Joanna Chmielewska „Pech”, Joanne Harris „Świat w ziarnku piasku”, M.R. Lovric „Carnevale”, Robyn Sisman „Po prostu przyjaciele”, Michael Teitelbaum „Faceci w czerni II”
Krótko o książkach: Marzec 2003
[Joanna Chmielewska „Pech”, Joanne Harris „Świat w ziarnku piasku”, Michelle Lovric „Carnevale”, Robyn Sisman „Po prostu przyjaciele”, Michael Teitelbaum „Faceci w czerni II” - recenzja]
Joanna Chmielewska „Pech”, Joanne Harris „Świat w ziarnku piasku”, M.R. Lovric „Carnevale”, Robyn Sisman „Po prostu przyjaciele”, Michael Teitelbaum „Faceci w czerni II”
Powrót do formy?
Recenzja nadesłana na
konkurs Esensji.
Joanny Chmielewskiej nie trzeba nikomu przedstawiać – od niemal trzydziestu lat króluje na rynku wydawniczym, zaś jej powieści zajmują czołowe miejsca na listach bestsellerów. Opiewane jako kryminalne, w zasadzie są humoreskami obyczajowymi z elementami kryminału i romansu, okraszone sporą dawką autoironii. Utwory starsze są wielokrotnie wznawiane; nowsze, pozbawione ostrza satyry, celnego dowcipu, powielające schematy poprzednich powieści, budzą rozczarowanie czytelników. W 2002 roku Chmielewska opublikowała dwie powieści: „(Nie)boszczyka męża”, który poza kilkoma zabawnymi sformułowaniami nie miał czym zachwycić i „Pech”. Utwór ten zdaje się zaprzeczać twierdzeniom o spadku formy pisarki. Jest czterdziestą piątą (licząc tytułami, nie tomami) powieścią Chmielewskiej, która – przypomnę – zadebiutowała „Klinem” (1964). Stylistyka i warstwa językowa „Pecha” budzi skojarzenie ze „starą” pisarką, która bawiła się słowem i prowokowała śmiech czytelnika. Jeszcze bardziej przypomina ją fabuła oraz postacie występujące w powieści. Spotykamy znajomych, Edzia Bieżana (to już czwarta powieść, w której występuje) i Roberta Górskiego – przedstawicieli policji. Poznajemy także nowych bohaterów, a wśród nich – Izę Brant. To pierwszoplanowa postać utworu (tradycyjnie Chmielewska obsadziła w roli głównej kobietę) – rozwódka, z dwojgiem dzieci. Jest przedstawicielką pokolenia niezależnych, wykształconych, ambitnych – tym przypomina postacie z powieści nowszych. Zarazem nosi znamiona postaci Joanny, bohaterki dawnych utworów – gra na wyścigach konnych, z trudem znosi naloty doprowadzającej niemal do obłędu rodziny, nie ma u boku mężczyzny, ale małżeństwo i konkubinat nie są jej obce. Zdobywa sympatię czytelnika (z reguły odbiorcami prozy autorki są współczesne kobiety), dlatego twierdzenia, że „mężczyzna utrudnia pracę zawodową i na dodatek domaga się regularnych posiłków”, zaś z mężem – czarnym charakterem wytrzymała tyle lat „z głupoty”, budzi ich empatię. Jest godną następczynią Joanny, dlatego sądzę, że „Pech” jest dopiero początkiem przygód Izy Brant, które wkrótce poznamy.
Fabuła powieści, jak to u pisarki bywa, wcale nie jest ważna. Jest romans, zdrada, przestępstwa i mafia. Akcja tradycyjnie zagmatwana, co pozwala na zagubienie się w potoku błyskotliwej narracji. A za nią – jako wierni czytelnicy prozy Chmielewskiej- zaczynaliśmy już tęsknić.
Joanne Harris
‹Świat w ziarnku piasku›
Na malutkiej wyspie
Recenzja nadesłana na
konkurs Esensji.
Joanne Harris nie wyszła z wprawy w snuciu swoich opowieści. Kolejna z nich: „Świat w ziarnku piasku” może zupełnie pochłonąć czytelnika. Można by ją polecić w zasadzie wszystkim dorosłym czytelnikom, ponieważ każdy powinien znaleźć tu coś dla siebie.
Życie na malutkiej wyspie nie jest proste, zwłaszcza że opisywana wioska wydaje się niedługo zniknąć z jej powierzchni. I to nie tylko z powodu morskich „humorów”, ale i zatajonych spraw i waśni, o których nikt nie chce rozmawiać. Co gorsza, przeważająca część mieszkańców wyspy to ludzie starsi, a więc zupełnie nie do przekonania, że cokolwiek można zmienić. Główna bohaterka przybywa do „domu” w odpowiednim momencie. Ale tak naprawdę mogłaby wcale się tam nie pojawiać. W końcu to nie jej przekonywanie porusza skostniałe poglądy i bezczynne czekanie na zagładę jej rodzinnej wioski. Ludzie oczekują cudu i owy cud dostają. O rozpoczęciu działań ratujących wioskę decyduje podstęp i wykorzystanie miejscowej świętej, w którą mieszkańcy wierzą bezgranicznie.
Zaletą tej książki jest niewątpliwie wciągająca historia. Czytelnik może tylko domyślać się, co jeszcze się wydarzy. Autorka dopiero na koniec odsłania wszystkie aspekty tajemnicy. Po nitce do kłębka prowadzi do dosyć zaskakującego finału. W pewnym momencie sytuacja robi się beznadziejna, ale autorka nie daje za wygraną i wszystko kończy się dobrze.
W tej opowieści pojawia się bardzo wiele postaci i każda ma w niej swoje miejsce, swoją biografię. Mnóstwo pojawiających się faktów oddaje wspaniale to zamknięte na wyspie środowisko.
Podoba mi się też w tej książce bogactwo opisów: wydmy, morze, budowa falochronu. Zwłaszcza opis falochronu jest fascynujący; wydaje się, że autorka była przy jego budowie i wychwyciła wszelkie, najdrobniejsze elementy. A przecież musiała być w Las Salants, bo na końcu książki prosi jej mieszkańców o wybaczenie. To tylko dodaje historii tajemniczości.
Michelle Lovric
‹Carnevale›
Bal kostiumowy
Recenzja nadesłana na
konkurs Esensji.
Życie to nieprzerwany bal kostiumowy. Piękne złudzenia pokrywają nieciekawą, czasem wręcz odrażającą prawdę. Gdy maska zakrywa twarz człowieka, do głosu dochodzi jego prawdziwa natura…
Najsłynniejszym niegdyś balem maskowy był karnawał w Wenecji. Najlepiej uwidoczniło się to w XVIII wieku. Gdy miasto chyliło się ku upadkowi, karnawał wciąż trwał…
Pośród szaleństwa i masek zdolna malarka poszukuje miłości. Podróżując po Europie portretuje królów, królowe, szlachetnie urodzonych… Na jej życie szczególny wpływ mają dwaj mężczyźni. Oddalone od siebie w czasie o kilkanaście lat związki uczą ją wiele o życiu i o niej samej.
Powieść z pewnością warta jest przeczytania już choćby dla samych opisów: niezbyt długich, a jednocześnie w ciekawy sposób oddających charakter, obyczaje, kulturę i klimat osiemnastowiecznej Wenecji – najpierw ogarniętej nieustającą gorączką karnawału, później upadłej, podbitej przez Napoleona. Na uwagę zasługuje również sposób ukazania postaci pod względem psychologicznym – i to zarówno postaci historycznych, jak Casanova czy lord Byron, jak również tych fikcyjnych, jak sama Cecilia Cornaro czy jej kot. W powieści ukazane są losy wybitnych jednostek na tle „Szczęśliwego Miasta” chylącemu się ku upadkowi. I ostatnią, ale nie mnie istotną sprawą jest ukazanie dwu zupełnie innych koncepcji miłości: jednej szlachetnej, pełnej oddania ponad wszystko – i drugiej mrocznej i niszczącej, czyniącej z bohaterki „martwą za życia” kochankę potwora w ludzkim ciele.
Ze względy na liczne walory, książkę tę można polecić szerokiemu gronu czytelników, którym zapewne spodoba się nie tylko lekki i obrazowy styl autora, ale również interesująco ujęty temat.
Robyn Sisman
‹Po prostu przyjaciele›
Ciekawe podejście
Recenzja nadesłana na
konkurs Esensji.
„Po prostu przyjaciele” to książka o ciekawym podejściu do przyjaźni damsko-męskiej. Rekomendacja na okładce mogłaby sugerować, że takiej przyjaźni po prostu się nie doświadcza. Ale nic bardziej błędnego! Przyjaźń opisana w tej książce jest prawdziwa, długotrwała i miałaby szanse na przetrwanie. Nawet pomijając różnice w postrzeganiu świata przez głównych bohaterów. Oboje najwyraźniej mają kompleks na punkcie swojego wieku, ale (jak to zwykle bywa) Freya odczuwa go bardziej. Niezależnie od siebie próbują sobie z tym poradzić – Jack poprzez umawianie się z młodymi kobietami (które Freya określa jako „laleczki z planety Guma do Żucia"; a może w ten sposób daje upust swojej zazdrości?), jego przyjaciółka zaś… nawet nie stara się o tym zapomnieć. Jej wiek jest wciąż powodem do przemyśleń, mimo że inni jakoś go nie zauważają.
Myślę, że pozycję tę można polecić czytelnikom znudzonym wszelkimi odmianami modnych ostatnio dzienników…
Opowieść ta jest świetna pod względem obserwacji – narrator doskonale wczuwa się w dwójkę głównych bohaterów. W subtelny sposób przedstawia ich myśli. Jej słabym punktem jest jednak odrobinę schematyczne podejście do pisarstwa – Jack wyjeżdża do leśnej głuszy, aby znów zacząć pisać. I udaje mu się! Z jednej strony jest to historia wciągająca, ale z drugiej trochę denerwująca. Przyznaję, że chwilami wybiegałam wzrokiem do przodu, ponieważ nie mogłam doczekać się dalszych wydarzeń. I trochę się obawiałam, że zostało już niewiele do końca, a opowieść źle się skończy. Szczęśliwie wszystko kończy się dobrze. Jak w amerykańskiej bajce…
Michael Teitelbaum
‹Faceci w czerni II›
Już gorzej niż być może
To był bardzo słaby film, a słabość jego wynikała głównie z dętych, sztywnych dialogów i napisanego na kolanie scenariusza. Zdawałoby się, że ktoś tam, ten mityczny człowiek odpowiedzialny za nowelizacje filmów, pójdzie po rozum do głowy i stwierdzi, że jednej klapy dość, dajmy sobie z tą książką spokój. Akurat. Decydent albo po rozum nie poszedł, albo go nie znalazł – nie mnie wnikać. Faktem jest, że pogoniono niejakiego Teitelbauma Michaela do biurka i kazano mu, na nieszczęście czytelnika, pisać.
Akcja w filmie kulminuje się obrazami, wybuchami, pościgami, które – co by o nich nie mówić – ładne są. Jest kilku ciekawych wizualnie Obcych, w tym nienajbrzydsza Sereena i całkiem słodkie Światło Zarthy. Była to zaleta tego pustego filmu, książka jednak skutecznie się jej pozbyła. Dostajemy w zamian drętwe opisy zdające się być w najlepszym wypadku efektem żmudnego przepisywania scenopisu. Dialogi w filmie były kiepskie, a dowcipy sztuczne – nie martwcie się, może być nudniej i drętwiej, dowodem jest książka.
Ta nowelizacja jest tak słaba, że nie ma sensu wymieniać jej wad. Wymyślcie sobie cokolwiek, co Was w powieści denerwuje: brak akcji, postaci, dowcipu, pomysłu – cokolwiek. Dostaniecie to w „Facetach w czerni II”. Unikać, nie dotykać, nie czytać, nie zostawiać przy dzieciach.