Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 5 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alan Akab
‹Więzień układu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAlan Akab
TytułWięzień układu
OpisAutor pisze:
O autorze może tyle – absolwent technikum chemicznego, ukończył biologię, lecz na równi ze ścisłym umysłem ceni humanizm. Czymże bowiem byłaby ludzka technika, cywilizacja, czy choćby najbardziej udane społeczeństwo bez wiedzy o człowieku, o tym jaki jest naprawdę, jakim chciałby być widziany, czego pragnie i jakie są jego słabości?
GatunekSF

Więzień układu – część 5

« 1 11 12 13 14 »

Alan Akab

Więzień układu – część 5

Dzieciaki w szkole załamywały się na dwa sposoby. Zwykłe beksy po prostu pękały. To zdarzało się przeważnie w pierwszych klasach, u chłopców. Taka beksa nie chciała wracać do szkoły, lecz ostrzeżenie od opiekunki i strach przed akademią zwykle w porę przywracały jej rozsądek. Po powrocie do szkoły dostawała „lekcję” i odtąd siedziała cicho.
Arto najbardziej obawiał się drugiego sposobu. Że Nowemu przyjdzie do głowy pójść do Przystani. Takie beksy pękały w środku, po cichu. Nie skarżyły. Wiedziały, że skarżypyta jest najpodlejszą istotą w szkole. Po prostu postanawiały z sobą skończyć. Raz widział takiego, który potem to zrobił. Chłopiec po prostu stracił chęć życia. Wtedy pomyślał, że przynajmniej miał dość odwagi, by nie przysparzać kłopotu rodzicom. Dorośli jak zawsze stwierdzili, że nikt nie był niczemu winien, może za wyjątkiem obsługi stacji, która źle zabezpieczyła niebezpieczny teren. Zawsze badali miejsce wypadku i nigdy niczego nie znajdowali – bo nie szukali. Najwyżej czasem, bardzo rzadko, gdy ślady były tak wyraźne, że nawet oni nie mogli ich przegapić. Wtedy czepiali się szkoły. Pojawiali się, naprawiali perceptory i na pozór wszystko się uspokajało. Czasem jakiś głupi trojak uderzył mocniej młodszaka, lecz bardziej doświadczeni chłopcy wynosili swoje sprawy poza szkołę.
Kiedyś było to dla niego naturalne. Niektórzy, choć musieli iść do szkoły, nie nadawali się tutaj. Teraz, obserwując Nowego, zrozumiał, że to mogło się przytrafić każdemu. Gdyby Anhelo tak siadł na kogokolwiek z nich, każdy skończyłby podobnie. Poddałby się później, po roku czy dwóch, ale by się poddał. Anhelo wiedział co robi. Powoli, lecz skutecznie zabijał w nim wolę walki, a z nią wolę życia, by potem zabić go naprawdę. Dlaczego to robił? Tego nie wiedział nikt, tylko on sam. Anhelo zawsze miał zgubny wpływ na innych chłopców, nawet na tych silniejszych od siebie. Sama jego obecność wielu przyprawiała o dreszcze. Tak naprawdę Smok zaczął się rozpadać nie przez Nowego, lecz przez Anhela – bo inni chcieli, by jak najszybciej zostawił ich w spokoju.
Oto jaka naprawdę była jego wspaniała grupa. Przez pięć lat działali wspólnie, lecz gdy przyszło co do czego, okazali się lojalni tylko wobec siebie. Pozorna jedność trwała tak długo, jak długo nie pojawiało się prawdziwe niebezpieczeństwo. Nie różnili się niczym od innych uczniów – banda zwykłych tchórzy, tak jak powiedział Dael, zwierząt walczących o przetrwanie, nie chcących się narażać dla nikogo poza sobą, tyle tylko, że zwierząt bardzo wytrzymałych. Dla swojego może nie poddaliby się tak łatwo, ale też by się poddali. Grupa była dla nich tylko wspólnym interesem.

Na lekcji Arto poczuł się nagle bardzo zmęczony. Zgarbił się jakby całe rozjaśnienie nosił na plecach skrzynie z magazynu. Postanowił, że spróbuje znowu, po raz ostatni. Wciąż potrzebował sprawnej siatki obserwacyjnej.
Prywatnymi kanałami oznajmił każdemu, by po lekcjach przyszedł na zebranie, w ich stałym miejscu. Każdy dostał taką samą krótką wiadomość, każdy oprócz Nowego. Padnie wiele słów, gorzkich lub złośliwych, skierowanych przeciwko im obu. Nie chciał, by tego słuchał, zwłaszcza teraz. Zastanawiał się nawet czy nie ukryć spotkania przed Żimmym, lecz Żimmy miał zwolenników, którzy powiedzieliby mu o wszystkim. Uznałby to za spisek, a Arto jeszcze nie był gotów do otwartej walki.
Nie chcą bronić Nowego, w porządku. Niech chociaż śledzą Anhela i ostrzegają, gdy jest w pobliżu. Przekona się kto pozostał wierny, kto wypełni rozkazy, a kto już stoi po stronie Żimmiego.
• • •
Ich salą narad był mały, nikomu niepotrzebny magazyn. Były tu tylko ściany. Dorośli nie przejmowali się zniszczonymi czujnikami. Czasami uzgadniali tu razem pewne rzeczy, takie jak kto najlepiej zdoła wykonać powierzone zadanie. Wtedy nikt nie wątpił w słuszność jego decyzji. Jeśli mieli wątpliwości, pytali go, a on im tłumaczył dlaczego. Teraz pytali, a on nie potrafił im wyjaśnić, więc prosił, by mu zaufali, lecz byli zbyt wystraszeni. Nie potrafili zaufać, a niektórzy już nie chcieli.
Tylko raz i tylko jedna osoba zakwestionowała jego przywództwo – Żimmy. Teraz zrobił to ponownie. Mógł pokonać każdego z nich. Mógłby stanąć przeciwko każdej dwójce, za wyjątkiem takiej, w której byłby Żimmy. Lecz sam jeden przeciwko wszystkim, nawet z tą wciąż wierną mu garstką, nie znaczył nic. Jedynym pocieszeniem było to, że Żimmy jeszcze nie panował nad grupą. Miał ledwie kilku zwolenników. Nigdy nie umiał wzbudzać szacunku, miał jedynie swoją siłę. Arto wiedział, że jeśli rozegra to mądrze, to wprawdzie nie odzyska grupy, lecz wstrzyma zapędy Żimmiego. Kupi sobie czas.

Chłopcy zgromadzili się w sali. Siedli gdzie który mógł. Przyszli wszyscy bez wyjątku, co przyjął z ulgą. Nikt nie ważył się odrzucać jego wezwania, nawet Żimmy.
Stanął na środku. Wciąż był kapitanem, a oni wciąż o tym pamiętali. Splótł dłonie za biodrami i przeszedł przed nimi. Wiedzieli dlaczego ich tu zebrał. Na ich twarzach widział strach przed Anhelem, obawę przed tym, jak daleko posunie się ich kapitan, i wątpliwości czy powinni go posłuchać, czy mu odmówić.
Dotąd nigdy nie odmawiali. Teraz ich decyzja zależała od tego, co im powie.
– Nie chcecie chodzić z Nowym – zaczął twardym głosem, skrywając pogardę, jaką czuł na ich widok. – Więc dobrze. Nie będę was do tego zmuszać. To sprawa między wami a waszym honorem, jeśli go posiadacie. Od teraz przy Nowym pozostanę tylko ja i Dert – skinął do niego głową. Dert odpowiedział. Wiele zaskoczonych oczu spojrzało w jego stronę. – Możecie się trzymać z daleka, ale pilnujcie Anhela! To da mi trochę czasu.
Niemal poczuł ich ulgę. Rozległy się szepty. Wielu kiwnęło głowami. Tylko kilku tego nie zrobiło. Oni milczeli. Żimmy nie.
– Myślisz, że to nas nie narazi? – odezwał się. Siedział z nogami lekko podgiętymi do siebie, oparty o ścianę, z rękoma złożonymi na kolanach. Podniósł wzrok na Arto. – Że Anhelo nie domyśli się, że go szpiegujemy?
– Wątpię, by chciało mu się was ganiać – powiedział, podkreślając dystans, jaki ich teraz dzielił od reszty grupy. Spodziewał się jego sprzeciwu, choć nie na początku spotkania.
– Ale zaryzykujesz, prawda?
Nie odpowiedział. Rozmowa znów zamieniła się w pojedynek. Żimmy chciał coś powiedzieć. Arto zamierzał mu na to pozwolić. Zatrzymał się na środku sali, czekając.
– Anhelo jest groźny – zaczął Żimmy. – Ile dzieci zginęło przez ostatni rok? Osiemnaście, dziewiętnaście? Jeśli nawet połowa to tylko samobójcze beksy, to zostaje dziewięć morderstw. Morderstw – podkreślił. – Gdy ty bawiłeś się w podchody z Anhelem, ja dowiadywałem się o tym czegoś więcej. Co najmniej jedno to jego robota, a dwa lub trzy inne wydarzyły się, bo on tak chciał. To samo w zeszłym roku, to samo od trzech lat! – wstał i stanął przed Arto. Wzniósł oskarżająco rękę. – Od kiedy przestałem być pierwszakiem i zacząłem liczyć, było ponad sześćdziesiąt wypadków. Aż pięć z nich było winą Anhela! Nawet niektóre samobójstwa jakoś się z nim wiążą! Jedni mówią, że przez niego zginęło dziewięciu, inni, że jedenastu. Czy to nie wystarczy, by się bać?
Prawda. Anhelo nie był jedynym mordercą w szkole, lecz był jednym z najgroźniejszych. Jeśli Żimmy chciał przerazić chłopców, to mu się udało. Aż do dziś Jeźdźcy Smoków niczego się nie obawiali, lecz wystarczyło, by zaczął ich straszyć ktoś spośród nich, ktoś z wysoką pozycją, by zaczęli się bać. Nie tylko Anhela. Był kapitanem od kiedy pamiętali. Bali się co ich czeka, gdy go zabraknie. Nie zdając sobie z tego sprawy Żimmy złamał w nich ducha walki. Lecz Żimmy nigdy nie zwracał uwagi na takie rzeczy. Nie zwracał już uwagi nawet na własną winę. Jego umysł odrzucił ją od siebie. Żimmy szczerze wierzył, że postąpił słusznie. Czując się usprawiedliwionym, zepchnął niedawne zdarzenie w niebyt niepamięci, jakby się nigdy nie zdarzyło, jakby nie on brał w nim udział, nie jego decyzja doprowadziła do tego spotkania.
– Ja już od dawna niczego się nie boję, Żimmy – odpowiedział. – Nawet Anhela.
– Ale ja tak nie potrafię! – położył dłoń na piersi. Wskazał na resztę chłopców. – My nie potrafimy. Pamiętasz co Anhelo zrobił rok temu? Pamiętasz Ersta i Włócznię?
Pamiętał. Nigdy nie znał Ersta, nie zadawał się z Włócznią, lecz wiedział o tym niemal wszystko. Wyciąganie tej historii, tu i teraz, było ostatnią rzeczą jakiej potrzebował.
– O Erście wie cała szkoła – odparł lekceważąco, próbując go zbyć. – Był dziwny. Tacy jak on zawsze komuś się nie podobają.
Dziwny… Sam też był dziwny, ale nie aż tak jak Erst. On mniej zwracał uwagę na otoczenie i nie zawsze rozumiał co się do niego mówi. Wciąż miał kłopoty, na lekcji i poza nimi. Być może Anhela drażniła sama obecność Ersta, a być może tak bardzo się nudził, że uznał, iż się nim zajmie, zanim zrobią to inni.
– O, tak. Tacy zwykle nie przeżywają szkoły – Żimmy nie dał się zbyć. – Ale mało kto wie co się wtedy stało. Ja wiem i ty to wiesz. Widziałem jak się wypytywałeś.
– Nie przyszedłem tu, by mówić o Erście. Nie po to, by…
– Z nami może być tak samo, jeśli nie przestaniesz!
« 1 11 12 13 14 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nudna lekcja fantastyki
— Zofia Marduła

Śladami Endera?
— Magdalena Kubasiewicz

Prima Aprilis: Blaszana pułapka
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.