Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 20 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

T.H. White
‹Miecz dla króla›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułMiecz dla króla
Tytuł oryginalnyThe Sword in the Stone
Data wydania10 kwietnia 2008
Autor
PrzekładJolanta Kozak
Wydawca Solaris
CyklBył sobie raz na zawsze król
ISBN978-83-7590-001-9
Format364s. 125×195mm
Cena39,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Miecz dla króla

Esensja.pl
Esensja.pl
T.H. White
« 1 2 3 4 5 »

T.H. White

Miecz dla króla

Sir Ector stał na szczycie stogu, skąd doskonale widział, co kto robi i mógł wykrzykiwać komendy na całe dwustuakrowe pole, aż czerwieniał z wysiłku. Najlepsi kosiarze stali rzędem tam, gdzie rosła jeszcze trawa: kosy łyskały oślepiająco w przemożnym słońcu. Kobiety drewnianymi grabiami zgarniały suche siano w długie pasma, za nimi zaś postępowali dwaj chłopcy z widłami, którzy odwracali snopy tak, żeby wygodnie je było zbierać. Potem, poskrzypując drewnianymi koliskami, jechały wielkie wozy zaprzężone w konie albo w powolne białe woły. Na każdym wozie stał człowiek, który odbierał siano i dyrygował całą operacją, po bokach wozu zaś kroczyli dwaj inni, którzy zbierali przygotowane przez chłopców snopy i widłami zarzucali je na wóz. Wóz posuwał się między dwoma rzędami snopów, a sposób ładowania był ściśle ustalony: od przednich kłonic do tylnych. Człowiek stojący na wozie donośnym głosem komenderował, gdzie należy złożyć każdą kolejną wiązkę. Ładowacze zrzędzili, że chłopcy źle układają snopy i grozili, że wygarbują im skórę, niech no ich tylko złapią.
Każdy załadowany wóz podjeżdżał do stogu Sir Ectora i przerzucał tam swój ładunek, co wcale nie było trudne dzięki starannemu – nie to, co dzisiaj – ładowaniu. Sir Ector gramolił się po sianie, zawadzał swoim pomocnikom, którzy – w przeciwieństwie do niego – wykonywali prawdziwą robotę, pocił się, wymachiwał widłami i bez ustanku prostował stóg, wrzeszcząc przy tym, że wszystko się na pewno rozwali z pierwszym podmuchem zachodniego wiatru.
Wart ubóstwiał żniwa i był dobrym żniwiarzem. Kay, dwa lata od niego starszy, na ogół przydeptywał snopek, który akurat usiłował poderwać z ziemi, a skutek tego był taki, że wkładając w robotę dwa razy tyle wysiłku co Wart, osiągał dwakroć słabsze rezultaty. Ponieważ jednak nienawidził być drugim w czymkolwiek, szamotał się z przeklętym sianem (którego nie cierpiał jak trucizny), aż robiło mu się niedobrze.
Następny dzień po wizycie Sir Grummore’a był morderczy: ludzie harowali w polu od dojenia do dojenia, a potem jeszcze aż do zachodu słońca, cały czas walcząc z niemiłosiernym żywiołem. Siano było dla nich bowiem żywiołem tak samo, jak woda i powietrze: kąpali się w nim, nurzali, wdychali je w płuca. We włosach, ustach i nosach mieli pełno nasion i ździebełek; pełno ich mieli także pod ubraniem, co powodowało nieustanne łaskotki. Ubrani byli skąpo; na brązowej jak laskowy orzech skórze zagłębienia między prężnymi mięśniami znaczyły się sinawym cieniem. Kto bał się burzy, ten źle się czuł owego ranka.
Burza przyszła po południu. Sir Ector zatrzymał ludzi w polu aż do chwili, gdy wielkie błyskawice dały ognia tuż nad ich głowami, po czym niebo pociemniało jak w nocy i deszcz lunął jak z cebra: w okamgnieniu wszyscy przemokli do nitki. Dalej niż na sto jardów nic nie było widać. Chłopcy rozpłaszczyli się pod wozami, poowijali sianem mokre ciała wystawione na zimny wiatr i dowcipkowali w najlepsze pod oberwaną chmurą. Kay dygotał i to wcale nie z zimna, ale żartował razem z kolegami, bo za nic w świecie nie przyznałby, że się boi. Przy każdym ostatnim i najgłośniejszym z serii grzmotów mężczyźni mimowolnie wzdrygali się, a potem patrzyli jeden na drugiego i salwą śmiechu odpędzali wstyd.
O pracy tego dnia nie było już mowy; zaczęła się zabawa. Chłopców odesłano do domu, żeby się przebrali. Stara piastunka wyciągnęła z szafy suche kaftany, zrzędząc, że chłopcy na pewno poprzeziębiali się na śmierć i pomstując na Sir Ectora, że tak długo zatrzymał ich w polu. Chłopcy pośpiesznie wsunęli ręce w świeżo wybielone koszule i wybiegli na rześkie powietrze i wypucowany po burzy dziedziniec.
– Proponuję wziąć Cully’ego i zapolować na zające! – krzyknął Wart.
– Wszystkie zające pochowały się przed deszczem – zauważył sarkastycznie Kay, zadowolony, że zagiął Warta z przyrody.
– Nie przesadzaj. Zaraz będzie sucho.
– Dobrze. Ale ja poniosę Cully’ego.
Kiedy we dwóch szli polować z jastrzębiem, Kay zawsze upierał się nieść gołębiarza. Miał do tego prawo, nie tylko jako starszy, ale także jako prawowity syn Sir Ectora. Wart nie był synem prawowitym. Nie rozumiał, co to znaczy, ale czuł się z tego powodu nieszczęśliwy, ponieważ Kay patrzył na niego jak na kogoś gorszego od siebie. Poza tym fakt, że nie miał rodziców, odróżniał Warta od większości dzieci, a Kay nauczył go, że być innym, znaczy być gorszym. Nikt z nim o tych sprawach nie rozmawiał, ale Wart zastanawiał się nad nimi, gdy zostawał sam i wtedy bywało mu smutno. Nie lubił, żeby ktokolwiek poruszał ten temat. Ponieważ Kay podnosił go nieustannie we wszelkich sporach o pierwszeństwo, Wart nauczył się ustępować, zanim dochodziło do dyskusji. Uwielbiał Kaya i chętnie podporządkowywał się jego rozkazom. Kay był jego idolem.
– No to lecimy! – zawołał Wart i popędzili do ptaszarni, co pewien czas fikając koziołki w pozycji wyprostowanej, zwane gwiazdą.
Ptaszarnia należała do najważniejszych miejsc na zamku, zaraz po stajniach i psiarniach. Stała naprzeciwko szklarni, frontem do południa. Okienka na zapleczu musiały być małe ze względów obronnych – za to okna wychodzące na dziedziniec były wielkie i pełne słońca, pozabijane dość gęsto pionowymi listewkami, ale bez listew poprzecznych. Z braku szyb, dla ochrony jastrzębi przed przeciągiem tylne okienka poprzesłaniano rogowymi płytkami. W samym końcu ptaszarni mieścił się nieduży kominek, wokół którego powstała przytulna nisza, trochę taka jak w siodlarni, gdzie stajenni czyścili uprząż w deszczowe wieczory po polowaniach na lisy. Stały tam dwa taborety, kociołek, ława z kolekcją nożyków i narzędzi chirurgicznych oraz półki pełne słoi. Słoje opatrzone były nalepkami: Kardamon, Imbir, Słód, Sadło, Na kaszel, Na ból brzucha, Na zawroty głowy, et cetera. Ze stropu zwisały skóry, które przybierały najdziwniejsze kształty, w miarę jak wycinano z nich kawałki na kaptury, smycze i paski zakładane na sokole nogi. Na wbitych schludnym szeregiem hakach wisiały indyjskie dzwoneczki, kołatki i srebrne bębenki, a na każdym z nich wyryte było imię Ector. Specjalna i najpiękniejsza półka mieściła ptasie kaptury; spękane ze starości i wykonane w czasach, gdy jeszcze Kaya nie było na świecie. Były tam miniaturowe kapturki dla drzemlików, trochę większe dla gołębiarzy i te najnowsze, majstrowane z wielkim przepychem i starannością w długie zimowe wieczory. Wszystkie kaptury nosiły barwy Sir Ectora: biała skóra, po bokach czerwone sukno, a na czubku pęk błękitnosiwych piór, pochodzących z kołnierza czapli. Na ławie leżało pełno drobiazgów, od jakich roi się w każdym warsztacie. Były tam kawałki sznurka i drutu, blaszki, narzędzia, resztki chleba z serem, o którym już zwiedziały się myszy, skórzany bukłaczek na wodę, zniszczone rękawice sokolników, wszystkie na lewą rękę, gwoździe, skrawki workowego płótna, parę przynęt i karbowane klocki drewna, na których ledwie można było odczytać: Conays IIIIIIII, Harn III i jakieś inne niezbyt wyraźne napisy, których ortografia mogła budzić pewne zastrzeżenia.
Przez całą długość pomieszczenia, skąpane w południowym słońcu, ciągnęły się żerdzie, do których poprzywiązywane były ptaki: dwa świeżo wyjęte z gniazda drzemliki, stary sokół wędrowny, z którego w lesistym kraju niewielki był pożytek, więc trzymano go głównie dla urody, pustułka, na której chłopcy uczyli się podstaw sokolnictwa, należący do księdza jastrząb, którego Sir Ector trzymał u siebie przez uprzejmość, oraz odcięty od świata we własnym apartamencie w samym końcu baraku jastrząb gołębiarz o imieniu Cully.
Ptaszarnię utrzymywano w przykładnej czystości: trociny na ziemi wchłaniały ptasie odchody i wymieniane były codziennie. Sir Ector co rano o godzinie siódmej przybywał tam z wizytacją, podczas której dwaj strażnicy stali na baczność przy drzwiach od strony podwórza. Jeżeli zdarzyło im się zapomnieć o przyczesaniu włosów, Sir Ector odsyłał ich z powrotem do koszar. Nie przejmowali się tym zbytnio.
Kay nałożył na dłoń jedną z lewych rękawic i przywołał Cully’ego z żerdzi – lecz Cully, nastroszony, w podłym nastroju, przeszył go tylko wściekłym spojrzeniem oka, które do złudzenia przypominało nagietek, i ani myślał usłuchać. Wobec tego Kay własnoręcznie zdjął go z żerdzi.
– Może nie powinniśmy go teraz wynosić? – zwątpił Wart. – Właśnie się pierzy.
– Oczywiście, że powinniśmy, mięczaku – sprzeciwił się Kay. – On tylko chce, żeby go trochę ponosić; potem wszystko będzie dobrze.
Ruszyli na przełaj przez ściernisko, patrząc po drodze na siano, tak starannie niedawno przesuszone, a teraz nasiąkłe wodą – a więc gorszej jakości. Weszli w obszar zwierzyńca, gdzie drzewa rosły rzadko, jak w parku, ale już nieco dalej niepostrzeżenie zwierały szeregi, tworząc mroczny las. Szaraki miały tam setki nor, i to tak blisko jedna drugiej, że nie sztuką było trafić na zająca: sztuką było trafić na zająca z dala od nory.
« 1 2 3 4 5 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.