Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 17 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

William King
‹Anioły Śmierci›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułAnioły Śmierci
Tytuł oryginalnyDeath’s Angels
Data wydania25 kwietnia 2007
Autor
Wydawca ISA
CyklTerrarchowie
ISBN978-83-7418-143-3
Format368s. 135×205mm
Cena29,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Anioły Śmierci

Esensja.pl
Esensja.pl
William King
« 1 11 12 13

William King

Anioły Śmierci

Właściwie wysłano ich za granicę, aby odnaleźli czarodzieja, który krył się tutaj wraz z jakimś religijnym przywódcą. Przybyli uzbrojeni i wyposażeni tak, że mogliby sprostać siłom potężniejszym od górali, których znaleźli. Zabrali ze sobą czarodzieja i dość wyrmów, żeby rozgromić huzarów. Widocznie ktoś gdzieś tam uważał to za istotne. I cóż znaleźli? Jak dotąd nic. Tylko miasto w ruinach, gromadkę przerażonych ludzi i opowieści o nawiedzonej kopalni.
Pomyślał, że sytuacja stała się jeszcze dziwniejsza. Znajdowali się niedaleko granicy z Kharadreą, a do Czerwonej Wieży przysyłano coraz więcej królewskich żołnierzy. Istniał po temu tylko jeden powód. Kharadreńczycy nie okazaliby się przecież tak szaleni, aby najechać królestwo, zwłaszcza w czasie morderczej wojny domowej. Królestwo planowało interwencję, choć wyraźnie zakazywał jej i Czerwonym, i Mrocznemu Imperium traktat z Oslande. Jeśli żołnierze przemaszerują przez Przełęcz Złamanego Zęba, będzie to oznaczać wojnę, i to nie tylko z Kharadreńczykami – wojnę na skalę niespotykaną już od ponad wieku.
Mieszaniec nie był pewien, co odczuwał na myśl o ekspansji na wschód. Na pewno wiązała się z mnóstwem łupów, o czym marzy każdy żołnierz, ale mogła również wymagać, by stawili czoła ogromnym armiom niewolników Mrocznego Imperium. Niebiescy Terrarchowie nie znali litości dla tych, którzy ośmielali się występować przeciwko nim. W czasie Schizmy krzyżowali regimenty ludzi, których pokonali, pozostawiając ciała jako nauczkę dla tych, którzy bodaj myśleli o sprzeciwie.
Krążyły też opowieści o złej magii Wschodu. Mieszaniec czytał o minionych wojnach. Były paskudne. A ta mogła być jeszcze gorsza. Od tego czasu nastąpił ogromny postęp w alchemii i broni palnej, a kto wie, co wymyślili szaleni czarodzieje z miasta Askander o fioletowych wieżach? Szeptano, że Terrarchowie z tej zakazanej krainy praktykują czarnoksięstwo i wampiryzm. Mieszaniec wiedział tylko, że Czcigodni nienawidzą swych wyrodnych ziomków z fanatyczną intensywnością. Zastanawiał się tylko, co ich do tego skłoniło.
Potrząsnął głową i znowu popatrzył na jezioro. Jego powierzchnia była nakrapiana szarością. Pozwolił myślom odejść zbyt daleko. Drgnął. Gdzieś na przeciwległym brzegu dostrzegł światło. Błysnęło i znikło. Mieszaniec czekał przez minutę albo dwie, żeby zobaczyć, czy znów się pojawi. A kiedy się nie pojawiło, zdecydował, że lepiej zameldować o tym sierżantowi.
• • •
Hef nie był zachwycony tym, że wyciągnięto go z łóżka, żeby przyszedł popatrzyć na światełko, które już zgasło, ale był dostatecznie dobrym żołnierzem, by wiedzieć, że sygnału lepiej nie ignorować. Obudził Gołębia i posłał go, żeby sprowadził Vosha oraz dowiedział się, gdzie dokładnie leży kopalnia. Przewodnik potwierdził, że wejście do szybu znajduje się mniej więcej tam, gdzie Mieszaniec widział światło. Niestety, zamieszanie zwróciło uwagę porucznika.
Sardec spojrzał przez teleskop w rzedniejący mrok, wierząc, że umiejętność widzenia w nocy właściwa Terrarchom pozwoli mu dostrzec więcej niż pozostałym. Przekonanie to nie znalazło jednak potwierdzenia, toteż zwrócił ponure spojrzenie na ludzi, którymi dowodził, i zmierzył Mieszańca gniewnym wzrokiem.
– Pewnie nic nie widziałeś – powiedział. W jego głosie pobrzmiewało oskarżenie i Mieszaniec przeczuwał kolejną karę.
– Może i coś zauważył, panie, ale światło już znikło… – odezwał się sierżant Hef. – Lepiej, by czujny wartownik wszczął alarm, niż żeby poderżnięto nam gardła we śnie.
Nawet Sardec nie mógł temu zaprzeczyć. Mieszaniec odczuł przypływ wdzięczności wobec sierżanta.
– Będę szczęśliwszy, jak zbadamy kopalnię, sierżancie – przyznał Sardec.
– Tak, panie.
– I jeszcze szczęśliwszy, kiedy znajdziemy czarodzieja. Nie podoba mi się to wszystko, śmierdzi czarami.
To pierwsze od dłuższego czasu stwierdzenie Sardeca, z którym Mieszaniec całkowicie się zgadzał.
– A skoro mowa o czarodziejach… Dowiedz się, czy mistrz Severin odzyskał już siły. Zanim to wszystko się skończy, jego umiejętności jeszcze się nam przydadzą.
– Dobrze, panie.
Sierżant odesłał Gołębia i wszedł do środka za porucznikiem. Mieszaniec powrócił do obowiązków wartownika, zapiąwszy szczelnie pelerynę, by chronić się przed chłodem. Teraz naprawdę żałował, że nie zdążył złupić ubrań trupów. Część z nich pewnie by na niego pasowała, a gdyby nawet nie, i tak stanowiłyby kolejną warstwę materiału, której potrzebował na tym zimnie.
• • •
Mieszaniec maszerował wraz z pozostałymi. Ściskał w dłoni muszkiet i patrzył na jezioro. We wczesnym świetle poranka było w nim coś, co budziło głęboki niepokój, pewna oleistość wody, bezruch i… czujność. Odnosił wrażenie, jakby lada chwila coś miało się wynurzyć z głębiny i zaatakować, coś pradawnego, złego i nieludzkiego. Bez trudu wyobraził sobie dziwne kształty pływające wśród ruin znajdujących się pod wodą budowli. Powtarzał sobie, że znajdują się zbyt daleko od oceanu, aby pojawili się tu przypominający mątwy Quanowie. Zawsze obawiał się ich bardziej niż innych gatunków demonów. W sierocińcu mieszkał pewien kapłan, dawny żeglarz, który przerażał wszystkie dzieci opowieściami o ogromnych cielskach z mackami, wychylających się z morza rozświetlonego poświatą księżyca. Te opowieści na długo utkwiły w pamięci Mieszańca.
Furażerzy nacierali w rozproszonej formacji wzdłuż całego zbocza prowadzącego ku wejściu do kopalni. Nie chcieli ryzykować, że coś przegapią albo staną się łatwą ofiarą ukrytego strzelca. Mieszaniec żałował, że nie znalazł się wśród czterdziestu ludzi, których wybrano, by pozostali we dworze z kapralem Toby’m i wyrmami. Sardec już o to zadbał. Jak często ostatnimi czasy. A właściwie jak zawsze.
– Popatrzcie tylko na to – powiedział Łasica. Mieszaniec spojrzał we wskazanym kierunku. Połowa zwalonej kolumny leżała w wodzie. Boki miała gładkie i pokryte dziwnymi runami, z których część przypominała łby z rozlicznymi mackami, inne zaś pajęcze sieci lub pająki. Była obtłuczona i zniszczona przez żywioły. Przy bliższych oględzinach okazało się, że tuż pod powierzchnią wody spoczywają inne, podobne do niej. Mieszaniec rozważał, co dokładnie kiedyś się tu znajdowało – może jakaś świątynia starych gniewnych bogów, nawet samego Urana Uhltara. Nigdy nie widział podobnego kamienia. Sprawiał wrażenie gładkiego i lśniącego niemal jak szkło czy też pancerz jakiegoś wielkiego żuka; chłopak denerwował się od samego patrzenia. Runy zdawały się żyć własnym pożądliwym życiem. Wmawiał sobie, że wszystkie te myśli podsuwa mu tylko jego własna wyobraźnia, ale sam w to nie wierzył.
– To robota ze Świata Starszych – oznajmił Leon. W jego głosie pobrzmiewał zabobonny strach.
Mieszaniec skinął głową i pełen niepokoju ruszył w górę zbocza. Nie miał ochoty zbliżać się do kolumn. Jeszcze przed przybyciem Terrarchów istniały istoty z mrocznych wieków. Niektóre z nich były starsze niż rasa ludzka. W dawnych, złych czasach w takich reliktach często składano ofiary.
– Świetnie – mruknął. – Mroczni czarodzieje, prorok Zarahel, a teraz runy ze Świata Starszych. Czemu podejrzewam, że istnieje pomiędzy nimi jakiś związek?
– Może to tylko przypadek – rzucił Leon.
– Miejmy taką nadzieję.
– Zupełnie mi się to nie podoba – przyznał Leon. Przesunął niezapaloną fajkę w kącik ust i wydał przez nią dziwny świszczący dźwięk. Jego ogromne oczy odcinały się od chłopięcych rysów twarzy. Wyzierał z nich strach.
Mistrz Severin spojrzał na nich z zaciekawieniem – wyglądało na to, że nie odzyskał jeszcze sił po ostatniej nocy. Poruszał się powoli i ze znużeniem, czego nie zauważyli przedtem. Jakby magia, którą uwolnił, wyssała z niego siły. Przywołali go do siebie. Wysoki Terrarch zawrócił, a za nim powlókł się przewodnik Vosh.
– Cóż takiego znaleźliście? – spytał, siląc się na buńczuczność.
Łasica wskazał na kolumnę, która spoczywała w wodzie. Mieszaniec domyślił się, że ze względu na oblepiający jej bok szlam z daleka była niewidoczna. Mętna woda odbijała się w błyszczącej masce Severina.
– Obelisk Uhltari – powiedział czarodziej, a na jego ustach pojawił się pełen zamyślenia uśmieszek. Bardziej przypominał teraz zadumanego uczonego niż oficera Terrarchów. – Niewielki.
– Uhltari, panie? – spytał Leon.
– Jednej ze Starszych Ras. Księga Iskarusa powiada, że zostali niemal doszczętnie wybici przez Ar Elat podczas Wojny Bogów i że jedynie zdegenerowane niedobitki przetrwały aż do tej ery. W czasie Podboju wytrzebiono ich wraz z ludźmi, którzy okazali się dostatecznie głupi, by ich czcić. Używali ludzi jako pokarmu. – Czarodziej spojrzał na nich, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę, do kogo mówi, i zamknął usta. Odwrócił się na pięcie i skinął, żeby ruszali. Przewodnik zatrzymał się na chwilę i ukłonił przed kolumną, zanim poszedł dalej.
– Widzieliście to? – zapytał Leon po drodze. – Wygląda na to, że górale czczą Starych Bogów.
Mieszaniec uważał, że to całkiem prawdopodobne. Z tego, co słyszał, wiara Terrarchów nigdy nie zapuściła tu korzeni. Wielu wciąż praktykowało stare wierzenia. Zastanawiał się nad słowami maga. Terrarchowie tak wiele trzymali w tajemnicy. Oczywiście, był to jeden ze sposobów na utrzymanie władzy. Czuł się poniżony, jakby czarodziej specjalnie popisywał się wiedzą, którą posiadał w przeciwieństwie do niego, i udowadniał, że ma uprzywilejowaną pozycję. Gunther powiedziałby, że to naturalne. Mieszaniec zastanawiał się jednak, czy zawsze tak będzie.
Przed sobą dostrzegł wejście do kopalni, niczym rozwarte wrota piekła w zimnym zboczu góry. Porucznik Sardec czekał tam zniecierpliwiony wraz z resztą żołnierzy, ze wzrokiem – jak zawsze – utkwionym w Mieszańcu.
koniec
« 1 11 12 13
25 marca 2007

Komentarze

08 IV 2010   11:58:30

Ciekawa jestem jak się potoczśą jego dalsze życie.

08 IV 2010   11:59:26

przepraszam za błędy ortograficzne

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.