WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Narodziny Imperium |
Tytuł oryginalny | Genghis: Birth of an Empire |
Data wydania | 15 października 2014 |
Autor | Conn Iggulden |
Przekład | Agnieszka Fejdych, Jarosław Fejdych |
Wydawca | Papierowy Księżyc |
Cykl | Zdobywca |
ISBN | 978-83-61386-48-3 |
Format | 600s. |
Cena | 42,90 |
Gatunek | historyczna |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Zdobywca: Narodziny ImperiumConn Iggulden
Conn IgguldenZdobywca: Narodziny ImperiumWściekły wiatr wciąż nie ustawał na sile, gdy harban Jesügeja dołączył do reszty plemienia nazajutrz rano. Zwiadowcy poruszali się lekko, bez zbędnego ekwipunku, wypatrując niespodziewanego ataku. Pozostali, opatuleni w grube futra i obładowani ciężkimi łupami, zamienili się w bezkształtne bryły brudnego śniegu i lodu. Koczowisko leżało u podnóża skalnego urwiska, które zapewniało doskonałą ochronę przed wiatrem; same jurty zaś zlewały się ze śniegowym tłem – trudno byłoby znaleźć lepsze miejsce na obóz. Choć na spowitym ciężkimi chmurami niebie ledwie błyskało światło pierwszego brzasku, powracających wojowników dostrzegły bystre oczy jednego z trzymających wachtę chłopaków. Jesügej poczuł, jak serce mu rośnie na dźwięk tych szczenięcych głosów, zawiadamiających osadę o jego przybyciu. Kobiety i dzieci na pewno jeszcze spały, pomyślał. Jeśli kiedykolwiek zwlekały się z łóżek o tak wczesnej porze, to tylko po to, by napalić w żelaznym piecu. Rodziny wstawały dopiero godzinę lub dwie później, gdy z wielkich namiotów z wojłoku i wikliny opadł już lód. Gdy zbliżyli się nieco do obozu, Jesügej usłyszał głośny krzyk dobywający się wraz z szarym dymem z jurty Höelün. Zaniepokojony poczuł, jak serce zabiło mu mocniej. Niedawno urodził mu się syn, ale wiedział jak bardzo na małe dzieci czyha śmierć. Chan potrzebował tylu spadkobierców, ile tylko mogły pomieścić jego namioty. Szeptem pomodlił się o kolejnego syna, brata pierworodnego. Gdy z wnętrza jurty dosłyszał pisk swego jastrzębia, nie czekał ani chwili dłużej; zeskoczył z siodła i podążył w kierunku namiotu; ledwo zauważył opatulonego w futra giermka, który odebrał lejce. Po chwili pchnął drewniane drzwi, przekraczając próg domu. Z jego zbroi natychmiast spłynął roztopiony śnieg, zamieniając się w kałuże. – Ha! No już! Wystarczy! – zaśmiał się w odpowiedzi na radosne powitanie pary psów, które skakały wokół swego pana, liżąc go gdzie popadnie. Następny w kolejności przywitał się jastrząb, choć zdaniem Jesügeja jego pisk wyrażał raczej chęć wyruszenia na łowy. W kącie raczkował nagusieńki Bekter, pierworodny syn chana, bawiąc się twardymi jak kamień kawałkami sera. Nic z tego nie umknęło uwadze Jesügeja, mimo że przez cały czas nie odrywał oczu od Höelün leżącej na posłaniu z futer. Była rozpalona z ciepła, jakie dobywało się z pieca, ale jej oczy błyszczały radosnym blaskiem w złocistym świetle lampy. Na jej tryskającej zdrowiem twarzy wystąpiły kropelki potu, a na czole, w miejscu, które otarła wierzchem dłoni, pojawił się ślad krwi. Znachorka trzymała w dłoniach płócienne zawiniątko, a uśmiech Höelün mówił sam za siebie – Jesügejowi właśnie urodził się drugi syn. – Daj mi go – zażądał, postępując krok naprzód. Znachorka cofnęła się, wykrzywiając pomarszczone usta na znak oburzenia. – Zadusisz go w swoich wielkich dłoniach. Niech najpierw napije się mleka matki. Potrzymasz go później, jak już się wzmocni. Jesügej nie mógł się powstrzymać; wyciągnął szyję, nachylając się nad obiema kobietami i zobaczył, jak znachorka kładzie maleńkiego chłopczyka i wyciera jego wątłe ciałko kawałkiem płótna. W tej samej chwili dziecko wybuchnęło gromkim płaczem. – Poznaje ojca! – wykrzyknął Jesügej z dumą. Znachorka parsknęła. – Jest na to za mały – wymamrotała w odpowiedzi. Jesügej nie zareagował na te słowa. Uśmiechnął się tylko do brzdąca o czerwonej twarzy. Nagle sposępniał i bez żadnego ostrzeżenia złapał starą kobietę za nadgarstek. – Co on ma w ręce? – rzucił ściszonym głosem. Znachorka miała właśnie powycierać dziecku paluszki, lecz pod naporem surowego spojrzenia chana, delikatnie otworzyła zaciśniętą piąstkę niemowlęcia, odsłaniając ciemny, oleisty skrzep krwi wielkości oka. Höelün wstała z posłania, by zobaczyć, co takiego u jej nowo narodzonego syna wzbudziło uwagę Jesügeja. Na widok skrzepu zaszlochała. – Ma krew w prawej dłoni – wyszeptała żałośnie. – Jego życie będzie naznaczone śmiercią, aż do końca jego dni. Jesügej głośno wciągnął powietrze. Dlaczego to powiedziała? Nie można w ten sposób kusić losu. Milczał przez chwilę, rozmyślając. Starucha w dalszym ciągu nerwowo wycierała i owijała w płótna niemowlę, krwawy skrzep trząsł się jak galareta. Raptem chan ujął go w swoją dłoń. – Höelün, on urodził się ze śmiercią w prawej dłoni, jak przystało na wielkiego wojownika. Jest synem chana, więc niechże śmierć będzie jego towarzyszką. – Przyglądał się niemowlęciu, które nareszcie znalazło się w objęciach swojej wyczerpanej matki, by posilić się mlekiem. Höelün skrzywiła się i zagryzła wargę. Jesügej z wciąż zatroskaną twarzą zwrócił się do znachorki: – Rzuć kości, babo. Niech nam powiedzą, czy ta zakrzepła krew wróży Wilkom dobrze czy źle. – Sposępniał jeszcze bardziej. Nie musiał mówić, że od tego rzutu zależy życie jego syna. Był chanem i jego siła zawsze służyła jako przykład dla całego plemienia. Chciał wierzyć, że jego słowa złagodzą zazdrość Ojca Nieba, ale z drugiej strony obawiał się prawdziwości przepowiedni Höelün. Znachorka spuściła wzrok; wiedziała, że w obrząd narodzin wkradł się jakiś obcy i przerażający element. Sięgnęła do stojącego obok pieca tobołka, z którego wyjęła kilka drobnych kości owiec, pomalowanych przez dzieci z plemienia na czerwono i zielono. Kości te wykorzystywano do tysięcy różnych gier, często określając je mianem konia, krowy, owcy lub jaka, w zależności od tego, w jaki sposób upadły. Starsi zaś wiedzieli, że można się z nich dowiedzieć znacznie więcej, pod warunkiem, że użyje się je we właściwym miejscu i czasie. Znachorka zamachnęła się, gdy nagle Jesügej złapał ją za ramię. Wzdrygnęła się. – Moja krew, ja to zrobię – rzekł, odbierając jej cztery kości. Kobieta nie opierała się, porażona lodowatym spojrzeniem chana. Ucichły nawet psy i jastrząb. Jesügej wykonał rzut, starucha na moment zamarła w oczekiwaniu na zrządzenie losu. – Ha! Cztery konie, to szczęśliwa wróżba. Mój syn będzie wielkim jeźdźcem i pogromcą wrogów. Chan skinął głową. Pragnął pokazać syna wszystkim członkom plemienia i zrobiłby to, gdyby nie szalejąca nawałnica, która nieomal wdzierała się do ciepłej jurty. Mróz był wrogiem, lecz z drugiej strony hartował plemię, czyniąc je silnym. Zimą starcy i dzieci umierali szybko, ale jego syn będzie żył. Jesügej przyglądał się, jak maleńkie niemowlę ssie matczyną pierś. Chłopiec odziedziczył po ojcu złote oczy, podobne do oczu wilka. Höelün spojrzała z ulgą na ojca dziecka, na którego twarzy malowała się duma. Choć była przekonana, że krwawy skrzep to zły omen, kości nieco złagodziły jej obawy. – Wybrałaś dla niego imię? – Znachorka zapytała Höelün. Zamiast niej odpowiedział Jesügej: – Mój syn ma na imię Temudżyn. Będzie twardy, jak stal. – Na zewnątrz wciąż szalała nawałnica. |
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Mówią wieki…
— Agnieszka Kawula