Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 5 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

John Brunner
‹Na fali szoku›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułNa fali szoku
Tytuł oryginalnyShockwave Rider
Data wydania9 września 2015
Autor
PrzekładMichał Jakuszewski
Wydawca MAG
SeriaArtefakty
ISBN978-83-7480-558-2
Format288s. oprawa twarda
Cena35,—
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Na fali szoku

Esensja.pl
Esensja.pl
John Brunner
« 1 2

John Brunner

Na fali szoku

– Boże! – zawołał w pustkę. – Gdybym zaprogramował komputer, by kierował moim konfesjonałem, ludzie dostawaliby lepsze rady!
Nic w tym projekcie nie toczyło się zgodnie z jego nadziejami. Nawet w najmniejszym stopniu.
Co więcej, następny punkt opisywał prawdziwą tragedię. Jak jednak można było pomóc jeszcze młodej, trzydziestoparoletniej kobiecie posiadającej dyplom inżyniera elektronika, która podpisała sześciomiesięczny kontrakt i poleciała na orbitę, by poniewczasie się przekonać, że padła ofiarą osteokalcjolizy – utraty wapnia oraz innych substancji mineralnych w kościach w warunkach zerowego przyciągania – musiała rzucić pracę i teraz groziło jej połamanie kości, gdy tylko się potknie. Cech nadał jej status łamiącej kontrakty bez prawa do apelacji. Nie mogła wystąpić do sądu o przywrócenie praw, ponieważ bez pracy nie miała pieniędzy na prawnika, a nie mogła znaleźć pracy, dopóki cech nie przywróci jej praw… i tak dalej.
W naszym nowym wspaniałym świecie mamy mnóstwo nowych wspaniałych nieszczęść!
Złożył z westchnieniem formularze w stertę i położył ją pod obiektywem skanera domowego komputera, celem konsolidacji i werdyktu. Dla tak niewielu nie warto było płacić za korzystanie z publicznej sieci. Do pomruku sprężarki przyłączył się szelest plastikowych palców sortera papieru.
Komputer był kupiony z drugiej ręki i już prawie przestarzały, ale z reguły nadal działał. Dlatego, pod warunkiem, że urządzenie nie będzie miało złej nocy, kiedy nieśmiałe dzieciaki, zaniepokojeni rodzice, zdrowe, lecz z jakiegoś powodu nieszczęśliwe średniolaty oraz zagubieni, zdesperowani staruszkowie wrócą po swą porcję duchowej pociechy, każde z nich otrzyma koło ratunkowe z papieru, pachnący staromodnym absolutnym autorytetem certyfikat z nagłówkiem wydrukowanym na imitacji złotego listka, potwierdzającym, że to autentyczna, legalna delficka porada oparta na wkładzie co najmniej ___set* osób (* wstaw liczbę, dokument nie jest ważny, jeśli całkowita liczba nie przekracza dziewięćdziesięciu dziewięciu) przekazany pod przysięgą/zdeponowany w obecności dorosłych świadków/potwierdzony pieczęcią notarialną** (**niepotrzebne skasować) __ (dnia) __ (miesiąca) 20__ (roku).
To był tylko marny, prowizoryczny pomnik upadku jego wspaniałego projektu stworzenia prywatnej puli krzyżowej analizy wpływów i znalezienia punktu oparcia, z którego będzie mógł poruszyć Ziemię. Wiedział już, że wybrał niewłaściwe podejście, ale gdy wspominał chwilę przybycia do Ohio, nadal czuł lekką tęsknotę.
Niemniej jego działania mogły przynajmniej uratować garstkę ludzi przed narkotykami, samobójstwem albo morderstwem. Nawet jeśli nie zdołał osiągnąć nic więcej, jego delfickie certyfikaty wywierały podświadome wrażenie: Jednak się liczę, bo tu jest napisane, że nad moim problemem zastanawiały się setki ludzi!
Odniósł też parę sukcesów na publicznych tablicach delfickich, korzystając z nieświadomych rad kolektywu.

• • •
Zakończył pracę na dziś i przeszedł do mieszkalnej części przyczepy, przekonał się jednak, że wcale nie chce mu się spać. ­Zastanawiał się, czy nie połączyć się z kimś i nie zagrać w fechtunek, ale przypomniał sobie, że ostatni z miejscowych przeciwników, z którymi skontaktował się po przybyciu tutaj, niedawno się wyprowadził, a była już dwudziesta trzecia – za późno, by odszukać innego gracza, korzystając z pomocy Komisji Fechtunkowej stanu Ohio.
Ekran do gry w fechtunek pozostał więc zwinięty w tubie, razem z pisakiem świetlnym i licznikiem punktów. Lazarus pogodził się z myślą o godzinie poświęconej wyłącznie trójwymiarowi.
Pod wpływem nagłego impulsu przesadnej hojności, jeden z pierwszych członków jego kongregacji ofiarował mu odrażająco drogi prezent – monitor, który po zaprogramowaniu zgodnie z gustem właściciela natychmiast wyszukiwał kanał nadający odpowiednie programy. Mężczyzna osunął się na krzesło i włączył urządzenie. Ekran się zaświecił i w następnej chwili Lazarusa poproszono, by doradził jamajskiej opozycji, co ma zrobić w sprawie szalejącego na wyspie głodu, by móc w następnych wyborach pozbawić władzy partię rządzącą. Obecnie większość opinii skupiała się wokół sugestii, że powinni kupić towarowy sterowiec i transportować nim kontenery z syntetyczną żywnością do regionów, które najpoważniej ucierpiały. Nikt dotąd nie wskazał, że tak duży sterowiec kosztowałby siedmiocyfrową sumę, a Jamajka jak zwykle była bankrutem.
Nie dzisiaj! Nie mogę już znieść więcej głupoty!
Ale gdy odrzucił tę propozycję, ekran zgasł. Czy na niezliczonych kanałach trójwymiaru rzeczywiście nie było nic więcej, co zainteresowałoby wielebnego Lazarusa? Wyłączył monitor i przeszedł na ręczne przestawianie kanałów.
Najpierw znalazł coleyową grupę. Muzycy mieli pomalowane na niebiesko twarze i pióra we włosach. Nie grali na instrumentach, lecz krążyli wokół niewidzialnych snopów słabych mikrofal, prowokując zaburzenia, przekształcane przez komputer w dźwięki… mogące stać się muzyką, jeśli wszystko pójdzie dobrze. Byli sztywni, niezgrabni i mieli kiepską koordynację. Jego amatorska grupa, złożona z niedawnych licealistów, lepiej sobie radziła z utrzymywaniem tonacji i wyszukiwaniem akordów.
Przełączył kanał i trafił na skandalizujący biuletyn nadający oszczercze, niemożliwe do udowodnienia – ale z uwagi na komputerową redakcję niedające podstaw do pozwu o zniesławienie – plotki, mające uspokoić ludzi, zapewniając ich, że świat rzeczywiście wygląda tak fatalnie, jak im się zdaje. W El Paso wymieniano nazwisko burmistrza po aresztowaniu człowieka prowadzącego nielegalną pulę delficką. Przyjmował on zakłady o liczbę ofiar śmiertelnych, połamanych kończyn oraz wybitych oczu podczas meczów hokejowych i futbolowych. To nie pula jako taka była sprzeczna z prawem, lecz fakt, że przekazywała wygrywającym zakłady mniej niż wymagane ustawą pięćdziesiąt procent pieniędzy. No cóż, z pewnością wymieniono nazwisko burmistrza, i to nie raz. Natomiast w Wielkiej Brytanii sekretarz Rady Oczyszczenia Rasy poprosił księżniczkę Shirley i księcia Jima, by wspólnie stali się jej patronami, ponieważ oboje słynęli ze stanowczych opinii na temat imigracji na tę nieszczęsną wyspę. Biorąc pod uwagę, jak szybko nędza wyganiała mieszkańców ze wszystkich okolic kraju, poza położonymi najbliżej kontynentu, trudno się było spodziewać, by miało to zaimponować Australijczykom i Nowozelandczykom. Czy było prawdą, że atak rakietowy na turystyczne hotele na Seszelach, do którego doszło w ubiegłym tygodniu, sfinansowała konkurencyjna sieć hoteli, a nie separatystyczna Partia Wyzwolenia Seszeli?
Do diabła z tym.
Na następnym kanale znalazł jednak cyrk. Tak przynajmniej wszyscy to nazywali, choć oficjalna nazwa brzmiała „kompleks nauczania przez doświadczenie, opartego na nagrodach i karach”. Trafił na gwiazdę tej dziedziny, być może najpopularniejszą ze wszystkich. Człowiek ten działał z Quemadurze w stanie Kalifornia, wykorzystując jakieś dotąd nieodwołane miejscowe prawo, pozwalające mu korzystać z żywych zwierząt. Sześć otwierających szeroko oczy z przerażenia dzieciaków stało w kolejce do szerokiej najwyżej na pięć centymetrów kładki, biegnącej nad wielkim basenem, w którym roiło się od niespokojnych aligatorów. Podochoceni rodzice głośno dopingowali swe latorośle. Wyraźny czerwony napis w rogu ekranu głosił, że każdy krok postawiony przez dziecko na kładce przed wpadnięciem do wody będzie wart tysiąc dolarów. Ponownie przełączył kanał, tym razem z drżeniem.
Sąsiedni kanał powinien być pusty, ale nie był. Przejął go chiński piracki satelita, starający się dotrzeć do emigrantów mieszkających na środkowym zachodzie Stanów Zjednoczonych. Podobno w pobliżu Cleveland istniał chiński szczep. A może to było Dayton? Ponieważ nie znał języka, przełączył się na kolejny kanał, na którym natrafił na reklamy. Następny był poświęcony doradztwu stylu życia. Wiedział, że prowadzi on prywatne kliniki dla klientów, których stan się pogorszył, zamiast się poprawić, po zastosowaniu się do zakrojonych na szeroką skalę sugestii, których im udzielono. Drugi oddział był przeznaczony dla ofiar środka euforyzującego, który reklamowano jako nieuzależniający, co okazało się nieprawdą. Agencja Żywności i Leków pozwała sprzedającą go firmę, ale – jeśli wierzyć plotkom – producenci dotarli do sędziego i przemówili mu do ręki, co pozwoliło im zachować zyski pod warunkiem, że dobrowolnie wycofają produkt z rynku, nim dojdzie do procesu. Opieka nad kilkuset tysiącami nowych uzależnionych spadła na barki niedofinansowanej, przeciążonej Federalnej Służby Zdrowia.
Potem był kolejny piracki kanał, sądząc po akcencie, australijski. Dziewczyna w kostiumie składającym się z sześciu strategicznie rozmieszczonych kulek mówiła:
– Znacie to? Gdyby wszyscy ludzie dotknięci kryzysem stylu życia położyli się jeden obok drugiego… mogliby tak sobie leżeć, ale nie zostałby nikt, kto pomógłby im wstać.
To przywołało na jego twarz słaby uśmieszek. Ponieważ rzadko udawało mu się złapać australijski show, miał ochotę pooglądać go przez chwilę, lecz nagle usłyszał przenikliwy dźwięk dzwonka.
Ktoś był w konfesjonale przy głównym wejściu. O tak późnej porze zapewne ktoś zdesperowany.
No cóż, już od chwili założenia Kościoła zdawał sobie sprawę, że będą mu zawracać głowę o każdej porze dnia i nocy. To była jedna z nieuniknionych złych stron tego zajęcia. Wstał z westchnieniem i zgasił ekran.
Notatka dla przyszłych osobowości: poświęcenie odrobiny czasu trójwymiarowi może być dobrym pomysłem. Zachowajcie kontakt z mediami. Czy kapłaństwo wyczerpało już niewielki zasób wystawienia na widok publiczny, na jaki może sobie pozwolić posiadacz kodu 4GH w danym okresie? A jeśli nie, ile mi zostało?
Muszę to sprawdzić. Muszę.

• • •
Nadał swej twarzy dobrotliwy wyraz i otworzył trójwymiarowe połączenie z konfesjonałem. Czuł się zaniepokojony. Dla garstki wtajemniczonych nie było nowiną, że w zeszłotygodniowej potyczce między Billykingami a Graalowcami padło siedmiu zabitych, a ci drudzy byli do przodu. Tego należało się spodziewać. Byli bardziej bezwzględni. Billykingowie z reguły tylko okaleczali jeńców i pozwalali im wrócić do domu o własnych siłach, natomiast Graalowcy mieli w zwyczaju wiązać ich, kneblować i porzucać w jakichś dogodnie ulokowanych ruinach, by tam umarli z pragnienia.
Znaczyło to, że nocny gość może potrzebować porady, a być może nawet pomocy medycznej. Mógł to też być ktoś, kto chciał zbadać kościół z myślą o zrównaniu go z ziemią. W końcu według obu szczepów był on haniebnym pogańskim przybytkiem.
Na ekranie zobaczył jednak dziewczynkę, prawdopodobnie za małą, by mogli ją przyjąć do któregoś ze szczepów. Na pierwszy rzut oka mogła mieć najwyżej dziesięć lat. Włosy miała rozczochrane, oczy czerwone od płaczu, a na brudnych policzkach ślady spływających łez. Dziecko, które zapewne przeceniło swe umiejętności udawania osoby dorosłej, przerażone i zagubione w ciemności… ojej! Nie! Coś więcej. Coś znacznie gorszego. Zauważył, że dziewczynka trzyma w ręce nóż, a na jego ostrzu i na jej zielonym fartuszku są plamy tak czerwone, że mogą pochodzić od świeżej krwi.
– Słucham, mała siostro? – odezwał się neutralnym tonem.
– Ojcze, muszę się wyspowiadać, bo pójdę do piekła! – załkała. – Załatwiłam mamę! Poszatkowałam ją na kawałki! Chyba ją zabiłam! Na pewno to zrobiłam!
Wydawało się, że czas się zatrzymał na długą chwilę. Potem, z całym spokojem, na jaki potrafił się zdobyć, powiedział to, co trzeba było powiedzieć… ponieważ, choć sam konfesjonał był nienaruszalny, wideofon, podobnie jak wszystkie tego typu urządzenia, był podłączony do miejskiej sieci policyjnej, a co za tym idzie również do niestrudzonych federalnych monitorów w Canaveral. Albo gdzieś. Było ich już tak wiele, że nie mogły wszystkie znajdować się w tym samym miejscu.
Notatka dla przyszłych osobowości: dobrze byłoby się dowiedzieć, gdzie one są.
– Moje dziecko – rzekł głosem chropowatym niczym papier ścierny, jak zwykle zdając sobie sprawę z ironii zawartej w tych ­słowach – możesz ulżyć swej duszy, dzieląc się ze mną spoczywającym na niej ciężarem. Muszę cię jednak ostrzec, że tajemnica spowiedzi nie obowiązuje, gdy mówisz do mikrofonu.
Wpatrywała się w jego obraz z taką intensywnością, że przez chwilę wyobrażał sobie, że widzi siebie z jej punktu widzenia – szczupły, ciemnowłosy mężczyzna ze złamanym nosem, noszący czarną kamizelkę oraz biały kołnierzyk ozdobiony małymi, pozłacanymi krzyżami. W końcu potrząsnęła głową, jakby dopiero co przeżyta groza całkowicie wypełniła jej umysł, nie pozostawiając miejsca na żaden nowy szok.
Delikatnie wytłumaczył jej wszystko po raz drugi. Tym razem załapała.
– To znaczy, że wezwie pan łapsów? – wycisnęła z siebie z trudem.
– W żadnym wypadku. Ale z pewnością i tak już cię szukają. A ponieważ przyznałaś się przez mikrofon do popełnianego czynu… rozumiesz?
Na jej twarzy pojawił się wyraz rozpaczy. Wypuściła nóż, który upadł na ziemię z wychwyconym przez mikrofony brzękiem, cichym jak dzwoneczki. Po paru sekundach znowu się rozpłakała.
– Zaczekaj – rzekł. – Zaraz do ciebie przyjdę.

CHWILA WYTCHNIENIA
Nad wzgórzami wokół Tarnover dął ostry wiatr, niosący ze sobą zapach zimy oraz zrywający z drzew czerwone i złote liście. Niebo było jednak czyste, a słońce świeciło jasno. Hartz, stojący w kolejce w najlepszej z dwudziestu restauracji ośrodka, pełnej staromodnego luksusu, obejmującego nawet wystawianie za szkłem porcji podgrzanych potraw, podziwiał widok za oknem.
– Tu jest pięknie – odezwał się po dłuższej chwili. – Naprawdę pięknie.
– Hę? – Freeman odciągał skórę na skroniach ku potylicy, jakby chciał wycisnąć ze swej głowy przemożne zmęczenie. Nagle zerknął w stronę okna. – Tak – zgodził się. – Chyba ma pan rację. Ostatnio nie mam zbyt wiele czasu, by to zauważać.
– Wygląda pan na zmęczonego – przyznał Hartz ze współczuciem w głosie. – Wcale mnie to nie dziwi. To ciężka robota.
– I czasochłonna. Dziewięć godzin dziennie w trzygodzinnych odcinkach. To nużące.
– Ale ktoś musi to robić.
– Tak, ktoś musi.

JAK HODOWAĆ DELFINY
Robi się to mniej więcej tak.
Najpierw trzeba znaleźć liczną – bardzo liczną, jeśli to możliwe – grupę ludzi, którzy nie posiadają żadnego formalnego wykształcenia, jeśli chodzi o kwestię, o którą chcemy ich zapytać, i w związku z tym nie jest prawdopodobne, by pamiętali poprawne odpowiedzi, lecz mimo to uczestniczą w kulturze, do której odnosi się pytanie. Potem pytamy ich o to, ilu ludzi ich zdaniem zmarło podczas wielkiej epidemii grypy po pierwszej wojnie światowej albo ile bochenków chleba inspektorzy EWG uznali za niezdatne do spożycia w czerwcu roku 1970.
O dziwo, gdy skonsoliduje się ich odpowiedzi, wyniki z reguły skupiają się wokół prawdziwych liczb zanotowanych w almanachach, wykazach i danych statystycznych.
Można by pomyśleć, że poniższy paradoks jest prawdziwy: choć nikt nie wie, co jest grane, wszyscy wiedzą, co jest grane.

• • •
Jeśli ta metoda sprawdza się w odniesieniu do przeszłości, czemu by nie wykorzystać jej do przewidywania przyszłości? Trzysta milionów ludzi z dostępem do zintegrowanej północnoamerykańskiej sieci danych to wielka liczba potencjalnych konsultantów.
Niestety, większość panicznie się boi straszliwego cienia dnia jutrzejszego. Jak najłatwiej zwabić ludzi, którzy po prostu nie chcą wiedzieć?
Na niektórych działa chciwość, na innych nadzieja. Jeśli zaś chodzi o pozostałych, większość i tak nigdy nie będzie miała żadnego wpływu na sprawy świata.
Jak to mówią, na codzienne potrzeby wystarczą…
koniec
« 1 2
9 września 2015

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż twórcy

Głupie owieczki i ekologia
— Dominika Cirocka

Cudzego nie znacie: Krótki przegląd książek
— Eryk Remiezowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.