulpit klucza i pojawiające się na nim cyferki.

W kanale najcudowniejszą rzeczą był brak sztucznego ciążenia. Ściany kanału były ekranami odcinającymi wnętrze od pola stacji. Między impulsami pole cewki pozostawało nieaktywne. Arto kochał ten stan. Mógł swobodnie płynąć do przodu lub do tyłu, wystarczyło tylko odepchnąć się od ścianki. Jeden z końców był zawsze chłodniejszy od drugiego, co tworzyło różnicę ciśnień, delikatnie popychającą powietrze ku krawędzi stacji. Lecz poza przyjemnościami były także niedogodności, stale przypominające mu gdzie się znajduje. Oddychał tu z trudem, ciało słabło, zaś myśli ogarniała dziwna ociężałość.
Kanał był prosty niczym naciągnięte włókno. Czuł, że gdyby tylko zechciał mógłby przelecieć całą jego odległość, ledwie kilka razy muskając ścianki. Pamiętał jednak, że nie miał na to czasu, a kanał nie był placem zabaw. Swoboda nieważkości była zwodniczo niebezpieczna. Choć przechodził tędy już dziesiątki razy, nie pozwalał sobie na rutynę. Rutyna oznaczała śmierć.
Ekranowanie miało inne uboczne skutki. Drobne urządzenia, by działać, czerpały energię z pola magnetycznego stacji. Tylko nieliczne, jak klucz molekularny czy automaty poszukujące, posiadały własne źródła zasilania. W kanale większość ze zwykłych przedmiotów przestawała funkcjonować. Tak samo było z zegarkiem. Wprawdzie do pracy starczyło mu ciepło ludzkiego ciała, lecz i on był tu bezużyteczny. Operacje wykonywane przez sieć, jak choćby opłaty impulsami, wymagały precyzji w odliczaniu czasu. Precyzja żadnego z przenośnych zegarów nie mogła równać się z zegarami systemowymi, więc w pole magnetyczne każdej stacji zaszyto częstotliwość, bez ustanku przesyłającą sygnał synchronizujący do każdego urządzenia wrażliwego na upływ czasu. Niektóre automaty, zwłaszcza te wrażliwe na zakłócenia, posiadały wbudowany zegar, który synchronizowały okresowo z sygnałem pola, lecz zwykłe zegarki były zredukowane do roli prostych odbiorników. Same z siebie, nie mierzyły niczego. Tu, w kanale, jego zegarek po prostu się zatrzymywał. Za jedyną wskazówkę miał klucz.
Mając wolne ręce, Arto ostrożnie obrócił się głową w stronę krawędzi stacji i odbił się od gładkiej ścianki wnętrza kanału, w miejscu, które dla niego stało się spodem. Płynął przed siebie, rytmicznie poruszając rękoma. Nogi trzymał nieruchome, wyprostowane. Tu ich nie potrzebował. Miarowo odbijał się palcami od dna kanału, szybko przesuwając się do przodu. Siła odbicia wyrzucała go w dół, by po kilku sekundach zetknąć jego plecy z górną ścianą rury. Odbijał się wtedy, by znów opaść w dół i odbić rękoma do przodu, rytmicznie niczym maszyna. Zanurzony w ciszy i ciemności, jego umysł zamieniał się w dotyk. Uderzenia plecami i palcami w rurę były jedynymi doznaniami, zarazem jedyną rzeczą, na której mógł i skupiał swoją uwagę. Nie myślał nad tym jak się porusza. Ciało, nauczone przez dziesiątki podobnych wypraw, posuwało się do przodu bez udziału świadomości. Jedyne dźwięki, odgłosy odbijania się, wykorzystywał do synchronizacji. Ciche pacnięcie palcami o powierzchnię, lekkie uderzenie pleców. I znowu. I jeszcze raz.
Stale utrzymywał takie samo ułożenie ciała w poziomie. Gdyby choć raz się obrócił, nie wiedziałby już gdzie jest dół a gdzie góra, gdzie są kierunki na zewnątrz kanału. Wnętrze kanału było jednolicie srebrzystą, gładką rurą. Raz nieuważnie utraconej orientacji nie byłby w stanie odzyskać, a to mogło kosztować życie. Tylko górna część kanału pozwalała się odsunąć, próbując tego z dolną połówką odsłoniłby jedynie twardą plastikową masę nośnej struktury stacji, zaś na kolejną próbę nie miałby po prostu czasu. Pierwsza pomyłka mogła być ostatnią. Spodziewał się, że klucz ma jakiś układ zapamiętywania kierunków, choćby prosty żyroskop, lecz nie odkrył jak coś takiego uruchomić. Dlatego musiał polegać na sobie. Wyobrażał sobie, że wskakuje na wysoką drabinkę, łatwo i chętnie odsuwającą się na boki. W ciemności to niewiele pomagało, choć nie pozwalało bać się tego, że już się pogubił.
Od czasu do czasu zerkał na pulpit klucza, odczytując lekko świecące cyferki, zliczające każdy pierścień cewki jaki mijał. Dorośli sprytnie to obmyślili. Każda poprzeczna krawędź złącza była spolaryzowana odwrotnie niż sąsiednie. Licznik klucza dodawał jedynkę, gdy mijana krawędź miała inną polaryzację i odejmował ją gdy okazywała się zgodna. Wystarczyło uruchomić odpowiedni podprogram. Arto mógł płynąć do przodu, mógł się cofnąć – klucz zawsze wiedział ile pierścieni przebył. Bez niego nigdy by nie odgadł jak długo tu przebywa. W ciemnościach, wykonując te same monotonne ruchy, rozum zbyt łatwo zawierzał martwym, nieodbierającym niczego zmysłom. Zbyt łatwo dawał się przekonać, że tkwi tu nie pięć minut, ale trzydzieści, nie pół, lecz dwie, może trzy, pełne godziny. Arto nie raz krył się w ciemnych zakamarkach stacji. Wiedział, jak łatwo zgubić w nich swój czas. Teraz pozwalał, by cyferki trzymały go w gotowości.
Czasem, gdy przez dłuższy czas nie patrzył na klucz, zaczynał na własną rękę bezwiednie odliczać niewidzialne pierścienie, jakby były niczym więcej niż upływającymi sekundami. Liczył je zgodnie z rytmem własnych ruchów i szumiącej w uszach krwi, której pulsowanie w ciszy kanału stawało się niespodziewanie głośne i wyraźne. Odliczał tak mechanicznie przez jakiś czas, lecz niezmiennie odkrywał, iż jego rachuba jest wolniejsza od bezlitośnie precyzyjnych cyferek klucza.
Bez niego nie tylko nie dostałby się do środka kanału. Bez niego nigdy by stąd nie wyszedł. Tu, wewnątrz wielokilometrowej rury, był tylko Arto, klucz i ściany tunelu. Reszta wszechświata przestawała istnieć; rozmywała się w chwili, gdy jego własne ja wypływało z ciasnej objętości ciała, ile razy przez dłuższy czas wpatrywał się w nieprzeniknioną ciemność. Zawieszony w pustym, nieskończonym mroku, czuł się jakby sam był wszechświatem. Jedynie jego palce i plecy czuły, że istnieje w pobliżu coś poza jego ciałem. Lecz wystarczył jeden ruch oka dostrzegającego zmianę cyferek na wyświetlaczu, by nagle, w ciągu jednego uderzenia serca, wszystko wróciło na swoje miejsce. Czas, współrzędne, kierunek znowu miały swój sens i miejsce – do chwili kolejnego zagubienia się w otchłani.
Tym razem podróż wydała mu się krótka. Ponownie spojrzał na klucz i spostrzegł, że od celu dzieli go już tylko kilkanaście pierścieni. Przepłynął je w kilka sekund. Przestał się odbijać, skulił się i obrócił dokładnie o ćwierć obrotu w górę. Wyćwiczonym, płynnym ruchem rozłożył ramiona, podciągnął nogi i wyprostował ciało. Barki i kolana oparły się na przeciwległych ściankach, natychmiast zatrzymując go w miejscu. Nie zmieniając pozycji podszedł do przodu o jeden, ostatni pierścień.
« 1 21 22 23 24 »

Komentarze

30 III 2012   15:34:26

Ciekawi mnie dlaczego, skoro tyle osób czyta esensję, nikt nie komentuje. Czy to strach czy lenistwo? Czy matematyczne zadania są za trudne? Ta książka została wydana więc zapewne moja opinia nic nie znaczy, ale chętnie się wypowiem skoro już przeczytałam pierwszą część (rozdział?).
Świat przypomina swoją specyfiką większość książek Zajdla i to jest na pewno miłe skojarzenie. Psychologia dzieci przyciąga takie skojarzenia jak książka "Władca much", tylko, że tutaj dzieci nie stają się szalone. Są dojrzałe, normalne, podobne do dorosłych tylko z tymi wszystkimi zasadami wilczego stada. Podoba mi się to ujęcie psychologii w tej historii. Bardziej niż część technologiczna. Zarówno postać Arto jak i Nowego jest wyrazista, reszta odrobinę pozbawiona indywidualności. Sami dwaj główni bohaterowie robią wrażenie podobnych do siebie, nie ma między nimi wyraźnej różnicy, czegoś co by ich wyróżniało. Od środka oczywiście, nie z punktu widzenia innych. I dialogi służą fabule, a nie pociągają jej. Wynikają z fabuły, odpowiadają akurat na te pytania, które muszą być odpowiedziane, przez to tracą nieco na naturalności. Poza tym brak mi w tej książce estetyki. Wszystko jest bezbarwne. Postacie niemal pozbawione są wyglądu w oczach czytelnika. Opisy są lakoniczne, nie ma w nich artyzmu. No ale zapewne nie temu miał służyć "Więzień układu".

06 IV 2012   08:10:35

"Ciekawi mnie dlaczego, skoro tyle osób czyta esensję, nikt nie komentuje."
Może dlatego, że to tekst z 2005 roku?

06 IV 2012   10:54:26

Z 2005, ale ostatnio w związku z ukazaniem się "Więźnia" na papierze (podobno po lekkich zmianach) jego esensyjna wersja online przeżywa burzliwą drugą młodość ;)

W imieniu działu literackiego bardzo zachęcam do komentowania publikowanych tekstów! Będzie to na pewno bardzo ważne dla autorów, ale i nam pozwoli dowiedzieć się, czego oczekują czytelnicy.

07 IV 2012   09:22:17

1. tom "Więźnia..." ukazał się na papierze po solidnej redakcji w stosunku do wersji elektronicznej, odrobinę skrócony i w pięknej szacie graficznej. Szczerze polecam :) Tom 2. powinien wyjść w drugiej połowie 2012.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nudna lekcja fantastyki
— Zofia Marduła

Śladami Endera?
— Magdalena Kubasiewicz

Prima Aprilis: Blaszana pułapka
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.