Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 16 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

S.A. Swann
‹Wilczy miot›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułWilczy miot
Tytuł oryginalnyWolfbreed
Data wydania9 listopada 2010
Autor
PrzekładMarek Pawelec
Wydawca Prószyński i S-ka
ISBN978-83-7648-504-1
Format384s. 125×195mm
Cena35,—
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Wilczy miot

Esensja.pl
Esensja.pl
S.A. Swann
« 1 2

S.A. Swann

Wilczy miot

Przyszło mu do głowy, że jeśli tu umarła, jego okropne, nużące zadanie skończy się i znajdą mu wreszcie coś innego do roboty. Ta myśl i towarzyszący jej przebłysk okrutnego optymizmu sprawiły, że jeszcze silniej odczuł wstrętny osad na duszy.
Jak strasznie byłoby umrzeć w takim miejscu!
Minęło kilka długich minut ciszy, zanim złamał swój pierwszy rozkaz.
– Halo? – zawołał po prusku. Oprócz kilku słów nie znał tego języka, zapytał więc po niemiecku: – Dobrze się czujesz?
Co za niedorzeczne pytanie, pomyślał, gdy nie uzyskał na nie odpowiedzi. On wcale się nie czuł dobrze, a przecież był strażnikiem.
Jednak co będzie, jeśli coś stało się więźniarce? Jeśli była tak ważna, czy nie powinien czegoś zrobić?
W zasięgu ręki miał sznur alarmowy. Gdyby go pociągnął, poruszyłby dzwon w strażnicy. I to właśnie powinien zrobić. Powinien zadzwonić na alarm.
A jeśli kobieta tylko śpi?
Barbarzyńscy towarzysze i tak patrzyli na Manfrieda z góry – jego niemiecka krew nie była dobrze widziana wśród prawie pogańskiej społeczności garnizonu. Jego służba już była nieprzyjemna. Naprawdę miałby dawać im faktyczny powód do pogardy? To byłoby czymś potwornym.
A niesłuszne dzwonienie na alarm byłoby nie tylko zawstydzające, mogłoby doprowadzić do nagany. Taki błąd mógł nie mieć związku z jego duszą, ale Krzyżacy stali się najlepszą w całym chrześcijańskim świecie organizacją wojskową, nie dzięki tolerowaniu tego rodzaju błędów, niezależnie od stojących za nimi dobrych intencji. Mógł stracić szansę służenia jako pełnoprawny żołnierz i długo pokutować na stanowisku strażnika więziennego.
Z drugiej strony, jeśli coś rzeczywiście się stało, to i tak mógł go czekać podobny los. Znał świat na tyle, by wiedzieć, że gdy zdarza się coś niefortunnego, stwierdzenie, że wypełniało się rozkazy, nie chroni przed pociągnięciem do odpowiedzialności.
Słyszał dobiegające z głębokiego mroku kapanie wody, niewiele głośniejsze od własnego oddechu. Cisza była aż ciężka.
Musiał się dowiedzieć, co dzieje się w celi.
Złamał więc zakaz.
Cela znajdowała się na końcu korytarza, w cieniach wąskiego podziemia, gdzie prawie nie sięgało migotliwe światło latarni. Drzwi wykonano z dębu wzmocnionego żelazem. W całym stołpie solidniejsze były tylko główne wrota.
Stanowisko wartownika oświetlały dwie latarnie. Manfried zdjął jedną z mosiężnego haka i ruszył sklepionym korytarzem. Żelazne okucia drzwi zbrązowiałe od rdzy, ćwieki miały główki wielkości jajek. Na wysokości oczu umieszczono mały, żelazny judasz. Płaski pas metalu opierał się próbom odsunięcia, zgrzytając metalicznie w sposób, od którego Manfrieda rozbolały zęby. Płatki rdzy ubrudziły mu dłonie, nadając im wygląd jak od jakiejś bagiennej choroby.
Czy nikt tego w ogóle nie używa?
Popatrzył przez prostokątne zakratowane okienko szerokie zaledwie na dwie dłonie. Cela była pogrążona w mroku.
– Halo? – zawołał w ciemność, najpierw po prusku, potem po niemiecku.
– Proszę, pomóż – przemówiła ledwie słyszalnie po niemiecku.
Manfried uniósł latarnię, otwarł zasłonę najszerzej, jak potrafił, i przystawił światło do otworu, usiłując rozjaśnić celę po drugiej stronie drzwi.
Patrzył do środka przez dłuższą chwilę.
– Słodki Jezu! – wyszeptał.
W nieczystościach niestosownych nawet dla rzeźni leżała twarzą w dół młoda kobieta. Była naga, z gładką białą skórą pokrytą wstrętnym brudem, z długimi włosami, kiedyś pięknymi, teraz zlepionymi w strąki przez zaschnięte paskudztwa.
Manfried uznał, że może mieć siedemnaście, najwyżej osiemnaście lat. Tyle co jego siostra.
Poruszyła się, uniosła twarz do światła.
– Proszę, odrobinę wody.
Patrząca na niego spod brudu twarz była gładka, niepobrużdżona czasem ani pracą.
Ta dziewczyna musiała być szlachetnie urodzona. Świadczyły o tym jej gładkie dłonie i twarz. Nawet jego siostra, dobrze wydana za mąż, miała dłonie twarde od pracy, której wymagało utrzymanie małego domu nie dość bogatego, by posiadać służbę.
– Oni ci niczego nie dali? – Manfried wymamrotał bardziej do siebie niż do więźniarki. Wyglądało na to, że dziewczyna go nie słyszy. Miała nieobecne spojrzenie, a w intensywnie zielonych oczach pustkę.
Lewą nogę trzymała z tyłu, a jej kostka była usmarowana krwią i rdzą w miejscu, gdzie kajdany otarły ją do żywego ciała. Krwi było mnóstwo. I smrodu. Stopa nabrzmiała od infekcji leżała pod dziwnym kątem. Pewnie z powodu złamanej kości.
Zaszokowany Manfried nie uświadomił sobie, że nie słyszał, by dziewczyna krzyczała z bólu.
– Na Boga – szepnął – czy zakon nie ma w nazwie Szpitala Najświętszej Marii Panny? Nawet nieskruszonego poganina nie powinno się pozostawić z ranami bez pomocy.
Metalowa obejma na nodze połączona była z żelaz­nym łańcuchem, który wyglądał, jakby stworzono go z myślą o dźwiganiu zwodzonego mostu twierdzy, a nie zatrzymania dziewczyny. Pomimo wagi łańcuch był napięty, prowadząc do potężnej klamry wbitej w podłogę celi. Samo potknięcie się przy tej masie mogło wystarczyć do złamania nogi. Sądząc po wyglądzie rany i osłabieniu więźniarki, musiało to nastąpić kilka dni temu.
Manfried uważał się za twardego, nigdy nie krzywił się z powodu bólu czy krwi, nie przerażały go donośne krzyki bojowe. Ale to?
Tak nie traktuje się kobiety.
W końcu byli chrześcijanami, powinni być lepsi od wyznawców bożków, lepsi od ludzi poświęcających swoje kobiety i niemowlęta demonicznym bogom, lepsi od ludzi żerujących na słabszych, poganach i chrześcijanach, by cieszyć się ich cierpieniem.
Teraz jednak przed oczyma nie miał dzieła chrześcijanina.
Nie potrafił nazwać czegoś tak potwornego, jednak był pewien, że dokonali tego ci na wpół pogańscy Prusacy. Jego pogarda dla nich przerodziła się w nienawiść.
– Przyniosę ci trochę wody.
Manfried zapomniał o rozkazach. Był żołnierzem zakonu krzyżackiego, ale był też człowiekiem.
II
Sierżanta Güntera Sejoda, dowodzącego garnizonem Zakonu Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie w Johannisburgu, obudziło bicie dzwonu. Potrzebował chwili, by zrozumieć, co się dzieje.
Więźniarka!
Żołnierze w koszarach już zaczynali się podnosić, gdy Günter zerwał się z miejsca i pobiegł, omijając prycze. W duchu równocześnie modlił się do Jezusa Chrystusa i starego boga Perkuna. Błagał obu, by nie były to drzwi celi, by dzwonienie wynikło tylko z jakiejś mechanicznej usterki. Może szczur zaczął gryźć linę dzwonu, a może została przypadkowo pociągnięta przez podwładnego ze słabym pęcherzem, który nie potrafił powstrzymać się do jutrzni.
– Nie! – wyszeptał Günter, wybiegając przez drzwi.
Po drugiej stronie korytarza w ścianie znajdowała się nisza, przez którą przebiegało kilka lin; pociągnięcie tej ogłaszało powszechny alarm, tamtej wzywało na kompletę, a tej z kolei obwieszczało otwarcie drzwi celi na najniższym poziomie lochów.
Ta ostatnia lina wciąż się poruszała, szarpana w górę i w dół, powodując nierówne dzwonienie w górze.
To nie był przypadek ani podgryzanie przez szczura.
Ktoś złamał srebrne pieczęcie komtura krajowego Erharda i zaczął otwierać drzwi. Günter chwycił linę i zadzwonił na alarm.
Jezu Chryste, ojcze Perkunie, miejcie dla nas litość…
Miał wrażenie, że jak zwykle modli się do głuchych bogów.
• • •
Drzwi były bardzo ciężkie. Manfried musiał zaprzeć się całym ciałem. Dopiero po kilku minutach rozchylił je na tyle, że możliwe stało się przejście i wpuszczenie odrobiny światła.
Postawił latarnię tuż za progiem – miał dość rozsądku, by nie zabierać pojemnika z płonącym olejem w zasięg rąk więźniarki, mimo że była tak słaba. Kierując się tą samą logiką, odłożył swój miecz, klucze i bogato zdobiony srebrny sztylet, wręczony mu przez sierżanta w imieniu komtura krajowego Erharda.
Sztylet z wygrawerowanymi słowami łacińskich psalmów był niepokojąco kosztowny. Manfried wiedział, że stacjonujący tu żołnierze, bracia w okresie próbnym, pragnący naśladować wojowniczych mnichów zakonu, niepokoili się, otrzymując tak wyszukaną broń.
Nic go nie obchodziły eleganckie zdobienia ani cenny metal, bardziej martwił fakt, że srebro to kiepski materiał na broń. Gdyby spodziewał się brać udział w jakiejś walce, może przejąłby się tym na tyle, by poruszyć tę sprawę z sierżantem, jednak wydawało się to tak mało prawdopodobne, że równie dobrze mogliby go uzbroić w kiełbasę.
Bez lampy, sztyletu i miecza – do celi zamierzał wnieść tylko cynowy kubek z wodą.
Po otwarciu drzwi na dostateczną szerokość schylił się po kubek. Wtedy zobaczył, czemu tak trudno było mu przesunąć drzwi. Coś tam utknęło, zostało przeciąg­nięte po kamieniach, pozostawiając jasnoszary ślad. Musiał to być jakiś miękki metal, może ołów.
– Proszę…!
Dziewczyna odezwała się nieco mocniejszym głosem. Patrzyła na niego lśniącymi zielonymi oczami i dostrzegł, że pod pokrywającym ją brudem jest całkiem ładna. Łzy wymyły na jej policzkach ślady czystej bieli i gdy się dźwignęła, złożyła ręce, zasłaniając nimi nagie piersi.
Manfried pomyślał, że ona pewnie się go boi. Mogła uważać, że przyszedł tu, by ją wykorzystać.
Wyciągnął w jej stronę kubek.
– Przyniosłem ci trochę wody.
Pociągnęła nosem, jakby się obawiała, że zaprawił wodę czymś szkodliwym. Ale potem się uśmiechnęła. Miała drobne i równe białe zęby – pewny znak szlachetnego urodzenia.
– Dziękuję – szepnęła, wyciągając rękę.
Musiał zrobić kilka kroków w jej stronę, ponieważ łańcuch nie pozwoliłby jej sięgnąć tak daleko. Właściwie to gdy się poruszyła, złamana noga pozostała bezwładna. Skrzywił się, choć dziewczyna nie okazała bólu.
Kiedy podszedł, ujęła jego dłoń. Radość, którą zobaczył w jej uśmiechu, była olśniewająca.
– Manfried! Na wszystkie świętości, uciekaj z tej celi!
Słysząc głos sierżanta Güntera, Manfried poczuł potężną falę wściekłości. Odwrócił się, wciąż trzymany za rękę przez dziewczynę.
– Ty poganinie! Tak traktować kobietę…
Wściekłość przerodziła się w zmieszanie, gdy zobaczył w korytarzu za drzwiami sześciu żołnierzy w kolczugach i hełmach, z bronią w rękach. Żołnierze tłoczyli się z niepewnym wyrazem twarzy, jakby nie bardzo wiedzieli, po co ich tu ściągnięto. Jednak w oczach sierżanta zobaczył coś, czego się nie spodziewał.
Strach.
Dziewczyna mocniej ścisnęła jego rękę, tuż powyżej nadgarstka. Puścił kubek i spojrzał w dół. Pociągnęła go do siebie, jakby chciała coś powiedzieć. Położyła drugą dłoń na jego piersi i znowu uśmiechnęła się do niego.
– Manfried, uciekaj stamtąd na…
Dłoń na piersi pchnęła go i Manfried poczuł nagły, wstrząsający ból. Padając, sięgnął do swej ręki…
Ale poczuł tylko pusty rękaw kolczugi.
Kobieta stała obok. Odrzuciła jego oderwaną prawą rękę.
Manfried czuł, że życie z niego wycieka przez ranę w barku. Niewyraźnie usłyszał, jak Günter wrzeszczy na swoich ludzi, potem dobiegły go stękania i zgrzyt metalu.
Nic nie rozumiejąc, wbił wzrok w więźniarkę.
Pod jej bladą skórą poruszały się mięśnie niczym liny, ciało pociemniało. Dłonie wykręciły się, paznokcie zakrzywiły w szpony. Twarz ze ślicznym uśmiechem rozciągnęła się w obrośnięty rudym futrem pysk.
Jednak wilczy demon cały czas patrzył na niego tymi samymi oczami.
– Ja tylko… – wydusił z siebie.
Uderzyła łapą, pozbawiając go świadomości.
• • •
koniec
« 1 2
23 grudnia 2010

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Zgwałćmy sobie wilkołaka
— Magdalena Kubasiewicz

Tegoż twórcy

Kotlet odgrzewany dwa razy
— Magdalena Kubasiewicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.