Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 11 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Carol Berg
‹Odrodzenie›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułOdrodzenie
Tytuł oryginalnyRestoration
Data wydania15 grudnia 2006
Autor
PrzekładAnna Studniarek
Wydawca ISA
CyklRai-Kirah
ISBN83-7418-085-4
Format464s. 160×240mm; oprawa twarda, obwoluta
Cena49,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Odrodzenie

Esensja.pl
Esensja.pl
Carol Berg
« 1 8 9 10 11 12 »

Carol Berg

Odrodzenie

– Czy przyszedłeś wylizać koryto, skoro on nie żyje, Ediku? Czy myślisz, że zapomniałem, że nie pozwolił ci wstawać i odzywać się w jego obecności?
– Ach, mój młody kuzynie, to czas, by zacieśnić więzy krwi, nie…
– Na kolana, Ediku, i powstrzymaj tchórzliwy język! W obecności swojego cesarza do chwili gdy zmieni się w popiół, będziesz wykonywał jego rozkazy. – Aleksander podszedł do mar. – Wprowadzić niosących!
Wszyscy w pałacu musieli usłyszeć, jak Aleksander łaja swojego gościa. Lecz tylko ja, dzięki wyszkolonemu słuchowi Strażnika, usłyszałem wyszeptaną odpowiedź mężczyzny, choć zagłuszał ją hałas wywoływany przez tych, którzy mieli zanieść Ivana na stos pogrzebowy.
– A później, drogi kuzynie Zanderze… kiedy mój kuzyn zostanie spalony i pozostaniesz tylko ty… co wtedy?
Przekradłem się bliżej, by spojrzeć na trójkę po drugiej stronie pustych mar, a smród niebezpieczeństwa był tak silny, że niemal zacząłem się krztusić. Dwaj panowie z rodu Hamrasch uśmiechali się do pleców Aleksandra, a przed nimi na podłodze klęczał mężczyzna w średnim wieku. Cienki blond warkocz zwieszał się z boku spokojnej twarzy. Warg mężczyzny nie wykrzywiał gniew, szerokiego czoła nie marszczyła uraza ani oburzenie, w jego blisko osadzonych oczach nie błyszczało żadne uczucie. Ale wjechał do Zhagadu z oddziałem wojsk Hamraschich i opierał dłonie i brodę na lasce z wypolerowanego drewna, którą nadal plamiła krew niezgrabnego niewolnika.
Rozdział 5
Derzhi dziedziczyli wyłącznie w linii męskiej. Konie, ziemia i tytuły – a w wypadku hegedu Denischkar, Lwi Tron – przekazywane były najstarszym synom. Na szczęście lub też na nieszczęście, w ostatnich pokoleniach królewskiej gałęzi licznego i potężnego rodu Denischkar rodziło się w ogóle mało dzieci, nie tylko chłopców. Aleksander był jedynym dzieckiem Ivana. Jedyny brat Ivana, Dmitri, surowy i kochany likai Aleksandra, nie dochował się potomstwa i zginął zamordowany przez Khelidów. Najbliższy krewny Aleksandra, Kiril, wywodził się z linii żeńskiej, był synem Rahil, owdowiałej siostry Ivana, i dlatego nie mógł po nim dziedziczyć. Jego pozycja i majątek zależały całkowicie od cesarza. I dlatego, by odnaleźć człowieka stojącego w kolejności sukcesji tuż za Aleksandrem, należało się cofnąć o jedno pokolenie, do Varata, młodszego brata ojca Ivana. Sam Varat od dawna nie żył, podobnie jak jego najmłodszy brat Stefan, ale pozostawił po sobie jedynego syna, księcia Edika. Wyglądało na to, że ród Hamrasch nie chce odebrać tronu rodzinie Aleksandra… tylko samemu Aleksandrowi.
Choć przez pięć miesięcy służyłem w letnim pałacu cesarza w Capharnie, niewiele wiedziałem o Ediku. Jeden z moich wcześniejszych panów, stary baron Derzhi, utrzymywał, że Edik porzucił kiedyś pięćdziesięciu swoich wojowników, którzy zostali zarżnięci przez Basrańczyków, i dlatego jako tchórz powinien zostać pozbawiony warkocza. Może była to prawda, może nie – opowieści barona nie zawsze były precyzyjne. Ale wiedziałem, że Edik nie zmienił wyrazu twarzy, gdy bił bezbronnego człowieka.
Tej nocy nie opuściłem Aleksandra. Na cesarskim dworze rzadko spotykało się ludzi honoru. Ja sam zaliczyłbym do nich jedynie żonę księcia, Lydię, kapitana jego osobistej straży Sovariego i jego kuzyna Kirila, który rozumiał Aleksandra wystarczająco dobrze, by go kochać. Nikomu innemu książę nie mógł zaufać.
Zgodnie z derzhyjskimi zwyczajami ciało zmarłego należało spalić nie wcześniej i nie później niż dzień po śmierci. Życie na pustyni wymagało szybkich decyzji, ale bogom również należało oddać hołd. Gdy słońce wschodziło nad ciałem, bogowie widzieli, co się wydarzyło. Być może mogli również interweniować, jeśli mieli takie pragnienie.
Tak szybki pogrzeb Ivana nie pozwalał większości z możnych wziąć udziału w obrzędach, gdyż podróż z ich posiadłości zajęłoby głowom hegedów wiele tygodni. Ale każdy heged miał obowiązek utrzymywać dom w Zhagadzie, a w tym domu przez cały rok musiał mieszkać przynajmniej jeden bliski krewny głowy rodu. Oczywiście, nie byli to zakładnicy – dla Derzhich idea zakładników z ich własnych rodów była odrażająca. Byli informatorami, przekazującymi zadowolenie cesarza swoim szacownym rodzinom. I każdy dom miał swój garnizon, rozmiarami odpowiadający roli rodu, gotów służyć na rozkaz cesarza. Niezależnie od powodów, wszystkie rody Derzhich wystawiły swoich przedstawicieli w procesji żałobnej. Gdy tylko znów przeistoczyłem się w sokoła i przyzwyczaiłem do zmiany zmysłów, przeleciałem przez opustoszały pałac w stronę śpiewów, polując na tych, których musiałem poznać.
Oświetlona blaskiem pochodni procesja przechodziła wolno przez ulice Zhagadu w stronę pustyni. Za rzędem śpiewaków i kapłanów jechali wojownicy Derzhich, od posiwiałych panów do młodzików ze świeżymi warkoczami, a wszyscy nosili wzorzyste szale lub płaszcze tef w barwach swoich rodów. Niewielkie grupki odzianych w czerwień kobiet jechały lub szły obok mężczyzn, zależnie od zwyczaju hegedu. Z przodu procesji znajdowali się przedstawiciele Dziesięciu – najszacowniejszych z dwóch setek rodów Derzhich – Fontezhi z kayeetem w herbie, bardzo konserwatywni Gorusche w niebieskich płaszczach, nikczemni Nyabozzi, kontrolujący handel niewolnikami, ród Marag z długimi szalami w zielone pasy. Żona Aleksandra pochodziła z Maragów, a wojowników tego rodu prowadził jej szesnastoletni brat Damok. Za Dziesięcioma jechały pozostałe rody z Rady Dwudziestu, hegedy nie tak starożytne jak dziesięć hegedów, lecz czasem bardzo zamożne i potężne, jak Hamraschi. Rada nie miała zbyt wielkiej władzy – w każdym wypadku słowo cesarza było prawem. Ale każdy z hegedów dysponował własnymi wojownikami, a dla Derzhich siła była wszystkim.
Za Dwudziestoma maszerowało pięćdziesięciu, może sześćdziesięciu ludzi skutych razem – jeden dla każdej z krain i ludów podbitych przez cesarstwo. Posępni więźniowie – niektórzy młodzi, niektórzy starzy, wszyscy wpatrzeni tępo w tłum – byli ludźmi bez znaczenia. Królowie i szlachta, mądre i wodzowie podbitych ludów zostali zamordowani, a ich szlachetne rody znikły w historii. Wiele dawno podbitych ludów, jak Suzaińczycy, Manganarczycy i Thridowie, nie było już niewolnikami i teraz stanowili większość siły roboczej cesarstwa. Ale cesarz trzymał jednego więźnia z każdego ludu, wybranego losowo i przetrzymywanego aż do śmierci w lochach, jako symbol swojej dominacji. Przy różnych okazjach wyganiano ich na ulice.
Cesarski heged, Denischkar, podążał za więźniami. Obok Edika jechał niski, szeroki w barach Kiril, i niebrzydka, starsza kobieta – bez wątpienia matka Kirila, księżniczka Rahil. Rahil wyszła za mąż z miłości, tak mówił mi Aleksander, poślubiając młodszego syna pośledniego rodu. Małżeństwo to było nieznośną obelgą dla rodziny. W dniu narodzin Kirila brat Rahil, cesarz, posłał jego ojca na bitwę, w której młody szlachcic musiał zginąć. Rahil już nigdy nie odezwała się do Ivana, choć cesarz traktował Kirila z ojcowską pobłażliwością, jakiej nie otrzymywał Aleksander. Kirilowi pozwolono jechać z Denischkarami ze względu na jego cesarską krew, zamiast skazać go na pobocza, jak innych członków pomniejszych rodów.
Za Denischkarami wieziono zwłoki Ivana, ułożone na pokrytym złotą tkaniną wozie ciągniętym przez dziesięć pięknych koni. Wierzchowiec cesarza, wspaniały gniadosz, truchtał za nimi bez jeźdźca. Był zdenerwowany, jakby wiedział, że zostanie zabity i spalony razem ze swoim panem. Za rumakiem szedł Aleksander, wysoki i dumny, a jego czerwony płaszcz unosił się za nim, wydymany przez chłodny pustynny wiatr. Jego stopy były bose, pomazana krwią twarz zimna i dumna, a spojrzenie nie umykało na boki nawet na mezzit. Wyglądał, jakby zszedł z rytowanych i malowanych kamiennych płyt, które zdobiły sale Derzhich. Obok niego i za nim nie jechał żaden strażnik, lecz wątpiłem, by ktoś ważył się go bezpośrednio zaatakować. W tej chwili książę nosił płaszcz cesarstwa, podarowany mu przez ojca. Póki Ivan istniał na oczach Derzhich, dłoni, która ważyłaby się dotknąć Aleksandra, z pewnością groziłby gniew niebios.
Przelatywałem z jednego stanowiska na drugie, szukając miejsca, z którego udałoby mi się obserwować Hamraschich. W końcu zdecydowałem się na pomnik jakiegoś od dawna nieżyjącego cesarza i usiadłem między kamiennymi sępami, które wyjadały oczy powalonego wroga władcy. Z tego miejsca mogłem wpatrywać się w bladą twarz Zedeona, pierwszego lorda rodu Hamrasch, niskiego, pomarszczonego, siwowłosego weterana wojny z Basranem. Miał na sobie złoty płaszcz tef i żadnej koszuli, a pozbawiony rękawów strój ukazywał szeroką pierś i ramiona grube jak kuvaiskie dęby. Na nagim lewym ramieniu zawiązał wąski czerwony szal z czymś wciśniętym w węzeł. To była gałązka nyamotu, drobnego białego kwiatka, który wyrastał na pustyni po deszczu.
Po obu stronach Zedeona stali mężczyźni w średnim wieku, jego synowie Dovat i Leonid. To oni towarzyszyli Edikowi w pałacu. Ich zacięte twarze nie dawały pocieszenia komuś, kto troszczył się o Aleksandra. Miałem okazję obserwować Leonida, kiedy byłem niewolnikiem. Inteligentny, za takiego go uważałem, i elokwentny, co zawsze zaskakiwało wśród ludu wojowników dumnych ze swojej nieumiejętności czytania i pisania. Bezwzględny, jak to zwykle potężni Derzhi, ale nieszczególnie okrutny. Dovata, młodszego z braci, równie przysadzistego jak ojciec, nie znałem wcale. Leonid i Dovat również nosili czerwone szale z niepasującą gałązką nyamotu, podobnie jak wszyscy wojownicy ich hegedu. Dziwne. Symbolem rodziny był złoty płaszcz tef z godłem wilka.
« 1 8 9 10 11 12 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Na duszy jadąc
— Eryk Remiezowicz

Tegoż twórcy

Po prostu fantasy
— Eryk Remiezowicz

Książę i niewolnik
— Eryk Remiezowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.