Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 11 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marcin Wełnicki
‹Śmiertelny bóg›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułŚmiertelny bóg
Data wydania17 września 2010
Autor
Wydawca superNOWA
CyklŚmiertelny bóg
ISBN978-83-7578-025-3
Format408s.
Cena30,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Śmiertelny bóg

Esensja.pl
Esensja.pl
Marcin Wełnicki
Zapraszamy do lektury fragmentu powieści Marcina Wełnickiego „Śmiertelny bóg”. Ksiązka ukazała sie nakładem wydawnictwa superNOWA.

Marcin Wełnicki

Śmiertelny bóg

Zapraszamy do lektury fragmentu powieści Marcina Wełnickiego „Śmiertelny bóg”. Ksiązka ukazała sie nakładem wydawnictwa superNOWA.

Marcin Wełnicki
‹Śmiertelny bóg›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułŚmiertelny bóg
Data wydania17 września 2010
Autor
Wydawca superNOWA
CyklŚmiertelny bóg
ISBN978-83-7578-025-3
Format408s.
Cena30,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Jest takie miejsce, na północny-wschód od Medyny, gdzie pośród gorących piasków An-Nafud nawet wiatr zdaje się milknąć. Miejsce, w którym dniami i nocami nic nie mąci wszechogarniającej ciszy. Martwej ciszy.
Pod milionami ton piasku, pod warstwami coraz większych kamieni rozciąga się przepastna jaskinia, jakiej próżno szukać gdziekolwiek na świecie. Ściany i sufit nikną we wszechogarniającej ciemności, tworząc iluzję otwartej przestrzeni. Ciągnącej się we wszystkie strony szarej, jałowej równiny.
Równina wznosi się łagodnie ku środkowi, jej brzegi zaś toną w cieknącej ze ścian ciemnej, oleistej cieczy o cierpkim posmaku. Im dalej w głąb, tym teren staje się bardziej poszarpany, nierówny, pokryty dziesiątkami, a później setkami głazów o wszystkich możliwych kształtach i kolorach. Jedne są czarne i popękane, inne porowate, w najrozmaitszych odcieniach żółci i czerwieni, inne znów szare i gładkie, tak bardzo gładkie…
Nienaturalnie gładkie.
To cmentarzysko kamieni zwano kiedyś miastem.
Ach, i jakże majestatycznym miastem było!
Pod zalegającym grubą warstwą pyłem tu i ówdzie biegły spękane, kręte, brukowane drogi, mosty nad nieistniejącymi od stuleci strumykami i akwedukty obrócone w ruinę upływem czasu.
Dalej jeszcze, tam, gdzie nienazwany kataklizm, który rzucił miasto w najgłębsze odmęty ziemi, okazał łaskę, wznosiły się pomniki i fontanny, termy i świątynie o asymetrycznych, łamiących prawa geometrii kolumnach, o łukowatych i kopulastych sklepieniach, zbudowanych na długo, zanim ludzkość postawiła swój pierwszy dom z cegły.
Nie to jednak przyciągało wzrok.
Nie, każdy, kto był na tyle szalony lub na tyle głupi, żeby zejść do zapomnianego miasta, nie mógł oderwać spojrzenia od metalicznych cylindrów, które wyrastały z ziemi w centrum równiny i znikały gdzieś w sklepieniu jaskini.
Słupów.
Bożych Palców.
Budowle zdawały się trwać niewzruszenie, rzucając wyzwanie mijającym wiekom. Jakby stały tu na długo przed zaraniem dziejów i ascedencją człowieka i miały stać nadal, kiedy wiatr usunie ostatni ślad istnienia ludzkości.
Czekając.
Kataklizm starł z powierzchni równiny wszelką roślinność. Po życiu pozostał jedynie pył, wypełniający nawet trudno dostępne szczeliny i zagłębienia.
Tylko do jednego miejsca nie dotarł.
Dwupiętrowy budynek miał prosty, zapadnięty dach i kolumny w kształcie ledwie rozpoznawalnych, humanoidalnych postaci. W środku spękana posadzka prowadziła w dół, najpierw do sal z kamiennymi ławami i olbrzymimi zdobionymi dzbanami, potem jeszcze niżej, do pustej, pogrążąjącej swym ogromem termy.
Kilka szerokich, ceramicznych rur odchodziło od wyschniętej łaźni i klucząc, docierało do zbiorników wodnych. Dwa z nich były równie suche jak terma, ale trzeci, posiadający mechanizm grodziowy z brązu, wydawał się nietknięty. Późniejsze od kataklizmu trzęsienie ziemi przecięło kafle wąską wstęgą czerni, raną w kamieniu. Przez niezliczone lata większość wody uciekła w głąb ziemi, została jedynie mała kałuża w rogu zbiornika. Tam ścianę pokryła delikatna patyna pleśni.
Gdzie była woda, było i życie.
Nagle porost zaczął pęcznieć, zniekształcając przy tym fakturę ściany. Rozległ się jęk, który rurami poniósł się aż do głównej sali. Wreszcie pleśń pękła z głośnym mlaśnięciem, odsłaniając korytarz z korzeni i sunącą nim postać.
Gdzie było życie, znajdowano drogę.
Mężczyzna wyczołgał się powoli z otworu, który zabliźnił się, gdy tylko opuściło go obce ciało. W jego umyśle nadal kotłowały się niepokojące sny, wizje, jakich doświadczył podczas swej podróży.
Wstał niepewnie, otrzepał się z ziemi i poprawił zasłaniającą twarz żelazną maskę. Wiedział, że musi się spieszyć. Podróż kosztowała go resztki sił. Dokonało się. W tylnej części czaszki nadal czuł świdrujący ból i wiedział, co to oznacza.
Znów się pochylił, odblokował grodzie i na czworakach ruszył ceramiczną rurą. Kiedy wydostał się na ulicę, ból stał się już nie do zniesienia. Otępiałe zmysły utrudniały chód. Chwiejnym krokiem mężczyzna ruszył alejami zaginionego miasta, nie bacząc już na zachowanie ostrożności. Liczyło się tylko jedno.
Wydawało mu się, że minęły godziny, zanim odnalazł wyjście na powierzchnię. Kolejne, gdy próbował sforsować kręte, ciągnące się bez końca schody. Stracił już nadzieję, że kiedykolwiek zobaczy jeszcze promienie słońca, kiedy nagle jego twarz obmyło gorące światło.
Ocalał.
Hände hoch! – usłyszał zza pleców.
– Żołnierzu, nie masz pojęcia… – odparł po niemiecku, odwracając się.
To był błąd. Uderzenie kolby posłało go na ziemię. Wzrok mu się rozmazał, nie wiedział, co się dzieje, ale słyszał nawoływania, coraz więcej głosów.
– Co my tu mamy, Glücker?
– Nie wiem, kapitanie. Przyszedł z dołu.
– Z dołu? Zawiadomcie centralę. Dajcie mi go tu.
Mężczyzna poczuł, jak krępują mu ręce i podnoszą go do pionu.
– Kto cię wysłał? Nie, czekaj… Kapralu, co on ma za cholerną maskę na twarzy?
– Nie mam pojęcia, kapitanie.
– Zdejmij mu ją, przyjrzymy się naszemu ptaszkowi.
– Tylko nie maskę! – zaczął protestować mężczyzna. – Na litość boską, tylko nie maskę!
– Kapralu! – warknął kapitan. – Żwawiej!
– Błagam was, zostawcie ją w spokoju! – Ale już czuł, jak pod wpływem gwałtownych szarpnięć kaprala zawiasy ustępują. Boże, nie.
Kapral zerwał maskę.
koniec
16 września 2010

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż twórcy

Więcej macek!
— Anna Nieznaj

Licho nie śpi!
— Piotr Stelmach

Czas Atlantydy
— Kamil Sambor

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.