Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alan Akab
‹Więzień układu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAlan Akab
TytułWięzień układu
OpisAutor pisze:
O autorze może tyle – absolwent technikum chemicznego, ukończył biologię, lecz na równi ze ścisłym umysłem ceni humanizm. Czymże bowiem byłaby ludzka technika, cywilizacja, czy choćby najbardziej udane społeczeństwo bez wiedzy o człowieku, o tym jaki jest naprawdę, jakim chciałby być widziany, czego pragnie i jakie są jego słabości?
GatunekSF

Więzień układu – część 5

« 1 12 13 14

Alan Akab

Więzień układu – część 5

Wśród grupy zawrzało. Arto nie sądził, by ktokolwiek poza nim i Żimmym miał pojęcie o czym mówią. Zwykle nikt nie pytał o szczegóły wypadków. Nadmierne zainteresowanie mogło równie dobrze sprowadzić wypadek na ciekawskiego ucznia.
– Przecież to nie Anhelo go zapuszkował! – głośno zauważył jeden z chłopców. – Sami się ich pozbyli, ci z Włóczni.
– Właśnie! Nie chcieli go u siebie – powiedział drugi. – Tyle, że im nie wyszło i policja zabrała tamtą dwójkę do akademii…
– Nikt nigdy nie mówił, że Anhelo miał z tym coś wspólnego!
– Kapitanie, jeśli coś wiesz, powinieneś powiedzieć – włączył się kolejny.
– Dotąd nic nie ukrywałeś – zauważył ktoś inny. – To Nowy wszystko psuje.
Pozostali przytaknęli, zgodnie i głośno.
– Psuł wszystko zanim dowiedziałem się o Anhelu, czy dopiero później? – Arto zdołał przekrzyczeć powstały gwar. To wystarczyło, by ucichli – Nie zepsuł bitwy, ani zbierania podatków. Dopiero teraz, jak są kłopoty, Nowy jest nagle wszystkiemu winien. Może i tego, że Anhelo chce jego głowy? Że się urodził na Ziemi? – nie oczekiwał odpowiedzi i jej nie dostał. – Każdy z was mógł mieć tego samego pecha.
Na chwilę zapanowała cisza.
– Po prostu powiedz, co się stało z Erstem – usłyszał niepewny głos. – Powinniśmy to wiedzieć, skoro…
Głos umilkł. Arto wlepił spojrzenie w Żimmiego. Już nie mógł zbagatelizować tej sprawy.
– Skoro Żimmy tak twierdzi? Więc niech Żimmy o tym opowie.
Żimmy odpowiedział złym spojrzeniem. Arto nie bez powodu chciał, by to on o tym opowiedział. Był ciekaw, czy Żimmy wie coś więcej ponad to, o czym Anhelo pozwala mówić.
– To Anhelo chciał dopaść Ersta – powiedział patrząc na Arto, choć słowa kierował do reszty chłopców. Oskarżał. Ostrzegał. Napominał. – Ale nie chciał zrobić tego sam, więc wysłał na młodszaków swoją grupę. Siedzieli na nich kilka miesięcy, aż ci z Włóczni nie wytrzymali – oderwał wzrok od Arto i spojrzał dookoła. – Anhelo zmusił ich, by zabili chłopca ze swojej własnej klasy! Wszyscy zabrali go do Przystani, nie tylko tamtych dwoje. Oni mieli tylko pecha, że akurat ich złapali. Taka jest prawda.
W pomieszczeniu zapadła grobowa cisza. Nawet Arto się wzdrygnął. Wyobraził sobie jak Anhelo zmusza jego własną grupę, by pozbyli się Nowego. Żimmy nie wiedział, że znał tylko część prawdy. Jeśli ktoś stał za tym pechem, to właśnie Anhelo. Arto też nie wiedział wszystkiego, lecz umiał wyczuć, że w tej sprawie jest coś więcej niż mówiono.
Potrząsnął głową. Wolał o tym nie myśleć. Nie mógł patrzeć na swoich wojowników jak na potencjalne narzędzie zbrodni.
– A ty, Żimmy? – spytał. – Dałbyś się złamać Anhelowi? Otworzyłbyś mu drzwi do Przystani, gdyby cię o to poprosił? Gdyby zapłacił? Zabiłbyś Nowego?
Żimmy milczał. Tak, pewnie byś to zrobił, pomyślał. Popatrzył po pozostałych. Każdy miał wątpliwości, tylko nie kapitan. Spuścił głowę. Nawet jemu niełatwo było o tym mówić.
– Mamy zasady – odwołał się do jedynej rzeczy, w którą wierzył każdy uczeń. – Cała szkoła je ma. Nie zabijamy. Jeśli odwrócicie się od Nowego, pozwolicie, by ta zasada została złamana. Szkoła zostanie narażona i wy będziecie temu tak samo winni jak Anhelo.
– Co to ma do rzeczy? – zaprotestował Żimmy. – Anhelo jest silny i ma przyjaciół. Tworzy własne zasady. To też jest jedna z zasad szkoły.
– Nikt nie tworzy własnych zasad! – odpowiedział ostro. – On też ma wrogów.
– Jego wrogowie wam nie pomogą. Nawet oni się go boją. Dla nich jesteśmy niczym.
Żimmy był stanowczy. Arto nie rozumiał, co go tak odmieniło. Był zazdrosny, bo kapitan poświęcił swoją uwagę jakiemuś planetarianinowi? Nie, Żimmy nigdy nie ma takich uczuć. Może rozczarował się swoim kapitanem, może nie chciał go zniszczyć, może po prostu… Arto stał mu na drodze, a on na swój sposób prosił, by z niej zszedł?
– Tak się przejąłeś Nowym, że stał się ważniejszy od nas! – Żimmy wykorzystał milczenie kapitana. – To nas niszczy! Daj mu spokój, Arto, proszę. Narazisz tylko grupę!
– Narażę grupę? Przez ciebie nie ma już grupy! Jesteśmy tak silni jak silny jest każdy z nas. Jeśli Anhelo może zrobić z Nowym co zechce, to znaczy że jesteśmy słabi. Nie rozumiesz tego?
– Nie, nie rozumiem! Nowy nigdy nie był jednym z nas! Powinniśmy go wyrzucić i zapomnieć o wszystkim. Inni tak robią. Długo nie pociągnie, z twoją pomocą czy bez, będzie tylko dłużej cierpiał. Gdyby nie ty, może już by nie żył i nic by nie czuł, a tak… – umilkł, widząc gniew w jego oczach. Nieczęsto go widywał i wtedy zawsze milkł.
Arto niemal zatrząsł się od ślepej złości. Nie mógł znieść tego poddania się, skazywania Nowego na śmierć. Dwa tygodnie temu sam by tego nie rozumiał, lecz już nie potrafił tak myśleć. Wtedy może miałby wyrzuty, lecz by to zrobił. Ale teraz…
Uspokoił się. Jeszcze raz rozejrzał się dookoła. Wszyscy słuchali ich w napięciu. Dwóch najważniejszych wojowników kłóciło się ze sobą i to ich przerażało. Czuli, że nic dobrego z tego nie wyniknie.
– Próbowałem was uczyć, że bycie silnym nie oznacza jeszcze zwycięstwa – zaczął, najspokojniej jak mógł. – Nie pozwoliłem bić się między sobą, lecz gdy to robiłem, nie wiedziałem, że to nas wzmocni. Po prostu wierzyłem, że tak będzie najlepiej. Teraz wierzę, że pomaganie sobie uczyni nas jeszcze silniejszymi, ale wy boicie się tego bardziej niż wpadki w magazynie, może nawet bardziej niż akademii! Ile ty byś pociągnął, gdyby cię ścigał Anhelo?
– Ale nie ściga i powinniśmy to tak zostawić – przerwał Żimmy. – Nowy zniknie i znowu będzie spokój. Broniąc go stajesz się słaby. Mówię ci, skończ z nim póki czas, zanim pociągnie cię za sobą! On już jest skończony. Widzę to w nim…
– Jest skończony, bo widzi, że nikt nie chce mu pomóc!
– A w czym my możemy pomóc? Kapitanie, jeszcze tylko cztery lata i Anhelo opuści szkołę. Zniknie.
– Do tego czasu Nowy będzie częścią atmosfery Ziemi! Czekanie go nie ocali!
Żimmy spojrzał na niego tak bezradnie, że Arto niemal zrobiło się go żal. Niemal, gdyż pamiętał co mówił o Nowym. Ty już go skazałeś, Żim. Miotasz się jak szczur w skrzyni, nie wiedząc do zrobić, więc wybierasz najprostsze rozwiązanie. Może nie jest ci z tym dobrze, lecz nie masz żadnych wątpliwości. Ja mam.
– Czego od nas chcesz? – jęknął. – Mamy pobić Anhela? Na nagłą dekompresję, on ma prawie piętnaście lat! Co możemy zrobić starszakowi cztery lata starszemu od nas?
– Możemy go unikać. Tu nie chodzi o zwykłe sprawy. Nowy może nawet uciekać. Nikt mu tego nie wypomni. Wystarczy, że nas ostrzeżesz.
Żimmy ściągnął brwi.
– Więc niech ucieka. Ja nie muszę i nie będę. Nie pozwolę, by Anhelo zaopiekował się mną tylko dlatego, że spłoszyłem jego ofiarę. Inni myślą podobnie.
– Inni? – Arto się rozejrzał. – Ilu z was tak myśli? Macie swoją szansę. Przyznajcie się teraz, a zostawię was w spokoju. Kto nie chce mi pomagać niech po prostu podniesie rękę.
Chłopcy powoli zaczęli podnosić ręce. Wahali się, patrzyli na sąsiadów, czekając aż ktoś inny będzie pierwszy. Ledwie kilku zdecydowało od razu, część dopiero wtedy, gdy zrobili to inni. Większość nie zrobiła tego wcale.
Arto odetchnął. Tylko jedna trzecia grupy nie chciała mieć z nim nic wspólnego. Reszta też nie zrobi wszystkiego co im powie, lecz będzie go słuchać, w rozsądnych granicach. Zamierzał tych granic przestrzegać. Nie zwykł powtarzać swoich błędów.
Spojrzał na Żimmiego.
– Jednak nie wszyscy myślą tak jak ty – stwierdził, bez złośliwości czy satysfakcji, po prostu to stwierdził. Żimmy przyjął to do wiadomości równie spokojnie. Chyba sam nie wierzył, że po pięciu latach zaufania wszystko zniknie ledwie w kilka rozjaśnień.
– Ich prawo. Dla mnie to sprawa między tobą, Nowym i Anhelem. Nie moja.
– Więc to tak? – Arto uśmiechnął się gorzko. – Wykorzystałeś to, by się zbuntować?
– Nie. Sam robisz mi miejsce. Nie chcę go, lecz wykorzystam, jeśli zaczniesz nas ciągnąć za Nowym. Nie zamierzam skończyć jak Pilp.
Na pewno nie skończysz jak Pilp, pomyślał. On poszedł na dół z honorem, z zasadami.
– Najpierw musiałbyś zostać kapitanem – odpowiedział twardo. – Jeśli Anhelo mnie pobije możesz spróbować wykorzystać sytuację. To zależy od ciebie. Ja nie zamierzam stracić Nowego. Rób z tym co zechcesz. Jeśli nie chcesz pomagać, to przynajmniej nie przeszkadzaj.
Usta Żimmiego ściągnęły się w grymasie nagłego, hamowanego gniewu.
– Jesteś dziwakiem – powiedział głośno. – To wie każdy. Może już czas, byś przestał się rządzić.
Stali chwilę naprzeciwko siebie. Powiedział to. Wreszcie to powiedział, otwarcie i przy wszystkich. Widział jak zareagowali. Nie mówili o tym, nawet między sobą, lecz Żimmy miał rację – wiedzieli, tak dobrze jak on sam. Tabu zostało złamane. Aż do dziś niektórzy mogli traktować jego dziwactwa jak zaletę – myślał i postępował inaczej niż inni kapitanowie i dzięki temu był od nich lepszy. Przez Żimmiego zaczną myśleć, że to wada.
Żimmy odwrócił się i wyszedł. Arto dostrzegł niepewność na twarzach tych, którzy się z nim zgadzali. Kilku z przepraszającym spojrzeniem udało się w jego ślady.
– Idźcie za nim, jak chcecie – powiedział. – Nie potrzebuję nikogo, kto myśli jak on. Nieważne kogo słuchacie, jak długo wypełniacie obowiązki grupy.
Chętnie rozkazałby im zostać, gdyby miał choć cień nadziei, że to coś zmieni. Jednak coś musiał powiedzieć. Jeszcze kilku wyszło z pomieszczenia. Na co powinien uważać, by nie stracić tych, co pozostali?
Przed rozejściem wspólnie ustalili kto czym się zajmie. Arto był wyjątkowo wyrozumiały. Już nie wymagał od nich tego, czego wymagał od siebie, jedynie tego, na co mogli się odważyć.
koniec
« 1 12 13 14
28 kwietnia 2006

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nudna lekcja fantastyki
— Zofia Marduła

Śladami Endera?
— Magdalena Kubasiewicz

Prima Aprilis: Blaszana pułapka
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.