Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 9 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Denis Avey, Rob Broomby
‹Człowiek, który wkradł się do Auschwitz›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułCzłowiek, który wkradł się do Auschwitz
Tytuł oryginalnyThe Man who Broke into Auschwitz
Data wydania21 września 2011
Autorzy
PrzekładRoman Palewicz
Wydawca Insignis
ISBN978-83-61428-44-2
Format376s. 140×210mm
Cena39,99
Gatunekhistoryczna, non‑fiction
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Człowiek, który wkradł się do Auschwitz

Esensja.pl
Esensja.pl
Denis Avey, Rob Broomby
« 1 2 3 4 »

Denis Avey, Rob Broomby

Człowiek, który wkradł się do Auschwitz

Na zamarznięte ciała natykaliśmy się przez wiele dni. Wiedziałem już wtedy, że niewielu mogło ocaleć, gdyż sztywniejących zwłok było tak dużo. Ernst, Hans i pozostali z pewnością już nie żyli. Myślałem wcześniej, że jeśli zdołam wrócić do Anglii, mógłbym odnaleźć siostrę Ernsta, Susanne, i opowiedzieć jej, co widziałem, ale teraz wydawało się, że to nie ma wielkiego sensu. W tej chwili wyrzuciłem ich z umysłu: nie żyli i koniec. Teraz to ja musiałem przeżyć. Jak już wspomniałem, bez określenia celu nie dało się przetrwać.
Choć nasi strażnicy wywodzili się z Wehrmachtu, a nie z SS, to i tak nie znaliśmy ich planów wobec nas. Pamiętam pewnego żołnierza, weterana frontu wschodniego, który już walczył z Rosjanami, czego dowodem była skórzana proteza ręki. Dobrze wiedział, że musi się spieszyć na zachód. Nie potrafiłem powstrzymać się od szyderstwa. Po wielu kilometrach mijania zwłok zrównałem się z nim i najlepszym niemieckim, na jaki umiałem się zdobyć, powiedziałem: Ihre Zeit kommt noch – co znaczyło: „Twój czas jeszcze nadejdzie”.
Zesztywniał. Zrozumiał, co mam na myśli.
Rzucił mi coś w odpowiedzi, coś, co zrozumiałem jako słowa: „Najpierw zastrzelę ciebie”. I pewnie by tak zrobił. Bali się, ale palce trzymali na spustach. Po jakimś czasie zauważyłem, że na poboczu nie ma już zwłok, ale przyczyna nie leżała w tym, że morderstwa ustały. Szliśmy po prostu inną trasą.
Jedzenia mieliśmy mało. Jedliśmy głównie to, co ukradliśmy z pól. Noce spędzaliśmy pod strażą w stodołach lub, nie mając innego wyboru, kładliśmy się na śniegu. Byłem wyczerpany, ale z braku płaszcza, który zapewniłby mi ciepło, sen na śniegu oznaczał śmierć, więc starałem się zachować świadomość.
Po kilku dniach zobaczyłem góry. Zaczęliśmy wchodzić coraz wyżej. W miarę jak się wspinaliśmy, spadała temperatura – podobno nawet do minus trzydziestu stopni Celsjusza. Śnieg smagał mnie po twarzy, a wokół moich uszu tworzyły się kryształki lodu. To było długie, wykańczające podejście. Zacząłem tracić czucie w stopach, nabawiłem się odmrożeń. Słyszałem potem o chłopakach, którzy ściągając buty, zostawiali w nich kawałki palców stóp.
Szliśmy coraz wyżej, aż w końcu droga zaczęła się wyrównywać, a potem opadać, tworząc długi, kręty szlak. Śnieg przestał padać i zaspy wokół nas stały się płytsze. W końcu spod coraz cieńszej, zanikającej warstwy śniegu wyłoniła się jakaś roślinność. Po wielu godzinach kazano nam się zatrzymać na odpoczynek na jakimś polu nad wezbraną rzeką. Nagle słońce przedarło się przez chmury i woda ożyła, skrząc się tysiącami plam rozpraszanego światła. Była świeża, czysta i kusząca. Pomyślałem natychmiast, że oczyściłaby mnie z całego brudu, cierpienia i duchowych męczarni. Piękno tego dzikiego strumienia, spływającego z oblodzonych szczytów, rozbroiło mnie. Wiedziałem, że gdybym do niego wskoczył, wszystkie udręki dobiegłyby końca. Chwila destrukcyjnego spokoju minęła, ale musiałem z sobą walczyć, żeby mu się oprzeć.
Każdego dnia maszerowaliśmy około trzydziestu kilometrów i niebawem znowu zrobiło się zimniej. Zazwyczaj szliśmy przez otwarte tereny, ale pilnowali nas uzbrojeni strażnicy i ucieczka była niemożliwa. Dokąd byśmy zresztą poszli? Jakie pożywienie znaleźlibyśmy w tym zimowym świecie?
Z żywnością było już i tak tragicznie. Na jednym z postojów strażnik pozwolił mi zamienić z jakimś cywilem zegarek na chleb. Miałem za złe strażnikowi, że wziął swoją dolę.
Na postoju zobaczyłem, że żołnierze rozstawiają karabiny maszynowe na trójnogach. Ten widok zawsze wprawiał mnie w nerwowość. Nie wiedzieliśmy, jakie mają wobec nas plany – w końcu widzieliśmy Auschwitz. Dopiero po chwili zauważyliśmy, że karabiny nie są wycelowane w naszą małą kolumnę i odetchnęliśmy z ulgą. Okazało się, że ten teren nawiedzają partyzanci i Niemcy obawiają się ataku.
Rzeczy strażników, część broni i niewielkie zapasy żywności jechały na pojeździe. Kiedy się zepsuł, porzucili go. Zarekwirowali za to konia i wóz, na który przełożyli cały ten majdan. Zwierzę od początku padało z nóg, więc strażnicy bili je bezlitośnie. Po tych wszystkich morderstwach, których doświadczyłem w Auschwitz, po wszystkich zwłokach, nad którymi przechodziłem w czasie marszu, los tego stworzenia wciąż mnie dotykał. Tak chłostany koń nie mógł długo pożyć. Nie potrafiłem sobie wyobrazić istoty podlejszej od kogoś, kto maltretuje bezbronne zwierzę. Ludzie mogą się buntować, zwierzęta nie.
Znałem się na koniach, bo żyłem na farmie. Potrafiłbym lepiej nim pokierować, ale musiałem przekonać do tego strażników. Powiedziałem im, że jeśli szkapa zdechnie, sami będą musieli taszczyć swój ekwipunek, i że jeśli pozwolą mi powozić, potrafię utrzymać chabetę przy życiu. Ustąpili.
Wziąłem lejce i, choć śnieg znowu walił mi w twarz, łagodnie przemawiałem do końskiego ucha. W oswojonych zwierzętach nie ma złości. Zdobądź ich zaufanie, a okażą ci wdzięczność; dobrze traktowane zwierzę będzie tylko pomocne. Skłoniłem konia do pójścia w dalszą drogę. Przeszedł dla mnie jeszcze osiemdziesiąt kilometrów. Potem strażnicy strzelili mu w łeb i powiesili w jakiejś stodole. Wtedy nie mogli już zrobić nic lepszego. Niedola zwierzaka dobiegła końca.
Wziąłem nóż, odkroiłem kawał mięsa z zadu i zjadłem na surowo. Strażnicy wzięli resztę, ale nie widziałem, co z nią zrobili. Pewnie ją ugotowali. Niestety, nie udało mi się zabrać ani trochę mięsa dla chłopaków.
Zatrzymaliśmy się w tym miejscu kilka dni, dzięki czemu mogliśmy odpocząć, po czym ruszyliśmy w dalszy mozolny marsz.
Pewnego razu spędziliśmy noc w zwyczajnym więzieniu, z kratami i innymi elementami typowego wyposażenia. W sumie było to schronienie lepsze od wietrznej stodoły. Spaliśmy też w wytwórni słodu.
Podczas marszu niewielka grupka chłopaków trzymała się wokół mnie. Chyba trochę nimi rządziłem. Wśród nich był Bill Hedges i, oczywiście, Jimmy Fleet. Choć dziwnie się z tym czuję, to myślę, że Jimmy w większym stopniu niż inni dostrzegał moją siłę psychiczną. Bardzo ucierpiał w trakcie tego marszu, a ja mogłem go wspierać. Wciąż byłem im obu zobowiązany za ukrywanie Hansa podczas zamian, ale te wydarzenia należały już do przeszłości. Teraz każdy miał własne kłopoty, a ja unikałem nawiązywania bliskich przyjaźni. Nauczyła mnie tego pustynia. Mogło się zdarzyć, że jutro przyjdzie mi zasypywać ich ciała śniegiem lub ziemią. Po co miałem pogarszać sprawę? Trzymałem dystans, ale i tak Jimmy i Bill mnie chronili, a ja troszczyłem się o nich.
Działaliśmy jak oddział i wypracowaliśmy własny system, modus operandi. Pod koniec długiego, ciężkiego marszu pokazywano nam, gdzie mamy spać i zostawiano samym sobie. Już w niewoli stopnie wojskowe nic nie znaczyły, a w czasie tej wędrówki ich wartość jeszcze się zmniejszyła. Ludzie ciążyli ku tym, którzy wiedzieli, co robić. Na szacunek trzeba było sobie zasłużyć. Na ogół to ja wydawałem rozkazy. Rozchodziliśmy się szybko, szukając czegoś do jedzenia. Jeśli mieliśmy szczęście, trafiały się nam buraki pastewne. Inni szukali najlepszych kątów do spania. Ja zaś sprawdzałem, gdzie są strażnicy i co robią, żebyśmy wiedzieli, na co możemy sobie pozwolić. Ten system pozwolił nam przetrwać.
Pamiętam, jak raz po przeszukaniu stodoły nie znaleźliśmy nic do jedzenia. Postanowiłem więc cieszyć się jedyną rzeczą, której tam nie brakowało – piękną, świeżą słomą. Zwaliłem się na nią. Ciężar mojego ciała przygniótł te bladożółte źdźbła, które jeszcze niedawno podtrzymywały ziarno. Obsesyjnie myślałem o chlebie, który z tego ziarna upieczono. Podczas marszu rozmyślaliśmy tylko o jedzeniu, a kiedy spaliśmy – śniliśmy o nim.
Teraz nie mogłem ułożyć się wygodnie. Pod słomą kryły się jakieś nierówności. Rozgrzebałem ją i odkryłem, że leżę na stosie ziemniaków. Trafiliśmy na żyłę złota! Ktoś próbował nam pomóc, byłem o tym przekonany. Zawołałem chłopaków. Znaleźliśmy w sumie ze trzy kilogramy kartofli. Rozpaliliśmy ogień i zjedliśmy tyle ugotowanych ziemniaków, ile każdy z nas dał radę. To była prawdziwa, cudowna uczta. Resztę zabraliśmy z sobą. Nigdy więcej nie znaleźliśmy czegoś takiego.
Przeszliśmy przez Racibórz na Śląsku i weszliśmy do Czechosłowacji. Dni zamieniały się w tygodnie, a my podążaliśmy w głąb Czech. Minęliśmy Pardubice nad Łabą i dotarliśmy do Pilzna, mijając z boku Pragę. Znaleźliśmy się w Sudetenlandzie, w krainie, od okupacji której zaczął się cały ten żałosny bałagan. Przez nią wybuchła wojna. Miejscowa ludność – raczej Czesi niż etniczni Niemcy – rzucała nam chleb, kiedy przechodziliśmy. Strażnicy interweniowali, próbując ich powstrzymać, ale i tak trochę dostaliśmy. Byliśmy tym ludziom wdzięczni.
« 1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.