Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 7 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Robert Kirkman, Jay Bonansinga
‹Droga do Woodbury›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułDroga do Woodbury
Tytuł oryginalnyThe Road to Woodbury
Data wydania6 marca 2013
Autorzy
PrzekładBartosz Czartoryski
Wydawca Sine Qua Non
CyklThe Walking Dead. Żywe trupy
ISBN978-83-63248-76-5
Format320s. 135×205mm
Cena34,90
Gatunekfantastyka, groza / horror
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Droga do Woodbury

Esensja.pl
Esensja.pl
Robert Kirkman, Jay Bonansinga
« 1 2 3 »

Robert Kirkman, Jay Bonansinga

Droga do Woodbury

Teraz zajmują mierzącą dwa akry kwadratowe parcelę, która powoli zaczyna przypominać istne Hooverville z czasów depresji; niektórzy mieszkają w samochodach, inni siadają wprost na miękkiej trawie, a jeszcze inni tłoczą się w niewielkich, porozstawianych tu i ówdzie namiotach. Nie dysponują wieloma sztukami broni palnej i kończy im się amunicja. Narzędzia ogrodnicze, sprzęt sportowy, akcesoria kuchenne – to, czego wymagało cywilizowane życie – stają się bronią.
Kilkanaście osób nadal wbija śledzie w zimną, chropowatą ziemię. Pracują wydajnie, jakby ścigali się z niewidocznym zegarem, usiłując jak najszybciej wznieść prowizoryczne, prywatne sanktuaria. Żadne z nich nie jest jednak świadome niebezpieczeństwa, które nadciąga od strony sosen.
Jeden z osadników, wymizerowany trzydziestokilkulatek w czapeczce z logo firmy John Deere i skórzanej kurtce, stoi na krańcu namiotowego miasteczka, które wyrosło na środku polany; na jego twarz pada cień rzucany przez rozpostarty materiał. Nadzoruje pracę grupki nadąsanych nastolatków, którzy kłębią się pod wielkim namiotem:
– No dalej, panienki, włóżcie w to trochę krzepy! – dyryguje, przekrzykując dźwięk metalu uderzającego o metal, który wypełnia mroźne powietrze.
Chłopcy stawiają masywny drewniany słup, który ma służyć za maszt namiotu cyrkowego. Znaleźli go na drodze numer 85; leżał na poboczu, w rowie, zaraz obok wywróconego na bok samochodu ciężarowego z płaską platformą i wymalowanym na boku, wyblakłym już logo z twarzą klauna, z którego farba odłaziła płatami. Liczący sobie ponad sto jardów w obwodzie, upaćkany, pozadzierany
namiot śmierdział pleśnią i zwierzęcym moczem, lecz mężczyzna w czapeczce uznał, że będzie idealny jako miejsce wspólnych spotkań; może też służyć za magazyn, żeby zapobiec bałaganowi i stworzyć choćby namiastkę cywilizacji.
– Ej… ten słup tego nie utrzyma – narzeka jeden z nastolatków w wojskowej bluzie, leniwy chłopak imieniem Scott Moon. Długie włosy zasłaniają mu twarz. Sapie, z ust leci mu para. Próbuje utrzymać słup razem z innymi wytatuowanymi gotami z jego liceum.
– Przestań się mazać. Utrzyma – odpowiada człowiek w czapeczce. Nazywa się Chad Bingham – to jeden z tych, którzy do obozu dołączyli z dziećmi. Ma cztery córki: siedmiolatkę, dziewięcioletnie bliźniaczki i nastolatkę. Nieszczęśliwie ożeniony z potulną dziewczyną z Valdosty, wyrobił w sobie, tak jak i jego ojciec, uwielbienie do trzymania ludzi w ryzach. Jednak jego ojciec miał samych synów i nie musiał radzić sobie z całym tym dziewczęcym bajzlem. A już na pewno nie zamartwiał się na myśl o gnijących trupach, które czyhały na ludzkie mięso. Chad próbuje więc przejąć dowodzenie, jak przystało na samca alfa… w końcu jego tatko mawiał: „Ktoś to musi zrobić”. Patrzy na pracujących nastolatków.
– Trzymajcie mocno!
– Prościej nie stanie – syczy przez zaciśnięte zęby jeden z chłopców.
– Chyba tobie – odpowiada mu Scott Moon, usiłując stłumić chichot.
– Trzymajcie! – rozkazuje Chad.
– Co?
– Powiedziałem, żebyście trzymali to cholerstwo!
Chad wkłada metalową zawleczkę w wywiercony w drewnie otwór. Płócienne ściany łopoczą głośno na jesiennym wietrze. Chłopcy podbiegają z mniejszymi belkami podporowymi do krawędzi namiotu, który stopniowo nabiera kształtów; przez szeroki prześwit po drugiej stronie Chad widzi polanę. Patrzy na wyschnięte, pożółkłe krzewy, auta z pootwieranymi maskami, matki siedzące z dziećmi na ziemi i segregujące mizerne zbiory jeżyn oraz to, co udało się wyciągnąć z automatów ze słodyczami, na parę stojących furgonetek, gdzie załadowali swój najcenniejszy w świecie dobytek. Na moment Chad zawiesza wzrok na potężnym, ciemnoskórym mężczyźnie, który stoi jakieś trzydzieści jardów dalej, przy północnej krawędzi polany. Trzyma się blisko Lilly Caul, jakby był jej ochroniarzem w klubie.
Chad nie zna Lilly; wie tylko, jak ma na imię, ale to wszystko. Słyszał, że jest przyjaciółką Megan. Z kolei ten koleś jest dla niego jedną wielką niewiadomą. Przebywał w jego towarzystwie przez ostatnie parę tygodni, a nawet nie zapamiętał jego imienia. Jim? John? Jack? Na dobrą sprawę Chad nie wie zbyt wiele o tych ludziach, ale jednego jest pewien – są wystraszeni i zrozpaczeni. Aż błagają o odrobinę dyscypliny. Chad przy każdej okazji mierzy potężnego kolesia wzrokiem. Bada. Ocenia. Nie padło ani jedno słowo, ale czuje, że rzucono wyzwanie. Wielkolud najpewniej powaliłby go w walce twarzą w twarz, ale Chad nigdy by do niej nie dopuścił. Siła przestaje mieć znaczenie, kiedy przeciwstawi się jej nabój kalibru .38, który spoczywa spokojnie w pistolecie marki Smith & Wesson, model 52, zatkniętym za szeroki pas oficerski.
Niespodziewanie nawiązuje się pomiędzy nimi nić porozumienia – patrząc w oczy oddalonego o pięćdziesiąt jardów mężczyzny, Chad od razu wie, co ten chce mu powiedzieć. Informacja przekazana za pomocą jednego spojrzenia wędruje pomiędzy nimi z prędkością błyskawicy. Lilly nadal klęczy obok czarnoskórego olbrzyma, wściekle waląc młotkiem w metalowy kołek, lecz to nie ją widzi Chad w ciemnych, błyszczących źrenicach potężnego towarzysza i potencjalnego rywala. Łapie w mig, co się święci, a sama myśl paraliżuje jego ciało, jakby został porażony prądem.
Później obaj dojdą do tego samego wniosku, że – tak samo jak i pozostali – nie wzięli pod uwagę dwóch bardzo istotnych rzeczy. Po pierwsze: hałas towarzyszący stawianiu namiotów przez ostatnią godzinę przyciągał uwagę szwendaczy. Po drugie: miejsce, w którym się zatrzymali, miało jeden poważny mankament. Obaj mężczyźni, niezależnie od siebie, zdają sobie sprawę, niestety zbyt późno, że naturalna bariera zapewniona przez otaczający ich las, rozciągający się aż do skraju niedalekich wzgórz, tłumi praktycznie każdy dźwięk, który niknie pomiędzy gałęziami. Nawet orkiestra dęta mogłaby przejść przez ten gąszcz niezauważona i żaden z osadników by jej nie usłyszał, dopóki ktoś nie walnąłby talerzami przed jego nosem.
Lilly Caul nadal pozostaje w błogiej nieświadomości nadciągającego ataku – choć trupy zbliżają się do niej szybkim, chybotliwym krokiem. Dopiero dziecięce krzyki, które nagle zastępują dźwięki walenia młotkami o metal, zwracają jej uwagę, lecz nawet wtedy nie przestaje wściekle wbijać śledzi w ziemię, sądząc, że bachory po prostu wymyśliły sobie jakąś nową zabawę. Nagle Josh łapie ją za bluzę i podnosi do góry.
– Co jest…
Lilly próbuje się wyrwać. Obraca się i patrzy wielkiemu mężczyźnie w oczy.
– Lilly, musimy…
Josh nie kończy zdania, bo dostrzega ciemną postać wychodzącą zza drzew jakieś piętnaście stóp od nich. Nie ma czasu na ucieczkę, na zabranie stąd Lilly, może tylko wyrwać młotek z rąk dziewczyny i spróbować ją osłonić.
Lilly pada na ziemię. Szybko udaje jej się podnieść, choć z przerażenia krzyk więźnie jej w gardle. Pierwszy umarlak, który, chwiejąc się, wchodzi na polanę – wysoki, blady truposz w brudnej szpitalnej koszuli – ma oderwaną jedną rękę, a jego ścięgna wiją się jak robale; towarzyszą mu dwa inne stwory, mężczyzna i kobieta.
Z ich szeroko otwartych ust toczy się czarny szlam; oczy jak lśniące guziki utkwione mają w jakiś niesprecyzowany punkt. Cała trójka idzie w ich stronę charakterystycznym, konwulsyjnym krokiem, kłapiąc poczerniałymi szczękami jak piranie. Dwadzieścia sekund później okrążają Josha, namiotowe miasteczko zaś pogrąża się w chaosie. Mężczyźni łapią za swoją prowizoryczną broń, a ci, którzy dysponują pistoletami, sięgają do kabur. Niektóre kobiety również chwytają za narzędzia – młotki, haki, widły i pokryte rdzą siekiery. Matki zabierają swoje dzieci do samochodów i kabin ciężarówek. Spocone dłonie blokują drzwi. Inne odciągają kurki i przygotowują broń do strzału. O dziwo, nie słychać wielu krzyków – głównie dzieci i kilka starszych kobiet, którym doskwiera już sędziwy wiek – i szybko formuje się pierwsza linia grupy uderzeniowej lub, jak kto woli, prowizorycznej policji. Pełne zaskoczenia wrzaski zostają zastąpione przez wzajemne nawoływania do obrony, a obrzydzenie i wściekłość pchają do działania.
Nie jest to dla nich pierwszyzna. Z każdego takiego spotkania wyciągali wnioski. Niektórzy mężczyźni formują szyk przy krawędziach polany, spokojnie unosząc młotki, ładując strzelby, podnosząc lufy skradzionych z gablot pistoletów lub starych, rodzinnych rewolwerów. Pierwsza kula wylatuje z Rugera kalibru .22; nie jest to potężna broń, ale celna i łatwa w obsłudze. Rozlega się suchy trzask. Czaszka stojącej trzydzieści jardów dalej martwej kobiety rozpada się na kawałki.
« 1 2 3 »

Komentarze

19 III 2013   01:30:07

OMG, co za gniot

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.