Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Michael Marcus Thurner
‹Podróż Turila›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułPodróż Turila
Tytuł oryginalnyTurils Reise
Data wydania24 lutego 2011
Autor
PrzekładKatarzyna Sowa, Michael Sowa
Wydawca Prószyński i S-ka
ISBN978-83-7648-635-2
Format416s. 125×195mm
Cena36,—
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Podróż Turila

Esensja.pl
Esensja.pl
Michael Marcus Thurner
1 2 »
Przedstawiamy fragment powieści Michaela Marcusa Thurnera „Podróż Turila”. Książka ukaże się nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka.

Michael Marcus Thurner

Podróż Turila

Przedstawiamy fragment powieści Michaela Marcusa Thurnera „Podróż Turila”. Książka ukaże się nakładem wydawnictwa Prószyński i S-ka.

Michael Marcus Thurner
‹Podróż Turila›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułPodróż Turila
Tytuł oryginalnyTurils Reise
Data wydania24 lutego 2011
Autor
PrzekładKatarzyna Sowa, Michael Sowa
Wydawca Prószyński i S-ka
ISBN978-83-7648-635-2
Format416s. 125×195mm
Cena36,—
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
1. Najazd
Zituyn wyciągnął właśnie swoje korzenie, żeby zeskrobać z nich warstwę dokuczliwych pasożytów, kiedy coś z łomotem uderzyło o ziemię. Impet, gwałtowny wstrząs i podmuch ciepłego powietrza o mało nie powaliły go z odnóży.
Coś?!
Zituyn był zwykłym korzeniowym kopalniakiem i nie rozumiał zbyt wiele z bałaganu wielkiego dalekiego świata. Pracował dniami i nocami, aby zapewnić sobie i swojej rodzinie jako taki standard życia, a raz w roku móc pobyć w uzdrowisku i zażyć kąpieli na grzęzawiskach Twarocha. A to tutaj – hałas, wzniecone tumany ziemnego pyłu i przeczucie obecności czegoś obcego, wwiercającego się w opokę jego bytu – irytowało.
Zostawił robaki w spokoju i niezdecydowanym krokiem podszedł do miejsca uderzenia. Znajdowało się w samym środku jego plantacji. W powietrzu fruwały masy suchego piachu, osadzając się powoli na jego gałęziowych bruzdach i wnikając w najmniejsze nawet zakamarki ciała. Ale zaraz zadął wschodni wiatr, który zmiótł kotłujący się pył, ukazując zarys obcego obiektu. Była nim prostokątna, połyskująca, o grubości korzenia płyta z białym tłoczeniem na miedzianoczerwonej powierzchni. Biło od niej gorąco; wokół jej ostrych obrzeży pełgały języki ognia. Nie oszczędziły pnących pędów jego ovenchunków i liści tych smakowitych jarzyn.
– Co, na korzenność boską…!
Klnąc na czym świat stoi, Zituyn biczował ziemię w miejscu pożaru, aby zapobiec rozprzestrzenianiu się płomieni. Nie było to łatwe; buchający z płyty żar odczuwał w najdrobniejszym listkowym nerwie.
– Funtarin! Epeskoar! Ditrik! – zawołał, jednak nie pojawił się żaden ze żniwiarzy. Z pewnością cała trójka chłodziła teraz swoje gałęzioramiona w pobliskim bajorku, zamiast oddawać się pracy. Musiał zająć się tym dramatem samodzielnie.
Skwar stopniowo ustępował. Zituyn ostrożnie podszedł bliżej i zapukał w metal. Zobaczył na powierzchni swoje odbicie, nieco pofałdowane i zniekształcone, które powielało jego ruchy. Z kilkusekundowym opóźnieniem.
Cofnął się, wystraszony. To coś pochodziło z kosmosu! Słyszał, że niektóre kosmiczne pojazdy otacza cienka warstwa czasowej dylatacji, a do woscylowania się w teraźniejszość planetarnego anturażu potrzebowały kilku chwil.
Dotknął tego. Czy istniało niebezpieczeństwo… jakiejś infekcji?
Zituyn koniecznie potrzebował kogoś, kto mógłby mu powiedzieć, co trzeba czynić. Teraz, natychmiast. Zanim zrobi jakiś błąd. Zapuścił swój korzeń główny głęboko w ziemię, tak głęboko, że wyczuł włókno starej, lecz mimo wszystko jeszcze wzorowo funkcjonującej, sieci informacyjnej. Przeniknęły go łagodne wibracje. System nie był zbyt przeciążony, więc wiadomość Zituyna została wysłana bezzwłocznie.
Metalowy przedmiot zaczął się otwierać.
Najpierw odskoczyła jedna płytka, na pierwszy rzut oka cieńsza niż liść, na bok, z prawej strony. Z takim impetem, jak gdyby ważyła więcej niż stalowy dźwigar. Kolejna upadła z lewej, następna w kierunku Zituyna. Pojedyncze elementy osłony rozkładały się jak płatki kwiatu, coraz szybciej i szybciej, aż wokół pierwotnego prostopadłościanu powstało obszerne metalowe pole. Jego części przylegały do siebie tak dokładnie, że nie można było dostrzec między nimi żadnego odstępu. Wydawało się jednak, że wyjściowy kształt nie stracił nic ze swojej substancji.
Strach Zituyna przerodził się w panikę. Zmuszony był się wycofać, inaczej zostałby przywalony metalowymi płytami. Napiął korzenioramiona, wytężył swój korzeniowy wzrok i udało mu się zdążyć na czas. Pędził jak szalony, aż znalazł się w końcu poza kamienną granicą ovenchunkowego poletka. Płyty uderzały w skalne bloki, miażdżąc je na proch. Zituyn gnał przed siebie ile sił w korzeniach.
Po pewnym czasie za jego plecami zapanował spokój. Przebiegł jeszcze kawałek, zanim odważył się zatrzymać, i niezwłocznie przefiltrował przez otwory chłonne potrzebną mu dawkę tlenu. Zebrał się na odwagę i się odwrócił. Przed nim rozpościerała się metalowa lśniąca płaszczyzna w kolorze ponurej czerwieni, o powierzchni hektara z okładem.
Panującą ciszę dałoby się kroić nożem. Żaden ptak nie odważył się zaświergotać, wiosenne roje muszek owocowych, największa zmora plantacji Zituyna, też zdążyły się już ulotnić. Pod nogami kopalniak poczuł odnogi systemu korzeniowego należącego do grupy drzew, która osiedliła się za najbliższym wzgórzem. Przyjaciele zza miedzy znieruchomieli, popadli w pewien rodzaj stazy, nie przyjmowali z gleby pożywienia. Nagły spokój wzbudził u Zituyna lęk większy niż wszystko, co wydarzyło się wcześniej. Nawet odwieczny wiatr przeobraził się w matowy, ledwie słyszalny szelest.
Z samego środka metalowego pola poczęła wynurzać się jakaś sylwetka. Humanoidalne ciało opływała substancja podobna do rtęci. Postać rosła w oczach, wschodziła na powierzchni metalu niczym roślina, drwiąc sobie z praw przyrody. Z niczego powstało coś – bulwiasty obiekt, podobny do kiełka ovenchunka.
Zituyn obserwował to zjawisko ze zdrętwiałymi ze strachu gałęziami. Zdawał sobie sprawę, że powinien podnieść alarm, jednak zabrakło mu sił. Z grudy, która akurat zaczęła się uwalniać spod rtęciowej powłoki, wystrzeliła wiązka unieruchamiających go promieni. Owa istota zmuszała go po prostu do pozostawania w bezruchu. Zituyn stał niczym sparaliżowany. Wszelkie drgnienie, wszelka sensowna myśl były niedozwolone.
Przypominająca gazę skóra opadła, jednocząc się z tajemniczym metalem. Twór zachwiał się lekko. Otrząsnął przerzedzone futro z wilgoci, postawił ostrożnie kilka kroków, poruszając głową we wszystkich kierunkach. Sprawiał wrażenie przysadzistego i muskularnego, emanował arogancją i agresją.
W pierwszej chwili zignorował kopalniaka. Wyglądało na to, że węszy za czymś innym. Jego naznaczony głębokimi nacięciami nos wystawał spomiędzy dwojga wybałuszonych krwistoczerwonych oczu. Wdechom i wydechom istoty towarzyszyło dziwne charczenie, jak gdyby brakowało jej dostatecznej ilości tlenu. Ociężale stawiała kroki, których odgłos wzmagały metalowe płyty. Skinieniem szponiastej dłoni przywołała okrągły przedmiot. Był to pulpit błyskający jaskrawymi przełącznikami, ponad którymi szybko wirowało coś w rodzaju parabolicznej anteny.
Muszę stąd uciec, pomyślał Zituyn. Teraz. Póki mnie jeszcze nie widzi, póki nie zwraca na mnie uwagi.
Z wysiłkiem wyciągnął z gleby swoje korzenie, starając się pokonać przeklęty skurcz w członkach. Serce, wspomagane energią z fotosyntezy, pompowało krew w każdy zakamarek jego zahartowanego przez lata ciężkiej pracy ciała. Udało mu się postawić krok, a potem jeszcze jeden. Musi przedostać się za wybrzuszenie terenu przesłaniające widok na jego zagrodę. Tam będzie się mógł rzucić się na ziemię. Będzie poza zasięgiem tej okropnej istoty. Będzie mógł przywołać pomoc.
Trzeci i czwarty krok. Tylko nie patrzeć w stronę nieznajomego… Nie poddać się wpływowi jego jaźni… Oddalać się, coraz bardziej się oddalać…
Rozległ się dźwięk.
Przenikliwy, wzbudzający trwogę. Zituyna nagle opuściła odwaga. Ponownie zapuścił korzenie w żyzną słodkawą glebę, nadającą się pierwszorzędnie pod uprawę wszelkich warzyw. Zaczepił je o podziemne kamienie. Był zbyt słaby, aby jeszcze raz spróbować dosięgnąć sieci.
– …ój!
Znany mu już koszmarny dźwięk zwerbalizował się i Zituyn zrozumiał skierowane do niego polecenie.
– Stój!
Rozkaz. Któremu nie potrafił się przeciwstawić.
Nie odważył się podnieść wzroku. Skoncentrował się na leżącej obok grudce ziemi. Na swojej ziemi, na sensie i celu swojego życia. Jeśli dotykał ziemnego gruntu, a nie tego wstrętnego sztucznego podłoża, wszystko było jeszcze w porządku.
Twór opuścił dziwaczną metalową powierzchnię i stanął na ziemi. Dla Zituyna takie dotknięcie opoki Domiendramu równało się karygodnemu świętokradztwu.
– Patrz na mnie! – powiedział bezkorzeniowiec.
Zituyn nie znalazł naprędce żadnego wypróbowanego środka, za pomocą którego mógłby oprzeć się rozkazowi. Podniósł swój konar zmysłów i spojrzał w potworną twarz przybysza, zdominowaną przez usta z licznymi rzędami spiralnych, sięgających głęboko w otchłań gardła zębów. Każde charczące tchnienie nadymało pomiędzy nimi cienkie membrany z miękkiej tkanki.
– Jest tutaj! – stwierdził nieznajomy. – Gdzie?
Co za dziwne i głupie pytanie? – Nie wiem, o co ci chodzi…
Istota stojąca przed kopalniakiem wydobyła zza pasa okalającego biodra jakiś pręt, zwieńczony na jednym z końców wiązką cienkich rzemyków. Błyszczały w promieniach spokojnego wiosennego słońca. Obcy wzniósł go ponad głowę, a następnie z całej siły zamachnął się, uderzając Zituyna w jego lewe odnóże. Rozległ się wyraźny świst.
1 2 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

… i półtora metra mułu
— Beatrycze Nowicka

Podróż Turila – fragment 2
— Michael Marcus Thurner

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.