WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Mroczny Bies |
Data wydania | 29 marca 2006 |
Przekład | Eugeniusz Dębski, Ewa Dębska |
Wydawca | Fabryka Słów |
ISBN | 83-89011-86-7 |
Format | 456s. 125×195mm |
Cena | 29,99 |
WWW | Polska strona |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Mroczny biesJelena Chajeckaja
Jelena ChajeckajaMroczny biesWinna piwniczka Właściciela zamku zastrzelono, nie zapytawszy nawet o imię, jego dwie córki zostały przekazane żołnierzom, a pozostałych, co mieli nadzieję przeczekać za murami, z zamku wyrzucono – jednych martwych, innych niedobitych. Zdobywcy zostawili tylko kucharkę i chłopca kuchcika, jej syna, a może wnuka, żeby gotowali. Miło jest przekąsić po robocie. Na stole pojawiło się wszystko, co najlepsze było w zamku. Wino podano w remerach na grubych skręconych stopkach, najbardziej wyszukanym szkle o zielonej, leśnej barwie – wino do nich nalane wydawało się być fioletowe. Smażone mięsa wyłożone zostały na ogromny fajansowy półmisek. W miarę znikania kawałków mięsiwa pojawiało się coraz więcej fragmentów obrazka na naczyniu – zieloną i niebieską farbą namalował artysta bardzo udanie tutejszy zamek. Po brodzie Lothara ściekał tłusty sos. Geward przebierał łapami w kawałkach mięsa na wspólnym półmisku, wybierając największy. Schalk jadł szybko, starannie, jak mały drapieżnik. Erkenbalda krztusiła się w pośpiechu – nie dziwota, nagłodowało się babsko, aż żal jej – skóra i kości. Fichtele zębami rwał mięso z zajęczej nóżki. Remedios nabijał brzuch metodycznie, po chłopsku. Hieronimus wsuwał mięso z fasolą nie gorzej niż landsknechci. Kapitan Agilbert był blady, wlewał w siebie czerwone wino kielich za kielichem, ale jakoś nie mógł się upić. Rudy kapitan znowu sięgnął po dzban. Śmieszny ten dzban – na pękaty brzuch nasadzona brodata głowa z wargami ułożonymi w długi ryjek. Z tych warg wypływa wino, jeśli jest w dzbanie, a wygląda, że teraz nie ma – bo tylko jedna kropla wypłynęła i zwisa na glinianej brodzie. Och, Hieronimusowi nagle zrobiło się niedobrze, kiedy to zobaczył – przypomniał mu się wczorajszy chłop na wrotach. Zawołali chłopca kuchcika, każą przynieść wina. Chłopak kiwnął głową, wziął dzban, pędzi do piwnicy. Kręcone schody, szesnaście stopni. W jednej ręce chłopiec trzyma „brodatą gębę”, nienasycony winny bandzioch. W drugiej – palącą się świeczkę. Beczka z czerwonym winem stoi o tam, w kącie. Wczoraj była pełniusieńka, dziś już do połowy wypita… Chłopak postawił świeczkę przy progu, podbiegł, odkręca kurek… Ani jedna kropla nie wypłynęła z kranu. Chłopiec poczuł ciarki na karku: przecież ten rudy na kawałki go poszlachtuje, jeśli nie przyniesie mu wina. – Panie, zmiłuj się – szepnął chłopiec. – Przecież tu było więcej niż pół beczki! Wtedy nad jego głową rozległ się piskliwy śmiech. Chłopiec podskoczył, cofnął się. Na beczce siedział jakiś człowiek. Chłopiec nie śmiał podnieść oczu, więc widział tylko spiczaste kolana obciągnięte ciemnymi pończochami oraz mocne skórzane buty. Twarz nieznajomego kryła się w mroku. – Wybacz, panie… – Dieter Pfeffernuss – wyjaśnił obcy wysokim, zachrypniętym głosem. – Dieter Pieprzony Orzeszek, tak mnie zwą. – Ja po prostu nie wiedziałem, że tu jesteś, panie – powiedział cicho chłopiec. Popatrzył na swoją pozostawioną na stopniu świeczkę i cofnął się kawałek do progu. – A skąd niby miałeś wiedzieć, kim jestem i co tu robię? – rzucił niezadowolonym tonem Dieter Pfeffernuss. – Nie wiem, panie. Mnie tu nie wolno rozgniewać nikogo. Mnie tu posłano po wino, dlatego jestem. – Czy jest tu Agilbert z Hagenau? – Wybacz, panie, ale kto? – No, taki rudy… – Pan kapitan? – Ach, to on już jest kapitanem? – Dieter pociągnał nosem, jakby się wzruszył, słysząc o awansie Agilberta. – Stary Bert… Ucieszy się na mój widok. – Nie wątpię, panie – cicho rzekł chłopiec, cofając się ciągle. – Ty tam! – ryknął Dieter. – Stój. Możesz się mnie nie bać. Jestem dobry wujek Pieprzony Orzeszek. Wypiłem całe wino i chcę rozmawiać z moim starym, dobrym druhem, którego zwą Agilbert Rude Ciemię. Tak mu powiedz. Że niby tam, w piwniczce, czeka na niego stary znajomy. Bardzo stary. Tak mu przekaż. – Dobrze, panie. Chłopiec ciągle stał nieruchomo, aż Dieter musiał na niego wrzasnąć: – Ruszaj! Chłopiec z całych sił zerwał się do biegu, po drodze wywracając świeczkę. Myślał, że rudy kapitan zastrzeli go na miejscu, widząc pusty dzban, ale nic takiego się nie stało. – Kto? Dieter Pfeffernuss? – beznamiętnie powtórzył Agilbert. Potarmosił oszołomionego chłopca za policzek i ruszył do piwniczki, powłócząc nogami. Hieronimus patrzył za nim z ciekawością, ale nic nie powiedział. Pozostali biesiadnicy niczego nie zauważyli. Piwnicę zalewało purpurowe światło, jakby gdzieś nieopodal ktoś rozpalił ogromne ognisko. I śmierdziało. Wczoraj tak właśnie cuchnęło na skraju wsi, obok spalonych domostw, w których żywcem spłonęły dwie kozy i stara babka w panice porzucona przez domowników na zapiecku. – Witaj, Agilbercie – usłyszał kapitan piskliwy głos i pan Pieprzony Orzeszek umościł się wygodniej na beczce. – Witaj, Dieter – uprzejmie powiedział Agilbert. – Siadaj przyjacielu, siadaj. – Dziękuję. Agilbert przycupnął na stopniu, położył ręce na kolanach, wypisz, wymaluj grzesznik na spowiedzi. Dieter pisnął radośnie. – Chyba zaczniemy. Tak więc, powiedz mi, Bercie, czy masz mi może coś do zarzucenia? – Nie, Dieter. Nie mogę ci nic zarzucić. – Czy przez te siedem lat byłeś ranny choć raz? Czy choć raz nie powiodło ci się po tym, jak wyciągnąłem cię z tej rzezi pod… przekleństwo, jak się nazywało to miejsce? – Hagenweide. – Łąka pana Hagena, tak. Dziękuję. – Nie, Dieter. Od tamtej chwili ani kula, ani zimne żelazo, ani gorący ogień nie dotknęły mojego ciała. – Czyż nie zuch ze mnie? – Zuch – zgodził się Agilbert. – I zostałeś kapitanem, proszę, proszę… Bercie, byłeś wspaniałym dowódcą tych swoich rzezimieszków. Zawsze dostawałeś dobre pieniądze za ich krew. Zawsze udawało ci się zwiać, kiedy zaczynało śmierdzieć spalenizną. Dieter poruszył długim nosem, jakby wąchał otaczający ich fetor i zachichotał. – Jestem dumny z ciebie, Bercie. – Przyszedłeś po mnie? – ostrożnie zapytał Agilbert. – A co myślałeś? – szybko odpowiedział Dieter. – Może wypijemy za spotkanie starych przyjaciół? Z tymi słowy podniósł dzban porzucony przez chłopca, przytknął do ust, a spomiędzy jego warg popłynęło czerwone wino, zabulgotało, zapieniło się. |
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Nie wszystko złoto, co rosyjskie…
— Sebastian Chosiński
„Mroczny Bies” – ilustracje
— Grzegorz Domaradzki, Krzysztof Domaradzki