Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Sarah Prineas
‹Złodziej magii›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułZłodziej magii
Tytuł oryginalnyThe Magic Thief
Data wydania22 września 2010
Autor
PrzekładEwa Bobocińska
Wydawca Jaguar
CyklZłodziej magii
ISBN978-83-7686-022-0
Format400s.
Cena32,90
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Złodziej magii

Esensja.pl
Esensja.pl
Sarah Prineas
« 1 2

Sarah Prineas

Złodziej magii

– Wiesz, chłopcze – powiedział i jego oczy rozpromieniły się. – Mój locus magicalicus powinien był cię zabić już w chwili, gdy zacisnąłeś wokół niego swoje złodziejskie paluszki. Ale cię nie zabił. I właśnie dlatego, że żyjesz, wzbudzasz moje zainteresowanie.
Zamrugałem powiekami i chwiejnie podniosłem się na nogi. Na stole czekał mój talerz z kotletem wieprzowym i ziemniakami. I placek z jagodami posypany cukrem. Mogłem rzucić się na nie. Nie zdołałby mnie złapać. Potem szybki skok do drzwi i znalazłbym się znowu na zalanych deszczem ulicach Wellmet. Nie zrobiłem jednak tego, ponieważ zainteresowałem czarodzieja.
Rzecz w tym, że byłem dobrym złodziejaszkiem, miałem spryt i zręczne palce. Ale czułem, że byłbym jeszcze lepszym uczniem czarodzieja.
(…)
Oparłem się plecami o ceglaną ścianę. Wiatr dął tu bardzo mocno, podrywał do góry odpadki z rynsztoka i lodowatymi palcami wślizgiwał się pod moją koszulinę. Kocie łby pod moimi bosymi stopami były zimne jak lód. Całe miasto sprawiało wrażenie zesztywniałego z zimna i opustoszałego. Objąłem ramionami tułów, żeby choć trochę się ogrzać.
Po chwili Nevery wyszedł z tawerny w towarzystwie potężnego typa o byczym karku, sztywnych włosach i twarzy świadczącej o tym, że stoczył niejedną walkę na pięści. Co za mięśniak, fagas, goryl! Miał na sobie zgrzebne, brązowe ubranie i zrobioną na drutach czerwoną kamizelkę. Pod nią krył się szeroki, nabijany ćwiekami z brązu, skórzany pas, za który zatknął
nóż. Z kieszeni płaszcza wystawał prawie pusty rzemyk na miedziaki. Domyśliłem się, że będzie pracował dla Nevery’ego, więc nie powinienem go okradać.
Wszedł po schodkach na ulicę, założył potężne ramiona na piersi i popatrzył na mnie z góry.
– To on, sir? – Miał niski, dudniący głos.
Otworzyłem usta, aby oświadczyć, że tak, jestem uczniem czarodzieja, ale Nevery mnie ubiegł.
– Tak, to on – odparł. Zatrzymał się, by nawlec na rzemyk kilka miedzianych monet.
– Jestem Conn – dodałem.
Nowy mięśniak pochylił się i powiedział tak cicho, żeby Nevery nie usłyszał:
– Nie właź mi w drogę, mały. – I podsunął mi pod
nos zaciśniętą pięść.
W porządku, zrozumiałem przesłanie. Odsunąłem się od niego.
– Chodźmy. – Nevery ruszył ulicą, postukując laską o bruk, a wynajęty przed chwilą osiłek podążył za nim. Ja również. Próbowałem podsłuchać, o czym mówią, ale starali się nie podnosić głosu.
Celem naszej wędrówki okazał się Dom Mroku, siedziba jednego z najpaskudniejszych mieszkańców Wellmet – Crowe’a, Pana Podziemi. Miałem ochotę zapytać Nevery’ego, czy aby na pewno chce tam wejść. Ale zachowałem milczenie.
Z zewnątrz posiadłość Crowe’a nie wyglądała nawet tak źle. Z przodu duża, żelazna brama i wysoki mur najeżony u góry kolcami. Wewnątrz wysoki, kamienny budynek. Niełatwo było tutaj wejść, a jeszcze trudniej stąd wyjść. Miejsce to przyprawiało mnie o gęsią skórę. Liczyłem jednak, że towarzystwo Nevery’ego zapewni mi wystarczającą ochronę.
Nevery zamienił parę słów z dwoma pachołkami przy bramie i zostaliśmy wpuszczeni na dziedziniec. Potem zamienił parę słów z czterema osiłkami przy drzwiach frontowych i zostaliśmy wpuszczeni do domu.
– Zaprowadzimy was do Pana Podziemi, Crowe’a – powiedział jeden z ochroniarzy. – Ale mięśniak musi zostać tutaj.
– Dobrze – zgodził się Nevery. Jego głos zabrzmiał bardzo spokojnie, ale zauważyłem, jak mocno zacisnął rękę na gałce laski. – Zaczekaj tutaj, Benet. – Odwrócił się i ruszył za służącym, a ja za nim. Przystanął i spojrzał na mnie. – Ty również zostaniesz, chłopcze.
Patrzyłem, jak się oddalał, głośno stukając laską o błyszczącą podłogę z czarnego kamienia. Wreszcie całkiem zniknął mi z oczu za wysokimi, czarnymi drzwiami na końcu korytarza, które zatrzasnęły się głośno za nim i jego przewodnikiem.
Rozejrzałem się dookoła. Jeden z pachołków odszedł z Neverym. Dwaj wrócili do usytuowanej przy drzwiach wejściowych wartowni. Pozostał zatem tylko jeden, żeby pilnować mnie i nowego mięśniaka Nevery’ego. Benet stał prosto, z założonymi rękami i równo ustawionymi stopami; mierzył wzrokiem strażnika, który również nie spuszczał go z oczu.
Usiadłem na zimnej, kamiennej podłodze, oparłem się plecami o ścianę i opuściłem głowę.
Ten ruch zwrócił na mnie uwagę pachołka. Jego oczy zwęziły się.
– Ty tam, ja cię chyba znam.
Ani drgnąłem. Typek kiwnął głową.
– Tak, jesteś tym małym złodziejaszkiem. Crowe ma do ciebie sprawę.
Do licha!
Strażnik podszedł, twardymi jak skała rękami złapał mnie za ramiona i podniósł do góry. Zerknąłem na Beneta, ale osiłek stał z założonymi rękoma. Znikąd pomocy.
– Mój pan będzie chciał zamienić z tobą parę słów – warknął sługus.
Jednak to nie słów chciał ode mnie Pan Podziemi.
Kopnąłem draba w goleń, strząsnąłem jego łapy z ramion i znów byłem wolny. Dałem nura pod jego wyciągniętymi po mnie ramionami i puściłem się pędem po wypolerowanej posadzce ku drzwiom, za którymi zniknął Nevery.
– Hej, ty! – wrzasnął strażnik. Wezwał na pomoc kumpli i rzucił się za mną.
Wpadłem do pustego korytarza. Drugie z drzwi, do których podbiegłem, były otwarte, wszedłem więc i zatrzasnąłem je za sobą. Znalazłem się w kolejnym korytarzu.
Musiałem odszukać Nevery’ego. Dzięki bosym stopom poruszałem się po kamiennej posadzce bezgłośnie. Pędziłem od drzwi do drzwi, daremnie próbując je otworzyć. Zamknięte, zamknięte, zamknięte! Korytarz zakręcił. Przykucnąłem i ostrożnie wyjrzałem, żeby sprawdzić, co jest za rogiem. Strażnicy zwykle rozglądają się w poszukiwaniu intruzów na poziomie własnych oczu, nie sprawdzając, co się dzieje niżej, tuż nad podłogą.
Z jednej strony droga wolna, tylko pusty korytarz. Z drugiej dwóch pachołków pod drzwiami. Domyśliłem się, że Crowe nadal używał tego pokoju jako gabinetu. Tam był zapewne Nevery. Cofnąłem się za róg i spróbowałem przekręcić mosiężną gałkę w drzwiach najbliższego pokoju. Zamknięte. Pod gałką znajdowała się duża dziurka od klucza Zajrzałem, ale nic nie
zobaczyłem. Przyłożyłem do drzwi ucho. Cisza. Wyłowiłem z kieszeni wytrychy. Wsunąłem jeden do zamka. Ustąpił bez oporu. Wśliznąłem się do pokoju i zatrzasnąłem za sobą drzwi. Było dość ciemno, dojrzałem jednak w przeciwległej ścianie kolejne drzwi. Szybko i bezszelestnie zbliżyłem się do nich i ponownie posłużyłem się wytrychem. Nadal pusto. Przeszedłem przez pokój i przystanąłem przed kolejnymi drzwiami.
Pod nimi spostrzegłem smugę światła. Przykucnąłem i zajrzałem przez dziurkę od klucza. Wiele nie zobaczyłem. Migotliwe światło, półkę z książkami i róg pozłacanej ramy obrazu.
A potem usłyszałem ten dźwięk. Klik-tik, klik-tik, klik-tik. Wiedziałem, co wydawało ten odgłos. Dawno temu zrobiłem coś okropnie głupiego – zajrzałem do kieszeni Crowe’a, żeby sprawdzić, co w niej nosił. I co odkryłem na swoje nieszczęście? Kołatkę. Było to niewielkie, metalowe urządzenie wielkości dłoni, a na nim cztery kościane krążki z nacięciami. Crowe posługiwał się tym urządzeniem przy liczeniu i za każdym razem, gdy pokazywał się wynik działania, rozlegało się charakterystyczne klik-tik.
Z pokoju dobiegał niski, gardłowy głos Nevery’ego. Brzmiał gniewnie.
Odwróciłem się od dziurki od klucza i zorientowałem się nagle, że w pokoju znajdowały się jeszcze trzecie drzwi.
Podkradłem się do nich i zajrzałem w ozdobną dziurkę od klucza. Dokładnie naprzeciw niej stał człowiek i krzyczał na kogoś. Tym człowiekiem był siwy czarodziej, ale nie Nevery. Miał na sobie czarną szatę ze złotą lamówką, a na szyi na złotym łańcuchu zawiesił swój locus magicalicus.
– …bez wolnego srebra! – krzyczał. – Muszę mieć kolejną dostawę, albo… – Zniżył głos, więc dalszej części zdania nie usłyszałem, ale zabrzmiało to śmiertelnie poważnie. Groźnie, jak ostry nóż w pustym zaułku. Potem zrobił ponurą minę i pokazał ręką kąt pokoju.
Usłyszałem odgłos otwierania i zamykania drzwi. Czarodziej odwrócił się do mnie plecami i podszedł do szafki z książkami. Rozejrzał się dookoła, a potem nacisnął panel obok górnej półki. Szafka otworzyła się, odsłaniając ciemne przejście, a za nim schody. Czarodziej zszedł na dół. Szafka maskująca przejście pozostała otwarta. Co zamierzał zrobić? Pewnie jakieś magiczne sztuczki, więc jako uczeń czarodzieja powinienem pójść za nim i sprawdzić. Szybko sięgnąłem do kieszeni po drucik i zabrałem się za otwieranie zamka. Był bardzo fikuśny, ale dobry, z kryzami, ćwiekami oraz ząbkami.
Spokojny oddech, szybkie palce, przypomniałem sobie podstawową zasadę włamywacza i wreszcie udało mi się trafić wytrychem w odpowiednie miejsce i przekręcić drucik w zamku. Uchyliłem drzwi i ostrożnie zajrzałem do środka. Pusto.
Przeszedłem przez pokój i dotarłem do tajnej klatki schodowej. Wejście otwarło się przede mną niczym ciemna, głęboka paszcza. Zszedłem kilka stopni w dół, zatrzymałem się i nadstawiłem ucha. Potem znów zacząłem schodzić, coraz głębiej i głębiej, w ciemność.
Schody były wąskie i strome, więc, żeby utrzymać równowagę nie odrywałem ręki od ściany. W końcu dotarłem do podestu. Wyjrzałem. Nic, tylko niewyraźne zarysy kolejnego podestu, za którym połyskiwało światło. Zacząłem się skradać.
Kiedy dotarłem do następnego podestu, skuliłem się za ostatnim, ukrytym jeszcze w głębokim mroku schodku i wyjrzałem. Cofnąłem się błyskawicznie. Oślepiające światło, ruch, ogromna przestrzeń. Zbyt wielu ludzi, bym mógł posuwać się dalej. Usłyszałem brzęk, szczęk metalu uderzającego o metal, zgrzyt urządzeń, męskie głosy, przekleństwa. Zapachniało kwasem, jak przy topieniu metalu. Ten zapach wisiał w powietrzu i drażnił gardło.
Nasłuchiwałem jeszcze przez chwilę, aż tu nagle pochwyciłem dobiegający z dołu odgłos zbliżających się kroków. Wstrzymując oddech, pognałem po schodach do szafki z książkami, maskującej drzwi do podziemi. Szybko przebiegłem przez pokój i schroniłem się w sąsiednim ciemnym pomieszczeniu. Zamknąłem za sobą drzwi i wytrychem przekręciłem zamek.
Coś tam się działo. Crowe miał na dole jakiś warsztat czy coś w tym rodzaju. On i tamten siwy czarodziej bez wątpienia coś knuli. Powinienem to zbadać. Teraz jednak czas wracać do drzwi frontowych.
Po cichu, sprawdzając po kolei wszystkie drzwi, jak poprzednio, dotarłem do wejścia. Wśliznąłem się do holu. Zastałem tam tylko Beneta – mięśniaka. Ani śladu po sługusach Pana Podziemi. Bezgłośnie, jak kot, sunąłem po lśniącym, czarnym kamieniu posadzki.
Nagle Benet wyciągnął długie ramię, złapał mnie i wymierzył mi policzek. Zdarzało mi się oberwać mocniej, ale tym razem nie spodziewałem się ciosu, więc poleciałem do tyłu, rąbnąłem głową o ścianę i przygryzłem sobie wargę.
Benet nie odezwał się, tylko ponownie założył ręce i przyglądał mi się z góry.
Jeszcze mi w uszach dzwoniło po uderzeniu, gdy w drzwiach przy końcu korytarza pojawił się Nevery w towarzystwie wartownika. Słyszałem postukiwanie laski czarodzieja o wypolerowaną podłogę. Ucieszyłem się na jego widok. Nie każdy wraca ze spotkania z Panem Podziemi. Nevery obrzucił mnie swym przenikliwym spojrzeniem, ale nie odezwał się ani słowem. Towarzyszący mu strażnicy również milczeli, choć gdyby potrafili zabijać wzrokiem, z pewnością byłbym już martwy.
Po wyjściu z Domu Mroku starałem się trzymać z dala od Beneta. Z kierowanych do niego słów czarodzieja wywnioskowałem, że spotkanie nie poszło zbyt dobrze.
Miałem nadzieję, że Nevery’emu wystarczy rozsądku, by trzymać się z dala od Crowe’a. Każdego, kto wszedł w drogę Panu Podziemi, spotykał ten sam los. Ciężar do nóg, łańcuch i chlup do rzeki w ciemną noc.
Zadrżałem na samą myśl o tym.
koniec
« 1 2
19 września 2010

Komentarze

29 XI 2011   02:46:41

Pamiętacie lektury z podstawówki lub gimnazjum, które nauczycielki języka polskiego próbowały w nas wmusić? A może jesteście jeszcze w tym wieku i nadal musicie zmagać się z czarną, nudną stroną naszego szkolnictwa? Tamte książki, które czytaliśmy z czystego obowiązku dłużyły się niezmiernie. Wielu nawet nie potrafiło przejść przez nie do końca. I ja też wiele razy poległam przy lekturach szkolnych. A choć ”Złodziej magii” należy do dzieł współczesnej lektorki i wyszedł w naszym kraju niemalże rok temu, nie można porównać go do ciekawszych pozycji, niż właśnie te z półek szkolnej biblioteki.

Conn jest sierotą, ulicznikiem i na dodatek drobnym złodziejaszkiem. Chłopiec kradnie,aby przeżyć. W mrocznej rzeczywistości, dzień, który nie różni się od wielu innych jest jednak dla niego tym, w którym zmienia się jego całe życie.Wyjmując z kieszeni Nevery’ego – potężnego maga, jego artefakt, któremu ten zawdzięcza moc, nawet nie wie, na jakie niebezpieczeństwo się pisał. Starzec w zasadzie jest zadziwiony, że jego locus magi calicus go nie zabił. Od tej chwili mag postanawia przyjrzeć się bliżej chłopcu, a widząc u niego potencjał i chęci, wziąć go na ucznia. W drodze do nowej przyszłości jest jednak jeden haczyk. Conn ma miesiąc, aby znaleźć swój kamień mocy. Wszyscy mistrzowie pomagają swoim protegowanym, jednak nauczyciel chłopca stawia go w tej trudnej sytuacji, że nie ma czasu, aby mu pomóc. W Wellmet dochodzi do spadku magii. Mężczyzna wrócił do miasta po dwudziestu latach banicji, aby dowiedzieć się co jest tego przyczyną.

Mogło by się wydawać, że dwa lata po wydaniu ostatniego tomu fenomenalnego cyklu o Hardym Porterze, to wystarczający czas, aby wejść na rynek z czymś podobnym, co mogłoby go zastąpić, przynajmniej młodszym czytelnikom. Niestety, ale choć w ”Złodzieju magii” mamy również powiązania uczeń – starszy mistrz, tak jak we wcześniej wspomnianej pozycji, do rewelacji J. K Rowling, Sarah Prineas daleko. Książka, owszem, otwiera przed nami swój własny wymyślony świat, pełen magicznych artefaktów i sympatycznego chłopca, jako postać główną, ale jest to tylko kilka zalet, pośród wielkiej gamy wad tej pozycji.

Przenieśmy się może do samego początku tytułu i tego, jak autorka postanowiła rozpocząć pierwszy tom serii. Conna poznajemy w momencie, kiedy szykuje się do spenetrowania zawartości kieszeni Nevery’ego. Chłopak znajduje magiczny artefakt,jest świadkiem tego, jak ten pulsuje magią w jego rękach, a potem zanim zdążymy nacieszyć się chwilą, oddaje go. Nie taki rozwój akcji sobie wyobrażałam. Spodziewałam się również, że potem cała książka będzie tętnić od tajemnic i dynamicznych chwil, jednak Sarah Prineas, jak mało kto, brnie grubą linią oporu, przed tym co najlepsze. Cała książka, choć ciężko to przyznać, jest gładka i (co jest wielkim zaskoczeniem dla mnie) nudna.

Conna i Nevery’ego można porównać do Harry’ego Pottera i Albusa Dumbledore’a, jednak jest to tylko powierzchowne porównanie. Sam Conn to ciekawski, inteligentny chłopiec, który chce zmienić swoje życie. Postać jest wielką tajemnicą, bo nie wiadomo, jaką przyszłość zgotowała dla niej twórczyni fabuły. Inaczej sprawy się mają, jeżeli chodzi o jego mistrza. Mężczyzna w cylindrze, o lasce, z długą brodą i krzaczastymi brwiami nie jest taki sympatycznym, jak byśmy chcieli. Z wszystkich postaci, to właśnie ten bohater denerwował mnie najbardziej i powodował, że mam o książce takie zdanie, a nie inne. Moja wizja mistrza i mentora jest taka, starszy pan - jeżeli już nim musi być – z wiedzą do przekazania i opiekuńczy. W tym staruszku tego nie znalazłam. Magowi nie zależało na swoim uczniu i nic nie wskazuje, aby to miało się zmienić. Jak sam czarodziej mówił, jego uczeń go denerwował pytaniami i wścibskim charakterem. Przez całą książkę miałam wrażenie, że ten człowiek nie ma szlachetnych zamiarów względem swoje ucznia, to sugerowało jego zachowanie.

Drugą rzeczą, która może nie być czytelnikowi w smak, to świat książki. Miasto Wellmet, aż do bólu przypomina Londyn, za dawnych czasów. Widzimy to w opisach,nazwach ulic oraz ilustracjach książki. Nie można, więc mówić o całkowitym tworzeniu świata powieści, jeżeli przypomina on już coś, co widzieliśmy. Ponadto nazwy zaklęć i artefaktów magicznych były do siebie niesamowicie podobne. Wszystkie niemal kończyły się na tą samą sylabę.

W tym wszystkim największą zaletę pełni fakt, że Conn uważał się za ucznia Nevery’ego, zanim ten w ogóle go nim mianował. Taka sytuacja, była bardzo ciekawa.Czytelnik wiedział, co jest grane, a główna postać nie. Wszystkie uczucia,których Conn nie mógł doznać na ulicy, a poznał je teraz również były sympatycznym zjawiskiem. Ze strony Nevery’ego oryginalna jest też przeszłość,którą zapewne potencjalny odbiorca będzie chciał poznać. To może popychać do dalszego brnięcia przez książkę.

Pod wspaniałą oprawą okładki, jak i ilustracjami, kryje się naprawdę mała oryginalna fabuła. Sarah Prineas nie doceniła chyba dzieci, dla których jest książka, co spowodowało, ze nie dała z siebie wszystkiego. Książce przydałoby się ostrzejszych pazurków, więcej szczegółów oraz postaci, bo tych jest naprawdę mało. Mimo wszystko wierzę, że tytuł znajdzie swoich adoratorów, szczególnie u młodszych czytelników. Dla osób szukających coś bardziej uniwersalnego proponuje serię ”Zwiadowcy”, tego samego wydawnictwa. Zbiór, chodź liczący sobie już kilka tomów, nadal jest oryginalny. Poza tym wierzę, że wydawnictwo Jaguar posiada w swoich archiwach lepsze pozycje, a ”Złodziej magii” to jedynie jedna czarna owca, na sto białych.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Esensja czyta: Styczeń 2011
— Jędrzej Burszta, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Marcin Mroziuk, Beatrycze Nowicka, Joanna Słupek, Agnieszka Szady, Monika Twardowska-Wągrowska, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski

Tegoż twórcy

Esensja czyta: Luty 2011
— Jędrzej Burszta, Miłosz Cybowski, Michał Foerster, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Daniel Markiewicz, Marcin Mroziuk, Mieszko B. Wandowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.