Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 13 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Reginald Hill
‹Okrutna miłość›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułOkrutna miłość
Tytuł oryginalnyA Killing Kindness
Data wydania23 lutego 2011
Autor
PrzekładWojciech Szypuła
Wydawca Nowa Proza
CyklDalziel & Pascoe
ISBN978-83-7534-033-4
Format336s. 125×295mm
Cena35,—
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Okrutna miłość

Esensja.pl
Esensja.pl
Reginald Hill
« 1 2 3 »

Reginald Hill

Okrutna miłość

– Nie, panie inspektorze. To magnetofon mojego siostrzeńca. Zepsuł się, więc zawiozłem go do naprawy.
– Bardzo to miłe z pańskiej strony – przyznał Dalziel z aprobatą. – Do serwisu?
– Niezupełnie, panie inspektorze. – Wield niespokojnie przestąpił z nogi na nogę. – Percy Lowe naprawia radia w naszych radiowozach. Zna się na takim sprzęcie.
– Jasna sprawa… I na pewno zrobił to własnymi narzędziami, w czasie wolnym od pracy.
– Panu też kiedyś naprawił czajnik elektryczny – wtrącił Pascoe.
Dalziel przysunął się do biurka i poczochrał się brzuchem o kant blatu.
– No to posłuchajmy, co duchy miały do powiedzenia – zaproponował.
Słuchając nagrania, na bieżąco śledził sporządzony przez sierżanta zapis.
– No i pięknie… Bardzo nam to pomogło. Warto było się postarać. Myśmy tu sobie wykombinowali, że Brendę Sorby zamordowano po zmroku, a tymczasem cały czas ­świeciło słońce. W dodatku wydumaliśmy, że ktoś ją wrzucił do starego kanału, który jest tak zamulony, że nawet Judasz Iskariota mógłby w nim chodzić po wodzie, gdy w rzeczywistości chodziło o krystalicznie czysty strumień, w którym wprost roi się od pstrągów.
– Panie inspektorze… – próbował mu przerwać Pascoe, ale sarkazm Dalziela bynajmniej się jeszcze nie wyczerpał.
– W takim razie, sierżancie, nie pozostaje nam nic innego, jak wytypować najbardziej prawdopodobne miejsce gniazdowania albatrosów w Yorkshire. Albo może kondorów. Czy to nie kondory widziano niedawno, jak przysiadły na hałdzie żużlu niedaleko Barnsley? Ależ tak, naturalnie! A te ciemnoskóre skurczybyki to na pewno górniczy związkowcy po wyjściu z kopalni.
Pascoe się roześmiał – nie dlatego, że rozbawił go „żart” podinspektora, ale z ulgi, że mówiąc w ten sposób, Dalziel wprowadzał się w dobry nastrój. Znali się od lat i z biegiem czasu wykształcił się między nimi specyficzny amalgamat emocji i zachowań, w którym niepoślednią rolę odgrywała zdrowa ostrożność.
– No dobrze, Peter, mniejsza o te brednie… Co naprawdę się dziś wydarzyło?
– Niewiele. Chodzimy po domach i wypytujemy ludzi, ale domy powoli nam się kończą.
– A ten chłopak? Co z nim?
– Tommy Maggs? Dzisiaj znów się z nim spotkałem, kiedy sierżant poszedł do Sorbych. I też niewiele wskórałem. Upiera się przy swojej wersji. Jest bardzo spięty, ale to zrozumiałe.
– Niby dlaczego?
– No wie pan, zamordowali mu dziewczynę, policja przepytuje go dwa razy dziennie…
– No tak… – przytaknął z powątpiewaniem Dalziel. Spojrzał na zegarek. – Powiem ci, co zrobimy. Jak się miewa twoja żonka?
Ellie, żona Pascoe, była w piątym miesiącu ciąży z ich pierwszym dzieckiem.
– Dobrze. Wszystko w porządku.
– To świetnie. Tego ci właśnie trzeba, Peter: dzieciaka w domu. To cię ustatkuje. – Dalziel pokiwał z namaszczeniem głową, jak średniowieczny biskup besztający młodego, rozhukanego giermka. – Mój zegarek sugeruje, że „Black Bull” jest już otwarty, więc skoro w domu wszystko gra, dam ci się zaprosić na piwo.
– Z przyjemnością, panie inspektorze. Ale tylko na jedno.
– Nie bądź taki nieśmiały, możesz mi postawić, ile zechcesz.
Mijając Wielda, Dalziel szturchnął go palcem pod żebro.
– Na waszym miejscu, sierżancie, też bym poszedł – powiedział. – Kto wie, może i my zainteresujemy się spirytyzmem. – Parsknął śmiechem i wyszedł.
Pascoe i Wield pocierpieli chwilę w milczeniu, a potem ruszyli za inspektorem.
Rozdział 2
Brenda Sorby była trzecią ofiarą morderstwa w czasie niespełna czterech tygodni.
Pierwszą była Mary Dinwoodie, czterdziestoletnia wdowa. Tragedia pani Dinwoodie rozegrała się w tradycyjnych trzech etapach. Jeszcze niecały rok wcześniej pani Dinwo­odie wraz z mężem i siedemnastoletnią córką prowadzili centrum ogrodnicze w Shafton, bardzo przyjemnej wiosce leżącej kilka mil na wschód od centrum miasta. Wtedy to na Wystawie Rolniczej Hrabstwa Yorkshire, podczas parady starych ciągników parowych zdarzył się makabryczny wypadek: jeden z kierowców dostał zawału, jego pojazd zjechał w tłum, Dinwoodie się pośliznął i sekundę później na ziemi leżało jego zmiażdżone ciało.
Pięć miesięcy później córka państwa Dinwoodie zginęła w wypadku samochodowym na oblodzonej drodze w Szkocji. Ta druga tragedia omal nie zabiła pani Dinwoodie, która zostawiła sklep pod opieką ogrodnika i przepadła bez wieści. Upłynęły ponad trzy miesiące, zanim znów się pojawiła – blada, jakby schorowana, ale zdecydowana wrócić do normalnego życia. Jak na ironię, to właśnie pierwsze nieśmiałe kroki na drodze ku normalności dopełniły tragicznego tryptyku.
Państwo Dinwoodie nie mieli wprawdzie wielu znajomych, ale też nie byli odludkami. Ich życie towarzyskie kręciło się wokół Shafton Players, lokalnego amatorskiego zespołu teatralnego. Po śmierci męża Mary całkowicie wycofała się z aktorstwa, teraz jednak, za namową życzliwej sąsiadki, zgodziła się wziąć udział w dorocznej „nocy plenerowej”. Shafton Players zjedli kolację w „Cheshire Cheese”, małym pubie na południowym skraju miasteczka, po czym wyszli przed lokal i zaczęli się rozchodzić do samochodów. Pani Dinwoodie uparła się, że przyjedzie własnym autem, żeby móc wymknąć się wcześniej, gdyby naszła ją taka ochota – tymczasem została do samego końca i doskonale się bawiła. Około dwudziestu pozostałych biesiadników dobrało się w trójki, czwórki i większe grupy i rozjechało do domów. Wszyscy zakładali, że Mary Dinwoodie również wróciła do siebie.
Ale rano jej mini nadal stał na parkingu.
Niedługo potem robotnik czyszczący rów melioracyjny na tyłach „Cheshire Cheese” znalazł jej ciało złożone schludnie, z niemal nabożną czcią, wśród przykurzonych pokrzyw.
Została uduszona, o czym robotnik z zapałem informował wszystkich, którzy chcieli go słuchać. I chociaż z biegiem dni słuchaczy ubywało, Sammy Locke, dziennikarz lokalnego „Evening Post”, wziął sobie jego słowa do serca i temat „Dusiciela z »Cheshire Cheese«” nie schodził z pierwszej strony, dopóki publika nie straciła nim zainteresowania (a to, jak mógł zaświadczyć znalazca zwłok, nastąpiło bardzo szybko).
Dziesięć dni później doszło do kolejnego morderstwa. June McCarthy – lat dziewiętnaście, panna, zatrudniona w fabryce konserw w kompleksie Avro Industrial ­Estate – w niedzielny poranek wysiadła z firmowego autobusu na końcu Pump Road, długiej, zakrzywiającej się łukiem ulicy, przy której od dziecka mieszkała z rodzicami, a ostatnio, po śmierci matki, już tylko z ojcem. Koledzy z pracy nigdy więcej nie zobaczyli jej żywej. Kiedy Dennis Ribble, siedemdziesięcioletni ogrodnik, otworzył drzwi szopy na swojej działce przy Pump Street, znalazł June martwą na podłodze. Była dziewiąta trzydzieści.
Ona również została uduszona. Nie znaleziono śladów, które sugerowałyby napaść na tle seksualnym. Ciało zostało schludnie ułożone: nogi były złączone, bezwładny język wepchnięty do ust, ręce skrzyżowane na piersi i jeden makabryczny dodatek – ktoś włożył jej w dłoń bukiecik miętowych gałązek, których zapach wypełnił szopę.
Nie było żadnych oczywistych podejrzanych. Ojciec June jeszcze nie wstał z łóżka i spodziewał się, że córka po powrocie z nocnej zmiany poszła spać, a jej narzeczony – żołnierz z miejscowej jednostki – dzień wcześniej skończył tygodniowy urlop i wrócił do Irlandii Północnej.
W poniedziałek Sammy Locke przeczytał krótkie notki w krajowych dziennikach, pokombinował, co by z tego zrobić, i dał nagłówek „DUSICIEL UDERZA PONOWNIE?”.
Ledwie go złożył, gdy zadzwonił telefon.
– Żadnych dalszych małżeństw, powiadam – powiedział bez zbędnych wstępów jakiś mężczyzna.
Locke nie był przesadnie oczytany, ale jego sekretarce, która dopiero co rzuciła nudną szkołę po nudnym rocznym kursie angielskiego na poziomie rozszerzonym, wydało się, że rozpoznaje jeden z dwóch nudnych tekstów, przez które kazano jej przebrnąć (drugim było Miasteczko Middlemarch).
– To z Hamleta – powiedziała. – Tak mi się wydaje.
« 1 2 3 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.