Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 2 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Adam LeBor
‹Protokół budapesztański›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułProtokół budapesztański
Tytuł oryginalnyBudapest Protocol
Data wydania8 czerwca 2011
Autor
PrzekładMaria Kabat
Wydawca Sonia Draga
ISBN978-83-7508-341-5
Format450s.
Cena39,—
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Protokół budapesztański

Esensja.pl
Esensja.pl
Adam LeBor
« 1 2 3

Adam LeBor

Protokół budapesztański

Zsofi odepchnęła go i rozejrzała się po jedynym pokoju jego mieszkania, ulokowanego na rogu pięciopiętrowego budynku. Ściany, niegdyś pewnie białe, teraz były szare i łuszczyła się z nich farba. Stare meble, pamiętające jeszcze lata siedemdziesiąte, przybrały brązowe i pomarańczowe odcienie. Przepełnione kartony książek stały w każdym kącie. Zawartość niektórych wysypywała się na zniszczony parkiet, którego klepki klekotały przy każdym kroku. Okna wychodziły na ulicę Lajosa Kossutha, ruchliwą czteropasmową ulicę otaczającą całe miasto, ciągnącą się od Wielkiego Bulwaru aż do rzeki i Mostu Elżbiety. Z małego balkonu rozpościerał się widok na Dunaj i na usytuowany na placu Ferenciek hotel Savoy. Teraz jednak przesłaniały go więdnące na balkonie rośliny.
– Nie, dziękuję, nie chcę. Przynajmniej zrób mi herbatę przed wyjściem – zażądała, owijając się narzutą.
Alex wygrzebał się z łóżka i ruszył do łazienki. Wszedł do ciasnej wanny. Rączka prysznica była za krótka, aby mógł się wyprostować, usiadł więc i opryskał się najgorętszą jak tylko to możliwe wodą, namydlił się, a następnie opłukał już zimną, prychając i trzęsąc się. Umyty, owinął się w pasie ręcznikiem i poszedł przygotować herbatę. Wbrew pozorom, nie było to wcale łatwe zadanie. Kuchenka pamię tała pewnie dzień zburzenia muru berlińskiego (albo i czasy, kiedy jeszcze stał). Lodówka, kiedy była na chodzie, warcza ła niczym motorówka. Instalacja elektryczna uznana została przez nadzór budowlany za zagrożenie dla zdrowia i życia, i tylko dzięki łapówce w wysokości dziesięciu tysięcy forintów – równowartość trzydziestu pięciu euro – udało mu się uniknąć odcięcia prądu.
Dotknął podniszczonej fotografii przyklejonej do ściany. Był na niej młodszy i szczuplejszy. Obejmował ramieniem wysoką dziewczynę o słowiańskiej urodzie. Jej ciemne długie włosy spięte były w kucyk. Oboje mieli na sobie kamizelki kuloodporne i hełmy i uśmiechali się nerwowo do obiektywu. „Witajcie w piekle” – głosił napis namalowany na murze.
Alex odwrócił wzrok, napełnił wodą czajnik elektryczny i włączył go. Przeszukał szafki kuchenne w poszukiwaniu herbaty. Jedna była pusta, w drugiej znalazł torebkę cukru i słoik dżemu śliwkowego, pamiętającego czasy prehistoryczne. Z kosza na śmieci wystawało kartonowe pudełko po pizzy. W środku znajdował się ostatni zaschnięty kawałek pizzy oraz zużyta torebka po herbacie. Opłukał torebkę i wrzucił ją do filiżanki. W tym samym momencie siadł prąd i czajnik przestał działać. Odwrócił się i zobaczył Zsofi męczącą się z suwakiem swojej czarnej skórzanej kurtki. Zsofi była baleriną, wschodzącą gwiazdą węgierskiego tańca. Poznali się latem, kiedy Alex pisał o niej dla „Budapest News”, angielskojęzycznego tygodnika, w którym pracował jako zastępca redaktora naczelnego. Wywiad przeprowadzony przy drinku przeszedł w kolację, a potem znajomość przekształciła się w coś jeszcze.
– Dzięki, jednak nie chcę herbaty. Lecę – powiedziała Zsofi, wchodząc do kuchni. – To nowe zdjęcie? – spytała, przyglądając się fotografii.
– Nie, nie jest nowe. Zostało zrobione w Sarajewie, w czasie wojny – odparł Alex, dłubiąc przy czajniku.
– Byłeś chudszy niż teraz. A to kto? – wskazała palcem.
– Wszyscy byliśmy wtedy chudsi. To jest Azra.
Przyjrzała się uważniej.
– Całkiem atrakcyjna ta Azra. Rzeczywiście było tam piekło?
– Nie zawsze. – Uśmiechnął się.
– Własnie widzę. – W jej głosie brzmiała irytacja.
– To było dawno temu – powiedział, trochę do samego siebie. Sięgnął do pudełka i wyjął z niego smętny kawałek pizzy. – Co powiesz na kolację?
Ser zsunął się z pizzy i plasnął o podłogę. Zsofi spojrzała na niego przeciągle.
– Spytaj Azrę. Może ona jest głodna?
Przygryzł dolną wargę.
– Nie sądzę. – To mówiąc, zrobił krok w jej stronę. –
Zsofi, z naszej dwójki to raczej ja powinienem być zazdrosny.
– Wiesz co, Alex, nieważne. Zadzwoń, jak znajdziesz dla mnie czas w swoim napiętym terminarzu.
I wyszła, trzaskając drzwiami.
• • •
Alex mieszkał na rogu ulic Sandora Petöfiego i Lajosa Kossutha, zaledwie kilka minut spacerem od Dunaju. Dojście do Kultury, mieszczącej się w Erzsébetváros, historycznej, żydowskiej dzielnicy Budapesztu, zajmowało mu około piętnastu minut. Wiele jej ulic i placów przetrwało od 1945 roku. Zamieszkana przez studentów, artystów i emigrantów, była obecnie najweselszą i najbardziej ekscentryczną częścią miasta. Usytuowana w centrum, pełna wielkich, ale zniszczonych budynków, stanowiła łakomy kąsek dla zagranicznych deweloperów. Wiele kamienic groziło zawaleniem, ponieważ ich nowi właściciele czekali tylko, aż przestaną nadawać się do zamieszkania, a co za tym idzie, będą mogli je wyburzyć. Dlatego po tym, jak otrzymywali pozwolenie na budowę, przez kolejne kilka miesięcy nic tam nie robili. Pojawiały się więc squat-bary: przyjeżdżała ciężarówka pełna starych mebli, był alkohol i sprzęt grający – impreza na całego.
Alex oddalał się od rzeki ulicą Kossutha. Patrzył na autokary stojące przed hotelem Savoy. Mijały go samochody jadące w kierunku Mostu Elżbiety. Smród spalin mieszał się z zapachem kebabów płynącym z tureckiego baru na rogu. Wiejący prosto w twarz lodowaty wiatr sprawiał, że łzawiły mu oczy. Alex opatulił się ciaśniej skórzaną kurtką. Był wysoki i szczupły. Niesforne czarne włosy okalały twarz o długim, prostym nosie i pełnych, szerokich ustach – zdarzało mu się je przygryzać w chwilach zdenerwowania. Najbardziej interesujące były jednak jego oczy: jedno niebieskie, drugie zielone, ozdobione pięknymi długimi rzęsami.
Skręcił w lewo, w Bulwar Karola, minął po drodze Wielką Synagogę, przebiegł przez tory tramwajowe na plac Franciszka Deáka i wszedł w ulicę Király, stanowiącą centrum siódmej dzielnicy. Wielki plakat, wysoki na cztery piętra, który zakrywał front odnawianego budynku, przedstawiał dobrze zbudowanego, opalonego mężczyznę, stojącego obok atrakcyjnej blondynki. Parę otaczała trójka dzieci, ukazujących w uśmiechu idealnie białe zęby. Plakat głosił: „Sanzlermann – Rodzina, Praca, Jedność. Głosuj!”.
Ochroniarz w Kulturze przywitał Alexa i odsunął się, pozwalając mu przejść. Oczom Alexa ukazał się labirynt pełen barów i zadymionych zakamarków. Ceglany mur pokryty był ogłoszeniami: „Wynajmę pokój”, „Sprzedam rower”, „Szukam nauczyciela angielskiego”. Alex dotarł na główny dziedziniec osłonięty wielką plastikową płachtą i ogrzewany promiennikami ogrodowymi. Na scenie występował Roma Party, popularny cygański zespół. Muzyka rozbrzmiewała na całym dziedzińcu. Właściciel powitał Alexa donośnym Shalom, habibi i podał mu to co zwykle – szilvę palinkę, śliwkową brandy. Ehud był Izraelczykiem, muskularnym ekskomandosem z ogoloną głową i przekłutym nosem, wnukiem ocalałych z Holokaustu węgierskich Żydów. Po pierwszym roku wyleciał ze studiów medycznych, a teraz prowadził najpopularniejsze w mieście puby i kluby.
Alex podziękował Ehudowi za drinka, po czym usiadł przy wolnym stoliku i wziął do ręki „Magyar Tribün”, dawniej gazetę Partii Komunistycznej, obecnie lewicowy dziennik. Sześć osób, w tym wiceminister, zginęło, a czterdzieści zostało rannych w wyniku wybuchu samochodu pułapki przed niemieckim Bundestagiem. Był to trzeci zamach – po tych w Paryżu i Rzymie – na przestrzeni ostatnich tygodni. Terrorystyczna grupa Armia Wyzwolenia Imigrantów przyznała się do ataków. Alex odłożył gazetę i sięgnął po komórkę. Chciał zadzwonić do dziadka, dać mu znać, że niedługo u niego będzie. Nikt nie odbierał. Było to dziwne, bo Miklos rzadko wychodził z domu o tej porze. Może wybrał się na partyjkę szachów i herbatę ze swoim przyjacielem Peterem Feherem.
Do lokalu wszedł postawny mężczyzna około pięćdziesiątki. Istvan Kiraly z zainteresowaniem rozejrzał się wokół, niczym badacz, który natknął się właśnie na zupełnie nowy okaz rośliny tropikalnej.
– Muszę przyznać, chłopcze, że potrafisz znaleźć naprawdę fascynujące miejsca. Nie miałem pojęcia, że za tymi odrapanymi drzwiami kryje się zupełnie inny świat.
Kiraly mówił po angielsku ze starannością dziennikarza BBC z lat trzydziestych informującego o wyniku meczu krykieta. Bez większych strat przetrwał wewnątrzpartyjne konflikty w czasach komunistycznego reżimu, był też rzecznikiem ostatniego komunistycznego prezydenta Węgier. Miał wiele mówiące przezwisko „Teflon”. Po 1990 przemianował się na „strategicznego lobbystę oraz stratega ds. komunikacji”. Miał kontakty we wszystkich partiach i znał wszystkich ministrów. Doradzał zachodnim firmom w kwestii wysokości łapówek, jakie trzeba było płacić komunistycznej sitwie, która wciąż miała ogromny wpływ na gospodarkę. Doradzał węgierskim przedsiębiorcom, jak wycisnąć jak najwięcej unijnych dotacji. Był jednym z najważniejszych informatorów Alexa.
Kiraly przysunął sobie chybotliwe metalowe krzesło i usiadł na nim ostrożnie, jakby się bał, że zaraz się pod nim załamie. Alex przyglądał mu się uważnie.
– Zmieniłeś się – stwierdził. Ten sam szyty na miarę granatowy włoski garnitur, te same spinki do mankietów z monogramem, ręcznie wykonane buty. Te same niebieskie, głęboko osadzone oczy, starannie przystrzyżone siwe włosy. Jednak zmarszczki na twarzy kończyły się nagle tuż nad brwiami Kiralyego.
Alex dotknął jego czoła. Było nieco wypukłe i napięte.
– Nie wierzę! – roześmiał się.
Kiraly zarumienił się i odsunął.
– O co ci chodzi? – burknął.
– Wiesz, że odnotowano trzy przypadki choroby wściekłych krów u osób, które wstrzyknęły sobie botoks? Podobno to przez któryś ze składników – stwierdził Alex, kiwając z zatroskaniem głową.
– Nie gadaj bzdur. I chciałbym już zamówić sobie drinka. – Kiraly skinął na kelnerkę, smukłą brunetkę. – No tak, teraz rozumiem, dlaczego tak lubisz tu przychodzić. Moja droga, poproszę kieliszek Baileysa.
Kelnerka zerknęła w stronę Alexa. Uniósł swoją szklankę.
– Jeszcze raz to samo, poproszę.
– Dziś będziemy świętować – oznajmił Kiraly.
– A z jakiej to okazji?
– Po pierwsze, z okazji twoich urodzin.
Alex wyglądał na zaskoczonego. Nie miał ochoty na świętowanie. Nie powiedział o swoich urodzinach nawet Zsofi.
koniec
« 1 2 3
10 czerwca 2011

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.