Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 5 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Alan Akab
‹Więzień układu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAlan Akab
TytułWięzień układu
OpisAutor pisze:
O autorze może tyle – absolwent technikum chemicznego, ukończył biologię, lecz na równi ze ścisłym umysłem ceni humanizm. Czymże bowiem byłaby ludzka technika, cywilizacja, czy choćby najbardziej udane społeczeństwo bez wiedzy o człowieku, o tym jaki jest naprawdę, jakim chciałby być widziany, czego pragnie i jakie są jego słabości?
GatunekSF

Więzień układu – część 5

« 1 10 11 12 13 14 »

Alan Akab

Więzień układu – część 5

– Pamiętam, co powiedziałeś – w głosie Derta brzmiała pewność siebie. – Tak nie jest w porządku. To ty masz rację, nie oni. Wiem to od kiedy podłożyłeś się za mnie policjantom. Wiedziałeś, że byłem spisany już dwa razy i… byłbym spalony na dobre. Nie zapomniałem o tym. Teraz robisz to samo, tylko dla niego, dla Nowego.
Arto poczuł dziwne ukłucie w piersi. To się zdarzyło na długo przed odejściem Daela. Wtedy byli rywalami, lecz postąpił tak, jak on go uczył. Nikt poza nimi niczego nie widział. Myślał, że Dert już dawno o wszystkim zapomniał. Sam by tak zrobił, gdyby nie było to jedynie w jego życiu poważne spotkanie z policją.
– Nic mi nie jesteś winien. Zrobiłbym to dla każdego.
– Ale wtedy zrobiłeś to dla mnie. To nic, że gdy doszedł Dziadek odsunąłeś mnie na drugiego zastępcę. On był silniejszy, tak było dobrze dla grupy. Musiałeś mieć na niego oko, by nie zaczął rozrabiać. Ale teraz rozrabia. Pokazał, że jest tylko zwykłym starszakiem. Nigdy do nas nie należał. Ty wiedziałeś o tym od początku.
– Dert, to co on powiedział… Tak myśli większość.
– To co? Nie my. I nie ja. Nie odwrócę się.
Opuścisz mnie, sam się o tym przekonasz, pomyślał. Gdy sprawy zajdą za daleko, nie zostanie przy mnie nikt, nawet ty. Wtedy będzie ci wstyd, za to, co teraz powiedziałeś.
– Więc dobrze, zostań, ale gdy Anhelo znowu nas dorwie, masz się wycofać. Zawołasz Żo, gdy będzie trzeba. Nie rób nic więcej. To… bez sensu.
Dert poważnie skinął głową. Arto pożałował, że przez dwa lata był tak ślepy. To Żimmy powinien być drugim, lecz dobro grupy przeważyło. Nie mógł przewidzieć czegoś takiego. Dert był mu wierny, lecz myślał tak samo jak inni. Nigdy nie był taki jak on. Tylko ślepa wdzięczność kazała mu wciąż iść za kapitanem, nie pytając o nic. Tylko dwie osoby naprawdę wiedziały o co chodzi.
– Nie siedźcie tu za długo – przypomniał na odchodnym. – Nie było was całą lekcję. Nie stać nas na dodatkowe kłopoty z dorosłymi.
• • •
– Nowy, zaczekaj! – Arto dopadł go na korytarzu. Nie zatrzymał się, więc zaczął iść obok niego. – Tym razem cię bronili…
– Widziałeś jak na tym wyszli! – odpowiedział ostro. – To twoja wina!
Nie chciał z nim rozmawiać. Arto go przerażał. Z powodu swojej dumy nie wahał się poświęcać innych. Jeśli tak miała wyglądać jego pomoc, to niepotrzebnie mu uwierzył.
– Nawet nie mieli złamań, może z wyjątkiem Piegusa. To tylko pobicie, jak w każdej bitwie…
– Ale każdy ich siniak powstał przeze mnie! – wrzasnął. Arto był jedynym winnym tego, co się stało, ale nie chciał tego zrozumieć.
– Więc wolisz umrzeć, tak? – Arto złapał go i obrócił do siebie, jakby chciał uderzyć. – Wolisz dać się zapuszkować temu sadystycznemu kopalniakowi? Nie wierzę! Popatrz na mnie i powiedz, że szukasz śmierci. Powiedz to!
Speszył się. Oczywiście, że tego nie chciał. Rozważał czy mimo wszystko nie powiedzieć o wszystkim rodzicom, gdy to zajdzie za daleko, ale za bardzo bał się akademii. Choć, gdyby poszli z tym na policję, Anhelo pewnie zabiłby go od razu, jak tamtego chłopca, jeśli nie dla zatarcia śladu, to z zemsty. Jak nie on, zrobiłby to któryś z jego towarzyszy.
Powstrzymał napływające łzy. Tego też zaczął się uczyć.
– Damy sobie radę. Ty dasz sobie radę. Wytrzymaj jeszcze trochę, a znajdę sposób…
Westchnął żałośnie.
– Sposób? Kolejni ranni?
– Nie. Powiedziałem im, by już z nami nie chodzili. Od teraz będziemy tylko ty i ja, i Dert. Jego też nie chciałem, lecz nie dał się przekonać. Może to i dobrze. Będzie przy nas, by zawołać pomoc. Kazałem mu się nie mieszać.
Iwen odetchnął. Arto robił to z własnej woli, ale to wcale nie przynosiło mu ulgi. Gdyby wierzył, że to coś zmieni, bez wahania prosiłby, by z nim został. Miał nadzieję, że w porę się wycofa, jak inni. Nie chciał, by ktokolwiek cierpiał z jego winy.
– Chodź. Czas wracać na zajęcia. Nie wyglądasz źle, nauczyciele nic nie zauważą.
Skinął głową. Chwilę szli w milczeniu.
– Nikt nam nie pomoże – stwierdził nagle. – Widzę to, Arto. Nikt się nawet nie zbliży, jakbyśmy byli zarażeni – i w pewnym sensie byli. Otaczał ich niewidzialny krąg bólu.
Arto nie musiał mu niczego tłumaczyć. Grupa rozlatywała się, przez niego i przez kapitana, który nie chciał się wycofać. Cokolwiek dotąd trzymało Żimmiego i innych przy Arto, teraz znikło bez śladu, przepędzone strachem przed prawdziwym niebezpieczeństwem, może nawet – tak, musiał to sobie uświadomić – może nawet przed śmiercią.
– To tchórze – Arto machnął ręką. – Karaluchy. Jak przychodzą kłopoty, zaraz uciekają, martwiąc się o własne ogony. Ale ja cię nie zostawię. Powiedziałeś, że nie wiem jak to jest, być na twoim miejscu – uśmiechnął się krzywo. – No to teraz się przekonam.
Tego Iwen obawiał się najbardziej.
– Wiem co inni sobie myślą. Beze mnie wasza grupa była silna, więc dalej będą silni, muszą się tylko mnie pozbyć – pisali tak na kanale, że powinni go wyrzucić, choć niedługo pewnie i tak będzie miał wypadek, że jest trupem, na którego szkoda ich zdrowia. Że wystarczy poczekać i wszystko będzie po staremu. Najczęściej powtarzał to Żimmy. To przez niego Iwen już nie chciał być w grupie. Nie w takiej, jaką się stała, przez Dziadka.
– Mogą tak sobie mówić, lecz tego nie zrobią. To nie głosowanie. Tu rządzi najsilniejszy i to wciąż jestem ja. Dalej uważam, że jesteś wart, by cię bronić. To dzięki tobie nasze ostatnie zwycięstwo było tak wspaniałe. Chłopcy z Dzikiego Pazura niczego nie rozumieli, więc ich opowieści były tak niestworzone…
– Daruj sobie – odpowiedział szorstko. – Przestań mnie pocieszać. Grupa już ciebie nie słucha! Gdy cię nie ma, robią co chcą. Tylko patrzą kiedy…
– Myślisz, że o tym nie wiem? – Iwen zauważył, że oczy Arto już nie były tak twarde i chłodne jak dawniej. Ostatnie trzy dni całkowicie go zmieniły.
– To przeze mnie – powtórzył. – Osłabiam cię. Przeze mnie tracisz grupę!
– To nie tak! Musimy to tylko przeczekać, wtedy znowu będą się słuchać. Teraz musiałbym się bić z każdym z osobna. To Żimmy ich podburzył. Tłumaczy swoje tchórzostwo twoją słabością, więc inni wierzą, że mają prawo postąpić tak samo.
– A nie mają? Nie zbuntują się?
– Nie im o tym decydować. Wciąż jestem kapitanem. Mogą spróbować mnie wyzwać, ale pokonam każdego z nich. Teraz mnie nie słuchają, bo mamy problem i wiedzą, że nic im nie zrobię, lecz gdy to się skończy, o wszystkim im przypomnę – zacisnął pięść. – Wtedy tego pożałują. Sprawię, że poczują to samo co ty!
Właśnie tego Arto nie mógł zrozumieć. Iwen nie chciał, by ktokolwiek był w jego skafandrze.
– Powinieneś mnie zostawić – szepnął.
– Wtedy zginiesz, a ja już… – Arto urwał myśl. – Nowy. Póki jesteśmy razem, póty Anhelo może nas bić, ale nie zdarzy się żaden wypadek.
– Albo wypadek zdarzy się nam obu.
Arto nie odpowiedział. Dalszą drogę przebyli w milczeniu.
Iwen nie zapomniał ani słowa z tej rozmowy. Poznał Arto na tyle, by wiedzieć, że gdy kłamie, wtedy nikt nie jest w stanie tego zauważyć, lecz umiał rozpoznać skrywane wahanie, lekki ruch oczu w bok, wyraz jego twarzy, gdy mówił półprawdę, gdy zastanawiał się co ma powiedzieć, a co ukryć. Podczas tej rozmowy zrobił to kilka razy. W grupie działo się coś, o czym nie mówiły udawane rozmowy na kanale, które tak naprawdę były pisane tylko do niego. Niedomówienia Arto tylko to potwierdzały.
• • •
Arto zapamiętał ostatnie słowa Nowego. Pomyślał dokładnie to samo, lecz taka możliwość go nie przerażała. Szkoła już dawno oswoiła go z poczuciem zagrożenia, a on poszedł jeszcze dalej. Odważył się wyzwać swoją pluskwę do walki, choć była gorszym przeciwnikiem niż stu starszaków, a gdy wszedł do kanału, rzucił wyzwanie samej śmierci. Pierwszy pojedynek przegrał, lecz z drugiego wyszedł zwycięsko. Wydało mu się to trochę zabawne, gdyż aż dotąd myślał o tym raczej jak o odzyskanej nadziei, nie o przekroczeniu granicy, za którą nie było już żadnej innej, niczego, czego mógłby się jeszcze obawiać. Jednak tak właśnie było: przestał się bać czegokolwiek. Może się przyzwyczaił, a może był za głupi, by to do niego dotarło? Było też coś jeszcze – od chwili gdy domyślił się co zamierzali zrobić rodzice, Arto nie widział już dla siebie przyszłości.
Brak lęku czynił go silnym, lecz Nowy nie był z tym oswojony. Jego strach był strachem młodszaka, był prawdziwy, głęboki, potrafił paraliżować. Arto obawiał się, że jeśli jakoś go nie pocieszy, Nowy załamie się i podda Anhelowi.
« 1 10 11 12 13 14 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 7
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

17 XI 2012

Lady Sith nie potrzebowała widzieć Twi’lekanki, żeby całą sobą czuć efekt działania Mocy. Dziewczyna żyła jeszcze, właściwie Beyre bawiła się nią dopiero, nie czyniąc przy tym poważniejszej krzywdy. Na to przyjdzie czas.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 6
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

3 X 2012

Sala tronowa w pałacu imperatorskim i ona sama leżąca na podłodze, z trudem łapiąca haustami powietrze. Niebieskie błyskawice zgasły sekundę wcześniej, a Lord Sidious podszedł nieśpiesznie i najwyraźniej nie mogąc darować sobie ostatniego akcentu, kopnął Beyre w żołądek.

więcej »

Gwiezdne wojny: Wróg publiczny, cz. 5
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj

18 VIII 2012

Człowiek szedł powoli, prowadząc przed sobą Windu, czy Beyre, czy jak jej tam. Domniemana lady Sith miała ramiona wykręcone do tyłu, a nadgarstki zapewne skute kajdankami. Fett zasłaniał się nią w taki sposób, że Bossk nie widział jego dłoni.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nudna lekcja fantastyki
— Zofia Marduła

Śladami Endera?
— Magdalena Kubasiewicz

Prima Aprilis: Blaszana pułapka
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.