Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 8 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Denis Avey, Rob Broomby
‹Człowiek, który wkradł się do Auschwitz›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułCzłowiek, który wkradł się do Auschwitz
Tytuł oryginalnyThe Man who Broke into Auschwitz
Data wydania21 września 2011
Autorzy
PrzekładRoman Palewicz
Wydawca Insignis
ISBN978-83-61428-44-2
Format376s. 140×210mm
Cena39,99
Gatunekhistoryczna, non‑fiction
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Człowiek, który wkradł się do Auschwitz

Esensja.pl
Esensja.pl
Denis Avey, Rob Broomby
« 1 2 3 4 »

Denis Avey, Rob Broomby

Człowiek, który wkradł się do Auschwitz

Głód boli. Mieliśmy za sobą ciężki dzień. Kiedy ułożyliśmy się na noc w małej stodole, zobaczyłem, że jedna z jej ścian kończy się poniżej krokwi. Miała jakieś dwa i pół metra wysokości. Po kilku próbach zdołałem się na nią wspiąć. Przerzuciłem nogi na drugą stronę i zeskoczyłem do rozpadającej się przybudówki.
Przeszukując ją, znalazłem miskę skrzepniętego, zjełczałego tłuszczu, być może przeznaczonego dla zwierząt. Chwilę się zastanawiałem. Ale odstawiłem miskę, przelazłem z powrotem przez ściankę i poszedłem spać. Przez całą noc myślałem jednak o tym tłuszczu. Kiedy rano padł rozkaz wymarszu, poderwałem się i bez zastanowienia przeskoczyłem przez ściankę, by odnaleźć miskę. Zjadłem całą zawartość na raz i udało mi się jej nie zwrócić.
Rozum może pokonać wszystko. Podczas tego marszu wpychałem sobie do gardła najohydniejsze rzeczy i za każdym razem sam siebie przekonywałem, że to świąteczny obiad. Dzięki temu przeżyłem.
Wyglądało na to, że z Pilzna prowadzą nas ku dawnej granicy austriackiej. W tym okresie byłem już zrozpaczony. Nie dostawaliśmy żadnego jedzenia, a ja nie zamierzałem umrzeć z głodu w niewoli.
Równie dobrze mogłem uciec i zadbać o siebie sam.
Postanowiłem, że zrobię to samodzielnie i nie powiedziałem nikomu, nawet Billowi i Jimmy’emu. Gdybym pisnął słówko, czuliby się zobowiązani iść ze mną. Gdybym zginął, zginęliby i oni. Nie chciałem brać na siebie tej odpowiedzialności. Lepiej działałem w pojedynkę.
Zatrzymaliśmy się na noc gdzieś na południe od Pilzna. Kazano nam spać w wielkiej stodole pełnej słomy. Strażnicy odbywali patrole, ale nie przykładali się do nich, nie wkładali w nie serca. Obserwowałem i czekałem. Zauważyłem luki w ich nocnych zmianach i przy pierwszej okazji to wykorzystałem.
Przebiegłem przez pola i krzaki, na wpół oczekując, że podniesie się wrzawa, albo, co gorsza, zaczną świstać kule. Szedłem, dopóki nie znalazłem się w bezpiecznej odległości, a wtedy dałem nura do jakiegoś rowu i spałem w nim do brzasku.
Nie było czasu na odczuwanie ulgi. Znowu sam odpowiadałem za własny los. Groziło mi, że mnie złapią i zastrzelą. Sukces wymagał planu, którego nie miałem. Pomyślałem sobie jednak, że teraz, kiedy wojna zbliża się do końca i zachodni alianci są coraz bliżej, nie ma to aż takiego znaczenia. Miałem przed sobą prostą drogę i to musiało wystarczyć.
Nadal jednak trzeba było jeść. Trafiłem na jakiś dom, obserwowałem go przez chwilę, a potem podszedłem i stwierdziłem, że drzwi nie są zamknięte. Gdy odczuwasz głód, opuszcza cię strach. Gdyby ktoś mnie spotkał, byłoby po wszystkim. Ale na nikogo się nie natknąłem. Wyszedłem z okrągłym bochnem chleba o średnicy pewnie ze trzydziestu centymetrów. Znalazłem bezpieczne miejsce, ukryłem się i sporo go zjadłem.
Wyruszyłem w kierunku południowo-zachodnim, kierując się po trochu gwiazdami i miejscem zachodu słońca. Szedłem głównie nocą, czając się w ciągu dnia. Nadal miałem na sobie mundur. Przydałby mi się płaszcz, żeby go zakryć, ale nie udało mi się nic takiego znaleźć. Omijałem osady i trzymałem się z dala od dróg. W końcu, przez dziką, otwartą okolicę, przeszedłem do Niemiec.
Kradłem każdą żywność, jaką tylko zdołałem, i zbierałem z pól wszystko, co można było zjeść. Nie było wcale gorzej niż podczas marszu. Zapuszczałem się coraz głębiej w Niemcy. Po niezliczonych nocnych wędrówkach dotarłem aż do Ratyzbony.
Natrafiłem na rozległą stację rozrządową i zacząłem przyglądać się kartkom na wagonach w płonnej nadziei, że jeden z nich jedzie na północ. Roiło mi się, że zdołam dotrzeć do brytyjskich pozycji.
Właśnie wtedy usłyszałem w górze warkot wielkich samolotów i zobaczyłem spadające bomby. Wiedziałem, że taka stacja, biorąc pod uwagę przewożone towary i oddziały, jest celem strategicznym. Zacząłem uciekać i przez jakiś cmentarz zdołałem się stamtąd wydostać. Biegłem bez zatrzymywania się. Słyszałem ciągły huk dział przeciwlotniczych strzelających w górę i świst bomb lecących w dół. Jedna z nich spadła na cmentarz, wkrótce po tym, jak go opuściłem.
Pędziłem wzdłuż żywopłotu, aż natrafiłem na dobrze zamaskowane stanowisko artylerii przeciwlotniczej. Zdołałem je ominąć i wybiec na otwarte pole. Pomyślałem, że jestem bezpieczny. Nie byłem.
Znowu usłyszałem nad głową samolot i rzuciłem się na ziemię. Przewróciłem się na plecy. To była płonąca amerykańska Latająca Forteca, z odstrzelonym jednym skrzydłem. Nade mną rozległ się świst, po którym nastąpił głuchy odgłos. Przemknęło mi przez myśl, że to bomba, ale zabrakło wybuchu. Coś, jakaś rzecz z bombowca, uderzyło w ziemię niedaleko ode mnie. Kiedy nalot dobiegł końca, poszedłem zobaczyć, co to było, i znalazłem wystający z ziemi kij baseballowy. Domyśliłem się, że zabrał go z sobą któryś z członków załogi. Pewnie miał mu przynieść szczęście. Nie przyniósł… Nie zobaczyłem na niebie żadnych spadochronów. Wyciągnąłem ten kij z ziemi. To była pamiątka, którą, jak się okazało, miałem zabrać z sobą do domu.
Nie podjąłem więcej prób na stacji rozrządowej i ruszyłem na północ piechotą. Prawie zawsze komplikowałem sobie życie. Taki po prostu byłem. Dotarłem do obrzeży jakiegoś miasta. Łudziłem się, że to Norymberga. Pomyślałem, że znowu mogę spróbować szczęścia z pociągami i zrobiłem wypad w stronę centrum, ale tym razem bombowce dotarły tam wcześniej. Miasto było w ruinach. W niektórych dzielnicach nie pozostał kamień na kamieniu. Wycofałem się tą samą drogą, którą przyszedłem, i okrążyłem miasto kierując się dalej na północ.
Wydawało mi się, że zbliżam się do pozycji alianckich, ale nie widziałem prawie żadnych ruchów niemieckich wojsk, zatem może się myliłem.
Dotarłem już prawie do Bambergu, gdy mój los nareszcie się odmienił. Wyszedłem z jakiegoś zagajnika i zobaczyłem jednostkę pancerną: gotowe do akcji czołgi stojące w odległości stu metrów jeden od drugiego. To byli Amerykanie. Podszedłem do nich ostrożnie, nie kryjąc się i licząc na to, że mają dobre lornetki i mnie widzą.
Przecież nie marnowaliby pocisku czołgowego na pojedynczego człowieka! No i dlaczego mieliby strzelać do samotnego żołnierza idącego w ich stronę? Gdybym był nieprzyjacielem, pojmaliby kolejnego jeńca.
Zbliżyłem się na tyle, by krzyknąć, że jestem brytyjskim jeńcem wojennym. Ktoś wystawił głowę z najbliższego czołgu i powitał mnie. Schował się znowu, zapewne po to, żeby przekazać wiadomość przez radio. Potem wyskoczył na zewnątrz i powiedział, żebym szedł za nim. Ruszyliśmy przez pola i po około dwustu metrach dotarliśmy do następnego czołgu, w którym czekał już dowódca oddziału.
To był facet nie z tego świata. Miał dwa pistolety i nóż wsunięty do buta. Przeszedł prosto do rzeczy:
– Gdzie są te cholerne Szwaby?
Nie bardzo wiedziałem, co mam powiedzieć, bo przecież starałem się ich unikać. W końcu odparłem, że idę z okolic Norymbergi i niewiele widziałem po drodze. Spojrzał na mnie jeszcze raz i rozkazał jednemu ze swoich żołnierzy:
– Dajcie temu człowiekowi jeść i pić.
Zostałem wyzwolony.
Natychmiast pochłonąłem to, co mi dano. Nie mam pojęcia, co to było, ale smakowało cudownie. Niebawem czołgi miały ruszyć w dalszą drogę. Poprowadzono mnie wzdłuż szeregu i w końcu wsadzono do jakiegoś pojazdu. Przejechaliśmy kilka kilometrów w stronę Norymbergi, docierając na małe lotnisko polowe. Dowiedziałem się, że będą tam zbierać byłych jeńców wojennych i że za kilka dni zabiorą nas stąd samoloty.
Wysiadłem z pojazdu i pomachałem na pożegnanie Amerykanom odjeżdżającym do swoich jednostek. Skończyło się to krótkie interludium. Zasmakowałem już w ich racjach żywnościowych, a teraz znowu byłem sam. Czy naprawdę zostałem wyzwolony? Miejsce wyglądało na opuszczone, nie było tu żadnych innych jeńców, tylko pole. Znowu byłem zdany sam na siebie.
Krążyłem po okolicy, aż gdzieś na skraju lotniska znalazłem opuszczony dom, do którego udało mi się wejść. Miałem dach nad głową, ale nie przypominam sobie żadnych łóżek. Pamiętam, że okryty kocem, zwinąłem się w kłębek na podłodze. Przeszedłem pieszo przez Europę Środkową, wciąż szukając jedzenia. Nawet w najmroczniejszych chwilach liczyłem na bardziej radosne wyzwolenie. Przetrząsnąłem dom w poszukiwaniu jedzenia, ale niewiele znalazłem. Nie było widać śladu samolotów. Postanowiłem się stamtąd nie ruszać.
Czekałem tam i zastanawiałem się, czy pozostali Brytyjczycy towarzyszący mi w marszu zostali już zapędzeni do jakiegoś obozu, czy też nadal wędrują. Dopiero wiele lat później dowiedziałem się, że strażnicy prowadzili ich na muszkach dopóty, dopóki także i oni nie uciekli do Amerykanów. Później jeden z chłopaków wziął spluwę od wyzwolicieli i zastrzelił Miesera na miejscu. Ten akurat niemiecki podoficer nie był najgorszy, ale sam czyn mogę zrozumieć. Podejrzewam, że żołnierz ze skórzaną ręką zdołał się wymknąć. Co do żydowskich więźniów, to uznałem, że ci, których poznałem – między innymi Ernst – musieli już nie żyć. Widziałem przecież tak wiele zwłok. Przestałem o nich myśleć.
« 1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.