Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 12 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Michelle Lovric
‹Córka Laguny›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułCórka Laguny
Tytuł oryginalnyThe Undrowned Child
Data wydania10 września 2010
Autor
PrzekładGrzegorz Komerski
Wydawca Jaguar
ISBN978-83-7686-019-0
Format400s.
Cena34,90
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Córka Laguny

Esensja.pl
Esensja.pl
Michelle Lovric
« 1 2

Michelle Lovric

Córka Laguny

Płynący na oślep prom przeorał molo w porcie Murano, zamieniając jego potężne bale w drobne drzazgi. Uciekający na brzeg pasażerowie odkryli niebawem ciało martwego kapitana. Przez kilka następnych godzin wszyscy zajęci byli rozgłaszaniem wieści o jego niesłychanej śmierci i błogosławieństwie udzielonym im samym przez gwiazdy – poza kapitanem nie zginął nikt, a katastrofa mogła przecież pochłonąć o wiele więcej ofiar.
Na gondolę nikt na Murano nie czekał. Giorgio Molin miał rację co do jednego: ksiądz już dawno uznał, że z dzisiejszego chrztu i wystawnej kolacji, na którą miał uprzednio wielką chrapkę, nic nie będzie. Założył, że mgła zmieniła plany wszystkich. Także żona gondoliera ani przez chwilę nie zaniepokoiła się nieobecnością małżonka, który często sypiał na łodzi, zwłaszcza w takie gorące, czerwcowe noce.
Dopiero, kiedy mgła się ostatecznie podniosła – cały dzień później – zaczęto pytać o rodzinę Gasperin. Niemal w tej samej chwili, morze wyrzuciło na brzeg Murano pierwsze z ciał. Był to Daniele, wciąż ściskający w dłoni czepek swej ukochanej Marty. Ją samą znaleziono kilka godzin potem, wypłynęła z rozdętymi spódnicami, niczym piękna meduza, w zatoce Torcello. W pobliżu, twarzą do dołu, unosił się na falach jej teść.
Wreszcie odnaleziono wszystkich topielców, z wyjątkiem niemowlęcia.
Natychmiast pojawiły się plotki, szeptane przypuszczenia.
– Taka z niej była kruszynka. Na pewno zjadły ją ryby.
1. Zaskakujące popołudnie
1 czerwca, 1899
Cios nadszedł znikąd i zupełnie bez uprzedzenia. Zaledwie sekundę wcześniej Teodora radośnie myszkowała po staromodnej, weneckiej księgarni – tonącym w półmroku, sypiącym się pomieszczeniu, którego drzwi otwierały się na plac nad kanałem. Trzeba powiedzieć, że nie był to zwyczajny sklep z książkami. Po pierwsze, wnętrze oświetlone było jedynie blaskiem szepczących cicho lamp gazowych i żółtawych ogarków świec. Na zakurzonej ladzie, miast kasy, stał wielki, mosiężny moździerz. Nie widać też było stert dzieł słynnych poetów czy opowieści detektywistycznych lub opasłych romansów dla dam. Prawdę mówiąc, wszystkie rozmaite i interesujące prace występowały w owym kantorku tylko w jednym egzemplarzu. „Syreny, które poznałem” pióra profesora Marina, a także
„Najlepsze sposoby na zbłąkane duchy” spisane przez anonimowego autora podpisującego się jako „ten, który się z nimi zadawał”.
W księgarni nie było też żadnych klientów poza jednym jasnowłosym chłopcem mniej więcej w wieku Teo. Nieznajomy odziany był elegancko: w lnianą kamizelkę, buty, na których nie można było dostrzec najmniejszej choćby plamy i zawadiacko przekrzywioną czapeczkę. Stał przy pulpicie i czytał „Powstanie i upadek imperium Wenecji” – księgę wielką jak szafa i zupełnie pozbawioną obrazków. Co jakiś czas podnosił wzrok, by obrzucić Teo arystokratycznym, ganiącym spojrzeniem.
Patrzył na nią w ten sposób, ponieważ dziewczyna nie ograniczała się do oglądania wysokich półek, lecz także je wąchała. Przypominały jej rafy koralowe, majaczące wysoko ponad jej głową, usiane głębokimi, tajemniczymi jamami i wykrotami. Sięgały malowanej powały, górowały nad nią tak bardzo, że dziewczynka (uwielbiająca wyobrażać sobie różne rzeczy) niemal widziała spływające z ich szczytów wstęgi wodorostów. Na poziomie jej oczu jednak – a jak na jedenastolatkę Teo była zawstydzająco niska – gdzieś pomiędzy książkami
pachniało rybą i woń ta przebijała się nawet przez słodkawe aromaty pleśni i kosmyki kurzu.
W tym miejscu należy uczciwie przyznać, że Teo czuła ryby przez cały czas od chwili, gdy trzy dni temu przybyła do Wenecji. Nie jadała ich, ponieważ zabijanie żywych stworzeń uważała za okrucieństwo (Teo była wegetarianką), lecz rybi zapach w księgarni był tak pyszny, tak świeży i orzeźwiający – zupełnie jak wonne sole – że nagle pomyślała sobie: „Tak właśnie pachniałyby perły, gdyby tylko miały zapach!”
Jasnowłosy chłopiec chrząknął i wbił wzrok w swoją książkę. Wydawał się mówić tym gestem: „My w Wenecji książki czytamy, nie uważamy za stosowne zajmować się ich wąchaniem”.
Teo przyjechała z Neapolu, miasta leżącego setki mili na południe. Jej rodzice – to znaczy ludzie, którzy ją adoptowali i wychowywali – przywieźli ją do Wenecji po raz pierwszy
i to z wielką niechęcią. O tym, że została przysposobiona, powiedzieli jej, gdy tylko dorosła na tyle, by mogła to zrozumieć. Nigdy jednak nie znała żadnej innej rodziny poza nimi, ani innego miasta poza Neapolem i była z tego wielce zadowolona. Przynajmniej do chwili, gdy skończyła szósty rok życia. Właśnie wtedy bowiem natknęła się w bibliotece na książkę zatytułowaną „Moja Wenecja”. Przerzucając stronice ilustrowane wizerunkami orientalnie wyglądających, unoszących się na szmaragdowozielonej wodzie pałaców, Teo poczuła nagle coś przypominającego ukłucie głodu.
Dotarcie do Wenecji zajęło jej pięć lat zręcznie prowadzonego i pełnego determinacji wiercenia rodzicom dziury w brzuchu, wspomaganego rozstawianymi na pianinie pocztówkami z Wenecji, pierścionkiem z weneckiego szkła, który sprezentowała
mamie na urodziny i innymi podpowiedziami, którym daleko było do subtelności. Jej opiekunowie, zwykle chętni i skorzy do rozpieszczania dziewczynki, od samego początku wydawali się dziwnie niechętni pomysłowi przyjechania tu z Teo. Wymyślali w tym celu jedną po drugiej nieprzekonującą wymówkę.
Zdarzały się chwile, kiedy Teo zastanawiała się nad zrobieniem czegoś strasznego, na przykład nad ucieczką z domu i dotarciem do Wenecji na własną rękę. To mogłoby się nawet udać, gdyby tylko miała przyjaciela, który chciałby wspólnie z nią odbyć taką wyprawę. Problem jednak w tym, że mole książkowe w typie Teodory, rzadko mogą się poszczycić kręgiem przyjaciół o duszach chętnych do awanturniczych podróży i właśnie dlatego większość swoich przygód przeżywają jedynie w wyobraźni.
Wreszcie sprawie pomogło Przeznaczenie (tak przynajmniej szeptała do siebie Teo w chwilach, gdy była pewna, że rodzice jej nie słyszą. Oboje byli naukowcami i szczycili się swą nowoczesnością i racjonalnością. Innymi słowy – raczej nie wierzyli w Przeznaczenie.) Na przestrzeni kilku ostatnich miesięcy Wenecję zalała fala dziwnych i złowieszczych wydarzeń. Z tego właśnie powodu wenecki bilet Teo przybył pod postacią zaproszenia na nadzwyczajny zjazd „największych naukowców świata”, wezwanych w celu ocalenia zagrożonego miasta. Wszystkie potrzebne dokumenty zatrzepotały pewnego dnia w skrzynce pocztowej jej rodziców.
I pomyśleć, że mimo wszystko chcieli zostawić Teo w domu! Z początku twierdzili, że nie powinna opuścić ani jednego dnia szkoły. Lato zbliżało się co prawda wielkimi krokami, ale do wakacji zostało jeszcze nieco czasu, a na horyzoncie majaczyły już egzaminy. Na szczęście dziewczynkę wybawił jej nauczyciel, mówiąc przy wszystkich: „Teodora zostanie zwolniona z egzaminów. Zamiast tego napisze mi piękne wypracowanie na temat Wenecji”. Pupilków nauczycieli nie lubi nikt: naturalnie więc inni uczniowie zaczęli patrzeć na nią krzywym okiem. Teo była przerażona.
Następnie rodzice uznali, że sytuacja w Wenecji jest w tej chwili zbyt niebezpieczna. Jakby myśleli, że ten argument może ją przed czymkolwiek powstrzymać!
– Przecież nikt jeszcze nie zginął – powiedziała.
Musieli przyznać jej rację.
Wreszcie więc znalazła się tutaj. Prawdziwa Wenecja, pomimo – a może właśnie z powodu swego tragicznego położenia – wydawała cię co najmniej dwa razy wspanialsza od tego, co sobie Teo wyobrażała.
Stara wenecka księgarnia urzekła ją nie mniej niż bogate pałace i kamienice, które oglądała z rodzicami przez cały dzień. Podobały się jej wyryte nad drzwiami kamienne syrenki i igrające na ścianach świetlne refleksy odbite od fal kanału. Polubiła też starego, pachnącego talkiem i woskiem księgarza z jego pomarszczoną twarzą, aksamitnymi spodniami i kamizelą. Przyglądał się jej chwilami z dziwaczną miną, zupełnie jakby ją poznawał, a tylko nie był pewien, skąd dziewczynkę pamięta. Nigdy nie zabronił jej niczego dotykać. A „Gładkiego jak węgorz i dwakroć bardziej śliskiego” pióra Arnona Rodenta
polecił nawet trzymać mocniej niż inne książki.
– Ten tom ma tendencję do wymykania się ludziom z rąk – wyjaśnił uprzejmie.
Przyjrzała mu się uważnie, a raczej spojrzała uważnie tuż ponad jego głowę. Albowiem Teo była dzieckiem obdarzonym bardzo szczególnym talentem. Kiedy ludzie mówili, widziała słowa pojawiające się w powietrzu nad ich głowami. Co więcej, owe zdania pojawiały się różnymi krojami pisma: jedni odzywali się zwięzłą, sprawną czcionką maszyny do pisania, słowa innych przybierały formę wyrafinowanej kaligrafii, część ludzi mówiła zamaszyście, z wieloma zawijasami. Mowa starego księgarza wyglądała jak rozwijający się zwój pergaminu. Każde jego słowo było pięknie staromodne i czytelne.
Teo nie miała tak naprawdę pojęcia, czego szuka na tych półkach, ale naszło ją bardzo silne przeczucie, że znajduje się na nich coś szalenie wspaniałego, co wystarczy tylko odnaleźć.
– Teodoro, kochanie, naprawdę musimy już iść! – zawołał z zewnątrz jej ojciec. Tomasso i Aurelia Naccaro, przyjaciele i koledzy naukowcy z Neapolu, czekali na nich w hotelu z córką Marią. Na wspomnienie Marii buzia Teo ściągnęła się w raczej mało przystojny ciup.
Rodzice Teo mieli już dosyć starzejącego się w oczach, zakurzonego kantorka z książkami. Jako naukowcy, cenili sobie rzeczy nowe i lśniące, podobne laboratorium, w którym pracowali i takie jak ich dom w Neapolu, będący arcydziełem i ucieleśnieniem nowoczesności.
– Jeszcze chwileczkę – odkrzyknęła Teo. – Jedną, jedyną minutkę, proszę…
I właśnie wtedy się to stało.
Teo stanęła na palcach, by sięgnąć po „Stwory z laguny – przyjaciele czy wrogowie?”, kolejną pozycję autorstwa niezwykle płodnego profesora Marina. Poczuła gwałtowny podmuch powietrza, mocne uderzenie w głowę, ostry ból i ciepło spływającej po twarzy krwi.
Potem nie czuła już nic.
koniec
« 1 2
5 września 2010

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Esensja czyta: Styczeń 2011
— Jędrzej Burszta, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Marcin Mroziuk, Beatrycze Nowicka, Joanna Słupek, Agnieszka Szady, Monika Twardowska-Wągrowska, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski

Tegoż twórcy

Krótko o książkach: Marzec 2003
— Marta Danowska, Małgorzata Marciocha, Eryk Remiezowicz, Karina Stefaniak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.