Wenecja 2014: Niezdrowy styl życiaJude (Adam Driver) i Mina (Alba Rohrwacher) po raz pierwszy spotykają się w ciasnej toalecie chińskiej knajpy, w której się zatrzaskują. Dziwaczne spotkanie okazuje się początkiem związku zwieńczonego małżeństwem i narodzinami nieplanowanego dziecka, które Mina od razu zaczyna uważać za wyjątkowe. Za cel stawia sobie ochronę niemowlęcia przed wszystkim, co toksyczne; jedzeniem zwierzęcego pochodzenia, zanieczyszczeniami, słońcem. Początkowo Jude wierzy w jej intuicję i pozwala żonie decydować o wszystkim, co dotyczy dziecka. Do momentu, gdy dowiaduje się że jego syn jest niedożywiony i nie rozwija się prawidłowo.
Marta BałagaWenecja 2014: Niezdrowy styl życiaJude (Adam Driver) i Mina (Alba Rohrwacher) po raz pierwszy spotykają się w ciasnej toalecie chińskiej knajpy, w której się zatrzaskują. Dziwaczne spotkanie okazuje się początkiem związku zwieńczonego małżeństwem i narodzinami nieplanowanego dziecka, które Mina od razu zaczyna uważać za wyjątkowe. Za cel stawia sobie ochronę niemowlęcia przed wszystkim, co toksyczne; jedzeniem zwierzęcego pochodzenia, zanieczyszczeniami, słońcem. Początkowo Jude wierzy w jej intuicję i pozwala żonie decydować o wszystkim, co dotyczy dziecka. Do momentu, gdy dowiaduje się że jego syn jest niedożywiony i nie rozwija się prawidłowo. Jak głoszą materiały promocyjne filmu, „Hungry Hearts” to opowieść o sile miłości w stylu „Blue Valentine” i… „Dziecka Rosemary”, nic więc dziwnego, że oparty na podstawie powieści Marco Franzoso najnowszy film Saverio Costanzo narobił na festiwalu w Wenecji sporego zamieszania; zaczyna się jak sympatyczna komedia romantyczna, by ostatecznie okazać się dramatyczną opowieścią o niszczycielskiej sile obsesji zahaczającą nawet o horror, gra w nim Adam Driver, którego nazwisko wkrótce będzie znane każdemu dzięki pewnej gwiezdnej sadze, a postacią wzbudzającą największy lęk jest drobniutka, porozumiewająca się szeptem Alba Rohrwacher. Jej szept dotarł jednak do uszu Jury i na 71. festiwalu w Wenecji została wyróżniona statuetką Coppa Volpi dla najlepszej aktorki. Nieźle jak na film, o którym nikt nie był w stanie powiedzieć, czy właściwie mu się podoba czy nie. Z Saverio Costanzo i Albą Rohrwacher o książce Franzoso, samotności w Nowym Jorku i o wpływie Fredericka Wisemana rozmawia Marta Bałaga. Marta Bałaga: Właśnie dowiedziałam się, że jesteście parą. Saverio Costanzo: Żaden włoski dziennikarz do tego nie nawiązał, a ty jesteś z Polski (śmiech). Coś się poprzestawiało. Z Albą spotkaliśmy się kręcąc „Samotność liczb pierwszych” (poprzedni film Costanzo – przypis autorki), więc wspólna praca była dla nas czymś naturalnym. Jezu, i tak prawie wszystko robimy razem. MB: Ale czy to naturalne nakręcić film, w którym Twoja dziewczyna gra tak przerażającą postać? SC: Wszystko zaczęło się od książki „Il bambino indaco”, która ukazała się we Włoszech jakieś dwa lata temu. Bardzo mi się spodobała, ale naprawdę nie sądziłem, że uda mi się kiedykolwiek zrobić z niej film. Pewnego dnia, i nie pytaj mnie dlaczego, bo nie mam na to odpowiedzi, zacząłem pisać. Nawet nie czytając ponownie książki. „Hungry Hearts” jest tego rezultatem. Kierowałem się instynktem, nie wiem jak inaczej to nazwać. Nie myślałem o tym, co robię. Alba Rohrwacher: Wierzę Minie, ufam jej – dzięki temu byłam w stanie być z nią od początku do końca. Kiedy rozmawialiśmy o jej postaci z Saverio podkreślaliśmy zawsze, że musimy z nią zostać, nawet mimo tego, że popełnia wiele błędów. Musimy jej ufać i wtedy może któryś z widzów też jej zaufa. Tak naprawdę nie wiemy, kto w filmie ma rację, ważne było to, by nie oceniać jej postępowania. Tak samo podchodziliśmy do każdego z bohaterów filmu. „Hungry Hearts” to moim zdaniem bardzo otwarty film, nie wydaje się w nim sądów, nie wytyka się nikogo palcami. Saverio wydaje się mówić w nim do widza: oto opowiadana przez nas historia, teraz zrób z nią co chcesz. SC: Kiedy Mina idzie pod koniec filmu na plażę, dotyka piasku i wystawia dziecko na promienie słońca – w pewnym sensie powraca do rzeczywistości. Dla mnie ma ona w sobie wiele miłości, którą kieruje w niewłaściwym kierunku i ten moment pokazuje przełom, który się w niej dokonał. Ja też jestem ojcem, przeżyłem rozpad związku i bardzo z tego powodu cierpiałem. Ten film pomógł mi wybaczyć, zdołałem spojrzeć na siebie i na innych nieco czulej. To było oczyszczające doświadczenie. Nie oceniałem postępowania żadnego z bohaterów, nie mówiłem, co jest dobre, a co nie. Nie dbam o to. MB: Czy wzorowałaś się na postaci z książki? AR: Tak i nie. Scenariusz powstał na podstawie książki, ale szybko poszedł w innym kierunku. Postać z książki wciąż gdzieś tam jest, ale jednocześnie pozostaje w oddali. Jest cieniem. Dla mnie punktem odniesienia był jednak scenariusz. MB: Saverio, to Twój pierwszy film po angielsku. Dlaczego zdecydowałeś się przenieść akcję do Nowego Jorku? SC: Nie chcę pracować w Stanach, ten film nie jest wyrazem tęsknoty Włocha pragnącego wypłynąć na szersze wody i trafić do Hollywood. Po prostu potrzebowałem miejsca, w którym uwierzy się w postępującą izolację bohaterów. We Włoszech było to niemożliwe. Rzym i Mediolan to duże miasta, ale nie odczuwa się w nich tak przejmującej samotności jak w Nowym Jorku. Kiedyś tam mieszkałem i sam ją czasem odczuwałem. Uznałem więc, że mam prawo nakręcić ten film w Nowym Jorku. Wiedziałem, że nie będzie pocztówką, bo ja przekonałem się na własnej skórze, jak trudne może być życie w tym mieście. Dla mnie ta historia mogła rozegrać się tylko tam. MB: Przed „Hungry Hearts” nakręciłeś „Samotność liczb pierwszych” oparty na podstawie dobrze znanego we Włoszech bestsellera. Czemu lubisz adaptować powieści? SC: Zawsze szukam oryginalnych historii i może po prostu nie jestem tak dobry jak pisarze. Bardzo dużo zmieniam, nie podążam wiernie za książką. Czasem gdy czytasz książkę po raz czujesz to, co potem może poczuć widownia – to prawdziwy przywilej. Potem obieram różne kierunki, ale ta główna emocja pozostaje taka sama. Może potrzebuję jakiegoś punktu wyjścia? MB: Adam jest obecnie uważany za jednego z najbardziej obiecujących aktorów w Stanach. Dlaczego go wybrałeś? SC: Czasem trzeba spróbować szczęścia, ono samo nie puka do drzwi. Po napisaniu scenariusza razem z Albą pojechaliśmy do Nowego Jorku i zwróciliśmy się do Douga Aibela, najlepszego agenta castingu pracującego między innymi z Wesem Andersonem. Na pierwszym zdjęciu, które mi pokazał był właśnie Adam. Było dla mnie od razu oczywiste, że to mój Jude. Niczego o nim nie wiedziałem, nigdy nie widziałem ani jednego odcinka „Girls”, zakochałem się jednak w jego twarzy. Niestety okazało się, że gra wtedy w jakimś filmie, rozpoczęliśmy więc poszukiwania. Na próżno. Nie chodzi o to, że aktorzy byli słabi, w Stanach z jakiejś nieznanej mi przyczyny wszyscy potrafią grać, ale wróciłem do Douga i powiedziałem: Przykro mi, to były miłe wakacje, ale nic z tego nie będzie – chcemy Adama. Już pakowaliśmy walizki kiedy do mnie zadzwonił i powiedział, że Adam chce się spotkać. Okazało się, że dzielimy tę samą wizję świata, tak samo spoglądamy na sztukę i kino. Po dwóch godzinach zgodził się zrobić film pod warunkiem, że zaczniemy za 10 dni. To było zupełne szaleństwo, ale jakoś nam się udało. AR: Od samego początku znaleźliśmy z Adamem wspólny rytm i łatwo nam się razem pracowało mimo, że nie mieliśmy dużo czasu. Często w pokoju było tylko nas dwoje i Saverio za kamerą, było to więc bardzo prywatne, intymne przeżycie. Łatwo być lepszym aktorem gdy gra z tobą ktoś tak utalentowany. MB: Film otwiera zabawne, dość niefortunne spotkanie w toalecie, potem nastrój bardzo się zmienia. SC: Myśląc o tej scenie sam się śmiałem. Mam dość niewybredne poczucie humoru. To w pewnym sensie ostrzeżenie dla widzów – uwaga, zaraz zejdziemy prosto do rynsztoka. AR: Ta pierwsza scena była bardzo trudna do nakręcenia, trwa chyba z 10 minut! Nakręciliśmy ją na samym końcu więc wydawało się, że nie będziemy mieli z nią problemów, bo zdążyliśmy się już poznać. Okazała się jednak wyjątkowo trudna, sama nie wiem dlaczego. Byliśmy uwięzieni w tej małej łazience i nie mieliśmy nic do roboty. 10 minut to w takim przypadku wieczność. SC: Spotkanie Miny i Jude’a jest zupełnie przypadkowe, czasem życie tak nas zaskakuje. Film udowadnia, że nawet gdy wydaję ci się, że coś zmierza w takim, a nie innym kierunku, tak naprawdę nigdy nie da się tego w pełni przewidzieć. Nie można powstrzymać przeznaczenia. MB: W pewnym momencie film staje się wręcz fantazją, podkreślasz to dodatkowo zniekształconym obrazem. SC: Obecnie widzowie przyzwyczajeni są do panoramicznego obrazu, ja chciałem go zwęzić, żeby wyeksponować izolację bohaterów. Format 1:66 idealnie się do tego nadawał, używa go też sam Wong Kar-Wai. Niektóre ujęcia są ekstremalne, to prawda, ale wynikło to z tego prostego faktu, że na nakręcenie filmu miałem tylko trzy tygodnie i nie mogłem pozwolić sobie na próby. Musiałem podjąć decyzję i zaryzykowałem. MB: „Hungry Hearts” wydaje się jednym wielkim ryzykiem. AR: Film stanowił duże wyzwanie, choć ekipa składała się z niewielu osób, a większość akcji rozgrywa się w maleńkim mieszkanku na 50 metrach kwadratowych. Przypomina grecką tragedię, opowiada o miłości, która ulega wypaczeniu, o miłości matki do dziecka, która czasem prowadzi do błędnych decyzji. Mimo tego praca na planie tego filmu była czymś wyjątkowym. To była czysta radość niezmącona nawet problemami, z którymi czasami musieliśmy się borykać. SC: Wszystko moje filmy są bardzo introwertyczne. Ciężko to wyjaśnić, bo to dość filozoficzne zagadnienia, a ja nie chce wydać się pretensjonalny (śmiech). Gdy zaczynam mówić o tym, jak pracuję, zaczynam się nerwowo wiercić. Moim mistrzem jest Frederick Wiseman, to on nauczył mnie jak obserwować, by jednocześnie stanowić część tego, co się obserwuje. Gdy byłem w Nowym Jorku na pokazach w Lincoln Center obejrzałem wszystkie jego filmy i zdecydowałem, że zostanę reżyserem. Wciąż na nowo odkrywam, kim jestem i wciąż szukam mojego stylu. Mój poprzedni film miał dość duży budżet jak na Włochy, więc teraz miałem ochotę na zmianę i po prostu zadałem sobie kilka pytań. Kim teraz jestem? Czy wciąż jestem zdolny do tego, żeby podążyć za swoim instynktem i nie zasłaniać się wymówkami, budżetem, ograniczeniami? Chciałem odpowiedzieć na te pytania twierdząco, więc zrobiłem ten film. 25 września 2014 |
O albumie "Historia science fiction", polskiej fantastyce i całej reszcie, z Tomaszem Kołodziejczakiem rozmawia Marcin Osuch
więcej »Z Johnem Macleanem o stawianiu sobie ograniczeń i o tym, dlaczego wszystkie westerny są rewizjonistyczne rozmawia Marta Bałaga.
więcej »Usłyszałem od Spielberga, że nie powinienem kręcić, dopóki nie poznam emocjonalnego sedna sceny, dopóki nie spojrzę na nią z sercem- mówi Menno Meyjes, scenarzysta „Koloru purpury” i „Imperium słońca”, które wkrótce ponownie wejdą do polskich kin.
więcej »Latająca rybka
— Jarosław Loretz
Android starszej daty
— Jarosław Loretz
Knajpa na szybciutko
— Jarosław Loretz
Bo biblioteka była zamknięta
— Jarosław Loretz
Wilkołaki wciąż modne
— Jarosław Loretz
Precyzja z dawnych wieków
— Jarosław Loretz
Migrujące polskie płynne złoto
— Jarosław Loretz
Eksport w kierunku nieoczywistym
— Jarosław Loretz
Eksport niejedno ma imię
— Jarosław Loretz
Polski hit eksportowy – kontynuacja
— Jarosław Loretz
Sposób na kryzys
— Marta Bałaga
Skupiam się na uczuciach
— Marta Bałaga
Wielki Joe
— Marta Bałaga
Po godzinach
— Marta Bałaga
Dwaj ludzie z trumną
— Marta Bałaga
Sens życia według Roya Anderssona
— Marta Bałaga
Bo to zła kobieta była
— Marta Bałaga
Epopeja narodowa
— Marta Bałaga
Cierpienia młodego Leopardiego
— Marta Bałaga
Woody według Petera
— Marta Bałaga
Co nam w kinie gra: Pakt z diabłem
— Marta Bałaga
Wenecja 2015: Zabić Irlandczyka
— Marta Bałaga
Wenecja 2015: Portret niedokończony
— Marta Bałaga
Wenecja 2015: Na szczytach świata
— Marta Bałaga
Wenecja 2015: Niebezpieczny związek
— Marta Bałaga
Wenecja 2015: Jednym głosem
— Marta Bałaga
Co nam w kinie gra: Pan Turner
— Marta Bałaga
Co nam w kinie gra: Cena sławy
— Marta Bałaga
Co nam w kinie gra: Magical Girl
— Marta Bałaga
Cannes 2015: Wojna jest w nas
— Marta Bałaga