Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

John Ringo, Julie Cochrane
‹Wojna Cally›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułWojna Cally
Tytuł oryginalnyCally’s War
Data wydania3 sierpnia 2007
Autorzy
Wydawca ISA
CyklDziedzictwo Aldenata
ISBN978-83-7418-157-0
Format268s. 115×175mm
Cena29,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Wojna Cally

Esensja.pl
Esensja.pl
John Ringo, Julie Cochrane
« 1 11 12 13

John Ringo, Julie Cochrane

Wojna Cally

Charleston, wtorek, 14 maja
Przez cały wtorkowy poranek Cally szukała po sklepach dodatków, które musiała ze sobą zabrać.
Większość owoców morza jadących w głąb lądu była puszkowana albo mrożona w wielkiej przetwórni Greera, ale ceny monopolisty były za wysokie dla małej floty furgonetek z delikatesami w rodzaju świeżych krabów, małż i ostryg, które dostarczano do restauracji dla bogatych, dobrze ustawionych ludzi oraz rodzin obchodzących specjalne okazje. Zasadniczo było to pogwałcenie Krajowego Aktu o Dostawach Żywności, handel jednak miał się dobrze, głównie dlatego, że federalni inspektorzy lubili świeże owoce morza tak samo jak wszyscy inni. Zresztą ich działki wcale nie były większe niż przedwojennych inspektorów ochrony sanitarnej.
Cally mogłaby pojechać autobusem, ale fotel w furgonetce z żywymi krabami nie tylko mniej rzucał się w oczy, ale był też sporo tańszy. Pieniądze nie były dla niej problemem – były za to dobrą wymówką, dlaczego woli cuchnący rybą wóz niż autobus.
Jaskrawe plażowe koszulki i trochę krzykliwych pamiątek dopełniły obrazu studentki z interioru, która wydała za dużo pieniędzy na wakacjach.
Po obiedzie znalazła automat telefoniczny i wykręciła numer, który dostała od Shari.
Odebrał po pierwszym dzwonku.
– Cally?
– Cześć, dziadku.
– Trochę się spóźniłaś – skarcił ją. – Miałaś problem ze znalezieniem telefonu?
– Ja się spóźniłam? – wykrztusiła. – Owszem, pięć minut, a nie trzy godziny i czterdzieści pięć minut.
– Eee… No tak. – Odchrząknął i przez kilka sekund milczał. – Nie mieliśmy pojęcia, że cholerne elfy mogą przydzielać takie zakłócacze swoim ludzkim żołnierzom. Wiem, że na odprawie pooperacyjnej wyglądał bardzo skromnie, ale algorytm filtrujący fałszywe dane, który nasz największy przyjaciel sklecił w locie, był po prostu genialny. Dopóki tego nie zrobił, mogliśmy cię szukać po całym mieście. Ty znalazłabyś nas pierwsza. Jeśli cię to jakoś pocieszy, doskonale improwizowałaś.
– Taka praca. O czym chciałeś ze mną porozmawiać? I dlaczego w ogóle przez telefon?
– Ludzie ciągle ich używają, wiesz? – odparł kwaśno. – To wciąż najpopularniejszy sposób rozmawiania na odległość.
– I niebezpieczny jak cholera. Przestań robić uniki, dziadku, co się stało? – Nabrała podejrzeń. – To nie ma nic wspólnego z tym, jak Wendy i Shari osaczyły mnie i próbowały swatać?
– No, niezup… – Przerwał i zaczął jeszcze raz. – Nie uważam, żeby było coś złego w tym, że chciałbym zobaczyć jakieś prawnuki, zanim umrę.
– Porozmawiaj z Michelle.
– Wiesz doskonale, dlaczego nie mogę. – Westchnął. – Po prostu nie rozumiem, w czym problem. Przez chwilę myślałem, że tylko czekasz… Przecież chyba lubisz dzieci. Skarbie, nie zostało mi dużo czasu.
– Bardzo mi przykro. – W jej głosie było jednak więcej oburzenia niż żalu. – Ale nie znalazłam jeszcze właściwego mężczyzny. Mam za to pracę, bardzo ważną pracę, której nie może wykonywać byle kto, i jestem w niej cholernie dobra!
– Praca nie może ci zastąpić życia! – Usłyszała, jak wziął głęboki oddech, a potem westchnął. – To cię pożera. Dookoła jest pełno wspaniałych mężczyzn i pełno innych niż bary miejsc, w których można ich poznać.
– Zaczekaj jedną pieprzoną chwilę. Może wyglądam na dwadzieścia lat, ale mam…
– Cally, nie chcę się kłócić – przerwał jej. – Wiem, że jesteś dorosła, i kocham cię. Po prostu… zastanów się nad tym, dobrze?
– Dobrze. – Odetchnęła głęboko i powoli wypuściła powietrze. – Właśnie sobie robię tygodniowe wakacje. Mam też plan następnego zadania; nie mogę nic powiedzieć, ale będziemy mieli dla siebie aż za dużo czasu, kiedy wrócę. Właściwie możesz się już zająć zbieraniem wszystkich, spotkamy się na wiatrowej farmie o ósmej rano dwudziestego trzeciego. Kocham cię. Będę w kontakcie, dobrze?
– Wakacje? Najwyższy czas. Dokąd jedziesz?
– Jeszcze nie postanowiłam. Będę decydować każdego dnia na bieżąco. Gdybym musiała je zaplanować, to nie byłyby wakacje. Wszystko jasne co do spotkania?
– Tak, tak, ósma, dwudziesty trzeci. Naprawdę mi nie powiesz, dokąd jedziesz? – Wydawał się nieco obruszony.
– Nie. Kocham cię, dziadku. Pa.
Odwiesiła słuchawkę i jeszcze przez chwilę szczerzyła się do niej, a potem podniosła torby z chodnika i zaniosła je do samochodu. Zacisnęła usta. No dobrze, to nie całkiem wakacje. Nie mogę uwierzyć, że chronili tego sukinsyna. Cholera, pewnie, że mogę. Pieprzeni pragmatycy. Jasne, ja też nie jestem ideałem, ale jakieś standardy muszą być.
Przez resztę popołudnia i wieczoru rozgryzała publicznie dostępne dane Sindy Makepeace – dane z urzędu komunikacji, karty kredytowe i stałego klienta, dane o nieruchomościach jej osiedla mieszkaniowego, wpisy internetowe. Jay i Tommy mieli zająć się tym dokładniej w przyszłym tygodniu, ale na razie nie mogła ich w to wciągnąć.
Po dwóch godzinach pracy z buckleyem nad analizą zachowań miała już profil charakteru, na podstawie którego będzie mogła zacząć budować swoją rolę.
– Myślisz, że mogłabyś mi zrobić pełną kopię zapasową, zanim ruszymy na tę misję? Nie ma powodu, żebyśmy oboje ginęli, prawda?
– Zamknij się, buckley.
– Oczywiście.
Potem przyszła pora na przygotowania do zadania wakacyjnego. Cel nie był zbyt cwany, więc to powinna być prosta robota, ale Cally miała zwyczaj przygotowywać się jak najdokładniej. Głównie dlatego wciąż jeszcze żyła.
Zapamiętała rysy twarzy Petane’a wiele lat temu, kiedy była młoda, pełna entuzjazmu i spodziewała się, że dostanie to zadanie; teraz przywołanie szczegółów było jedynie kwestią prostej autohipnozy. Petane mógł się zmienić, ale gdyby tak było, Robertson raczej by jej o tym powiedział. O ile oczywiście Robertson mówi prawdę, a nie prowadzi jakiejś własnej gry.
Trójwymiarowa aplikacja modelowania twarzy umożliwiła jej uformowanie rysów Petane’a tak, by system mógł je wykorzystać. Potem wystarczyło proste włamanie do archiwów zdjęć chicagowskich bankomatów i uruchomienie programu, który wyszukiwał pasujące obrazy. Normalnie włam do archiwum zostawiłaby Jayowi, ale nie po to siedziała w tej branży od ponad trzydziestu lat, żeby nie nauczyć się paru sztuczek spoza swojej specjalności. Jasne, za pierwszym razem wyskoczyło jej dużo fałszywych trafień, ale była w stanie to stwierdzić właściwie już po pierwszym tuzinie. Załadowała zdjęcia do aplikacji modelowania twarzy, zmodyfikowała i jeszcze raz przepuściła przez wyszukiwarkę. To pozwoliło jej wyeliminować połowę trafień. Uaktualnienie kolejny raz aplikacji pozwoliło jej zejść do dwustu zdjęć, z których Cally ręcznie odsiała garść fałszywych i wątpliwych trafień. Resztę załadowała do bazy danych i jeszcze raz odpaliła aplikację. Kazała buckleyowi przyjąć standardowy tryb pracy poniedziałek-piątek i w ten sposób ustaliła miejsce pracy Petane’a w obrębie trzech przecznic i lokalizację jego domu w jednym z dwóch możliwych obszarów. W jednym z nich prawdopodobnie znajdowało się też mieszkanie jego dziewczyny. Szybki rzut oka na mapę pozwolił ustalić, że miejsce jego pracy to chyba Wieża Sił Uderzeniowych Floty. No, Robertson mówił prawdę. Łachudra nie wygląda na martwego. Ale to da się naprawić. Z rozkoszą włamałabym się do jego konta, żeby mieć pełny profil, ale ryzyko, że zostawiłabym jakieś ślady, jest za duże. Lepiej, żeby szefostwo przyzwyczaiło się do widoku martwego Petane’a, zanim przyznam się, że to moja robota. Hmmm. To bardzo interesujące. Nie zdjęli go z listy celów – tylko automatycznie zaznaczyli jako nieaktywnego, kiedy został wpisany do bazy jako martwy. Cally zaryzykowała, włamała się do bazy danych Illinois i zdobyła markę, model i numer rejestracyjny jego samochodu, po czy zgrała wyniki analizy i trafienia na sześcian, ustawiając go tak, by nie kasował zawartości po pierwszym odczytaniu. Było to spore ryzyko, ale w razie czego jej własny kwas żołądkowy zniszczy kostkę tak samo skutecznie jak zwykła szklanka octu.
– Gratulacje! Wymyśliłaś bajecznie wyrafinowany sposób, żeby nas oboje zabić. Czy rozważyłaś w ogóle taką możliwość, że to może być naprawdę zły pomysł?
– Zamknij się, buckley.
– Oczywiście.

Pod polem kukurydzy w Indianie, środa, 15 maja
Kwatery Indowy były wielkości mniej więcej jednej czwartej kwatery normalnego człowieka. Oni sami czuli się o wiele bezpieczniej w grupach, i wcale nie dlatego, że cierpieli na agorafobię. Aelool poświęcił się jednak i zamieszkał samotnie, ponieważ musiał od czasu do czasu spotykać się z ludźmi, a nawet w Bazie Chicago Indowy woleli nie mieć do czynienia z mięsożercami, dopóki takie spotkanie nie było konieczne. Wyjątkiem było kilkoro ludzkich dzieci-uczniów w Sohon, które zostały uważnie wyselekcjonowane spośród rodzin Bane Sidhe pod kątem zdolności adaptacji. Ludzkie dzieci były wegetarianami, a poza tym trudno było mieć do nich pretensje, że należą do gatunku, który nie odszedł jeszcze od swoich mięsożernych korzeni.
Jednoosobowe mieszkanie Aeloola wydawało się też wygodniejsze dla jego ludzkich gości, którzy czuli się dobrze w parach lub małych grupach, ale wyjątkowo źle reagowali na tłumy. Nieliczni uczeni Indowy, którzy mimo obrzydzenia do obiektu swoich badań studiowali historię ludzi, po zbadaniu ludzkich zachowań w tłumie na przestrzeni dziejów tego gatunku podzielili się w swoich opiniach mniej więcej po równo co do tego, czy ludzie są patologicznymi samotnikami, czy ukrytymi ksenofobami. Aelool skłaniał się ku tej pierwszej hipotezie i postępował zgodnie z tym przekonaniem. Jak dotąd to się sprawdzało. Szczerze mówiąc, jak długo izolowało się ludzi od tłumów, tak długo wielu z nich było zupełnie w porządku.
W tej chwili Aelool szykował się na przyjęcie swojego najczęstszego gościa, Nathana O’Reilly’ego, któremu powierzono opiekę nad główną bazą działań Bane Sidhe na Ziemi. Chociaż zbieraniem informacji i innymi operacjami kierowano najskuteczniej przez system komórkowy, po przekroczeniu pewnego poziomu złożoności sprawy nie sposób było uniknąć biurokracji. Wyjątkowa, wręcz filozoficzna dyscyplina O’Reilly’ego zabraniała mu zawarcia małżeństwa i płodzenia potomków, nie miał więc żadnego klanu, ale jego wykształcenie i stanowisko sytuowały go na poziomie starszego klanu. Aelool bardzo go szanował. Obaj pasjonowali się grami logicznymi, a ojciec O’Reilly uczył Indowy szachów. Gra ta wymagała co najmniej stu lat, by dojść do mistrzowskiego poziomu. Może potem Aelool będzie mógł odwdzięczyć się przyjacielowi i nauczyć go gry w aethal.
Właściwe podjęcie ludzkich gości wymagało rytualnego przygotowania wywaru z fasoli, bardzo wśród nich cenionego. Nauczył się tej sztuki od najlepszego eksperta, jakiego mógł znaleźć. Trzeba było przepuścić fasolki – można było kupić wysuszone ziarna – przez maszynkę do mielenia, dodać wody źródlanej i szczypty soli, a potem umieścić składniki w odpowiedniej maszynie, która zawsze idealnie przygotowywała zupę.
W komplecie szachów, który Aelool dzisiaj wybrał, drewniane figury były bardzo realistyczne. Najbardziej podobał mu się koń. Parę razy widział te zwierzęta w naturze. Nie były to istoty myślące, ale chciałby mieć jednego konia, o ile dałoby się wyhodować odpowiednio małego.
Wszystko było już gotowe na przyjęcie gościa, Aelool siedział więc i w milczeniu pracował nad projektem swojego najnowszego przedsięwzięcia. Kiedy światło nieco pożółkło, oznajmiając przybycie gościa, odłożył projekt i wcisnął przycisk interkomu.
– Otwarte – powiedział.
– Aeloolu, jak się miewasz?
– Bardzo dobrze – odparł. – Napijesz się kawy?
– Tak, proszę. Czarnej.
Indowy postawił na tacy filiżankę kawy i szklankę wody z oliwką. Kawa tak naprawdę nie była czarna, była ciemnobrązowa. A dodanie bogatej w tłuszcze i białka wydzieliny ssaków nie czyniło jej białą, lecz jasnobrązową. Aelool zauważył, że ludzie mają skłonność do przejaskrawiania.
Rozpoczęli partię szachów. On grał białymi – w tym wypadku naprawdę białymi – więc zaczynał. Uczył się właśnie wariacji gambitu skoczka. Podczas gry O’Reilly streścił mu stan prowadzonych na Ziemi operacji.
– Nie będzie im łatwo zastąpić Wortha. Jasne, wciąż mają zawodowców, których zwerbował i wyszkolił, ale Darhelowie zawsze woleli korzystać z kradzieży danych i hackowania systemów niż pracy myślących agentów. Ich systemy szkoleniowe są słabe, a każda strata bardzo boli.
– Mnie bardziej martwi przeciek. Musimy się ukryć. Nasz plan jest długoterminowy i przedwczesne ujawnienie go mogłoby spowodować katastrofę.
– Sekcja Isaac ma imponujące wyniki.
– Oby.
koniec
« 1 11 12 13
16 lipca 2007
1) Osobista Sztuczna Inteligencja.

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż twórcy

W razie wątpliwości – strzelać
— Michał Kubalski

Tam jest rozrywka
— Eryk Remiezowicz

O jedną planetę za daleko
— Janusz A. Urbanowicz

Idzie ku lepszemu
— Grzegorz Wiśniewski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.