WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Drugie imperium |
Tytuł oryginalny | Second Empire |
Data wydania | 14 grudnia 2004 |
Autor | Paul Kearney |
Przekład | Wojciech Szypuła |
Wydawca | MAG |
Cykl | Boże Monarchie |
ISBN | 83-89004-68-2 |
Format | 282s. 115×185mm |
Cena | 25,— |
Gatunek | fantastyka |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Drugie imperiumPaul Kearney
Paul KearneyDrugie imperium– Co zrobimy z jeńcami? – zapytał Ranafast. Mijała ich niekończąca się kolumna znużonych żołnierzy. To piechota, która doścignęła konną awangardę, po krótkim odpoczynku ruszyła w dalszą drogę. Słońce pomału chyliło się ku zachodowi, a ich czekała jeszcze długa droga, jeśli mieli w nocy dołączyć do Katedralników Andruwa. Ale, jak twierdzili Ranafast i Formio, nikt się nie wykruszył. Wiadomość, że mają niebawem zaatakować merducką konnicę, dodawał żołnierzom sił. Maszerowali żwawo. – Puśćcie ich – odparł Corfe. – Tylko nam zawadzają. Ranafast rozdziawił usta. Wytrzeszczone oczy spojrzały na Corfe’a sponad orlego nosa i szpakowatej brody, która wyglądała jak spiłowana w szpic. – Mogę kazać ludziom się nimi zająć. – Nie. Po prostu puśćcie ich wolno. Tylko najpierw chcę z nimi porozmawiać. – Panie generale, muszę zaprotestować… – Nie chcę mieć morderców pod swoją komendą, Ranafast. Jeśli zaczniemy wyrzynać jeńców, będziemy nie lepsi od nich. Jutro, w bitwie, nasi ludzie będą mogli usiec tylu Merduków, ilu zdołają. Przyślij jeńców do mnie. – Mam nadzieję, że wie pan, co pan robi, generale – stwierdził Ranafast. Więźniowie wyglądali żałośnie. Eskortowało ich dwóch Fimbrian, którzy traktowali ich z pełną rezerwy pogardą. Jeńcy skulili się przed Corfem, jakby miał być ich katem. I rzeczywiście, miał ochotę skazać ich na śmierć. Nie miał złudzeń: wiedział, po co przyjechali na północ, ale pamiętał też chłopską armię, którą bez litości wyrżnął pod Staed. Poddanym Narfintyra, zwykłym wieśniakom, kazano walczyć w obronie suzerena, którego ledwie znali, a który traktował ich jak niewolników. Do tej pory czuł się nieswojo na wspomnienie tamtej rzezi niewiniątek – a ci Merducy niewiele się od nich różnili. Zostali wcieleni do armii sułtana i zmuszeni do porzucenia domów i rodzin; w żyłach niektórych nie płynęła nawet merducka krew. Wiedział, że w nadchodzących dniach i miesiącach będzie mordował takich jak oni tysiącami, ale wojna rządziła się swoimi prawami. Nie chciał jednak brukać sobie sumienia wyrachowanym morderstwem. I tak miał wystarczająco dużo krwi na rękach. – Jesteście wolni – powiedział. – Pod jednym warunkiem: nie dołączycie do merduckiej armii, tylko postaracie się wrócić do domu. Wiem, że nie z własnej woli przystąpiliście do wojny. Zostaliście do tego zmuszeni. Odejdźcie w pokoju. Więźniowie wybałuszyli oczy i zaczęli szwargotać między sobą po merducku i normannijsku. Nie wierzyli własnym uszom, byli tak zaskoczeni, że nawet się nie ucieszyli. Jeden z nich wyciągnął rękę, żeby w kornym geście dotknąć strzemienia wybawcy. Corfe cofnął konia. – Odejdźcie – powtórzył. – I nie wracajcie do Torunny. Jeśli złamiecie mój zakaz, przysięgam, że was zabiję. – Dzięki ci, panie! – wykrzyknął jeden z jeńców, w którym Corfe rozpoznał posiniaczonego Felipia. Merducy odłączyli się od armii i zaczęli biec ile sił w stronę rzucającego długie cienie Thurianu, jakby bali się, że generał zmieni zdanie. Maszerujący Torunnanie odprowadzali ich wzrokiem, niektórzy spluwali pogardliwie, ale żaden nie protestował. Corfe odwrócił się do Ranafasta. – Powiedz mi, czy jestem głupcem? Robię się miękki? – Być może, mój chłopcze – odparł z uśmiechem stary żołnierz. – Może zmieniasz się w kogoś w rodzaju polityka. Dobrze wiesz, że te ścierwa nie mają gdzie się podziać i będą chciały wrócić do armii. Jeśli im się uda, wieść o tym, jak Torunnanie traktują jeńców, rozejdzie się jak pożar w suchym stepie. Kiedy chłopi z pospolitego ruszenia dowiedzą się, że złożywszy broń mogą liczyć na litość, nie będą tacy hardzi. – Na to właśnie liczę, chociaż nie jestem wcale pewien, czy słusznie. Ale wiem jedno, Ranafaście: nie wygramy tej wojny wyłącznie dzięki sile naszej armii. Musimy być sprytni. – Zgadzam się. Ale mimo to pozostaje jakiś niesmak, prawda? Ranafast zawrócił konia i dołączył do maszerującej kolumny. Corfe z grzbietu wierzchowca śledził wzrokiem uciekających Merduków, aż zmienili się w punkciki na tle ośnieżonych stoków Thurianu. Przez jedną krótką, niesamowitą chwilę prawie żałował, że nie biegnie razem z nimi. Zwiadowcy Katedralników wyjechali im na spotkanie i zaprowadzili ich do obozu. Wiejący od góry wiatr zacinał im w twarze drobnym, lodowatym deszczem, ale przynajmniej tłumił szuranie stóp i metaliczny chrzęst ekwipunku. Ludzie pospuszczali głowy i powłóczyli nogami. Ciemność, deszcz i zawodzący wiatr sprawiły, że kilkanaście mułów niepostrzeżenie oddzieliło się od karawany i przepadło w mrokach nocy, ale armia dotarła na miejsce bez szwanku – trochę może obszarpana, lecz kompletna. Pięć mil na północ od Berrony Andruw znalazł kawał płaskiego terenu, przecięty strumieniem, który dla ludzi i koni był prawdziwym skarbem. Przybywający do obozu piesi przede wszystkim zwracali spojrzenia na południe, gdzie pomarańczowa łuna rozświetlała czarne niebo. Berrona płonęła. Andruw był w ponurym nastroju. Twarz miał bladą jak płótno, z dwoma ciemnymi plamami oczu i ciemną krechą ust. – Kilka godzin temu jazda wkroczyła do miasta – zameldował Corfe’owi. – Mężczyzn zabrali gdzieś na południe, a teraz zabawiają się z kobietami. Corfe podjechał bliżej, aż zetknęli się kolanami, i poklepał go po ramieniu. – Nie damy rady – powiedział. – Nie dziś. Ludzie są wykończeni. Uderzymy o świcie, Andruw. – Wiem. – Andruw pokiwał głową. – Musimy być rozsądni – dodał łamiącym się głosem. – Wytropiliście główne siły? – Armia rozbiła obóz na południe od miasta. Mają tam w bród łupów i kobiet z kilku różnych miast. Chłopcy nieźle się tu na północy zabawiają. Wydaje im się pewnie, że mają nieustanne święto. – Obiecuję ci, że jutro o świcie skończy się dla nich świętowanie. Zwołaj oficerów. Opowiesz nam wszystkim, co wiesz o nieprzyjacielu. Andruw skinął głową i szturchnął konia kolanami, ale nagle się zatrzymał. – Corfe? – Tak? – Obiecaj mi coś jeszcze. Głos mu drżał. Było za ciemno, żeby Corfe mógł coś wyczytać z jego twarzy. – Mów. – Obiecaj mi, że jutro nie będziemy brać jeńców. Skowyt wiatru i stłumione hałasy układającej się do snu armii wypełniały ciszę, która zapadła po tych słowach. Polityka, strategia, rozmowa z Ranafastem… Wszystko to jak chmura otuliło umysł Corfe’a. Ale głębiej, pod tą pokrywą racjonalizmu, kipiał w nim gniew. Rozumiał ból przyjaciela. Kiedy się odezwał, jego głos był równie zdławiony jak przed chwilą głos Andruwa: – Dobrze. Jutro nie będzie litości. Obiecuję. |
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótko o książkach: Listopad 2004
— Tomasz Kujawski, Eryk Remiezowicz
Cisza przed burzą
— Tomasz Kujawski
Krótko, ale dynamicznie
— Tomasz Kujawski
Martin, Erikson i... Kearney
— Tomasz Kujawski