WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Prędkość mroku |
Tytuł oryginalny | Speed of Dark |
Data wydania | 23 maja 2005 |
Autor | Elizabeth Moon |
Przekład | Jerzy Marcinkowski |
Wydawca | ISA |
ISBN | 83-7418-065-X |
Format | 384s. 161×240mm, oprawa twarda, obwoluta |
Cena | 39,99 |
Gatunek | fantastyka |
WWW | Polska strona Strona |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Prędkość mrokuElizabeth Moon
Elizabeth MoonPrędkość mroku– Muszę iść – mówię do Emmy. – Już jestem spóźniony. – Dokąd, na randkę? – dopytuje się. Słowo „randka” wymawia głośniej od pozostałych i wyższym tonem, co ma oznaczać ironię. – Nie – odpowiadam cicho. Jeśli zachowam spokój, może się ode mnie odczepi. – Idę oglądać telewizję. Zawsze oglądam telewizję w… – Nagle nie mogę przypomnieć sobie dnia tygodnia. W głowie mam pustkę. Odwracam się, jak gdybym zdążył wypowiedzieć całe zdanie. Emmy śmieje się szorstko, lecz nie mówi nic, co mógłbym dosłyszeć. Wracam pospiesznie do alejki z przyprawami i zabieram paczkę z proszkiem chili, a potem idę w stronę kas. Do wszystkich ustawiły się kolejki. W mojej kolejce stoi przede mną pięcioro ludzi. Trzy kobiety i dwóch mężczyzn. Jeden blondyn, pozostali mają ciemne włosy. Mężczyzna włożył błękitny pulower prawie w tym samym kolorze co pudełko w jego koszyku. Staram się myśleć tylko o kolorze, lecz jest bardzo głośno, a sklepowe światła sprawiają, że barwy różnią się od rzeczywistych. To znaczy takich, jakimi są w blasku słońca. Sklep też jest realnością. Rzeczy, których nie lubię, są równie prawdziwe, jak te, które lubię. Mimo to łatwiej mi, kiedy rozmyślam o rzeczach, które lubię, a nie o takich, których nie lubię. Rozmyślanie o Marjory i Te Deum Haydna uszczęśliwia mnie. Kiedy pozwalam sobie na myślenie o Emmy, choćby na moment, muzyka robi się tak cierpka i mroczna, że mam ochotę uciekać. Skupiam się na Marjory, jak gdyby była przydzielonym mi w pracy zadaniem, a muzyka tańczy, coraz radośniejsza. – Czy to twoja dziewczyna? Sztywnieję i na wpół się obracam. To kobieta, która obserwowała Emmy i mnie; stanęła za mną w kolejce. W jaskrawym świetle sklepowych lamp jej oczy błyszczą, a wyschnięta szminka przybiera w kącikach ust krzykliwy pomarańczowy odcień. Uśmiecha się do mnie, ale nie jest to miły uśmiech. Raczej twardy, ograniczający się do samych ust. Nie odpowiadam, a ona odzywa się ponownie. – Nie mogłam tego nie zauważyć – mówi. – Twoja przyjaciółka była taka wzburzona. Jest trochę… inna, nieprawdaż? – Błyska zębami w uśmiechu. Nie wiem, co powiedzieć. Muszę się odezwać; patrzą na mnie wszyscy stojący w kolejce. – Nie chcę być niegrzeczna – ciągnie kobieta. Mięśnie wokół jej oczu napinają się wyraźnie. – Chodzi o to… że zwróciłam uwagę na jej sposób mówienia. Życie Emmy należy do Emmy. Nie jest życiem tej kobiety; nie ma prawa się dopytywać, co złego dzieje się z Emmy. O ile cokolwiek się dzieje. – Musi być ciężko ludziom takim jak wy – mówi. Ogląda się na obserwujących nas ludzi w kolejce i chichocze cicho. Nie mam pojęcia, co ją tak rozbawiło. Moim zdaniem nie ma w tym nic śmiesznego. – Związki uczuciowe i dla nas bywają trudne – dodaje. Nie uśmiecha się już. Ma ten sam wyraz twarzy co doktor Fornum, kiedy wyjaśnia mi, co chciałaby, żebym zrobił. – Wam musi być jeszcze trudniej. Stojący za nią mężczyzna ma dziwną minę. Nie umiem powiedzieć, czy się z nią zgadza, czy nie. Chciałbym, żeby ktoś kazał jej zamilknąć. Byłoby niegrzeczne, gdybym ja jej to zaproponował. – Mam nadzieję, że cię nie zdenerwowałam – dodaje wyższym głosem, unosząc brwi. Czeka, aż udzielę jej właściwej odpowiedzi. Obawiam się, że nie ma właściwej odpowiedzi. – Nie znam pani – odzywam się cicho i spokojnie. Chcę przez to powiedzieć, że jej nie znam i nie mam ochoty na rozmowy o Emmy i Marjory czy na poruszanie jakichkolwiek osobistych tematów z kimś obcym. Twarz jej tężeje. Odwracam się szybko. Za plecami słyszę „No cóż!”, co przypomina sapnięcie, i ciche mamrotanie jakiegoś mężczyzny: „Dobrze ci tak”. Domyślam się, że to ten stojący za tamtą kobietą, lecz nie oglądam się i nie patrzę na boki. Kolejka przede mną skurczyła się do dwojga osób. Patrzę prosto przed siebie, nie koncentrując się na niczym szczególnym, i próbuję znów usłyszeć muzykę, ale nic z tego. Dociera do mnie tylko hałas. Gdy wynoszę zakupy na zewnątrz, lepki upał wydaje się jeszcze gorszy, niż kiedy wchodziłem do sklepu. Wyczuwam zapach wszystkiego: resztek słodyczy na wyrzuconych papierkach, łupinek owoców, gumy, dezodorantów i szamponu przechodniów, parkingowego asfaltu, spalin autobusów. Stawiam zakupy na bagażniku, otwierając drzwi samochodu. – Hej – słyszę. Podskakuję i obracam się. To Don. Nie spodziewałem się zobaczyć tutaj Dona. Nie spodziewałem się też zobaczyć tutaj Marjory. Ciekawe, czy inni członkowie grupy szermierczej też robią w tym sklepie zakupy. – Cześć, brachu – dodaje. Ma na sobie koszulkę w prążki i ciemne, luźne spodnie. Nie widziałem wcześniej, żeby ubierał się w coś takiego; na fechtunek przychodzi w T-shircie i dżinsach albo kostiumie. – Cześć, Don – mówię. Nie mam ochoty na rozmowę z Donem, chociaż jest przyjacielem. Jest za gorąco, a ja muszę zawieźć zakupy do domu i je pochować. Podnoszę pierwszą torbę i umieszczam ją na tylnym siedzeniu. – Robisz tutaj zakupy? – pyta. Głupie pytanie, skoro sterczę przy samochodzie z torbami pełnymi produktów. Może myśli, że to wszystko ukradłem? – Przyjeżdżam tutaj we wtorki – odpowiadam. Patrzy z dezaprobatą. Może uważa, że wtorki nie są odpowiednie na zakupy spożywcze, ale w takim razie co sam tutaj robi? – Przychodzisz jutro na szermierkę? – pyta. – Tak – odpowiadam. Wkładam do auta drugą torbę i zamykam tylne drzwi. – Wybierasz się na ten turniej? – Patrzy na mnie w taki sposób, że mam ochotę odwrócić wzrok lub wbić go w ziemię. – Tak – mówię. – A teraz muszę jechać do domu. – Mleko powinno być przechowywane w temperaturze nie wyższej niż 38 stopni Fahrenheita. Na parkingu jest co najmniej 90 stopni i zakupione przeze mnie mleko zaraz się nagrzeje. – Prawdziwy rutyniarz z ciebie, co? – pyta. Nie wiem, czy istnieje fałszywy rutyniarz. Zastanawiam się, czy to coś takiego jak „prawdziwa kosa”. – Robisz codziennie te same rzeczy? – chce wiedzieć. – Nie te same rzeczy codziennie – prostuję. – Te same rzeczy w te same dni. – Och, w porządku – uspakoja. – Cóż, do zobaczenia jutro, mój systematyczny przyjacielu. – Śmieje się. To dziwny śmiech, jakby Don wcale nie był rozbawiony. Otwieram przednie drzwi i wsiadam do samochodu. Don nic nie mówi ani nie odchodzi. Włączam silnik, a on gwałtownie wzrusza ramionami, jakby coś go ukąsiło. – Do widzenia – mówię uprzejmie. – Tak – mruczy przeciągle. – Cześć. Wciąż tam stoi, kiedy ruszam z miejsca. Widzę go we wstecznym lusterku, dopóki nie wyjeżdżam na ulicę. Skręcam w prawo. Gdy się oglądam, już go nie ma. • • • W moim mieszkaniu jest ciszej niż na zewnątrz, ale nie jest tak naprawdę cicho. Piętro niżej policjant Danny Bryce ma włączony telewizor i wiem, że ogląda show z udziałem publiczności. Wyżej pani Sanderson przeciąga krzesła do kuchni; robi tak co wieczór. Słyszę tykanie budzika i cichutki szum zasilacza swojego komputera. Waha się nieznacznie wraz ze zmianami natężenia mocy. Z zewnątrz napływa hałas: stukot pociągu podmiejskiego, jęk ruchu ulicznego, głosy na podwórku. Trudniej mi ignorować hałasy, kiedy jestem rozgniewany. Włączam muzykę. Nakłada się na inne dźwięki, lecz one wciąż są obecne, niczym zabawki wepchnięte pod gruby dywan. Chowam zakupy, ścierając z kartonu z mlekiem kropelki skondensowanej wilgoci, i nastawiam głośniej muzykę. Nie za głośno; nie powinienem denerwować sąsiadów. W odtwarzaczu znajduje się płyta z Mozartem. Zwykle pomaga. Czuję, jak powolutku opuszcza mnie napięcie. Nie wiem, dlaczego zaczepiła mnie tamta kobieta. Nie powinna była tego robić. Sklep spożywczy to teren neutralny; nie powinna tam rozmawiać z nieznajomymi. Byłem bezpieczny, dopóki nie zwróciła na mnie uwagi. Gdyby Emmy nie mówiła tak głośno, nic by nie zauważyła. Sama tak powiedziała. Nie przepadam za Emmy. Czuję, jak czerwienieje mi kark na myśl o tym, co wygadywała ona i tamta kobieta. Rodzice mówili, że nie powinienem obwiniać ludzi za to, iż dostrzegają, że jestem inny. Nie powinienem mieć pretensji do Emmy. Powinienem raczej przyjrzeć się sobie i rozważyć, co się wydarzyło. Nie chcę tego robić. Nie uczyniłem nic złego. Muszę robić zakupy w spożywczym. Miałem powód, żeby tam być. Zachowywałem się odpowiednio. Nie rozmawiałem z nieznajomymi ani nie mówiłem do siebie na głos. Nie zajmowałem w alejce więcej miejsca, niż powinienem. Marjory jest moją przyjaciółką. Rozmowa z nią nie była niczym złym, tak samo okazana jej pomoc w odszukaniu ryżu i folii aluminiowej. Emmy się myliła. Emmy mówiła za głośno i to dlatego tamta kobieta zwróciła na nas uwagę. Mimo to powinna była zajmować się własnymi sprawami. To nie moja wina, że Emmy mówiła za głośno. |
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Ten Obcy
— Eryk Remiezowicz
Esensja czyta: Marzec-kwiecień 2009
— Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Michał Kubalski, Joanna Słupek, Konrad Wągrowski
Ku pokrzepieniu serc
— Eryk Remiezowicz