Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 16 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Michael Marcus Thurner
‹Podróż Turila›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułPodróż Turila
Tytuł oryginalnyTurils Reise
Data wydania24 lutego 2011
Autor
PrzekładKatarzyna Sowa, Michael Sowa
Wydawca Prószyński i S-ka
ISBN978-83-7648-635-2
Format416s. 125×195mm
Cena36,—
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Podróż Turila

Esensja.pl
Esensja.pl
Michael Marcus Thurner
« 1 2

Michael Marcus Thurner

Podróż Turila

Drzewiaste ciało rozłamało się, poszło w rozsypkę. Zituyn upadł na bok. Z otwartej rany wypłynęła żywiczna krew. Ból był nie do zniesienia. Zawładnął całym ciałem kopalniaka, pozbawił sił, nie pozwolił krzyknąć. Wiązka rzemieni, przewodząca elektryczne impulsy, z łatwością rozcięła ciało, jak gdyby składało się ono wyłącznie z suchych gałązek.
– Gdzie to jest? – powtórzył włochacz.
Zituyn nie był w stanie dać jakiejkolwiek odpowiedzi. Leżał na szczątkach czegoś, co kiedyś nazywał swoją nogą, i nie chciał uwierzyć w to, co mu się właśnie przydarzyło.
Nowe uderzenie. Od pnia odpadło kilka gałęzi, ponownie trysnęła krew. Już wiedział, że jest stracony. Członkowie jego społeczności byli raczej odporni; niewielu drapieżnikom wśród zwierząt czy roślin udawało się przedostać przez korę i wgryźć w położony pod nią miąższ mięśni. Ale wystarczała otwarta rana, żeby mała utrata krwi oznaczała koniec. O ile nie udawało się natychmiast założyć opatrunku.
– Gdzie jest?
Po raz trzeci to samo bezsensowne pytanie. Obcy chyba nawet nie liczył na odpowiedź. Pochylił się nad Zituynem, wymacał swoimi wiotkimi palcami skraj rozciętej tkanki i ścisnął wystające końcówki nerwów. Graniczący z obłędem ból spowodował, że kopalniak nie zapanował nad zwieraczami. Ziemia wokół zwilgotniała, nastąpiły ostatnie skurcze korzeni. Ostatnią siłą woli Zituyn zaczepił się nimi o podziemną skałę. Jeszcze przez chwilę przytrzymać się życia, ostatni raz poczuć jeszcze siebie samego! – Odnajdziemy – usłyszał głos swego mordercy. – Znajdziemy to. Tym razem tak. Z pewnością.
Zmysły Zituyna stopniowo odmawiały posłuszeństwa, jedynie wzrok funkcjonował jeszcze jako tako. Włochacz spojrzał na niego po raz ostatni. Po czym odwrócił się i skierował z powrotem w stronę metalowej powierzchni, z której dopiero przed kilkoma chwilami się wyłonił. Na pokonanego kopalniaka nie zwracał uwagi.
W Zituynie natomiast wzbierała złość. Dźwignął się z trudem, zbierając resztki sił, zdumiony faktem, że jeszcze tyle ich posiada. W ten sposób nie zakończy żywota, o nie! Wyciągnął z ziemi najdłuższy ze swoich korzeni i zamachnąwszy się z całej siły, zdzielił nim swojego przeciwnika po plecach. Włochata, najwyraźniej napięta do granic możliwości, skóra pękła z jękiem. Krew chlusnęła na wszystkie strony. Z boku intruza wydostały się na zewnątrz trzewia, zielone i śmierdzące, oraz dziwny przedmiot. Coś o kształcie niewielkiej butli, otoczonej siatką, w której wnętrzu znajdował się obiekt sprawiający wrażenie, jakby się skurczył.
Zituyn nie był w stanie jasno ocenić sytuacji. Widział, ale nie pojmował. Jego własna nadchodząca śmierć wydała mu się taka… Taka niesprawiedliwa i pozbawiona wszelkiego sensu! Czego szukał ten stwór na Domiendramie? Dlaczego zabijał bez podstaw? Dlaczego niektóre jego organy zamknięte były w jakiejś dziwacznej butli, niczym zawekowane owoce?
Włochacz przyjrzał się ranie. Najspokojniej w świecie, jak gdyby w ogóle go nie obchodziła. Wtem jednym ruchem wyrwał butlę, ciągle jeszcze połączoną z resztą ciała, i wepchnął ją do plecaka. Rozlała się kolejna struga posoki, ciemnej i gęstej. Po krótkiej chwili upływ krwi ustał samoczynnie, tworząc wzdłuż tułowia i uda intruza napęczniałą skorupę.
Obcy oddychał ciężko; odwrócił się w stronę Zituyna. Błyskawicznym ruchem chwycił go za wijące się gałęzioramię, wyrwał je z pnia bez trudu i odrzucił na bok.
Ten ból nie wydał się już Zituynowi nie do zniesienia. Stanowił jedynie dodatkową falę w oceanie męki, po którym kopalniak dryfował bez celu. O wiele gorsze były mdłości. Chciał zwymiotować, ale nie miał już na to siły ani woli.
Strach przed okrutnym wrogiem nie miał już nad nim władzy. Zituyn z utęsknieniem oczekiwał spokoju, zagłębienia się w ukochanej glebie. Jego ciało stanie się nawozem, wkrótce odda ziemi to, co latami od niej przyjmował. Po nim nadejdzie ktoś inny. Będzie kontynuował jego dzieło… Wyhoduje nową generację warzyw liściastych.
Włochacz nie zwracał już na niego uwagi. Znajdował się teraz tuż przy metalowych płytach, które podlegały kolejnej metamorfozie, tworząc zupełnie nową jakość. Boczne ściany strzelały w górę, coraz szybciej i szybciej, w tempie jak podczas pierwszej przemiany. Powstawała budowla, prostopadłościenna bryła, o brzegach i rogach ostrych jak brzytwa. Ta dziwaczna konstrukcja pięła się w zawrotnym tempie w stronę powoli ciemniejącego nieba.
Zituyn obserwował swego mordercę, oczekującego przed ostatnią pozostałą bramą obiektu, z malejącym zainteresowaniem. We wnętrzu budowli, na podłodze, dostrzec można było kolejne zmarszczenia, jakby ktoś dotknął powierzchni rtęci. One również stawały się po chwili żywymi istotami, których świszczący oddech słyszalny był z daleka. Gdy tylko odrastały od podłogi, wydostawały się przez wyjście na zewnątrz, dołączając do poprzedników.
Rozmawiały, a Zituyn starał się pochwycić jakieś zrozumiałe słowa. Ale dobiegające go szelesty i posykiwania nie miały nic wspólnego z jakimkolwiek znanym mu językiem.
Zakasłał, a z jego ust wydostał się ciemnozielony śluz. Niebo nadal było zaciągnięte ciemnością; chmury nadchodziły znad północnych gór. Odgłosy grzmotów towarzyszyły pierwszym błyskawicom, ozdabiającym firmament przerażającym, choć pięknym wzorem.
Z Zituyna nieodwołalnie uchodziło życie. Tracił świadomość, plątały mu się wspomnienia ze spełnionego, lecz zbyt krótkiego życia.
Wraz z nimi, gdzieś z zakamarków podświadomości, powróciła zarejestrowana dawno temu informacja. Chodziło o pewną populację włóczęgów Łysego Wora, nazywanych powszechnie Kitarami. Jej przedstawiciele pojawiali się znienacka, paląc i niszcząc, niesieni niesamowitą wściekłością, która była chyba ich jedyną motywacją. W ogniu Kitarów kończyły swą egzystencję miasta, kontynenty, planety, a nawet całe układy słoneczne.
Zaczynała się burza. Ciężkie krople spadły na Zituyna, przynosząc mu odrobinę ulgi. Jego palcokiełki wyczuły we wnętrzu ziemi nowe życie. Bycie świadkiem powstania nowego cyklu wydało mu się pocieszające. Wszystko się kończy, ale i wszystko zaczyna się na nowo.
Czyżby?
Konstrukcja Kitarów była ukończona. Znikała wysoko w niebie, przesłaniając Zituynowi niemal cały horyzont. Wychodziły z niej anteny, niczym przeolbrzymie igły. Przyciągały błyskawice rozświetlające czerwonawe ściany budowli. Wyładowaniami energii delektowało się co najmniej dwadzieścia obcych istot. Ich ciała rozjarzały się i gasły, co jakiś czas słychać było mimowolnie pojękiwania. Poddawali się wpływowi burzy z dziwnym pomieszaniem lubieżności i wstrętu.
Serce Zituyna nie chciało przestać bić. Dlaczego zmuszony był oglądać to wszystko? Dlaczego śmierć nie chciała go zabrać z tego świata i uwolnić od cierpienia?
Zaczął bełkotać starą modlitewną mantrę. Słowa, dawno temu wyrugowane z pamięci, zapomniane, dodawały otuchy…
Ponad nim zionął żarem wystrzelony promień. Spalił drzewa, wzgórze, znajdujące się za nim domy, stopił skały i kamienie. Porośnięta niegdyś bujnie kraina stała się w jednej chwili kupą żużlu i popiołu, na której nic już więcej nie urośnie…
Zituyn umarł w poczuciu, że Kitarzy opuścili okolicę. Lecz oni odeszli, aby dokonać dzieła zniszczenia Domiendramu. Wszystkie cykle życiowe planety czekał nieuchronny koniec.
koniec
« 1 2
31 stycznia 2011

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

… i półtora metra mułu
— Beatrycze Nowicka

Podróż Turila – fragment 2
— Michael Marcus Thurner

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.