Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marcin Wełnicki
‹Testament Damoklesa›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułTestament Damoklesa
Data wydania16 listopada 2011
Autor
Wydawca Bellona, RUNA
CyklŚmiertelny bóg
ISBN978-83-89595-79-9
Format528s. 125×195mm
Cena39,—
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Testament Damoklesa

Esensja.pl
Esensja.pl
Marcin Wełnicki
« 1 2

Marcin Wełnicki

Testament Damoklesa

Reiner Erhard żałował jedynie, że nie wydusił z niego życia własnoręcznie. Czy staruch błagałby o litość? Próbował się targować? Groził mu? Czy po prostu by umarł – z wybałuszonymi, przekrwionymi oczami, z wywalonym na zewnątrz, spuchniętym, sinym jęzorem, zbyt zdziwiony, żeby cokolwiek powiedzieć.
Zaczął wspinać się na szczyt świątynnego wzgórza. W oddali słyszał huk karabinowych strzałów – gdzieś tam resztki jego Grupy Wydzielonej starły się ponownie z obrońcami kompleksu – ale on znalazł sobie inną drogę, boczną i szybszą. Tutaj pawilony były bardziej ściśnięte, a ich dachy niemal na siebie zachodziły. Wysokie pagody rzucały postrzępione długie cienie. Lampiony gasły, a zbłąkany wiatr snuł z czarnego jak węgiel dymu fantasmagoryczne obrazy.
– Bądź przeklęty, Fannsbach.
Siedem lat po śmierci dobrego doktora, Erhard wciąż borykał się ze światem, który tamten pozostawił mu w spadku. W obliczu kryzysu paliwowego państwa bankrutowały, a wojny wybuchały jak epidemie. Wrogów było zbyt wielu, a każdego pokonanego zastępowało dwóch nowych. Czasem ciężar był nie do zniesienia. Jak dziś, jak tutaj.
Dostępu do wnętrza właściwej świątyni broniła kolejna, tym razem zamknięta brama. Mężczyźni, którzy jej strzegli, już na niego czekali. To nie byli żołnierze. Niektórzy mieli na sobie zwiewne mnisie szaty, inni tylko przepaski biodrowe. Nie nosili broni palnej – tylko długie noże do skórowania, szerokie tasaki i sierpy.
Strzelał do nich aż do wyczerpania magazynka. Padali od kul, które grzechotały czaszki i przebijały serca, ale potem powstawali, jakby nawet śmierć nie mogła ich zwolnić ze służby. Wskrzeszeńcy Bogini.
Upuścił bezużyteczny karabin i podszedł bliżej.
Z szeregu wystąpił jednooki mnich. Plunął mu pod nogi.
– Przybywasz za późno.
– Sam to ocenię – Erhard odparł po chińsku. – Zabiłem waszą matkę w Tybecie. Nie zatrzymacie mnie.
Usta jednookiego mnicha drgnęły w lekkim uśmiechu.
– Sam to ocenię.
Rzucili się na niego wszyscy naraz. Byli szybsi od zwykłych ludzi, ale on z łatwością usuwał się spod ich ostrzy albo odpychał ich od siebie samą siłą woli. Atakowali parami, trójkami, całymi grupami, zachodzili go z każdej strony, skakali z dachów i bramy. Zgromadziło się tu wielu wskrzeszeńców i każdy z nich pragnął jego skalpu. Kilka razy go drasnęli, policzki pokryła mu siatka krwawych linii, ale dla niego to było nic. Nadgarstek jego prawej ręki pękł, odsłaniając grot ostrego, czarnego kamienia, który błyskawicznie wysunął się w otwartą dłoń. Był długi, za długi, zbyt gruby i ciężki, żeby zmieścić się pod skórą… a jednak tam był, ukryty, czekał na odpowiedni moment. Miecz, obsydianowy hadżar-saif.
Pierwszemu z napastników uciął ręce, drugiego rozpłatał w pasie. Czarny miecz z równą sprawnością przecinał skórę, mięśnie, kości i stal. Walka zamieniła się w rzeźnię. Ginęli z zimnym blaskiem w oczach, bez skargi, jakby tego właśnie się spodziewali. Po chwili znów był sam, w środku czerwonej gwiazdy, jakby stał w epicentrum wybuchu jakiejś makabrycznej bomby, po której ofiarach pozostały tylko strzępy.
Spojrzał na wielkie wrota i pchnął je myślami. Oba masywne skrzydła wpadły do środka, jakby uderzył w nie taran albo targnął nimi huraganowy podmuch.
Pokonał próg, ale szybko zwolnił.
Z zewnątrz świątynia wyglądała na kilkusetletnią, ale teraz było jasne, że wzniesiono ją wokół konstrukcji znacznie starszej. Popękaną kamienną posadzkę porastała trawa, dawne ołtarze albo stoły z ociosanego bazaltu pokrywał ciemny osad. Na jednym z takich postumentów siedział po turecku nagi mężczyzna w białej masce bez wyrazu zakrywającej całą twarz. Szalony Mnich. Dłonie Bezskórego. Kochanek Bogini. Rezurektor. Nosił wiele imion. Wokół niego na ziemi leżeli ludzie. Nie byli martwi, ich klatki piersiowe unosiły się w miarowym oddechu. Spali. Lecz o czym śnili?
W kilku miejscach z ziemi wyrastały pękate kolumny, pnące się ku sufitowi jak łodygi kwiatów.
Ale sufitu nie było.
Nad ich głowami rozciągało się zgniłozielone, obce niebo, a po nim przesuwały się tytaniczne, złowróżbne kształty. To było inne niebo, niż na zewnątrz. Wielu uznałoby to za sztuczkę optyczną, ale Reiner Erhard widział zbyt wiele. Przestworza nad świątynią Rezurektora dawały wgląd w inne miejsce i inny czas.
Pognał przed siebie, ale coś skoczyło na niego z kolumny. To był mężczyzna, ale dziki i zwinny jak małpa. Oplótł się wokół niego, próbował go unieruchomić i wymierzyć pistolet w skroń. Inny mnich wyłonił się z boku komnaty, unosząc karabin maszynowy. Erhard cisnął w niego mieczem. Hadżar-saif poszybował w powietrzu, jakby nic nie ważył, przeszył tamtego na wylot w tej samej chwili, w której opuścił dłoń kapitana gestapo. Potem rozpłynął się w czarnym dymie, a nowe ostrze znów znalazło się w dłoni Erharda.
Mnich-małpa zaskomlił żałośnie, kiedy poczuł na szyi ucisk niewidzialnej pętli. Zwolnił uchwyt, próbując złapać oddech, ale nadaremno. Za sekundę padł na posadzkę ze skręconym karkiem.
– To już wszyscy twoi słudzy? To bezcelowe.
Znów ruszył w stronę Rezurektora, ale szybko się zatrzymał. Po zielonkawym niebie przesuwały się dziwne kształty: jak gigantyczne łupiny orzechów albo zwinięte na słońcu liście. Były ich tysiące, jedne leciały wysoko, inne zdawały się być na wyciągnięcie ręki. Zarodniki.
– W Voghtoth – powiedział cichym, ochrypłym głosem Rezurektor – Drzewo Aegis zakwita. Bogowie-Trójca wreszcie powracają. Spójrz, co zasiejesz. Zbieraj plony. Ty najlepiej…
Reiner Erhard ponownie rzucił mieczem. Ostrze przebiło pierś Rezurektora na wysokości mostka, a potem rozpłynęło się w nicość. Wybraniec bogów osunął się na ołtarz, na którym do tej pory siedział. Jeszcze żył, ale oddychał z trudnością.
– Za dużo gadacie.
Zrobił krok do przodu… a potem uskoczył w bok, za jedną z kolumn. Posadzkę przeciął wąski snop iskrzącego się światła. Coś sfrunęło z nieba i wkroczyło w przestrzeń świątyni.
Reiner padł na ziemię, a kolejna, tym razem pozioma wiązka przecięła szereg kolumn, które z hukiem runęły na ziemię. Odtoczył się spod gruzu i uchwycił wzrokiem sylwetkę istoty. Wyglądała… groteskowo ludzko. Wyłaniała się z poskręcanej, podłużnej muszli, ale była humanoidalna, chociaż olbrzymia. Stanęła przed nim na nienaturalnie długich, patykowatych nogach, miażdżąc przy tym wielu śniących. Krótkie ramiona zwisały bezwładnie wzdłuż szarego, workowatego brzucha, jakby stwór w ogóle z nich nie korzystał. W szeroko rozwartej, podłużnej szczęce błyszczały ogniki, sygnały życia, których próżno było szukać w białych, wytrzeszczonych oczach bez źrenic.
Kolejny promień śmierci wystrzelił z gardzieli potwora i przeciął powietrze za plecami biegnącego Reinera Erharda, przypalając mu płaszcz i kosmyki półdługich włosów. Kapitan gestapo wybił się z ziemi i ciął wielkie nogi na wysokości kostek, ale nawet jeśli wyrządził jakąś krzywdę, to nie zrobiło to wrażenia na upiornej istocie. Jak hel z balonika, z otwartych ran pomknęły w górę warkocze przeczącej grawitacji, oleistej, nienewtonowskiej cieczy.
Następna smuga śmiertelnego światła niemal skróciła go o głowę. Część promienia przemknęła przez bąbel lewitującej krwi, rozczepiając się, jakby przechodziła przez pryzmat. Refleksy pozostawiły mu krwawe pręgi na klatce piersiowej i ramionach, którymi próbował zasłonić twarz. Czuł się tak, jakby przypalano go rozżarzonym żelazem. Zatoczył się, potknął, ale nie upadł. Charcząc i stękając, skrył się za powalonym kamiennym fragmentem. Nie zamierzał się poddać. Zacisnął zęby, wychylił się z kryjówki i skoczył na kikut jednej z uciętych kolumn. Powierzchnia była gorąca i paliła dłonie, ale nie zważając na to, odbił się od niej i rzucił na potwora.
Ciął z góry na dół, z ramionami wyciągniętymi do przodu, tak daleko, jak zdołał. Nie napotkał żadnego oporu. Wylądował u stóp giganta. Z obszernego rozcięcia na brzuchu chlusnął w niebo czarno-niebieski melanż płynów, momentalnie zasłaniając cały widok.
Przez tę błotnistą zasłonę przedarł się palący promień, strzelając refleksami na wszystkie strony, ale tym razem nie trafił nawet w pobliże Erharda. Kierując się źródłem wiązki, kapitan gestapo rzucił mieczem. Coś błysnęło za bąblami cieczy. Stwór wydał z siebie ciche westchnienie, a potem padł na kolana. Przechylił się, ale zatrzymał się na muszli, która zaklinowała się pomiędzy dwiema kolumnami. Wreszcie zwiesił głowę. Ciecz wciąż tryskała w górę.
Reiner Erhard przeniósł wzrok na ołtarz, na którym leżał Rezurektor. Mężczyzna przeczołgał się po nim, spadł z krawędzi, a teraz wił się w kierunku dziury ziejącej w warstwie mchu pokrywającej jedną ze ścian, jak pocięta na kawałki glista. Chciał uciec przez tunel w Strumieniu Życia, który otworzyła mu Bogini.
Przetarł twarz, a kiedy spostrzegł, że na dłoni zostają mu płaty skóry, zrozumiał, że nie wszystkie refleksy promienia spudłowały. Stęknął i podszedł do wybrańca bogów. Po drodze zauważył, że większość ze śniących albo już nie żyła, rozszarpana przez świetliste wstęgi potwora, albo właśnie dogorywała. Obraz zielonkawego nieba zaczął falować, rozpływać się, jakby nic już go tu nie trzymało.
Erhard przewrócił Rezurektora na plecy, a potem ścisnął go za gardło i podniósł.
– To koniec.
– Spó… spóźniłeś się. Ae… Aegis zakwita…
– Zetnę je, tak jak ścinam ciebie.
Erhard gwałtownym ruchem ciął mnicha w poprzek klatki piersiowej. Ciało natychmiast zwiotczało, w powietrzu rozszedł się przykry zapach fekaliów. Bezwładne zwłoki mężczyzny osunęły się na ziemię. Rezurekor dołączył do dziesiątek innych, półnagich ciał, jednych bardziej, drugich mniej ludzkich, które gęsto zasnuły posadzkę świątyni. Umarł po raz trzeci i ostatni, stał się jedynie złym wspomnieniem strząśniętym z budzącego się świata jak koszmar blednący w świetle dnia. Reiner Erhard dopiero teraz zdał sobie sprawę z unoszącego się w powietrzu, niemożliwego do zniesienia fetoru, mieszaniny śmierci i kopulacji. Jego postrzępiony, czarny mundur gestapo powiewał na delikatnej bryzie wpadającej do świątyni przez dziurę w dachu, którą jeszcze chwilę temu przesłaniało obce niebo. Podparł się na kamiennym mieczu, którego sztych zniknął w posadzce. Broń, która mogła zabić wszystko, drżała w zmęczonych dłoniach. Dyszał ciężko, kręciło mu się w głowie. Z ran wylewała się lepka, gorąca krew.
Z przeciwległego końca komnaty spoglądały na niego nieobecne ślepia pradawnego bóstwa, które Rezurektor sprowadził tu spoza czasu i przestrzeni, aby zakończyć pieśń śmiertelnego boga. Przeliczył się, jak wszyscy dotychczas.
Mimo zwycięstwa, Reiner Erhard nie odczuwał ulgi. Przytłaczał go ogrom pracy, którą musiał wykonać. Zaprzeczyć dziedzictwu Fannsbacha, zniszczyć Drzewo Aegis. Złamać strzałę czasu, powstrzymać nieuniknione. Któż mógłby się porwać na tak szalony plan? A on był tak bardzo zmęczony.
Na horyzoncie pojawiły się błyszczące punkty – ziarenka piasku na pustyni przestworzy. Ciszę, jaka w międzyczasie zapanowała na zewnątrz, wypełnił świdrujący szum. Dźwięk z sekundy na sekundę stawał się głośniejszy.
Reiner Erhard zadarł głowę. Przez rozbite sklepienie świątyni dostrzegł sunące po niebie białe wstęgi. W jednej, boleśnie długiej chwili zdał sobie sprawę, z tego, co widzi.
Pomylił się. A ludzkość zapłaci.
Do głowy przyszła mu druga myśl.
Nie zdąży uciec.
W ułamku sekundy kompleks świątynny Pan Hiehn i większą część Seulu pochłonęły oślepiająco białe atomowe eksplozje.
koniec
« 1 2
25 października 2011

Komentarze

21 X 2011   22:25:22

39 zł za książkę w której nawet dobrze redakcja nie jest zrobiona. A całość w stylu techno-bełkot.

Jeżeli ten fragment ma zachęcić do czytania to ...
Mnie nie zachęca.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Więcej macek!
— Anna Nieznaj

Tegoż twórcy

Licho nie śpi!
— Piotr Stelmach

Czas Atlantydy
— Kamil Sambor

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.