Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Chaz Brenchley
‹Wieża Królewskiej Córy: Księga Pierwsza Outremeru›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułWieża Królewskiej Córy: Księga Pierwsza Outremeru
Tytuł oryginalnyTower of King’s Daughter
Data wydania30 kwietnia 2004
Autor
PrzekładMałgorzata Wieczorek
Wydawca ISA
CyklOutremer
ISBN83-7418-007-2
Format528s. 115×175mm
Cena31,90
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Wieża Królewskiej Córy: Księga Pierwsza Outremeru

Esensja.pl
Esensja.pl
Chaz Brenchley
« 1 21 22 23

Chaz Brenchley

Wieża Królewskiej Córy: Księga Pierwsza Outremeru

W końcu zakończył swoje obowiązki, powiedziało mu to bierne milczenie strażnika. Ponownie na górę po schodach, kosz na chleb powrócił na miejsce, skąd go wziął, i ruszył na poszukiwanie swojego oddziału.
* * *
Zlewali się potem, powiadomił go Aldo, pod ciężkimi workami ze zbożem, a droga, którą je wnosili była długa i kręta. Lecz już to zostało zrobione i nadszedł czas na kąpiel. Dla nich i setki innych braci, kilku oddziałów naraz. Przenosili wodę, stając w długim rzędzie zaczynającym się przy fosie – i w tym Marron w końcu mógł wziąć udział. Podawał pełne kubły zdrową ręką, zwracając puste drugą, chwyt i podanie zgodnie z wyznaczonym rytmem, do przodu i do tyłu. Ochlapali się szybko w wannie w łaźni, do środka i na zewnątrz, robiąc miejsce dla następnego brata i tylko ci po najbrudniejszych lub najcięższych pracach rozglądali się za mydłem.
Marron rozebrał się, ochlapał, wciągnął powietrze zaskoczony zimnem wody wyciągniętej z głębi fosy, gdzie nawet słońce dnia do niej nie docierało, wyskoczył i wciągnął habit na drżącą, mokrą skórę, lecz nie był wystarczająco szybki, by umknąć bystrym oczom Alda. Ręka przyjaciela złapała go za nadgarstek, podciągnęła rękawa. – To krew! – powiedział.
– Tak.
Palce Alda sięgnęły do mokrego lnu, który zbyt wolno ciemniał, by ukryć to, co wcześniej było ciemniejsze.
– Została ponownie obwiązana – powiedział powoli, śledząc wzrokiem naruszony wzór plam – lecz powinni dać ci nowy bandaż…
– Nie poszedłem do infirmerii.
– Jak to się stało? – A kiedy Marron nie odpowiedział. – Co robiłeś?
Była na to łatwa odpowiedź. Nosiłem chleb i wodę penitentom. Ale nie mógł okłamać Alda. Nic nie powiedział.
– Byłeś z nim. – Stwierdzenie faktu i za razem oskarżenie.
– Tak, oczywiście. Lecz tylko w jego komnacie, Aldo. Rozmawialiśmy…
– Rozmowa do tego nie doprowadziła. – Syknął i wykonał sztywny gest.
– Nie. – Marron nie potrafił znieść gniewu przyjaciela, a była to tylko rozmowa z kimś komu ufał. – Kazał mi ćwiczyć u siebie z… z mieczem. – Nic więcej o mieczu nie musi wiedzieć.
– Lewą ręką?
– Postawy, raz za razem, aż rana się otworzyła…
Aldo skrzywił się z niezadowoleniem, odwrócił się plecami, zrzucił sandały i ściągnął habit przez głowę.
– Aldo…
Ale Aldo wskoczył do kąpieli, zanurzył głowę pod wodę. Marron zamruczał sfrustrowany. Został popchnięty, odepchnięty łokciami na bok, inni mężczyźni parli naprzód i stracił go z oczu w tym tłumie.
* * *
Kiedy oddział zebrał się na zewnątrz łaźni, mokrzy, chłodni i odświeżeni, znaleźli się pod krytycznym spojrzeniem fra Pieta i skończyły się rozmowy. Marron odszukał Alda i wcisnął się w szereg obok niego, próbując przemówić samymi oczami. Aldo podniósł wysoko kaptur, by go nie widzieć.
Brat Szeptacz rozpoczął uderzenia i w ciszy przeszli do wielkiej hali. Z głową nabożnie opuszczoną Marron obserwował, jak pięty Alda podnoszą się i opadają, kopiąc rąbek habitu. Samo to mówiło wiele o jego nastroju.
Tak samo napięta i wyprostowana sylwetka, gdy klęczał obok Marrona w wielkiej sali. Jednak wolno odprężył się pod wpływem nabożeństwa, znanych słów i dźwięcznych, połączonych głosów. Jego gniew opadł, co z pewnością musiało się zdarzyć, gdy znalazł się przed obliczem bożego pokoju. Nim zakończyła się godzina, siedział już swobodnie na piętach, a jego palce zacisnęły się na brzegu habitu Marrona, nie wokół własnego.
Marron cicho westchnął i sam usiadł swobodniej, pochylając się ździebko do przodu, by omijając Alda popatrzeć na koniec szeregu. Czekał, aż fra Piet się podniesie, co da im znak, by wstali i udali się na kolację.
Lecz fra Piet klęczał nieruchomo na swoim miejscu, tak samo jak i inni spowiednicy, a wobec tego wszyscy zgromadzeni bracia. Preceptor wyszedł razem z mistrzami, a za nimi rycerze, tak jak zawsze bywało. Teraz jednak dwóch z mistrzów powróciło. Magister Rolf i magister Sewart, mistrzowie spowiednicy, odpowiedzialni za moralność i posłuszeństwo, wiarę i dyscyplinę wszystkich braci w Roq. A w ich orszaku znalazło się dwóch zwalistych braci, zbudowanych pod habitami jak byki, a pomiędzy nimi mężczyzna w cienkiej białej koszuli. Szedł, szurając nogami z odkrytą głową, trzymał ją opuszczoną nisko. Penitenta, któremu nie dano ani chleba, ani wody popołudniu, i któremu nie zezwolono nawet zakryć głowy dziś wieczorem, przyprowadzono okrytego hańbą przed oblicze Boga.
Czekają go schody, powiedział strażnik. I został poprowadzony przez całą długość hali, na jej początek, na stopnie prowadzące na ołtarz. Uklęknął przed nimi, pochylając głowę, aż dotknęła kamienia, podczas gdy jego strażnicy stanęli po obu jego stronach. Mistrzowie wspięli się na schody i pokłonili się ołtarzowi. Odwrócili się przodem do zebranych i przemówili na zmianę.
– Bracia Odkupiciele, jesteście wszyscy zaprzysiężeni Towarzystwu i złożyliście trzy niosące wybawienie śluby: czystości, ubóstwa i posłuszeństwa.
– Oto jeden z was, fra Collen się nazywa, zapłacił, by potajemnie połączyć się z kobietą w miejscu poniżej tego zamku. Czyniąc tak, złamał trzy śluby, stał się nieczysty cieleśnie i w umyśle, na własny użytek przechowywał w sekrecie pieniądze i wzbogacił swoje myśli o samowole. Nie usłuchał swoich ślubów, tego Zakonu i Boga.
– Bóg jest litościwy. Fra Collen nie zostanie pozbawiony habitu i odesłany nago bez towarzystwa braci, tak jak do nas przybył. Jego kara będzie mniejsza, lecz dokona się przed wami, byście mogli być świadkami jego żalu.
* * *
Koniec przemów. Penitent został potępiony i skazany. Obaj mistrzowie ukryli dłonie w rękawach i stanęli nieruchomo.
To ci dwaj inni mężczyźni podnieśli fra Collena na nogi, jak się zdawało, trzymając go w takim samym stopniu, jak pomagając mu wstać. Zdarli z niego koszulę i rzucili na bok, położyli go nagiego z rozłożonymi ramionami i nogami na stopniach.
Każdy z nich rozwinął rzemień, którym byli obwiązani, szerokie, ciemne pasy skóry, długości może niskiego mężczyzny, choć ci mężczyźni nie byli niscy. Skóra połyskiwała dziwnie w świetle pochodni. Marron wyciągnął głowę i zmrużył oczy. Usłyszał, jak obok niego Aldo gwałtownie łapie powietrze – Aldo zawsze szybciej zauważał ból lub niebezpieczeństwo – i w końcu sam też zrozumiał, gdy jego oczy znalazły odpowiedź.
Te pasy były nabite żelaznymi kolcami.
* * *
Nikt nie liczył lub Marron tego nie słyszał. Również nie ogłoszono żadnego cennika, tyle uderzeń za takie przestępstwo. Bracia może liczyli po cichu, kierowani przerażeniem lub poczuciem słuszności, lecz Marron pomyślał, że większość straci szybko rachubę. Miał taką nadzieję.
Jeśli chodziło o niego, nic nie zostało mu w głowie, oprócz jednej chwili, jasnego obrazu, który stał się kościelną figurą. Wir jednego długiego pasa w powietrzu, łatwo widoczny ponad głowami wszystkich. Cichy i oddalony dźwięk, gdy pas wgryzał się w ciało penitenta. Wysoki krzyk bólu, który po nim nastąpił, przerwany przez równy syk drugiego pasa, gdy mężczyzna usłyszał, że nadciąga i zamarł w oczekiwaniu na uderzenie – Marron był tego pewien – zacisnął pięści i wstrzymał oddech, nie pozostało w nim więcej krzyku. I chwila powtórzyła się, te same dźwięki i ruch, aż Marron pomyślał, że nigdy się od niej nie uwolni.
W końcu ręka trąciła go w ramię, Aldo prosił o pocieszenie, nie więcej niż o dotyk, połączone palce, które pozwolą im przeprowadzić się nawzajem przez ten moment i dalej.
Reakcja Marrona była instynktowna, przepełniona przerażeniem. Wyrwał rękę. Nie tutaj, nie teraz. Na łaskę Boga, nie bądź takim głupcem! Czy chcesz, żebyśmy to my znaleźli się tam jutro? Każdy musi przed Bogiem odpowiadać sam. A fra Piet z pewnością patrzy. Oskarżą nas o złamanie wszystkich ślubów i dorzucą do tego herezję, będą nas biczować, aż kości wyjdą na wierzch…
Zrobiliby tak? Może nie. Lecz fra Piet obiłby ich za taką zbrodnię, nie ma nic pewniejszego. A miał do tego ciężki kij i ciężką rękę. Marron starał się przekazać to Aldo, trąceniem i skinięciem głową, cichą modlitwą o to, by przyjaciel usłyszał szept w jego głowie. Lecz nie trafił Aldo, ośmielił się tylko poruszyć czubkiem łokcia, a Aldo się odsunął. Nie daleko, jedynie na długość kciuka przesunął się po podłodze, a to musiało bardzo zbliżyć go do brata po prawej, i to wystarczyło, Marron usłyszał jego przekaz, zawiodłeś mnie, zdradziłeś, zwróciłem się do ciebie i znalazłem pustkę tam, gdzie wcześniej był mój przyjaciel…
I to zdarzenie stało się następną chwilą, która go schwytała w pułapkę i nie puszczała. Były już dwie takie. Jedna barwnym tryptykiem, krwią, bólem i poniżeniem, druga alkową z cienia i żalu. Obie narodziły się z głupoty, nic nowego w dziejach człowieka. Obie go gnębiły i wydawało mu się, że go rozerwą. Obrócił się w jedną stronę, to w drugą, wte i wewte, krew i cień, ból i żal. To Bóg, pomyślał, zawsze istniał tylko Bóg i jak zdołałby wyjaśnić lub mieć nadzieję na cokolwiek innego poza tą zapętlającą się drogą, tutaj, w świątyni Boga, przed jego ołtarzem?
* * *
Nie słyszał żadnego odliczania, nawet gdy krzyki już zamarły, żadnego znaku, jaki mógłby zobaczyć – choć nie patrzył ani nie próbował patrzeć, nie teraz, tylko żałował, że nie ośmieli się odwrócić wzroku – lecz przynajmniej kara dobiegła końca, dla nich wszystkich. Przynajmniej dla tych, którym została wymierzona – fra Piet wyglądał na usatysfakcjonowanego, gdy wiódł ich nie na tył hali, lecz do przodu, na same stopnie prowadzące na ołtarz, gdzie mogli lepiej zobaczyć, jak ich brat zapłacił za swoje zbrodnie.
Zapłacił pełną cenę, jak pomyślał Marron. Nie było najmniejszego poruszenia w tej czerwonej, obitej postaci stracha na wróble, ani śladu oddechu. Głowę zakrywała teraz podarta lniana koszula, by pokazać, że jego grzechy zostały zmazane i ponownie był w stanie złożyć Bogu szacunek. Reszta jednak od ramion do łydek była masą poszarpanego mięsa, mięsa odpowiedniego tylko dla psów, a wyglądało, jakby się już do niego dobrały.
* * *
Opuścili halę innymi drzwiami i w komorze na zewnątrz Marron odrzucił kaptur i spojrzał bezpośrednio na fra Pieta, zdusił głos w głowie, który mu szeptał: głupi, głupi! i zadał wprost pytanie.
– Czy przeżyje?
– Możliwe. – Wydawało się to właściwym pytaniem, zadanym nie z ciekawości, która była zamaskowanym nieposłuszeństwem, lecz z potrzeby zrozumienia Zakonu i swojego w nim miejsca. – Jeśli Bóg zechce. Czasem przeżywają.
– A jeśli nie?
– Wtedy umrze rozgrzeszony i uda się prosto do Boga. Szczęśliwy człowiek. Widziałem ludzi wyrzuconych, pozbawionych habitu. Załamują się. On będzie jak nowy, bez względu na to, co Bóg dla niego postanowi.
Marron pomyślał, że osobiście wolałby to drugie, zostać wyrzuconym, zanim zostanie tak brutalnie potraktowany. Nie brzmiało źle, nagość w tym upale nie była karą, a kobiety w wiosce miałyby odzienie nawet dla żebraka o białej skórze. Samotność również nie brzmiała źle, jeśli to oznaczało, że nie było obok braci, którzy mogliby go obrać z mięsa do samych kości, prawdopodobnie na śmierć.
Zastanowił się, czy było to herezją. I z tą myślą odwrócił się, by poszukać Alda w grupie z tyłu. Znalazł go tylko po to, by zobaczyć, jak się odwraca. I pomyślał, że może został wyrzucony, poczuł się nagle nagi i samotny, i jednak nie spodobało mu się to zupełnie.
koniec
« 1 21 22 23
15 marca 2004

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Bard z kołczejącym językiem
— Eryk Remiezowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.