Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Albert Cossery
‹Szyderstwo i przemoc›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułSzyderstwo i przemoc
Tytuł oryginalnyLa violence et la dérision
Data wydania6 marca 2013
Autor
PrzekładMateusz Kwaterko
Wydawca W.A.B.
ISBN978-83-7747-801-1
Format184s. 135×205mm; oprawa twarda, obwoluta
Cena34,90
Gatunekobyczajowa
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Szyderstwo i przemoc

Esensja.pl
Esensja.pl
Albert Cossery
« 1 2 3 »

Albert Cossery

Szyderstwo i przemoc

– Mówiłem mu o tym. On też darzy cię braterskim uczuciem. Zna cię już lepiej, niż ja cię znam. Często mi wspominał, że choć nigdy cię nie widział, jesteś bliski jego sercu. Wie, że go nie zawiedziesz.
– Czy mówił, co planuje?
– Nie – przyznał Karim. – Sądzę, że chce najpierw z tobą porozmawiać. Potrzebuje twojej pomocy. Jestem pewien, że dziś wieczór wszystko ci wytłumaczy.
– Czy nadal wysyłacie do gazet listy od czytelników? To był szatański pomysł! Wprawił mnie w osłupienie.
Prasa przypochlebiała się gubernatorowi, płaszcząc się przed nim służalczo i kadząc mu jak nigdy wcześniej. Miasto wyśpiewywało na łamach gazet peany na cześć niegodziwca. Sławiono jego wzniosłe inicjatywy i niepospolite talenty. Podkreślano nawet z zachwytem fakt, że był niegdyś generałem, tak jakby miasto stanowiło pole walki, na którym gubernator toczy zwycięskie boje. Heykal postanowił wykorzystać tę okoliczność. Jego zmyślny plan polegał na tym, by, hołdując tej modzie, pobić na głowę najzagorzalszych lizusów. Namówił znajomych, żeby słali listy do gazet, równie idiotyczne, co pochlebne dla gubernatorskich poczynań. Był przekonany, że każda gazeta opublikuje je bez wahania. Nie omylił się; redaktorzy wierzyli, że pracują dla chwały swojego władcy.
– Już nie – odparł Karim. – Redaktorzy otrzymali polecenie, aby nie zamieszczać już więcej takich listów. Ostatnich, jakie wysłaliśmy, nie wydrukowano. Chyba przebraliśmy miarkę. Pamiętasz list, który napisałem? Porównałem w nim gubernatora do Aleksandra Wielkiego.
– Doskonale pamiętam. Czytałeś mi go. To był cudowny list.
– W niektórych kręgach uchodzi za wiekopomny dokument. Gazeta, która go zamieściła, zwiększyła owego dnia nakład o kilkaset egzemplarzy. Wierz mi, dla potomności stanie się on najwymowniejszym przykładem bezwstydnego przypochlebiania się władzy, a dla wszystkich lokajów rządu wzorem do naśladowania.
– W takich chwilach żałuję, że nie potrafię czytać – rzekł Khaled Omar. – Delektowałbym się tym listem bez ustanku.
Rozległo się pukanie do drzwi. Do biura wkroczył młody chłopak, krzywonogi, brudny i zarośnięty, niosąc tacę z dwiema filiżankami kawy.
– Przyniosłem kawę, Omarze-beju.
– Postaw ją tutaj – rzekł kupiec.
Chłopak opróżnił tacę, obrzucił obu mężczyzn filuternym spojrzeniem i odszedł, kuśtykając.
– Muszę ci się zwierzyć z paskudnej historii – powiedział Karim, sięgając po filiżankę kawy.
– Mocny Boże! Co się stało?
– Nic strasznego. Historia jest wprawdzie paskudna, ale i niezwykle zabawna. Można skonać ze śmiechu.
Opowiedział o odwiedzinach astmatycznego policjanta i uroczystej powadze, z jaką ów oświadczył, że bulwar jest drogą strategiczną.
Khaled Omar po raz kolejny wybuchł gromkim śmiechem.
– Nędznicy! – stwierdził, gdy już się uspokoił. – Doprawdy niepojęci ludzie! A może zmyśliłeś tę historyjkę?
– Przeceniasz moje zdolności! Gdzież bym zdołał wymyślić coś takiego? Z najwyższym trudem powstrzymywałem się od śmiechu, słuchając jego oświadczenia. To miernota, ale w gruncie rzeczy poczciwy facet, jeden z tych policjantów nazbyt uczciwych, aby zrobić karierę. Jest już stary i znużony życiem. Usiłowałem go przekupić.
– W jaki sposób?
– Zapytałem, czy ma dzieci. Przyznał, że tak, więc ofiarowałem mu dla nich latawiec. Zgodził się przyjąć najmniejszy. Sam go wybrał, pożegnał się i wyszedł, zapowiadając, że otrzymam niebawem wezwanie.
– Błogosławię dzień, w którym cię poznałem. Czy mogę cię jakoś wyciągnąć z tej opresji?
– Sądzę, że jeśli podarujesz mu parę kilogramów cukru, obejdzie się ze mną łaskawie w swym raporcie.
– Zasypię go cukrem, jeśli miałoby ci to pomóc. Coś jeszcze?
– To wszystko. Bardzo ci dziękuję.
– To ja ci dziękuję. Namawiając Heykala na spotkanie ze mną, wyświadczyłeś mi wielką przysługę. Nigdy nie zdołam ci się należycie odwdzięczyć.
Khaled Omar nie był chyba nigdy zakochany, ale niecierpliwość, z jaką wyczekiwał na spotkanie z Heykalem, wielce przypominała rozgorączkowanie młodzieńca, któremu ukochana po raz pierwszy wyznaczyła schadzkę. Na myśl o tym zdarzeniu rozsadzała go szalona radość, bardziej upajająca niż rozkosze cielesne. Osoba, która wpadła na pomysł, aby zwalczać głupotę i przemoc, obsypując oprawców przesadnymi pochwałami, musiała być postacią nietuzinkową! Khaled Omar śnił o tym człowieku po nocach.
IV
Heykal, otulony purpurowym szlafrokiem, wstał z kanapy i podszedł – chyba już dziesiąty raz – do okna. Nie wyglądał na rozdrażnionego, poruszał się po pokoju krokiem dystyngowanym, jakiego nie powstydziłby się bywalec królewskich pałaców. Zlustrował ulicę chłodnym i beznamiętnym spojrzeniem pogodzonego z losem fatalisty; przestał już liczyć na powrót Siriego. Służący mógł wrócić dopiero jutro albo nawet za tydzień, tego nie wiedział nikt, a już z pewnością nie Heykal. Wczesnym popołudniem polecił mu zanieść do prasowacza jedyny garnitur, w którym mógł się pokazać bez wstydu. Dochodziła szósta, a Siriego nadal nie było, przepadł jak kamień w wodę. Heykal przeżywał istne katusze, zniknięcie służącego oznaczało areszt domowy. Inne ubrania były znoszone, a wyjście na ulicę w niechlujnym stroju nie wchodziło w rachubę. Taka dbałość o wygląd mogłaby się zdać dziecinadą, ale wyrażała jeden z zasadniczych rysów jego charakteru. Jeśli bowiem młody Karim udawał wielmożę w towarzystwie przygodnych kurewek, Heykal rzeczywiście był wielkim panem; nie zawdzięczał tego fortunie czy pozycji społecznej, ale swej prawdziwie arystokratycznej naturze. Nadzwyczajny sposób, w jaki się stroił, chodził czy mówił, nie był następstwem znojnych ćwiczeń, lecz cechą wrodzoną.
Oddalił się od okna, nie okazując rozgoryczenia; głowę miał podniesioną, jakby stawiał czoło przeciwnościom losu. Siri nierychło się pojawi; zapadł się pod ziemię, a wraz z nim przepadł garnitur. Ów reprezentacyjny garnitur, kupiony przed kilkoma laty, a obecnie, jak mniemał Heykal, wystawiony na najbardziej plamiące przygody, był dla swojego właściciela przedmiotem bezustannej troski. Heykal dbał o niego z wprost maniacką przezornością. Poświęcał sporą część wolnego czasu na zapobiegliwe chronienie go przed najmniejszym pyłkiem kurzu.
Było to ubranie jedyne w swoim rodzaju, z ciemnej zagranicznej tkaniny, uszyte z niebywałą maestrią przez najbieglejszego krawca w kraju. Chociaż Heykal nosił je niemal codziennie, zachowało swój pierwotny kształt, a nawet, z wiekiem, zyskało na uroku. Kosztowało krocie, ale warte było tej ceny, doskonale bowiem spełniało swoją funkcję. Jako dodatek do szlachetnej fizjonomii Heykala stanowiło rękojmię jego zamożności; pozwalało mu uchodzić w najbardziej ekskluzywnych kręgach za młodego człowieka z najlepszego towarzystwa. Zresztą, nie będąc bogatym, Heykal nie był też całkowicie pozbawiony środków utrzymania; niewielka renta z odziedziczonego spłachetka gruntu starczała mu na skromną egzystencję. Nikt nie znał wysokości owej renty; z uwagi na wielkopańskie maniery i dumną postawę brano go przeważnie za właściciela olbrzymiego majątku ziemskiego. Skończył trzydzieści dwa lata, ani razu nie parając się pracą. Wolał się zadowolić szczupłym dochodem, niż kolaborować, choćby tylko epizodycznie, z hordą krwiożerczych bandziorów zaludniających tę planetę. Heykal nie był jednak próżniakiem; niestrudzenie tropił burleskowe aspekty ludzkich poczynań. Znajdował upodobanie w tym błazeńskim świecie. Prawdę mówiąc, gdyby odkrył w nim choćby najmniejszą drobinę rozsądku, byłby tym wielce zasmucony. Kiedy spostrzegał w gazecie informację jako tako sensowną, chorował ze zgryzoty. Rozkoszował się ustawicznym widowiskiem tępego szaleństwa swoich bliźnich; radował się tym spektaklem jak dziecko w cyrku, a życie wydawało mu się pasmem uciech.
Spojrzał na budzik ustawiony na komodzie. Już siódma! A przecież wyraźnie pouczył służącego, że winien bezwzględnie wrócić przed tą godziną; nie pozostawało mu nic innego, jak przeklinać sługę w myślach. Heykal, nawet gdy był sam, nie dawał upustu wściekłości; wyglądał zawsze na osobę beztroską i opanowaną. Jedynie w sarkastycznym uśmiechu, nigdy nieschodzącym mu z warg, zaznaczył się lekki ślad okrucieństwa. Zapalił papierosa, położył się na kanapie, z której po chwili wstał, by po raz kolejny podejść do okna. I znów nic. Popadał w rutynę. Wyobraził sobie, że Siriego rozjechał tramwaj i myśl ta nieco go pokrzepiła. Spóźnienie służącego oznaczało nie tylko niemożność wyjścia z domu, ale także rujnowało spotkanie z Khaledem Omarem, z którym miały go odtąd łączyć nowe i subtelne więzi. Paskudna sytuacja. Karim opowiedział mu o kupcu, opisując niezwykłe okoliczności, w których zrodziła się ich przyjaźń, i Heykal nabrał wielkiej ochoty, żeby poznać tego człowieka. Dotychczas odwlekał spotkanie, wpierw bowiem chciał zdobyć kilka informacji o jego upodobaniach. Być może przewidywał, że pewnego dnia może potrzebować pomocy, czekał więc na odpowiedni moment, żeby się z nim zaznajomić. W każdym razie doszedł do wniosku, że Khaled Omar byłby cennym wspólnikiem w obmyślonym i kierowanym przez niego szyderczym przedsięwzięciu. Ze zwierzeń Karima dowiedział się, że kupiec jest wrogiem wszelkich politycznych spisków. Nienawidził polityków, uważał ich za wstrętniejszych od psów; nie od psów żywych, ale od psów zdechłych i cuchnących. Tajne sprzysiężenie, do którego zamierzał go skaptować, winno więc zyskać aprobatę tego człowieka; Heykal nie planował bowiem zdobycia władzy ani bombowych zamachów na gubernatora.
« 1 2 3 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Nasz tyran to równy gość
— Kamil Armacki

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.