Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 13 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Reginald Hill
‹Okrutna miłość›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułOkrutna miłość
Tytuł oryginalnyA Killing Kindness
Data wydania23 lutego 2011
Autor
PrzekładWojciech Szypuła
Wydawca Nowa Proza
CyklDalziel & Pascoe
ISBN978-83-7534-033-4
Format336s. 125×295mm
Cena35,—
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Okrutna miłość

Esensja.pl
Esensja.pl
Reginald Hill
« 1 2 3

Reginald Hill

Okrutna miłość

Miała rację.
Akt 3, scena 1:
„Słyszałem ja niejedno i o tym, jak wy się malujecie; Bóg dał wam jedną twarz, a wy robicie sobie drugą; fyrtacie się, stąpacie dumnym krokiem, szeplenicie, przezywacie dziwacznie boskie stworzenia, a pokrywacie swą płochość rzekomą nieświadomością. No no, dość mam tego; to mnie doprowadziło do szaleństwa. Żadnych dalszych małżeństw, powiadam, a ci, co już się pożenili, niech sobie dalej żyją – z wyjątkiem jednego. Reszta może zostać tak, jak jest. Do klasztoru, idź!”1).
Sammy Locke mógł się nie znać na Shakespearze, ale na pewno znał się na wydawaniu gazet. Po krótkim zastanowieniu usunął pytajnik z nagłówka i zadzwonił do Dalziela, który był jego kumplem od kieliszka.
Dalziel beznamiętnie przyjął te rewelacje do wiadomości, a następnie porozmawiał z Pascoe, któremu dyplom absolwenta ukończonej z wyróżnieniem socjologii zapewnił na wpół ironiczny status konsultanta do spraw kulturalnych. Pascoe wzruszył ramionami i dokonał wpisu w dzienniku służbowym.
Następna była Brenda Sorby.
Zaledwie osiemnastoletnia śliczna długowłosa blondynka była kasjerką w oddziale Northern Banku na przedmieściu. Z informacji na tej temat wyłaniał się obraz młodej kobiety o nadmiernie uproszczonym światopoglądzie, który potrafi budzić zarówno ogromną naiwność, jak i wielką determinację. Brenda uprzedziła matkę, że w czwartek wieczorem nie wróci do domu na popołudniową ­herbatkę – i rzeczywiście
nie wróciła. Po pracy wybierała się do fryzjera, a potem zamierzała skorzystać z wprowadzonego niedawno w centrum zwyczaju późniejszego zamykania wybranych sklepów i zrobić zakupy, zanim spotka się ze swoim chłopakiem.
Chłopakiem tym był Thomas Arthur Maggs (dla przyjaciół Tommy), dwudziestolatek, mechanik samochodowy z zawodu i lekkoduch z natury. W młodości miał małe kłopoty z prawem, ale nie było to nic poważnego, w dodatku od tamtej pory był czysty. Ojciec Brendy kręcił nosem na Tommy’ego i prawie wszystko, co wiązało się z nim i jego kumplami, ale pani Sorby powstrzymywała go od przesadnie gwałtownych sprzeciwów, ponieważ uważała, że należy po prostu poczekać, aż wszystko samo się ułoży. I rzeczywiście się układało, aż do dnia osiemnastych urodzin Brendy, które obchodziła w towarzystwie kolegów i koleżanek w najfajniejszej dyskotece w mieście. Wróciła do domu cała w skowronkach, z dość krzykliwym pierścionkiem zaręczynowym na palcu. Jack Sorby się wściekł: na nią za głupotę, na Tommy’ego za dwulicowość, na żonę za złe rady, a na siebie za to, że ich posłuchał. Uspokoił się dopiero, gdy groźby wyrzucenia córki z domu spotkały się z jej spokojną i stanowczą odpowiedzią, że w takim razie jeszcze dziś wyprowadzi się do Tommy’ego.
Zawarto rozejm, niepewny i nieprecyzyjny, który w dodatku – zdaniem Jacka Sorby’ego – został jednostronnie zdradziecko pogwałcony zaledwie cztery dni później: w piątkowy ranek pan Sorby wstał i odkrył, że córka nie wróciła na noc do domu. Pani Sorby znowu musiała użyć wszystkich swoich talentów dyplomatycznych, żeby powstrzymać go od szturmu na odległy zaledwie o milę dom Maggsów i wymierzenia Tommy’emu stosownego dla angielskiej niższej klasy średniej odpowiednika chłosty. Co ciekawe, w swojej szczerej, choć może przesadnej trosce o córkę pan Sorby nie dopuszczał innego wytłumaczenia jej nieobecności niż kontekst czysto seksualny.
Winifred Sorby lepiej znała córkę. Gdy tylko mąż wyszedł do biura (był naczelnikiem lokalnego Wydziału Podatków i Opłat), zadzwoniła do banku. Zwykle o ósmej trzydzieści Brenda była już w pracy, ale tego dnia jeszcze się nie pojawiła. O dziewiątej pani Sorby zadzwoniła ponownie, a potem narzuciła płaszcz przeciwdeszczowy (mimo że dzień zapowiadał się ciepły i słoneczny, dziwny chłód przenikał ją do szpiku kości) i poszła do domu Tommy’ego Maggsa.
Nie zastała w nim żywej duszy.
Jak poinformowała ją przyjaźnie sąsiadka, wszyscy Maggsowie byli w pracy. Tak, na własne oczy widziała, jak wychodzą z domu. Tommy też.
Pani Sorby poszła na policję.
A tam nazwisko Tommy’ego Maggsa wzbudziło spore zainteresowanie.
Ubiegłej nocy, o dwudziestej trzeciej piętnaście uwagę patrolu w radiowozie zwrócił stary mini, pomalowany w tęczowe kolory i stojący z podniesioną maską na poboczu drogi. Pochylony nad silnikiem młody człowiek usiłował zmusić go do uległości za pomocą klucza nastawnego.
Szybkie dochodzenie wykazało, że samochód należy do niego, że się zepsuł i że mimo profesjonalnych zabiegów (właścicielem auta był Tommy Maggs) uparcie odmawia współpracy. Wyraźna woń alkoholu dała policjantom do myślenia i postanowili zapytać Tommy’ego, jak spędził wieczór. „Z dziewczyną”, odpowiedział. „Zirytowała się awarią wozu, a ponieważ miała stąd do domu najwyżej pół mili, poszła dalej pieszo”.
Byli w pubie?
„Nie”, zapewnił Tommy. „W żadnym pubie”.
„Ale coś jednak piłeś”, zasugerował jeden z policjantów, wyciągając z samochodu prawie pustką butelkę po szkockiej.
Badanie alkomatem częściowo wyjaśniło wątpliwości i Tommy został przewieziony na komisariat, gdzie pobrano mu krew. Jego protesty i wyjaśnienia, że nie wypił ani kropelki, dopóki samochód się nie zepsuł, skwitowano uprzejmą sugestią, żeby zachował je dla sędziego. Lekarz policyjny był akurat nieobecny (opatrywał ochroniarza, który oberwał po głowie od włamywaczy), toteż zrobiło się dobrze po pierwszej, zanim Tommy został wreszcie zwolniony (zwłoka zadziałała zresztą później na jego korzyść). Lało jak z cebra i posterunkowi z nocnej zmiany mogli się po raz kolejny wykazać uprzejmością, odwożąc chłopaka radiowozem do domu.
Kiedy następnego dnia policjanci przyszli do niego do Wheatsheaf Garage – warsztatu, w którym pracował – spodziewał się kontynuacji nocnych perypetii i poczęstował ich tą samą historyjką, może tylko nieco bardziej ugrzecznioną: romantyczna przejażdżka z ukochaną, awaria samochodu, decyzja Brendy o powrocie na piechotę, jego własna frustracja, szybki łyk z butelki dla ukojenia skołatanych nerwów, zanim porzuci tego przeklętego grata i też piechotą wróci do domu. Kiedy jednak zrozumiał prawdziwy cel ich wizyty, był ogromnie poruszony.
Policjanci spisali jego zeznanie i udali się do banku, gdzie nikt nie widział Brendy ani z nią nie rozmawiał od kiedy poprzedniego dnia wyszła z pracy. Za to od rana były do niej dwa telefony – nie licząc tych od matki.
W porze obiadowej policja zaczęła na serio przejmować się jej zaginięciem. Jack Sorby dostarczył im nieco rozrywki: wybrał się do Wheatsheaf Garage, żeby przefasonować buzię Tommy’emu Maggsowi, który był tak przybity, że nie miał siły się bronić. Na szczęście, policjanci zjawili się w warsztacie niemal równocześnie z panem Sorbym i szybko zaprowadzili spokój. Tommy na dobrą sprawę ograniczał się do mechanicznego powtarzania swojej wersji wydarzeń, za to przynajmniej udało się rozwikłać tajemnicę dwóch porannych telefonów do banku – bo to właśnie on dzwonił. Zapytany, po co telefonował do Brendy, ożywił się na chwilę.
– Jak to po co, kurna? Żeby potwierdziła, że nie piłem!
Zdaniem Pascoe tłumaczenie to brzmiało całkiem sensownie. Po pierwszych dwóch przypadkach uduszenia Dalziel przykazał mu mieć szczególne baczenie na wszystkie napady na kobiety i przypadki zaginięcia. Oczywiście, takie wyjaśnienie w żaden sposób nie potwierdzało słów Tommy’ego, ale znacznie je uprawdopodobniało.
Chyba że po prostu był dziesięć razy bardziej cwany, niż wyglądał.
Tym, co ostatecznie oczyściło Tommy’ego z zarzutów, było zdarzenie, którego nikt nie pragnął: znaleziono ciało. Nie był to miły widok. Przez środek miasta prosto jak strzała, w przybliżeniu równolegle do płytkiej, meandrującej rzeki, biegł stary kanał – relikt z poprzedniego stulecia, od wojny praktycznie nieużywany, przynajmniej dopóki w latach sześćdziesiątych biura turystyczne nie zaczęły wciskać klientom rozkoszy żeglugi śródlądowej, a dekadę później firmy transportowe w obliczu gwałtownego wzrostu cen paliwa nie zainteresowały się transportem wodnym. Jedna z kursujących po kanale barek dosłownie wyciągnęła zwłoki na światło dzienne. Mocno obciążona ładunkiem metalowych odlewów sunęła środkiem toru wodnego, gdy nagle beztroski stateczek wycieczkowy zmusił ją do odbicia w stronę brzegu. Szyper zaklął szpetnie, gdy barka uderzyła o coś dnem i śruba zgubiła rytm. Przekonany, że zarył w jakiś kawał śmiecia zalegający w mętnej wodzie, wyłączył silnik, pobiegł na rufę i wyjrzał za burtę.
Najpierw rzuciła mu się w oczy plama intensywniejszego koloru w brunatnej cieczy, a potem, kiedy zobaczył, co wypływa na powierzchnię, znów zaczął złorzeczyć – z tą różnicą, że teraz jego przekleństwa miały wyraźną religijno-ochronną wymowę.
Patolog potwierdził, że przyczyną wszystkich obrażeń ciała dziewczyny było działanie śruby napędowej i że nie mają one nic wspólnego z jej śmiercią: została przyduszona i jeszcze żywa – choć zapewne konająca – wrzucona do wody. Zapytany o czas, jaki upłynął od chwili zgonu, wzbraniał się przed sprecyzowaniem go bardziej niż „od dwudziestu do dwunastu godzin”, a przyciśnięty zirytował się i zaczął narzekać na pewne szczególne okoliczności, takie jak wysoka temperatura wody w kanale i rozdarcie przez śrubę klatki piersiowej i płuc denatki. Pascoe, od dawna już oswojony z nieprecyzyjnością nauk ścisłych, postanowił poszukać innych wskazówek.
Dwadzieścia godzin wcześniej był czwartek, godzina osiemnasta trzydzieści. Od razu mógł przeskoczyć do godziny dwudziestej, ponieważ dopiero wtedy Brenda spotkała się z Tommym. Umówili się w „Bay Tree Inn”, dawnym zajeździe znajdującym się niedaleko centrum miasta, który przeszedł w ręce dużej kompanii piwowarskiej słynącej z nieprzeciętnego instynktu handlowego i wyjątkowo podłego piwa beczkowego. Historia „Bay Tree” przyciągała turystów, dwie restauracje (jedna droga, druga astronomicznie droga) wabiły smakoszy, a dyskoteka w piwnicy cieszyła się popularnością wśród młodzieży, toteż na brak gości nigdy nie narzekano. Świadkiem spotkania był Ron Ludlam, kolega Tommy’ego z pracy, jeden z tych jego kumpli, których pan Sorby tak szczerze nie znosił. Pili we dwóch z Tommym, czekając na Brendę, ta jednak, kiedy przyszła, powiedziała, że nie chce siedzieć w „Bay Tree”. Zdaniem Rona, który odwiózł zrozpaczonego Tommy’ego do domu po tym, jak usłyszeli o śmierci dziewczyny, Brenda sprawiała wrażenie, jakby chciała poważnie porozmawiać ze swoim narzeczonym o perspektywach małżeństwa. W cztery oczy. Wsiedli więc do jazgoczącego kolorowego mini i odjechali.
Tommy utrzymywał, że przez cały wieczór po prostu jeździli po różnych miejscach. Tak bez przerwy? Nie, no, bez przesady: zatrzymali się za miastem na papierosa, pogadali trochę. To wszystko? No, może trochę się pomigdalili. Ale to nie było nic poważnego.
Patolog potwierdził to „nic poważnego”: Brenda była virgo intacta.
Po jednej stronie kanału ciągnęły się magazyny. Dałoby się zejść na brzeg, ale trzeba by po drodze pokonać strzeżone ogrodzenie i bramę. W dodatku po godzinie dwudziestej trzeciej na Sunnybank (przypominającej wąwóz ulicy dochodzącej do magazynów) zjawiły się spore siły policyjne, ponieważ to właśnie tam oberwał po głowie strażnik, którego opatrywanie nie pozwoliło lekarzowi od razu pobrać próbki krwi od Tommy’ego Maggsa.
Drugi brzeg – po tej stronie, gdzie znaleziono ciało – stanowił trawiasty przesmyk obsadzony wierzbami i brzozami, które miały zasłonić przemysłowy krajobraz przed wzrokiem spacerowiczów zażywających relaksu w sympatycznym Charter Park. W noc zabójstwa park rozbrzmiewał muzyką i odgłosami zabawy: świętowano właśnie zakończenie
pierwszego tygodnia dwutygodniowego jarmarku miejskiego. Ojcowie miasta w przypływie zgoła nieangielskiej rozrzutności zgodzili się, żeby miejska przystań była podczas jarmarku czynna do północy, dzięki czemu goście zmęczeni karuzelami i innymi atrakcjami lunaparku mogli wypożyczyć łódź i popłynąć na przesmyk, gdzie wśród obwieszonych lampkami drzew rozstawiły się dwa stragany z hot dogami i innymi niezbędnymi składnikami dobrego pikniku. W okolicy panował taki ruch, że nie było mowy o dyskretnym porzuceniu zwłok przed godziną dwudziestą trzecią trzydzieści, kiedy to chmury, od dawna gromadzące się na południu, nagle ruszyły na północ, połknęły księżyc i gwiazdy i splunęły ciężkimi kroplami deszczu w duszną noc. Po dwudziestu minutach z przesmyku zwinęli się ostatni rozbawieni piknikowicze i klnący na czym świat stoi sprzedawcy hot dogów, a przemierzające kanał stateczki wycieczkowe albo z klekotem udały się w dół jego biegu, by tam szukać sympatycznego kotwicowiska, albo przygotowały się do spędzenia nocy na miejscu.
I wtedy można było zrzucić do kanału choćby i wywrotkę zwłok, nie zwracając niczyjej uwagi.
Jednakże Tommy Maggs zdążył się przez ten czas wdać w konwersację z policjantami, w towarzystwie których przebywał aż do pierwszej trzydzieści, kiedy to odstawili go pod dom; jego ojciec oglądał western w telewizji i potwierdził późny przyjazd syna. Dlatego – zakładając, że nie wykradł się potem z domu, żeby spotkać się z Brendą, zwabić ją nad kanał pięć mil od domu (bez samochodu!) i tam zabić – Tommy był czysty.
Nikt jednak nie wiedział, co się działo z Brendą po tym, jak zostawiła narzeczonego dłubiącego przy zepsutym mini.
Chociaż nie, był ktoś taki.
O szóstej rano w piątek wydawca „Evening Post” odebrał telefon.
– Miłość kazała mi, bym był okrutny – usłyszał w słuchawce.
Połączenie zostało przerwane.
Dziennikarz zawołał sekretarkę.
koniec
« 1 2 3
24 lutego 2011
1) Cytaty z Hamleta Williama Shakespeare’a w przekładzie W. Tarnawskiego (przyp. tłum.).

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.