Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Komiksy

Magazyn CCXXXV

Podręcznik

Kulturowskaz MadBooks Skapiec.pl

Nowości

komiksowe

więcej »

Zapowiedzi

komiksowe

więcej »

Zbyt wielu recenzentów, za mało krytyków

Esensja.pl
Esensja.pl
Priorytetem recenzenta jest rozrywka. Priorytetem krytyka jest oświecenie. Recenzje naprawdę nie muszą być dłuże niż trzy słowa: „Kup to”, „Nie kupuj tego”. Od krytyków z kolei wymaga się by badali, rozbierali na części pierwsze, wyciągali odniesienia do innych dzieł lub ich brak i generalnie wpisywali dzieło w szerszy kontekst.

Steven Grant

Zbyt wielu recenzentów, za mało krytyków

Priorytetem recenzenta jest rozrywka. Priorytetem krytyka jest oświecenie. Recenzje naprawdę nie muszą być dłuże niż trzy słowa: „Kup to”, „Nie kupuj tego”. Od krytyków z kolei wymaga się by badali, rozbierali na części pierwsze, wyciągali odniesienia do innych dzieł lub ich brak i generalnie wpisywali dzieło w szerszy kontekst.
Z niewyjaśnionych powodów temat stanu krytyki komiksowej powraca ostatnio dosyć często. Nie jestem pewien, dlaczego tyle osób się nad tym zastanawia. Poważna krytyka komiksu zawsze była rzadkością. W późnych latach 60 i wczesnych 70 nastąpił pewien zryw, częściowo jako odpowiedź na wpływ, jaki „Zeszyty Filmowe” („Cahiers du Cinema”) wywarły na film (był to wpływ krótkotrwały; „Gwiezdne Wojny” znacząco osłabiły ten trend). Wyczerpał się jednak głównie w połowie lat 70, kiedy wiele dobrych książek i wielu utalentowanych twórców wypadło z obiegu, ponieważ skurczył się rynek. Stało się jasne, że krytyka nie jest w stanie wpłynąć na ten biznes (aczkolwiek w końcu wpłynęła).
To co wykluło się z „krytyki” w ciągu ostatnich paru lat, to w większości nie są osoby, wymieniające między sobą poglądy i teorie w poszukiwaniu wspólnego języka i spójnej wizji, ale a) recenzenci wznoszący „achy” i „ochy” nad ostatnio wydanymi tytułami; b) naukowcy, starający się podbić nowe terytorium w sytuacji, kiedy w krytyce literackiej i filmowej rośnie konkurencja, ale patrzący na komiks przez pryzmat swoich dziedzin; c) wynikające z frustracji ataki na szeroką publiczność za lubienie czegoś, czego nie lubią krytycy; d) peany na cześć starych „bogów” i nowych talentów; oraz e) Scott McCloud.
Czas już w końcu na to, żeby ta mizerna, wciąż nieukształtowana rzecz, którą nazywamy krytyką komiksową, dorosła i zaczęła odgrywać jakąś rolę.
Krytyka komiksowa nie osiągnęła poziomu, który by zaowocował jakimś rodzajem wspólnego poczucia estetyki ani nawet próbą do niego dojścia. Nie ma komiksowej „Teorii Wszystkiego”. A nawet gdyby była, to byłaby tylko jedną z wielu. I wiecie co? To byłoby OK. Ale czas już w końcu na to, żeby ta mizerna, wciąż nieukształtowana rzecz, którą nazywamy krytyką komiksową, dorosła i zaczęła odgrywać jakąś rolę.
Swoją karierę zawodową zacząłem jako recenzent. Wprawdzie nie komiksowy (chociaż popełniłem kilka recenzji komiksów, które ostatecznie zadecydowały o moim wyborze kariery scenarzysty komiksowego), ale filmowy, muzyczny i teatralny. To były czasy punka, a ja czaiłem ten klimat robiąc w mieście (Madison w stanie Wisconsin), gdzie królowały przyjemniutkie recenzje, małe zamieszanie.
Jako redaktor recenzji w piśmie muzycznym, drażniłem recenzentów zabraniając im używania słowa „ja” w recenzjach. Jedna kobieta narzekała: „Kiedy nie napiszę ‘według mnie’, czytelnicy nie będą wiedzieć, że to tylko moja opinia”. Komentowałem to w następujący sposób: „Uwierz mi, będą, a jeśli nie… [wzruszenie ramionami]”.
Jako recenzent filmowy dla innej gazety wywołałem małą burzę pisząc złą recenzję „Rocky Horror Picture Show”, powodując tym samym powódź gniewnych listów. Redakcja wybrała jeden i kazała mi na niego odpowiedzieć, bym ułagodził czytelników. Autor listu był szczególnie zirytowany faktem, że „krytyk” zasugerował, iż wielokrotne oglądanie filmu mówi coś brzydkiego na temat seksualnych upodobań widza. Było to prawdopodobnie wynikiem mojego kiepskiego pióra, ponieważ z pewnością nie to miałem na myśli. Napisałem więc krótkie, przyjemne sprostowanie:
Po pierwsze dziękuję bardzo za komplement, ale jestem jedynie zwykłym recenzentem, a nie krytykiem. Po drugie, przepraszam za niebaczną sugestię, że każdy oglądający „Rocky Horror Picture Show” więcej niż dwa razy musi być zboczony. Nie to miałem na myśli. Proszę zastąpić "zboczony" na „głupi” jako obraźliwy przymiotnik.
Podbudowywanie na duchu i umyśle, jak zawsze. Moi wydawcy nie mieli zamiaru tego opublikować, bojąc się możliwych zamachów na moje życie, ale przekonałem ich (jedynym tekstem mojego autorstwa, którego publikacji odmówili, była instrukcja najszybszej i najbezpieczniejszej drogi do teatralnej łazienki, którą zawarłem w mojej recenzji „Grease”).
Recenzje i krytyka to nie to samo, nawet jeśli często lubimy udawać, że tak jest.
Żadna groźba śmierci nigdy się nie ziściła. Raz jednak narobiłem kłopotów koleżance recenzentce. Ona była recenzentem teatralnym. Robiła wywiad z jednym z wielu autorów sztuk, którzy przyjeżdżali do naszego miasta na spotkania na uniwersytecie. W pewnym momencie pisarz określił ją jako krytyka, na co ona odpowiedziała: „Och, nie jestem krytykiem, tylko recenzentem”. Zawstydzony pisarz zapytał: „Co za różnica?” (Adwokaci mają zasadę, której powinni przestrzegać ludzie, kiedy próbują być dowcipni: nie zadawaj pytań, na które nie znasz odpowiedzi).
Jednakże na to pytanie jest odpowiedź. Priorytetem recenzenta jest rozrywka. Priorytetem krytyka jest oświecenie. Nie znaczy to, że krytyka nie może być rozrywkowa – „rozrywka” oznacza różne rzeczy dla różnych ludzi – a recenzje mogą być oświecające. Nie twierdzę, że te dwie dyscypliny nie zachodzą na siebie; zachodzą na siebie cały czas. Nie sugeruję, że „recenzenci” są obywatelami drugiej kategorii, a „krytycy” funkcjonują na jakimś wyniesionym poziomie intelektualnym. Chodzi o prosty fakt: recenzje i krytyka to nie to samo, nawet jeśli często lubimy udawać, że tak jest.
Celem recenzentów jest powiedzenie konsumentowi, jak wydać pieniądze. To właściwie wszystko. Z recenzjami są dwa problemy: właściwie prawie nikt nie zwraca na nie uwagi (patrz niedawny sukces filmu „The Cat in the Hat”, mimo milionów niekorzystnych recenzji) i naprawdę nie muszą być dłuższe niż trzy słowa („Kup to”, „Nie kupuj tego”). Recenzent zdobywa i utrzymuje uwagę czytelników poprzez ubieranie tych maksymalnie trzech słów w tak mądry (lub soczysty) sposób, jak to tylko możliwe, żeby – idealnie – nawet jeśli nie zgadzasz się ze zdaniem recenzenta, wracasz do każdej recenzji dla czystej przyjemności obserwowania jego poczynań. Od recenzentów wymaga się, aby przynajmniej w marginalnym stopniu wiedzieli o czym piszą – jasne – ale głównie wymaga się rozrywki.
Od krytyków z kolei wymaga się by badali, rozbierali na części pierwsze, wyciągali odniesienia do innych dzieł lub ich brak i generalnie wpisywali dzieło (będziemy używać tego słowa na określenie jakiegokolwiek artystycznego wytworu) w szerszy kontekst, czy to historyczny, estetyczny, czy jakimkolwiek inny, oraz określali znaczenie dzieła, zespołu dzieł lub szkoły myślenia.
Celem recenzentów jest powiedzenie konsumentowi, jak wydać pieniądze. To właściwie wszystko.
Powszechnie uważa się, że „krytyka” (negatywne konotacje są pierwszymi, jakie pojawiają się, kiedy ludzie usłyszą to słowo) powinna być orzeczeniem prawdy, ale tak nie jest. Dobra krytyka jest zawsze odkrywaniem, zaproszeniem innych do udziału w tym procesie. (Mówiąc krótko i obłudnie, wydaje mi się, że recenzje mówią ludziom, co myśleć, a krytyka mówi im, jak myśleć). Krytyka jest z natury wylewna (choć niekoniecznie rozwlekła) i często licha.
Ale potrzebujemy jej. W dłuższej perspektywie, szczególnie w dziedzinie komiksu, gdzie wiele technik jest w modzie (i wiele już niemodnych), ważne jest, by nie tylko wiedzieć, co działa, ale także – jak działa. Na krótką metę można powiedzieć, że czyjeś scenariusze lub rysunki są dobre, ale taka odpowiedź jest to prawie zawsze oparte na natychmiastowej, pochodzącej wprost z trzewi reakcji.
W porządku. To jest recenzja. Ale równie ważne jest wiedzieć, dlaczego scenariusze lub rysunki są dobre oraz jakie są powody, które doprowadziły kogoś to takich wniosków. Szczególnie, kiedy tak wiele rzeczy uznawanych za „dobre” w danym momencie, okazuje się „złe” później. (Wiele zależy od wieku czytelnika; jest taki szczególny moment w życiu młodego człowieka, gdy H. P. Lovecraft rymuje się z „dobrym” pisarstwem, ale spróbuj wrócić do nich w wieku 35 lat i sprawdź, czy wtedy również możesz się zdobyć na taką opinię).
Zatem… Komiks to medium przygniecione recenzentami, z niesłychanie małą ilością krytyków. Gdzie są krytycy? Powtarzam – jestem tylko zwykłym recenzentem. Prawdopodobnie z tego samego powodu inni nie decydują się na bycie krytykami. Krytyka to żmudne i całkiem niewdzięczne zadanie, które – w większości przypadków – jest słabo opłacane (albo i wcale). Co znaczy, że krytycy koniecznie muszą być w swojej pracy zakochani (a już z pewnością – w komiksie). Parafrazując słowa Dana O’Neilla – miłość wymaga czasu, a czasu jest mało.
A więc kim są ci dobrzy internetowi krytycy? Nie recenzenci, krytycy. To bardzo wnikliwi ludzie z naprawdę dobrymi pomysłami.
koniec
16 listopada 2004
Artykuł publikujemy za zgodą autora. Tekst pierwotnie ukazał się na stronach Comic Book Resources w kolumnie „Permanent Damage”.

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Niedzielny krytyk komiksów: Śrubełek? Głowadzik?
Marcin Osuch

28 IV 2024

Każdy smok ma swój słaby punkt ukryty pod którąś z łusek. Tak było ze Smaugiem z „Hobbita”, tak było też ze smokiem z przygód Jonki, Jonka i Kleksa. A że w przypadku tego drugiego chodziło o wentyl do pompki? Na tym polegał urok komiksów Szarloty Pawel.

więcej »

Niekoniecznie jasno pisane: Jedenaście lat Sodomy
Marcin Knyszyński

21 IV 2024

Większość komiksów Alejandro Jodorowsky’ego to całkowita fikcja i niczym nieskrępowana, rozbuchana fantastyka. Tym razem jednak zajmiemy się jednym z jego komiksów historycznych albo może „historycznych” – fabuła czteroczęściowej serii „Borgia” oparta jest bowiem na faktycznych postaciach i wydarzeniach, ale potraktowanych z dość dużą dezynwolturą.

więcej »

Komiksowe Top 10: Marzec 2024
Piotr ‘Pi’ Gołębiewski

17 IV 2024

W 24 zestawieniu najlepiej sprzedających się komiksów, opracowanym we współpracy z księgarnią Centrum Komiksu, czas się cofnął. Na liście znalazły się bowiem całkiem nowe przygody pewnych walecznych wojów z Mirmiłowa i ich smoka… Ale, o dziwo, nie na pierwszym miejscu.

więcej »

Polecamy

Jedenaście lat Sodomy

Niekoniecznie jasno pisane:

Jedenaście lat Sodomy
— Marcin Knyszyński

Batman zdemitologizowany
— Marcin Knyszyński

Superheroizm psychodeliczny
— Marcin Knyszyński

Za dużo wolności
— Marcin Knyszyński

Nigdy nie jest tak źle, jak się wydaje
— Marcin Knyszyński

„Incal” w wersji light
— Marcin Knyszyński

Superhero na sterydach
— Marcin Knyszyński

Nowe status quo
— Marcin Knyszyński

Fabrykacja szczęśliwości
— Marcin Knyszyński

Pusta jest jego ręka! Część druga
— Marcin Knyszyński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.