Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 27 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Neil Gaiman, Michael Reaves
‹InterŚwiat›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułInterŚwiat
Tytuł oryginalnyInterWorld
Data wydania26 listopada 2007
Autorzy
PrzekładPaulina Braiter
Wydawca MAG
ISBN978-83-7480-069-3
Format224s. 125×195mm, oprawa twarda
Cena23,—
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

InterŚwiat

Esensja.pl
Esensja.pl
Neil Gaiman, Michael Reaves
« 1 2

Neil Gaiman, Michael Reaves

InterŚwiat

– Żaden problem – rzekłem z pewnością siebie leminga, który wierzy, że czeka go miły dzień na plaży. – Chodź za mną. No chodź! – Ruszyłem w głąb ulicy.
Rowena wahała się jeszcze chwilę, po czym odwróciła się do Teda plecami i pomaszerowała za mną. Ted przez chwilę patrzył na nią, wstrząśnięty, potem machnął ręką w geście „a niech tam”.
– To twój pogrzeb. Powiem Dimasowi, żeby rozesłał ekipy poszukiwawcze! – krzyknął, po czym roześmiał się i uniósł pięść w zwycięskim geście.
Musi być fajnie grać wyłącznie dla siebie.
Rowena dogoniła mnie i jakiś czas maszerowaliśmy razem w milczeniu. Przeszliśmy przez park Arkwright i skierowaliśmy się na północ – no, chyba – na Corinth Street.
Po sześciu przecznicach uświadomiłem sobie coś bardzo ważnego – dobrze jest wiedzieć, gdzie się jest, ale jeszcze lepiej wiedzieć, dokąd się idzie. A tego właśnie nie wiedziałem – zaledwie po paru minutach poczułem się bardziej zagubiony niż kiedykolwiek wcześniej. A co gorsza, Rowena też to wiedziała – poznałem to po tym, jak na mnie patrzyła.
Zaczynała mnie ogarniać panika. Nie chciałem zawieść Roweny. Ale też nie chciałem, żeby zobaczyła, jak robię z siebie głupka. Powiedziałem zatem: „Zaczekaj chwilkę” i nim zdołała cokolwiek odrzec, pobiegłem naprzód.
Kierowała mną rozpaczliwa nadzieja: może znajdę następną znaną mi ulicę albo miejsce. Skręciłem za róg i po kolejnej przecznicy ujrzałem budynek, który wyglądał znajomo. Ruszyłem ku niemu – Arkwright Boulevard, równoległą do parku – by się upewnić.
Pogoda w Greenville nawet w najlepszych czasach bywa dość osobliwa. Sprawia to bliskie sąsiedztwo Grand River, dzięki której mamy tutaj browary i turystów, których przyciągają znane szlaki i wodospady. Lecz rzeka jest także źródłem mgły, rozpełzającej się po mieście za każdym razem, gdy nadchodzą chłody. Jedna z owych mgieł zaczynała gęstnieć na rogu Arkwright i Corint. Zagłębiłem się wprost w nią i poczułem na twarzy zimne krople. Zazwyczaj kiedy znajdziemy się we mgle, ta wydaje się rzadsza, ale nie tym razem. Czułem się, jakbym wędrował w chmurze gęstego dymu, szarego i oślepiającego.
Po prostu parłem naprzód, nie zwracając uwagi na mgłę – miałem w końcu ważniejsze sprawy na głowie. Poprzez opary widziałem migotliwe światła we wszystkich kolorach tęczy. Dziwne, jak wygląda miasto, kiedy oglądamy jedynie jego światła.
Skręciłem za róg w Fallbrook Street, wyszedłem z mgły – i zamarłem. Znalazłem się w zupełnie obcej części miasta. Po drugiej stronie stał McDonald, zwieńczony wielkim łukiem w zieloną kratę. Pewnie jakaś szkocka promocja. Dziwne. Zauważyłem go, ale nie zarejestrowałem, bo za bardzo zajmowały mnie myśli o Rowenie. Zastanawiałem się też, czy istnieje jakikolwiek sposób pozwalający jej wyjaśnić, co się stało, tak by nie uznała mnie za kompletnego durnia. Nie istniał. Wiedziałem, że muszę do niej wrócić i wyznać, że z mojej winy zabłądziliśmy. Myślałem o tym z równym entuzjazmem, jak o kontrolnej wizycie u dentysty.
Przynajmniej kiedy wróciłem biegiem na poprzednią ulicę, zdyszany i spocony, mgła prawie się już rozpłynęła. Rowena wciąż czekała w miejscu, w którym ją zostawiłem; zwrócona do mnie plecami oglądała wystawę sklepu ze zwierzętami. Przebiegłem przez ulicę i klepnąłem Rowenę w ramię.
– Przepraszam – powiedziałem. – Chyba jednak powinniśmy byli posłuchać Teda. Nieczęsto słyszysz coś podobnego, prawda?
A ona się odwróciła.
Kiedy byłem dzieckiem, to znaczy naprawdę małym dzieckiem, jeszcze w Nowym Jorku, nim przenieśliśmy się do Greenville, nawet zanim urodziła się Jenny, pamiętam, że poszedłem z mamą do domu towarowego Macy. Mama robiła tam zakupy gwiazdkowe i mógłbym przysiąc, że jedynie na moment straciłem ją z oczu. Miała na sobie niebieski płaszcz. Wędrowałem za nią po całym sklepie, aż w końcu zrobiło się tak tłoczno, że zacząłem się bać i złapałem ją za rękę. A ona spojrzała w dół…
I to nie była moja mama, tylko jakaś kobieta, której nigdy w życiu nie widziałem, ubrana w podobny niebieski płaszcz i tak samo uczesana. Rozpłakałem się. Zabrali mnie do jakiegoś biura, poczęstowali colą i znaleźli moją mamę, i wszystko skończyło się szczęśliwie. Ale nigdy nie zapomniałem tej chwili zagubienia, gdy spodziewamy się ujrzeć jedną osobę, a widzimy inną.
Tak właśnie czułem się w tym momencie, bo to nie Rowena przede mną stała. Owszem, wyglądała jak ona, tak jak mogłaby wyglądać jej siostra, i była podobnie ubrana. Miała nawet czarną bejsbolówkę, dokładnie taką jak Rowena.
Ale Rowena zawsze szczyciła się długimi, jasnymi włosami. Często powtarzała, że chce, by rosły jak najdłuższe, i nigdy ich nie obcinała.
Ta dziewczyna była ostrzyżona, i to bardzo krótko, i wcale nie wyglądała jak Rowena. Nie dokładnie. Nie z bliska. Rowena ma niebieskie oczy, ta dziewczyna miała oczy piwne. Była wysoką panną w brązowym płaszczu i czarnej bejsbolówce, oglądającą szczeniaki na wystawie sklepu ze zwierzętami. Zupełnie zgłupiałem. Cofnąłem się o krok.
– Przepraszam – mruknąłem. – Wziąłem cię za kogoś innego.
Patrzyła na mnie, jakbym właśnie wylazł z kanału, w mas-ce hokejowej i z piłą łańcuchową w ręku. Nie odpowiedziała.
– Posłuchaj, naprawdę mi przykro – dodałem.
Przytaknęła bez słowa i odeszła chodnikiem, nie zwalniając kroku i co chwila oglądając się za siebie. Potem puściła się pędem, jakby ścigały ją wszystkie stwory piekieł.
Chciałem ją przeprosić za to, że ją wystraszyłem, ale miałem własne problemy.
Zabłądziłem w centrum Greenville, odłączyłem się od pozostałej dwójki z mojej grupy, oddałem wszystkie drobne. Nie zdałem nauk społecznych.
Mogłem zrobić tylko jedno, więc to zrobiłem.
Zdjąłem but.
Pod wkładką tkwiła złożona pięciodolarówka. Mama każe mi ją tam trzymać na wszelki wypadek. Wyjąłem banknot, włożyłem z powrotem but, rozmieniłem pieniądze i pojechałem autobusem do domu, powtarzając w myślach wszystko, co mógłbym powiedzieć panu Dimasowi, Rowenie, nawet Tedowi, i zastanawiając się, czy w ciągu dwunastu godzin poszczęści mi się na tyle, bym złapał chorobę tak zaraźliwą, że nie będę musiał wracać do szkoły do końca semestru.
Wiedziałem, że moje kłopoty nie skończą się z chwilą powrotu do domu. Ale przynajmniej nie będę się czuł zagubiony.
Jak się okazało, nie znałem nawet znaczenia tego słowa.
koniec
« 1 2
18 listopada 2007

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż twórcy

Pomiędzy światami
— Katarzyna Piekarz

Esensja czyta: Październik 2017
— Miłosz Cybowski, Dawid Kantor, Joanna Kapica-Curzytek, Beatrycze Nowicka, Konrad Wągrowski

Esensja czyta: Wrzesień 2017
— Dominika Cirocka, Dawid Kantor, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Marcin Mroziuk, Beatrycze Nowicka

Esensja czyta: Lipiec 2017
— Dominika Cirocka, Miłosz Cybowski, Jarosław Loretz, Beatrycze Nowicka, Katarzyna Piekarz, Agnieszka ‘Achika’ Szady

Esensja czyta: Maj 2017
— Miłosz Cybowski, Dawid Kantor, Joanna Kapica-Curzytek, Magdalena Kubasiewicz, Jarosław Loretz, Marcin Mroziuk, Katarzyna Piekarz

Bogowie też lubią iluzję
— Dominika Cirocka

Dymu dużo, ognia mniej
— Beatrycze Nowicka

Przeczytaj to jeszcze raz: Sztuczka z monetami
— Beatrycze Nowicka

Esensja czyta: Wrzesień 2014
— Miłosz Cybowski, Jacek Jaciubek, Daniel Markiewicz, Beatrycze Nowicka, Joanna Słupek

Esensja czyta: Kwiecień 2014
— Miłosz Cybowski, Beatrycze Nowicka, Joanna Słupek, Agnieszka Szady

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.