Z filmu wyjęte: Peregrynacje wyssane z palcaMyśleliście, że blaszana kosmiczna furgonetka albo UFO z ogrodowego parasola to szczyt dziadostwa budżetowego? Ha! Poznajcie statek na budżecie zerowym. Serio, nic nie kosztował.
Jarosław LoretzZ filmu wyjęte: Peregrynacje wyssane z palcaMyśleliście, że blaszana kosmiczna furgonetka albo UFO z ogrodowego parasola to szczyt dziadostwa budżetowego? Ha! Poznajcie statek na budżecie zerowym. Serio, nic nie kosztował. W niniejszej odsłonie cyklu proponuję wnętrze statku, które jest objawem skrajnego lekceważenia widza przez reżysera et consortes. Tak, zgadza się, ten pokoik biurowy, który widać na zdjęciu, to właśnie jedno z rzekomych pomieszczeń statku kosmicznego. Z tym klasycznym podwieszanym sufitem, biegnącą w kącie rurą transportującą płyny (deszczówkę lub fekalia, trudno stwierdzić) gdzieś w dół, do ziemi, oraz drabiną, która usiłuje przekonać widza, że jest rodzajem pomostu prowadzącego do drugiego pomieszczenia, udającego – zdaje się – przedział kontroli napędu. A że z przyzwoitości – bardzo szczątkowej i w sumie niezbyt zrozumiałej – nie włączono typowo biurowych lamp sufitowych, które mogłyby zrujnować „kosmiczny nastrój”, jako oświetlenie planu użyto światła… rzuconej byle jak latarki. Nie wiem, w jaki sposób można by było oszczędzić choć jednego centa więcej na tej scenie. Tu spieszę wyjaśnić, iż nie ma się co zdumiewać tandetą zaprezentowanej sceny i rwać włosów z głowy, bowiem reżyserem tego dziadostwa jest Mark Polonia, raczej znajomy czytelnikom niniejszego cyklu. Jego wiekopomne dzieła gościły bowiem już tutaj kilka razy, że przypomnę nonsensowny klucz do wszystkich drzwi w mieście z dziadostwa o tytule „Amityville Playhouse”, partackiego, piankowego rekina i umowną, komputerową pochodnię z fatalnej marnot o tytule „Sharkenstein”, a także „martwą kobietę” z dodzierganymi komputerowo wężykami „krwi” z dramatycznie taniego „Jurassic Shark 2: Aquapocalypse”. Słowo „tani” to tak na dobrą sprawę termin wręcz nierozerwalnie związany z kinem serwowanym przez Marka Polonię, oczywistym jest więc, że i produkcja, z której pochodzi dzisiejszy kadr, nie mogła poszczycić się budżetem wystarczającym na zakup czegoś więcej niż miotełka do kurzu, dezodorant i dwupak coli. Chodzi o nakręcony w 2021 roku „Dune World”, czyli „Świat Diuny”, desperacko próbujący podpiąć się pod sukces wysokobudżetowej „Diuny”. Co naturalnie było absolutnie niemożliwe nie tylko ze względu na wielopoziomową wizualną biedą (zdjęcia, efekty, aktorstwo, a każdy z tych terminów w cudzysłowie), ale też z powodu niemiłosiernie durnego i zarazem mętnego scenariusza. Na poddaną 20 lat wcześniej terraformacji planetę Caliban dociera statek do serwisowania urządzeń kopalnianych, tyle że z nieznanej przyczyny musi lądować awaryjnie i niemal się rozbija. Załoga – czyli kobieta, dwóch załogantów w dziwacznej wzajemnej relacji (nowicjusz i facet z poprzedniego związku małżeńskiego, czyli załogi, owdowiały po śmierci męża) oraz „android” (facet ubrany w srebrzyste ciuchy, z twarzą skrytą za gumową maską) – rusza w kierunku jedynej znanej stacji górniczej, po drodze natykając się na czyjś szkielet, a potem na wielkiego zębatego robala, który konsumuje jednego z bohaterów. Reszta obsady dociera do stacji, czyli wkopanego w ziemię bunkra, gdzie z kolei robal, zwabiony specyficznym dźwiękiem, pożywia się drugim załogantem. Zjedzony zdążył jednak przed śmiercią przerzucić kopię swojej osobowości w androida i wkrótce przejął nad nim kontrolę, kontynuując badanie oprogramowania bazy. W tym czasie kobieta ma ni to sny, ni to rojenia zachęcające (czy wręcz zmuszające ją) do pozostania w bunkrze i wyzbycia się myśli o opuszczeniu planety. Dlaczego – nie napiszę, bo a nuż ktoś z Was zechce rzucić okiem na „Dune World” i samemu się przekonać, co twórcy uznali za clou intrygi – i jakim twistem zamknęli całą historię. Ostrzegam jednak, że obcowanie z tym kinematograficznym wykwitem wymaga zastosowania płynnego wspomagania w ilościach półhurtowych. Na koniec dorzucam bonusowy kadr z pomieszczeniem z latarką, czyli wspomniany przedział kontroli napędu – z tradycyjnymi urządzeniami biurowymi, które po prostu sobie spoczywają na stole. Na tym statku kosmicznym, który pruje przez kosmos z różnymi przeciążeniami i na którym na ogół wszystko powinno być przymocowane, bo dawno by już spadło albo – w przypadku awarii sztucznego ciążenia (którego istnienie tu milcząco przyjęto za ułatwiający życie ekipy pewnik) – fruwało po całej kabinie. 18 września 2023 |
Brytyjska autorka kryminałów Dorothy Leigh Sayers, w przeciwieństwie do Raymonda Chandlera czy spółki pisarskiej używającej pseudonimu Patrick Quentin, nie była rozpieszczana przez polskich reżyserów. W połowie lat 80. powstały jednak dwa oparte na jej opowiadaniach, zrealizowane przez Stanisława Zajączkowskiego, spektakle. Jeden z nich był adaptacją tekstu zatytułowanego „Człowiek, który wiedział, jak to się robi”.
więcej »Czy nikt z Was nie marzył, żeby popływać sobie pod wodą wraz z ulubionym koniem? Nie? To dziwne…
więcej »Powie ktoś, że oparta na prozie słowackiego pisarza Juraja Váha „Noc w Klostertal” byłaby ciekawsza, gdyby nie pojawiający się na finał wątek propagandowy. Tyle że nie pobrzmiewa on wcale fałszywą nutą. Gdyby przyjąć założenie, że cała ta historia wydarzyła się naprawdę, byłby nawet całkiem realistyczny. W każdym razie nie zmienia to faktu, że spektakl Tadeusza Aleksandrowicza ogląda się znakomicie nawet pięćdziesiąt pięć lat po premierze.
więcej »Nurkujący kopytny
— Jarosław Loretz
Latająca rybka
— Jarosław Loretz
Android starszej daty
— Jarosław Loretz
Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Nurkujący kopytny
— Jarosław Loretz
Latająca rybka
— Jarosław Loretz
Android starszej daty
— Jarosław Loretz
Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Orient Express: A gdyby tak na Księżycu kangur…
— Jarosław Loretz
Kości, mnóstwo kości
— Jarosław Loretz
Gąszcz marketingu
— Jarosław Loretz
Majówka seniorów
— Jarosław Loretz
Gadzie wariacje
— Jarosław Loretz
Weź pigułkę. Weź pigułkę
— Jarosław Loretz
Warszawski hormon niepłodności
— Jarosław Loretz
Niedożywiony szkielet
— Jarosław Loretz
Puchatek: Żenada i wstyd
— Jarosław Loretz
Klasyka na pół gwizdka
— Jarosław Loretz