Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 15 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Piotr Patykiewicz
‹Odmieniec›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułOdmieniec
Data wydania29 września 2006
Autor
Wydawca superNOWA
ISBN83-7054-186-0
Format512s.
Cena33,50
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Odmieniec

Esensja.pl
Esensja.pl
Piotr Patykiewicz
1 2 »
Prezentujemy fragment powieści Piotra Patykiewicza „Odmieniec”. Książka ukaże się nakładem wydawnictwa superNOWA.

Piotr Patykiewicz

Odmieniec

Prezentujemy fragment powieści Piotra Patykiewicza „Odmieniec”. Książka ukaże się nakładem wydawnictwa superNOWA.

Piotr Patykiewicz
‹Odmieniec›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułOdmieniec
Data wydania29 września 2006
Autor
Wydawca superNOWA
ISBN83-7054-186-0
Format512s.
Cena33,50
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Kruszyna obudziła się i podniosła głowę. Przeszła z czerni w czerń, bo ani we śnie, ani na jawie nie istniały barwy. Od razu, od pierwszej chwili po otwarciu oczu była czujna. Jeszcze nie wstawała, ale jej ścięgna i mięśnie już były gotowe do skoku. Nasłuchiwała. To był najpierwotniejszy odruch, równie bezwiedny jak oddychanie. Musiała sprawdzić, co wokół niej zmieniło się, kiedy spała. Od tego mogło zależeć, czy pomiędzy tym snem a następnym uda się jej coś zjeść. A nie ma przecież ważniejszej rzeczy niż jedzenie.
Każdy z dźwięków, który docierał do jej wrażliwych uszu, musiała szybko rozpoznać, ocenić jego natężenie i określić źródło. Zwykle to nie było trudne. Najgłośniejszy był szum jej własnego oddechu, który odbijał się od ścian i sklepienia korytarza, żeby powrócić do niej wzmagającymi się i milknącymi porywami, jak podmuchy czarnego wiatru. Był ciągle obecny, więc Kruszyna nauczyła się go nie słyszeć. Wychwytywała inne, ukryte pod nim odgłosy. Kapanie wody przy źródełku, kropla po kropli, w równomiernych odstępach, takich samych od zawsze. Chrobot szczurzych pazurów na kamieniu, potem pisk i krótka szamotanina, ale to wszystko za daleko, żeby poświęcić temu więcej uwagi.
Tuż za jej uchem Dziecinka potarła nóżką o nóżkę. Szmer był tak cichy, że tylko Kruszyna mogła go usłyszeć i Dziecinka o tym wiedziała. Właśnie dlatego w ten sposób wyrażała radość. Sama nigdy nie sypiała. Czuwała bez ruchu, uczepiona ściany nad głową Kruszyny, a czasem, jeśli jej się sprzykrzyło, schodziła niżej i muskała owłosionymi nóżkami jej zamknięte powieki.
– Chodź, Dziecinko – Kruszyna usiadła, rozsunęła włosy na karku i poczekała, dopóki nie poczuła na szyi leciutkiego dotknięcia – Niech cię przytulę.
To były jedne z tych bardzo niewielu słów, jakich używała. Powtarzała je zawsze wtedy, kiedy chciała, żeby Dziecinka przeszła ze ściany na jej kark, chociaż najczęściej mówiła to tylko w myśli. Nie lubiła burczenia w krtani, które towarzyszyło wydawaniu dźwięków. Zawsze lepsza jest cisza niż hałas. W ciszy można się schować, można w nią uciec. Kiedy się mówi, nie można słuchać. A źle jest przestawać słuchać, nawet na chwilę.
Przykucnęła na lekko rozstawionych nogach i wysikała się. Ciepły strumień popłynął między jej stopami, a potem dalej, spadkiem korytarza w dół. Słyszała, jak mocz porywa ze sobą maleńkie kamyczki, toczy je przez jakiś czas i pozostawia, wsiąkając z sykiem w spękane podłoże. Wstała, wysunęła głowę do przodu i przez jakiś czas łapała w rozdęte nozdrza ostry zapach. Wiedziała, że szczury jeszcze długo będą omijać to miejsce, więc po powrocie będzie mogła odpocząć tutaj spokojnie, bez obaw, że we śnie poszarpią jej uszy.
Ruszyła w górę czarnego korytarza. Jeszcze nie wezbrało w niej to dziwne podniecenie, jakie zawsze odczuwała, ilekroć szła w stronę Nieba. Nie śpieszyła się. Starannie badała przed sobą podłoże szeroko rozstawionymi palcami stopy, a dopiero potem stawiała stwardniałą podeszwę. Tutaj, w pobliże Nieba nie zapuszczała się zbyt często i nie znała tak dobrze każdego kamienia jak niżej, u siebie. Gdyby przez nieostrożność zraniła sobie nogę, musiałaby wracać do matki z niczym. Nie odważyłaby się walczyć o mięso, nie mogąc biegać i skakać. A na następny raz może trzeba będzie czekać bardzo długo. Znowu pozostanie jej odwalanie wielkich, płaskich kamieni i szukanie palcami w wilgotnej ziemi robaków, które nawet przegryzione na pół wciąż jeszcze przebierały cieniutkimi niteczkami odnóży i przy przełykaniu łaskotały w gardło. Po takim jedzeniu brzuch się wzdymał, żołądek bulgotał, a głód wcale nie znikał.
Więc szła bardzo ostrożnie.
Kiedyś, dawno temu, to matka chodziła po mięso. Kruszyna niewiele pamiętała z tamtych czasów, ale jeśli bardzo się postarała, umiała sobie przypomnieć własny strach. Najpierw znikał szelest oddechu matki, długo potem milknął w górze korytarza pogłos toczących się kamieni, które potrącała idąc. Na samym końcu, kiedy nic już nie było słychać, rozpuszczał się w ciemności jej zapach. Kruszyna zostawała całkiem sama. Siadała pod ścianą, podciągała kolana pod brodę i obejmowała nogi ramionami. Tak skulona umiała czekać bez ruchu, chociaż bolały ją plecy i pośladki. Czasem drzemała, częściej trwała w odrętwieniu.
A potem była tylko ciepła dłoń matki na policzku, zapach świeżego mięsa i ciche słowa przy uchu:
– Chodź, niech cię przytulę.
Wtedy było dobrze. Bardzo dobrze.
Kruszyna zwolniła. Odetchnęła głębiej, chociaż wiedziała, że nie zdoła pozbyć się chłodzącego ją od środka niepokoju, który wbrew woli rozlewał się od żołądka po całym ciele. Nie mogła tego uniknąć. Szła teraz bardzo cicho, krok za krokiem, i czekała, kiedy zaczną ją boleć oczy.
Czerń wciąż jeszcze była czernią, ale już zaczynała się zmieniać. Kruszyna odczuwała to tak, jakby powietrze w inny sposób dotykało jej gołej skóry, powodując swędzenie i ciarki. W dole oczu nabrzmiały jej dwie łzy i spłynęły wzdłuż nosa. Miała wielką ochotę zacisnąć powieki, ale nie uległa pokusie. Wiedziała, że zyskałaby ulgę jeszcze na kilkadziesiąt kroków, ale przecież wreszcie musiałaby otworzyć oczy. A wtedy cierpienie odebrałoby jej wszystkie siły i nie poradziłaby sobie z niczym.
Nie znała określenia na to, co się działo. Matka, póki jeszcze nie przestała się do niej odzywać, znała takie słowo, ale to było tak dawno, że Kruszyna nie mogła sobie przypomnieć. Dyszała głośno, pod puchnącymi powiekami kłuło ją coś, jak ostre ziarenka żwiru. Przygarbiła plecy i przygięła kolana, żeby zrobić się mniejszą, ale i tak czuła się jak ślimak wydłubany ze skorupy, który wolno pełznie po gołej ścianie. Gdzieś od przodu, spadkiem korytarza bezszelestnie spływało coś, co było przeciwne zwykłemu porządkowi rzeczy. Rozgarniało ciemność, targało ją na czarne kłaki i upychało w wilgotnych pęknięciach ścian. Nie miało kształtu ani zapachu. Było obce. Napływało, wciąż napływało.
Dziecinka na ramieniu Kruszyny zakręciła się niespokojnie. Wplątała się jeszcze głębiej w jej włosy i Kruszyna przez chwilę zazdrościła jej z całej mocy, że jest na tyle mała, żeby znaleźć dla siebie skrawek ciemności. Ona nie zdołałaby się wcisnąć w żaden ze skalnych załomów. Zresztą nie przyszła tutaj po to, żeby się chować. Przyszła, żeby zapolować.
Coś połaskotało ją w łydkę, zaraz potem poczuła dotknięcie zimnego nosa. Wyćwiczonym odruchem podniosła nogę, wstrzymała oddech i nagłym wyprostowaniem kolana opuściła stopę właśnie tam, gdzie powinna. Poczuła pod piętą szorstkie włosie i usłyszała trzask pękającego kręgosłupa. W ciemności szczur może zdołałby się jeszcze wywinąć, ale tak blisko Nieba nawet on miał przytępione zmysły. Kruszyna słyszała, jak wiele innych szczurów przemyka się z obu jej stron, szorując gołymi ogonami po ścianach korytarza. Wyprzedzały ją, popiskiwały, tratowały się gnane nadzieją, że jeśli jej się nie powiedzie, to mięso zostanie dla nich.
Z każdym krokiem była bliżej. Spocona ze strachu, z głową wysuniętą do przodu na napiętej szyi, wkraczała w świat, w którym rzeczy niespotykane stawały się możliwe. Na przykład poznawanie przedmiotów bez dotykania ich. Na tym właśnie polegała tajemnica, żeby nie ulec trwodze, nie przestraszyć się bólu oczu, cieni szczurów pod ścianami i widoku własnych rąk i nóg, które poruszały się w szarości jak obce, blade stworzenia. Nie wolno było odrzucać tego dziwnego daru Nieba, ale trzeba było go wykorzystać. Lepiej, szybciej i sprawniej niż szczury.
Korytarz zaczął zakręcać łagodnym łukiem. Nie musiała tego sprawdzać, nasłuchując odbijających się od ścian odgłosów. Mogła to zobaczyć przez mgłę łez. Rozpoznała szeroką rysę na murze, którą sama kiedyś wyszczerbiła ostrym kamieniem. Dla pewności wyciągnęła przed siebie rękę i dotknęła brzegów rysy końcami palców. Widziała własną dłoń, która oddaliła się od niej tak bardzo, jakby już nigdy nie miała wrócić. Opuściła głowę i spojrzała na stopy. Były tam, na dole, jedna przy drugiej, białe i nieruchome. Zawirowało jej przed oczami, zachwiała się, ale w samą porę poderwała głowę i zacisnęła szczęki. Ruszyła do przodu. Wiedziała, że od rysy zostało już tylko dziesięć kroków.
Po pierwszych pięciu resztki ciemności spłynęły po jej plecach, niknąc z tyłu. Po dwóch następnych korytarz wypełnił się żółtymi, czerwonymi i zielonymi plamami, które kręciły się wokół jej głowy albo w środku, albo i tu, i tam jednocześnie, pęczniejąc i kurcząc się razem z uderzeniami krwi. Kiedy stawiała dziesiąty krok, zanurzyła się w pełny blask Nieba.
Niebo miało kształt okrągłego otworu, szerokiego na rozwarcie ramion, który rozpostarł się nad głową Kruszyny w sklepieniu korytarza. Zwykle było ciemne i niewidoczne, ale od czasu do czasu rozpłomieniało się pełnią blasku. Jak teraz. Tu, w tym jednym, jedynym miejscu, mogła przez króciuteńką chwilę poczuć, jak jest tam, wysoko. Za włosy szarpnął ją zimny przeciąg, do twarzy przylgnęło powietrze o całkiem innym zapachu i smaku niż ten, jaki znała. No i głosy. Głosy przede wszystkim. Stukoty, chroboty, świsty, a między nimi, od czasu do czasu, coś jak cichutki, kojący, niebiański szept. Trochę podobny do tamtego zapamiętanego, matczynego. Może dlatego taki piękny.
Kruszyna zrobiła jeszcze krok naprzód, pokonując w sobie żal za tym, od czego musiała odejść. Nad jej głową znowu zwarło się mroczne sklepienie, urwał się wiatr i szept. Podeszła do ściany, przyłożyła do niej czoło i bardzo długo chłonęła w siebie jej wilgotny spokój. Potem usiadła bokiem, tak, żeby nie patrzeć wprost na wędrujące po podłożu rozbłyski Nieba, ale żeby cały czas mieć je w kąciku oka.
1 2 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż twórcy

Tam, gdzie spadają anioły
— Beatrycze Nowicka

Zbawienie dla katorżnika
— Anna Nieznaj

Esensja czyta: Czerwiec 2016
— Miłosz Cybowski, Jacek Jaciubek, Joanna Kapica-Curzytek, Anna Nieznaj, Joanna Słupek

Esensja czyta: Październik-listopad 2009
— Jędrzej Burszta, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Michał Kubalski, Marcin T.P. Łuczyński, Joanna Słupek, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski, Krzysztof Wójcikiewicz

Potwory i S-ka
— Michał Foerster

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.