Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Colette
‹Klaudyna w Paryżu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułKlaudyna w Paryżu
Tytuł oryginalnyClaudine à Paris
Data wydania8 czerwca 2011
Autor
PrzekładKrystyna Dolatowska
Wydawca W.A.B.
CyklKlaudyna
ISBN978-83-7414-948-8
Format240s. 123×195mm; oprawa twarda, obwoluta
Cena34,90
Gatunekobyczajowa
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Klaudyna w Paryżu

Esensja.pl
Esensja.pl
Colette
1 2 3 6 »
Zamieszczamy fragment powieści Colette „Klaudyna w Paryżu”. Książka ukazała się nakładem wydawnictwa W.A.B.

Colette

Klaudyna w Paryżu

Zamieszczamy fragment powieści Colette „Klaudyna w Paryżu”. Książka ukazała się nakładem wydawnictwa W.A.B.

Colette
‹Klaudyna w Paryżu›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułKlaudyna w Paryżu
Tytuł oryginalnyClaudine à Paris
Data wydania8 czerwca 2011
Autor
PrzekładKrystyna Dolatowska
Wydawca W.A.B.
CyklKlaudyna
ISBN978-83-7414-948-8
Format240s. 123×195mm; oprawa twarda, obwoluta
Cena34,90
Gatunekobyczajowa
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Ile to jeszcze dni do niedzieli? Cztery. W niedzielę pójdę do teatru z Marcelem i z wujkiem. Na teatrze mi nie zależy, ale na wujku tak. Wujek, wujek… Co za idiotyczny pomysł, żeby go tak nazwać! Ty głupia Klaudynko! „Wujek” – to mi przywodzi na myśl tę okropną Łuśkę. Jej nie przeszkadza, że nazywa wujkiem pewnego starszego pana, który… Ale Renaud to nie jest wujek, tylko mąż mojej ciotecznej siostry, która nie żyje i której nigdy nie widziałam na oczy. W przyzwoitej francuszczyźnie nazywa się to „kuzyn”. Nie „wujek”, tylko „Renaud”, tak jest lepiej, to go odmładza, tak jest dobrze… Renaud!

Jak szybko poskromił moje humory przy spotkaniu na ulicy! Ustąpiłam przez zwykłe tchórzostwo, a nie przez uprzejmość. Słuchać, słuchać – upokorzenie, którego nigdy jeszcze dotąd nie zaznałam; miałam już napisać: którym się jeszcze nigdy dotąd nie rozkoszowałam. Tak, rozkoszowałam. Mam wrażenie, że w mojej uległości jest coś z perwersji. W Montigny prędzej dałabym się posiekać na kawałki, niżbym miała pozamiatać klasę wtedy, gdy przypadała na mnie kolej, a ja nie miałam ochoty. Być może jednak, gdyby pani popatrzyła na mnie szaroniebieskimi oczami barwy oczu Renauda, słuchałabym jej częściej, tak jak posłuchałam jego, przejęta nieznanym mi uczuciem bezwładu w całym ciele.
Po raz pierwszy uśmiechnęłam się na myśl o Łusi. Dobry znak; zaczynam oddalać się od tej smarkuli, która podskakując na jednej nodze, mówiła, że pozwoliłaby zdechnąć z głodu własnej matce… Ona nie wie, to nie jej wina. To tylko małe, jedwabiste zwierzątko.

Jeszcze dwa dni. Marcel też pójdzie z nami do teatru. Nie zachwyca mnie to specjalnie; w obecności ojca robi się z niego zwykły głuptas, białoróżowy i trochę najeżony. Wolę ich osobno, Renauda i jego.
Mój stan ducha – dlaczego niby i ja nie miałabym pozwolić sobie na „stany ducha”? – trudno byłoby sprecyzować. Jest to stan ducha osoby, której niedługo ma spaść na głowę dachówka. Rozdrażniona, żyję w oczekiwaniu tego nieuniknionego wydarzenia. Kiedy otwieram szafę albo skręcam w inną ulicę, albo kiedy przychodzi poranna poczta, w której nigdy nic dla mnie nie ma, przed każdą z tych czynności bez znaczenia wzdrygam się lekko. „Czy to już?” Na próżno spoglądam w mordkę mego małego Ślimaczka – będzie się nazywał Ślimaczek, żeby zrobić przyjemność tatusiowi, i z racji ślicznej, pręgowanej sierści – na próżno wypytuję wzrokiem tę małą zamkniętą buzię poznaczoną delikatnymi prążkami zbiegającymi się ku noskowi, jak na powierzchni źółto-czarnego bratka, oczki otworzą się dopiero po upływie dziewięciu dni. Kiedy z mnóstwem komplementów oddaję białej Fanszetce jej ślicznego synka, wylizuje go dokładnie. Chociaż kocha mnie do szaleństwa, w głębi duszy uważa jednak, że czuć mnie pachnącym mydłem.

Wydarzenie, epokowe wydarzenie! Czyżby to była dachówka, której się bałam? Na pewno, ale w takim razie powinnam czuć ulgę i spokój, a tymczasem nadal „ściska mnie w dołku”, jak mówią w naszych stronach. A oto, jak się rzecz miała:
Dziś rano, o dziesiątej, kiedy z uporem usiłowałam nakłonić Ślimaczka, żeby ssał także i drugą sutkę Fanszetki (ssie ciągle jedną i tę samą i mimo perswazji Melanii boję się, że zdeformuje mi moją ślicznotkę), zjawia się w moim pokoju tatuś, bardzo uroczysty. Przeraziło mnie nie to, że uroczysty, lecz to, że przyszedł do mego pokoju. Zjawia się w nim tylko wtedy, gdy jestem chora.
– Chodź na chwilę do mnie.
Idę do biblioteki z uległością córki zaciekawionej. Zastaję tam pana Marię. Jego obecność również wydaje mi się zupełnie naturalna. Lecz pan Maria w nowym surducie i w rękawiczkach, o dziesiątej rano – to przechodzi wszelkie pojęcie!
– Moje dziecko – zaczyna mój szlachetny rodzic z namaszczeniem – ten oto zacny chłopiec chciałby ożenić się z tobą. Muszę powiedzieć ci od razu, że jestem mu jak najbardziej przychylny.
Nastawiwszy uszu, wysłuchałam wszystkiego z uwagą, ale w osłupieniu. Kiedy tatuś skończył, wydaję ze siebie jedno tylko słowo, idiotyczne i szczere:
– Co?
Przysięgam wam, że nie zrozumiałam. Tatuś przestaje być już tak uroczysty, nadal jednak jest bardzo godny:
– Tam do licha, mam chyba dość wyraźną wymowę, żebyś mogła zrozumieć od razu! Nasz zacny pan Maria chce się z tobą ożenić, mimo że jesteś jeszcze taka młoda. Ja, rozumiesz, zapominam jakoś ostatnio (!), ile ty masz lat. Powiedziałem mu, że chyba jakieś czternaście i pół, ale on twierdzi, że ci już idzie na osiemnasty; on na pewno wie lepiej niż ja. To tyle. Musiałabyś być bardzo wybredna, do kroćset!, gdybyś go nie chciała!
Co za wspaniała historia! Spoglądam na pana Marię, który blednie i wpatruje się we mnie swymi zwierzęcymi oczami o długich rzęsach. Sama nie wiem, dlaczego robi mi się nagle bardzo wesoło, i rzucam się w jego stronę.
– Jak to, naprawdę, proszę pana? Naprawdę chce się pan ze mną ożenić? Bez żartów?
– Och! Bez żartów! – jęknął.
– Boże! Jaki pan jest miły!
Biorę go za obie ręce i potrząsam nimi, rozradowana. Pan Maria oblewa się purpurą, wygląda to tak, jakby zachodzące słońce przezierało przez gęstwinę.
– Więc zgadza się pani?
– Ja? Ależ nigdy w życiu!
Ach, ta moja subtelność dynamitu! Pan Maria otwiera usta i wydaje się bliski obłędu.
Tatuś uznaje, że jego obowiązkiem jest interweniować:
– Moja droga, długo nas tak będziesz zwodzić? Cóż to ma znaczyć? Rzucasz mu się na szyję, a później odmawiasz? Cóż to za maniery!
– Ależ, tatuśku, ja wcale nie chcę wychodzić za mąż za pana Marię, to jasne. Uważam tylko, że to strasznie, och! strasznie miło z jego strony, że uznał mnie za godną względów równie… poważnych, i za to mu dziękowałam. Ale wychodzić za mąż ani mi się śni!
Pan Maria robi błagalny gest i nie mówi nic – żal mi go.
– I dlaczegóż to, u Boga Ojca, ani ci się śni? – sierdzi się tatuś.
Dlaczego? Rozkładam ręce i wzruszam ramionami. Czy ja wiem dlaczego? To tak, jakby mi ktoś zaproponował, żebym wyszła za mąż za Rabastensa, pięknego nauczyciela z Montigny. Dlaczego? Dla tej jedynej przyczyny, jaka się liczy – nie kocham go.
Tatuś, wyprowadzony z równowagi, grzmi tak, że wolę nie powtarzać przekleństw, jakie echem odbijają się od ścian. Czekam końca litanii.
– Och! Tatusiu! Więc chcesz, żebym się zamartwiła?!
To wystarcza, by poruszyć ów głaz:
– Zamartwiła? A to co znowu! Wcale nie chcę. Zresztą zastanowisz się jeszcze, może zmienisz zdanie. Co, prawda, że może zmienić zdanie? Ogromnie by mi to było na rękę, żeby zmieniła zdanie! Miałbym pana tutaj cały czas, to by nam szła robota! Ale dzisiaj powiadasz nie, co? No to zmykaj, zabieramy się do pracy.
Pan Maria wie, że nie zmienię zdania. Machinalnym ruchem dotyka swojej safianowej teczki, szuka obsadki, ale jej nie widzi. Podchodzę do niego:
– Ma pan żal do mnie?
– Och! Nie, panno Klaudynko, to nie to…
Głos mu nagle chrypnie i nie może dokończyć. Wychodzę na palcach i, sama w salonie, zaczynam tańczyć z radości. Ktoś chciał się ze mną ożenić! O-że-nić! Uznał, że mimo krótkich włosów jestem dostatecznie ładna, by poprosić o moją rękę, i to chłopiec rozsądny, stateczny, nie żaden tam przypadek patologiczny! A więc i inni… Dosyć tańców, rozważmy rzecz spokojnie.
Byłoby dziecinadą przeczyć, że moja życiowa sytuacja staje się coraz bardziej napięta. Moment spadnięcia dachówki się zbliża. Spadnie na moją rozgorączkowaną głowę przerażająca lub rozkoszna, ale spadnie. Nie odczuwam najmniejszej potrzeby, by zwierzać się komukolwiek, w jakim znajduję się stanie. Nie napiszę do Klary, do szczęśliwej Klary: „O droga przyjaciółko z lat dziecinnych, chwila nieunikniona nadchodzi, czuję, iż serce moje i życie rozkwitną jednocześnie…”. Nie, nic do niej nie napiszę. Nie zapytam tatusia: „Ojcze mój, cóż to takiego ugniata pierś moją i wprawia ją wraz w zachwycenie! Młoda jestem i nie wiem, rozprosz niewiedzę moją…”. To by dopiero biedny tatuś zrobił minę! Szarpałby swoją trójkolorową brodę, mrucząc: „To jakiś gatunek zupełnie mi nieznany”.
„Klituś-bajduś, klituś-bajduś…” W gruncie rzeczy, Klaudynko, wcale nie jesteś z siebie zadowolona. Błąkasz się po obszernym mieszkaniu, zaniedbujesz poczciwego starego Balzaka, przystajesz i nieobecnym wzrokiem spoglądasz w lustro, które ukazuje ci wysoką, smukłą dziewuszkę z rękami skrzyżowanymi z tyłu, w czerwonej jedwabnej bluzce z zakładkami i w spódnicy z ciemnoniebieskiej serży. Włosy ma krótkie, w lokach, buzię szczupłą o matowych policzkach i podłużne oczy. Uważasz, że jest ładna z tą swoją kpiącą minką. Nie jest to piękność, za którą szalałyby tłumy, ale… rozumiem: ci, którzy jej nie dostrzegają, są głupi lub krótkowzroczni.
1 2 3 6 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.